Rozdział osiemnasty: Nokturn Op. 9 Nr 2 Es-Dur

https://youtu.be/ZueoFgG3oJ8

  👽 NOKTURN OP.9 NR 2 ES-DUR - FRYDERYK CHOPIN👽 

Daphne bolały plecy i ramiona. Ponieważ wydobyta z wnętrza bioder i lędźwi moc, przepływała tą drogą wprost do jej dłoni i głowy, najbardziej obolałe właśnie były te mięśnie, które przyjmowały potężne ładunki i transportowały je we właściwe miejsce.

Brat kazał jej poszerzyć granice swoich możliwości, a dziewczyna z każdym kolejnym dniem morderczego naginania własnej wytrzymałości miała wrażenie, że te granice tak naprawdę nie istniały, o ile tylko chciała je znaleźć. Jakby wymykały się jej, gdy tylko do niej docierała, chcąc pozostać nieuchwytne. A więc wniosek nasuwał się sam – Daphne zwyczajnie ich nie posiadała.

Tak samo, jak skrupułów moralnych.

Posępna myśl zaatakowała jej umysł niespodziewanie, ale szybko ją odgoniła, gdy z Owalnego Pokoju dobiegł ją dźwięk fortepianu.

Na początku zdębiała, bo dawno nie słyszała już łagodnego odgłosu tego szlachetnego instrumentu, ale potem jej serce zalało niesamowite ciepło wydobyte z chopinowskich nut. Dobrze znała tę melodię, układała ją do snu za dziecka i budziła w snach o rodzinnym domu, gdzie matka Rogera – swego czasu wyborowa pianistka, pozwalała – by wieczorami dom na farmie przejęła magia nokturnów, mazurków i fantazji.

Brunetka zapomniała o bólu pleców i najciszej jak mogła, w wojskowych butach przemaszerowała przez bawialnie, która prowadziła do największej sali zamku. Jedno skrzydło zdobionych drzwi było otwarte, pozwalając, by do jej uszu docierał słodki zamęt chopinowskiego kunsztu w linii melodycznej.

Wysunęła głowę zza węgła i westchnęła niespodziewanie, widząc kołyszącą się w takt muzyki krótko ostrzyżoną, jajowatą głowę Isamu, jego wątłe ramiona i dziwacznie powykrzywiane palce. Niezwykle łagodnie traktowały klawiaturę wiekowego fortepianu.

Daphne mimowolnie przestąpiła krok do przodu i uniosła się nad ziemię, by nie przeszkodzić mu. Kochała ten utwór całym sercem i bezszelestnie opadła na miękką kanapę za plecami Japończyka, który kołysał się wraz z opowieścią o nocnej Polsce romantycznego muzyka. Kiedy zamykała oczy, widziała te połacie pól i gościńców, nad którymi zwisły smętnie płaczące wierzby, oczami wyobraźni wyobrażała sobie nocną podróż dyliżansem w stronę stolicy, w której młody Fryderyk pobierał nauki.

Kiedy ostatnie nuty zawisły w powietrzu, pół-Dekielka zdała sobie sprawę, że płacze. Otarła pospiesznie policzki, ale ciche parsknięcie Kariyashiego dało jej do zrozumienia, że kilka zdradliwych łez nie przemknęło niezauważonych.

– Dominique często to grała, gdy byłam mała – powiedziała wreszcie. – Wydaje mi się, że ten jeden nokturn mnie najbardziej uspokajał.

– Panicznie się ciebie bała, prawda? – Odwrócił się do niej bokiem i położył dłoń na szerokiej pufie przystosowanej do gry na cztery pary rąk.

– Chyba ją dogłębnie przerażałam. Pomijając fakt, że byłam owocem zdrady jej męża, którego kochała nad życie.

– Niech Roger cię kiedyś do niej zabierze, teraz obie jesteście starsze, może wreszcie wyjaśnicie sobie niektóre sprawy. To w końcu jedyna prawdziwa matka, jaką miałaś. – Głos Japończyka dziwnie zadrżał, gdy wymówił słowo „matka", jakby tęsknił do niego bardziej, niż chciał to okazać.

Odwrócił się do klawiatury, ponownie układając dłonie na klawiszach.

– Była młoda, kiedy poznała mojego ojca – powiedziała Daphne, gdy przez dobrą minutę siedzieli w ciszy. – Mogła zrobić wielką karierę, a wybrała miłość i urodziła Rogera.

– Ta miłość okrutnie ją potraktował – zauważył Isamu, a ona kiwnęła głową. – Grasz coś? – dodał jakby od niechcenia, ponownie kładąc dłonie na ławce.

– „Panie Janie" – parsknęła nieco nerwowo i cicho westchnęła, gdy przez zmęczone mięśnie pleców przeszedł niespodziewany dreszcz. Rozmasowała sobie kark, kręcąc szyją, żeby choć trochę ulżyć, zanim położy się na niewygodnych poduszkach. Już lepsza była goła ziemia, jeśli miała być szczera.

– Też ci dają niezły wycisk?

– Co? – Podskoczyła zaskoczona, gdy po prostu zmaterializował się tuż przed nią, pochylając się.

– Stękasz jak stara baba.

– Dzięki, jajogłowcu – prychnęła i nagle poczuła dziwną niepewność, związaną z małą odległością między ich ciałami. Do tej pory trzymali się na dystans i w ogóle unikali jakiegokolwiek kontaktu ze sobą nawzajem, jeśli nie wymagała tego sytuacja.

Uśmiechnął się do niej chłodno i wyciągnął w jej stronę dłoń.

– Nie wiem, jak jeszcze mam ci dać znać, więc muszę użyć słów. Usiądziesz tam ze mną? – Kiwnął głową w stronę instrumentu.

Musiała być bardzo zaskoczona, bo speszył się i chciał cofnąć rękę, ale w porę go złapała i podniosła się, mocniej ściskając jego chude palce. Kiedy stali tak blisko siebie, śmiało zaglądała mu w ciemne jak burzowe niebo oczy, tylko odrobinę wyżej położone od jej własnych. Trzymała swoją moc na uwięzi, nie pozwalając sobie poznać jego myśli, czy wspomnień. Nie.

Isamu oddał uścisk i powiódł ją do fortepianu. Usiadła na wyściełanej czerwonym jedwabiem ławie, przyglądając mu się, jak zajmuje pozycję i wyprostowując wychudzone ramiona, kładzie blade dłonie na czarno-białych klawiszach.

Jedna ręka Isamu szalała w takt basowej linii Etiudy Rewolucyjnej, druga swobodnie przemierzała klawiaturę, zgodnie z wyższymi dźwiękami. Daphne z łatwością stwierdziła, że to jego utwór – gniewny, gwałtowny, zaskakujący z każdą kolejną nutą. Tak jak ten dziwaczny Azjata. Mrukliwy, sarkastyczny, ale skrywający w sobie jakąś dziwną łagodność, której chyba się wstydził. Do tej pory był dla niej irytujący, ale w tym właśnie momencie, kiedy mówił do niej językiem muzyki, coś się zmieniło. Zaintrygował ją.

– Moja mama też była pianistką – odezwał się wreszcie, kiedy melodia nieco złagodniała, ale obeznana z utworem Weslerówna, dobrze wiedziała, że to cisza przed burzą kończącą gwałtownie utwór. – Moja starsza siostra poszła w jej ślady. Ojciec chciał, żebym i ja taki był. Jak Aiko. Idealny, perfekcyjny, dokładnie taki jak on. – Uderzył w klawisze mocniej, niż było to potrzebne, ale najwyraźniej samo wspomnienie rodzica wprawiało go w złość.

Daphne przypomniała sobie, jak go wyśmiała w jego domu w Kioto, że zrzuca winę za swoje nieudacznictwo na ojca. Może jednak zbyt pochopnie go oceniła. Może sprawa była głębsza i bardziej poważna niż tylko rozwydrzenie Kariyashiego.

– Więc kazał mi grać, nieważne, że bolało, bo mój szalony organizm mutował, nieważne, że ze zmęczenia zasypiałem nad klawiaturą, nie ważne, że nuty nic dla mnie nie znaczyły. Miałem grać jak laureatka Konkursu Chopinowskiego, którą mu odebrałem, przychodząc na świat. – Oderwał gwałtownie ręce od klawiatury i zacisnął je w pięści. Usta mu drgały spazmatycznie, policzki, czerwieniały krwią, a powieki zakrywały lśniące od gniewu spojrzenie.

– A więc to tu jest pies pogrzebany – westchnęła wreszcie. – Czemu go tak nienawidzisz?

– Bo chciał mnie uczynić sobą, każąc na każdym kroku za śmierć swojej żony w połogu.

Daphne potarła czoło w bezradności i pokiwała głową.

– Dlatego ćpałeś i zrzucałeś winę na niego? Żeby tym razem ukarać jego?

Spojrzał na nią zaskoczony i pokręcił głową, uśmiechając się pobłażliwie.

– Nie. – Wziął głęboki oddech. Znalazł znowu drogę do ułożenia palców na klawiaturze, na nowo oddając je w posiadanie muzyki Chopina. – Zakochałem się, a ona umarła, poświęcając życie podczas Księżycowego Lata. Byłem nieprzytomny, Wesler próbował ją ratować i sam stracił rękę. A to powinienem był być ja – dodał z żałością w głosie. Palce przeskoczyły mu nad klawiszami i fałszywa nuta zawisła między nimi.

Chciał wstać rozdrażniony do granic możliwości, ale zaciśnięta na jego nadgarstku dłoń Daphne powstrzymała go. Powoli rozpuściła witki nowej zdolności i delikatnie dotknęła jego wspomnień o zmarłej ukochanej.

– Siadaj – rozkazała. Kiedy uniósł wysoki brwi, powtórzyła – Siadaj, ale sama cię usadzę. A wiesz, że mogę.

Klapnął na ławę pod siłą jej spojrzenia. Przeniosła rozgwieżdżone oczy na fortepian i puściła jego rękę.

– Zagraj. Dla Mii. Ostatni raz. A potem pozwól jej odejść.

– Ja...

– Graj.

I zaczął grać.

XXX

Remi wszedł do kwatery Rosjanki bardzo ostrożnie. Omiótł wzrokiem pokój, który wcale się tak bardzo nie różnił od jego. Za oknem zapadał zmierzch, wydłużając cienie rzucane przez meble. W każdym z nich mogła się kryć pułapka założona przez tę małą zdradliwą sukę.

Nie chciał niczego dotykać gołymi rękoma, więc wyciągnął robocze rękawice, na szczęście uprane dzisiaj rano i bardzo powoli zaczął przeglądać tę niewielką ilość osobistych rzeczy Lijowicz, które mógł tu znaleźć.

Nie przybył tutaj bez celu i nie miał zamiaru wyjść stąd bez dopięcia swego, nawet jeśli miałby stanąć twarzą w twarz z blondynką. Coś by ugrał na pewno.

Isabelle – westchnął, jakby wezwanie żony miało w czymś pomóc. Opadł na równie twarde łóżko, co jego własne i aż podskoczył, czując jak komunikator dziewczyny pozostawiony pod kołdrą, wbija mu się w pośladek.

Wygrzebał go czym prędzej spod pościeli. W dłoni ściskał kawałek przezroczystej płytki umocowanej między dwoma metalowymi prostokątami, która była jego przepustką do wielkości. Kto wiedział, jakie skarby skrywała, jakie tajemnice wszechświata zostały tutaj ukryte, jakie sekrety mógł z niego wydobyć?

Ale de Blaire miał tylko jedno zadanie i miał zamiar je skrupulatnie wypełnić.

Usiadł na rozwalonym łóżku i bardzo ostrożnie przyjrzał się strukturze komunikatora Lijowicz. Wreszcie znalazł słaby punkt i wyciągnął z kieszeni mały, przezroczysty kwadracik cieńszy od jego paznokcia.

Bóg jeden wiedział, jak ciężko mu było manewrować w grubych rękawicach, ale wreszcie umieścił chip na powierzchni płytki i wsunął go małym palcem w miejsce między metalowym obramowaniem a nią. Małe urządzenie zalśniło na czerwono, a potem wtopiło się w tło.

Zadanie wykonane.

Schował komunikator pod pościel, ułożył ją równo. Zdążył wyprostować się tylko, gdy drzwi ponownie się otworzyły, a z korytarza do środka wpadło światło.

Podskoczył, parodiując zaskoczenie na widok Rosjanki. Złapał się za szyję i wypuścił głośno powietrze.

– Przestraszyłaś mnie! – rzucił oskarżycielskim tonem.

– O serio? Nie spodziewałeś się mnie w moim pokoju, co? – prychnęła Lijowicz, krzyżując ręce na piersi.

– Szukałem cię – skłamał, uginając kolana. – Ty i pułkownik Wesler dosłownie wyparowaliście. Kazali mi was znaleźć.

– Kto kazał ci nas znaleźć? – Uniosła brew. – Wypełnialiśmy po prostu swoje obowiązki – dodała już nieco łagodniej, uciekając wzrokiem w bok.

– Z Nubirą obserwowaliśmy tego dzieciaka i nagle wpadła Daphne i powiedziała, że ta dziewczyna zaraz się obudzi, a ona rzeczywiście się obudziła i kazali mi was znaleźć – odpowiedział na jednym oddechu i wziął głęboki wdech. – A ponieważ nie mogłem znaleźć pułkownika, pomyślałem, że może ty będziesz wiedziała, gdzie on jest... – Właściwie czemu tłumaczył się tej kryminalistce?

Poczuł, że się rumieni, bardziej z własnej głupoty, że zapomniał o dumie i po prostu kajał się przed nią, jak jakiś durny dzieciak.

– O ja. Nie mam pojęcia, gdzie może być Roger. – Jej dłoń powędrowała do niechlujnego warkocza z jasnych włosów. – Zaraz powinien się znaleźć. Chodźmy.

Wyszła ze swojego pokoju, a de Blaire musiał pójść za nią. I tak zrobił już, co trzeba. Teraz jego misja wchodziła na wyższy poziom.

Kiedy szli tak przez rozświetlone zimnym światłem korytarze Chateau de Regina, przyglądał się idącej przed nim dziewczynie. Wydawała się taka normalna. Kołysała biodrami, machała rękami, stawiała kroki, zaczynając od palców aż po pięty. A jednak to ona była prawą ręką największej szychy czarnego rynku galaktyki. Miała w garści władzę nad Mlecznymi Dziećmi.

Remi sposępniał. Może tak naprawdę Daphne Wesler nie była odpowiedzialna w tak wielkim stopniu za działania swoich podwładnych. Może była tylko pionkiem, a tymczasem wszystkie figury po szachownicy przesuwała ukryta w cieniu jej sławy Rosjanka? To by właściwie pasowało. Ten duet był naciągany i właściwie nie trzymało się kupy, by te dwie zupełnie od siebie różne dziewczyny mogły się dogadywać przez tyle lat.

Dotarli do pokoju, w którym rano debatowali, co zrobić z fantem dwójki dziwacznych uchodźców. Przed wyświetlanymi na ścianie podglądami zgromadził się cały korpus. Nowoprzybyłych powitały ulotne spojrzenia, które od razu wróciły do ekranów.

– Wszyscy?

Remi spojrzał na siedzącego na fotelu dowódcę, który wpatrywał się w obraz z kamer. Dwójka tajemniczego rodzeństwa kręciła się niespokojnie po swoich pokojach, nie będąc w stanie się z nich wydostać. Właściwie to dziewczyna nie mogła usiedzieć na miejscu, chłopiec przechadzał się od ściany do ściany, przyglądając się wszystkiemu zagubionym wzrokiem.

– Ruby, jakieś sugestie? – odezwała się Nubira.

– Rozmowa z kobietą może okazać się słuszna – odpowiedziała mechanicznym głosem cyborg.

De Blaire wzdrygnął się, gdy wyłoniła się z ciemnego kąta.

– Aktywować moduł rozmowy?

– To ją wystraszy – zawyrokował Kariyashi. Japończyk przechylił głowę, przyglądając się blondynce na ekranie.

– Rozmowa bezpośrednia może skutkować niebezpiecznym zachowaniem obserwowanej.

Belg chciał się odezwać, ale uprzedziła go Weslerówna. Podniosła się z fotela i ruszyła w kierunku drzwi.

– A ty dokąd? – zawołał za nią brat, gdy otworzyła je sobie, nic sobie nie robiąc z ich min.

– Dowiedzieć się, czy naprawdę wasz Jeździec Apokalipsy ma Aspergera.   


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top