Rozdział dwudziesty: Żyjąca Eurydyka
https://youtu.be/fB63ztKnGvo
👽 OMEN - DICLOSURE FT. SAM SMITH👽
– Czy ty jesz spaghetti pałeczkami?
– Spadaj, Wesler, ja nie komentuję tego, że kąpiesz się w krwi dziewic.
Odpowiedź Kariyashiego była tak absurdalna, że Daphne nie mogła powstrzymać się przed parsknięciem śmiechem, podczas kiedy pozostali zwyczajnie płakali.
– No dobra, ale tylko muzułmańskich, reszta nie ma przepustki do raju – westchnęła, kręcąc widelcem w talerzu, żeby nawinąć sobie makaronowe nitki.
– Próbujesz się zakamuflować przed Piotrem u bram? Nie da rady. Ma cię od dawna na czarnej liście. – Sasha szturchnęła ją łokciem.
– Musiałby najpierw istnieć – dodał swoje trzy kapral de Blaire.
– Jest bardziej realny niż twoje opowieści o żonie – stwierdziła spokojnie Nubira. – I mówi to telepatka – dodała z kocim uśmiechem, wciągając kluskę z wołowiny w sosie pomidorowym.
– Nubi! – zaśmiał się Japończyk, patrząc na nią z niedowierzeniem. – Chyba tobie whiskey dość jak na dzisiaj.
– Ej, nie. Zaczyna z nami rozmawiać. Niech pije, ile chce – obroniła dziewczynę Lijowicz, przenosząc wzrok na siedzącą na sąsiednim blacie Louisę wraz z bratem, którzy przygląda się temu wszystkiemu w milczeniu.
– Naprawdę masz żonę i dziecko? – odezwała się w końcu, patrząc na pilota, a on kiwnął głową, uśmiechając się. – Jesteś bardzo młody.
– Na Ziemi to się nazywa wpadka. – Sasha odstawiła swój w połowie wypełniony talerz i chwyciła za szklankę z bursztynowym trunkiem. Przyjrzała się mu pod światło, patrząc nieufnie na siedzącego obok Isamu, jakby napluł jej do środka. Uśmiechnął się do niej chłodno, a ona wywróciła oczami.
Remi zaczął się bronić, tymczasem Rosjanka poczuła, jak siedząca po jej lewej przyjaciółka pochyla się jej nad uchem.
– Podobne są, co nie?
Blondynka parsknęła cicho w swoją szklankę i spod rzęs obdarzyła nową członkinię zespołu orzechowym spojrzeniem. Daphne miała rację. Siostry Lucky były do siebie bardzo podobne.
– Ze Szczęściarą nie ma kontaktu. Mustafa i Kim też się nie odzywają – poinformowała szeptem Weslerównę. – Chłopcy chcą, żebyś wkroczyła.
– Zostaw te dzieci same na kilka dni i wszystko spierdolą – westchnęła, nabijając na widelec klopsika. – Dajmy im jeszcze dwa dni. – Odchrząknęła, gryząc mięso i przysłuchując się toczącej się rozmowie.
– Jeśli musielibyście przejść przez prawdziwe piekło, żeby uratować ukochanej osobie życie, zrobilibyście to? – zapytał ni z tego ni z owego Remi.
– Za dużo greckiej mitologii – parsknął Isamu.
– Czemu greckiej? – Louisa uniosła brwi, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
– Orfeusz i Eurydyka od razu mi się skojarzyli. – Wzruszył ramionami.
Zapadła dziwna cisza, którą przerywało jedynie rytmiczne uderzanie nogi Luki o metalową nogę stołu, na którym został posadzony. Popijał makaron szklanką ciepłego mleka ochoczo przygotowanego przez podpułkownik Ababumę i sennym wzrokiem przyglądał się podchmielonemu towarzystwu.
– Powiedzmy, że możecie wybrać jedną osobę z waszego życia, która jest tą Eurydyką. Kto to by był?
– Moja mama – odpowiedziała natychmiast Rosjanka, a kiedy napotkała zdziwione spojrzenia, opuściła nogi, stawiając między udami na chromowanym blacie szklankę z alkoholem. – Była chyba jedyną naprawdę dobrą osobą w moim życiu z nieskazitelnym sercem – wyjaśniła, patrząc w swoje zabarwione na bursztynowo odbicie, z którego spoglądały na nią oczy łudząco podobne do oczu Iriny Lijowicz.
– A ty Remi? – zapytała Nubira, odwracając uwagę od blondynki, która zasępiła się przyglądając się alkoholowemu zwierciadłu.
– Moja żona, Isabelle. Wróciłbym się dla niej do każdego piekła. Nawet domu mojej teściowej – dodał, chichocząc.
Z nich wszystkich, jego najbardziej wzięło. Był już zaczerwieniony i miał przymglony procentami wzrok, który wodził po towarzyszach kieliszka.
– Louiso?
– Moja siostra, Lucy. Łatwiej by nam było we trójkę, a gdybym mogła, chciałabym, żeby żyła. – Otoczyła zasypiającego brata ramieniem. Wszyscy westchnęli cicho, kiedy ciążące chłopcowi powieki wreszcie opadły. Remi pomógł wyciągnąć mu z rozluźnionej dłoni talerz i szklankę po mleku.
– Jak się nazywał ten arystokrata z fiołkowymi oczami? – Daphne dała przyjaciółce sójkę w bok. – Dla niego mogłabym zgolić włosy i obwołać się Orfeuszem.
Sasha spojrzała na nią zdziwiona, a potem uśmiechnęła się zadziornie.
– Mówisz o tym, któremu wyrosły łuski przed czy po seksie z tobą?
Cicha salwa śmiechu przetoczyła się przez kuchnię, kiedy niezrażona Daphne drążyła dalej temat, jakby samo wspomnienie stosunku nie było warte uwagi:
– Nie mówię o bliźniakach. Mówię o tym z oliwką cerą i orlim nosem.
– Sądzę, że jego ostatnią fantazją seksualną jesteś łysa ty z nowym, a na dodatek męskim, imieniem – parsknęła śmiechem Rosjanka, popijając ze swojej szklanki.
– Ciekawa jestem, jakie jest jego imię, bo ta rasa była bardzo uzdolniona.
– I w ten oto sposób, HIV rozprzestrzenił się po całej galaktyce.
Wszyscy jak na rozkaz odwrócili się do drzwi kuchni, w których stał ich dowódca. Louisa pobladła śmiertelnie, jakby właśnie miała zostać wydalona ze skutkiem natychmiastowym. Reszta też jakoś struchlała, kiedy pułkownik przemaszerował przez pomieszczenie, zgarnął talerz Sashy i najzwyczajniej w świecie, klapnął sobie koło niej na blacie.
– Co dobrego pijecie?
– Zabiję cię kiedyś – westchnęła Daphne, kiedy wszyscy odetchnęli z ulgą. Sądzili, że za nielegalną, nocną posiadówkę w kuchni zamku dostaną jakieś karne okrążenia dookoła kompleksu, a tymczasem Roger wziął się za jedzenie makaronu.
– Gdybyś spełniła chociaż jedną z tych gróźb, którymi rzucałaś w dzieciństwie, dawno wąchałbym kwiatki – odpowiedział z uśmiechem.
– Naplułam do tego – rzuciła jakby od niechcenia Lijowicz, upijając łyk whiskey.
Pułkownik spojrzał na klopsika, potem na nią i wzruszył ramionami.
– Z tego co wiem, tylko Isamu tutaj pluje jadem na prawo i lewo.
– Wal się, Wesler – odpowiedział mu Azjata, odwracając twarz, żeby ukryć uśmiech.
– A propos walenia, czy słyszeliście historię, jak Isa zaklinował swojego bydlaka w odpływie prysznicowym?
Nubirę opanował histeryczny śmiech podobny do płaczu, a kiedy zdała sobie sprawę, że wszyscy się na nią patrzą, kwiknęła cicho i dostała czkawki.
– Mów dalej, braciszku – podsumowała to Weslerówna, uśmiechając się złowieszczo do Japończyka ponad ramieniem jej brata.
XXX
– Mam kaca – westchnęła Sasha, siadając ciężko na krześle przed interaktywnym stołem. Zdjęła okulary i potarła zmęczone oczy. Po drugiej stronie pomieszczenia, przy aparaturze do jakiś badań stacjonowała Louisa. Z jakiegoś powodu otrzymały wspólne laboratorium na tym samym poziomie, co ta nieszczęsna sala konferencyjno-naradowa, w której Lijowicz pocałowała Rogera.
– Powodzenia z cyferkami – odpowiedziała Daphne, która z podwiniętym rękawem, czekała, aż doktor Lucky podepnie ją pod różne kabelki i zacznie badać jej krew.
– Dzięki – burknęła, poprawiając się na regulowanym stołku i przyłożyła otwartą dłoń do stołu, aktywując go. – Swoją drogą, czy te badania po alkoholu będą miarodajne? – dodała, patrząc na zaciskająca gumowy pasek powyżej ramienia przyjaciółki Żydówkę.
– Zaraz się przekonamy – odparła blondynka i spojrzała na Sashę z uśmiechem. Ubrana w gumowe rękawiczki zdezynfekowała odsłonięte zgięcie łokcia.
– Ostrzegłaś, że twoja krew wygląda jak ropa naftowa? – odezwała się niespodziewanie Rosjanka, kiedy miało dojść do nakłucia żyły.
– Słucham? – Zdziwiona lekarka powstrzymała się, podnosząc wzrok na swoją pacjentkę.
– Jest czarna, dosyć gęsta i ma tęczowe refleksy pod światło – odpowiedziała Daphne, wzruszając ramionami.
– Jeszcze jakieś ciekawostki, które powinnam znać?
Kiedy brunetka potrząsnęła głową, dziewczyna westchnęła, mrucząc coś do siebie, wzięła się do roboty.
Sasha przez chwilę przyglądała się całemu procesowi podłączania Daphne do węflonu, który odprowadzał jej czarną posokę do wysokiego naczynia, dawkując ją do probówek. Kiedy śniadanie podeszło jej do gardła, stwierdziła, że jednak nie da rady na to patrzeć. Skupiła się na napływających do niej informacjach, ale tym bardziej nie była w stanie analizować zmian w ruchach chmur, kiedy w głowie miała tupot białych stópek.
– Potrzebuję kawy – zawyrokowała. – Całej cysterny –dodała, wstając i ruszyła do oszklonych drzwi, które prowadziły na korytarz. Na końcu korytarza była ta sala narad, w której spędzili ostatnie dwa dni. Jeśli dobrze pamiętała, był tam ekspres do kawy. Swoją drogą, chyba go przeniesie do ich laboratorium, jeśli cały dzień będzie się tak czuła.
Przez chwilę zastanawiała się, jak włączyć to ustrojstwo, aż wreszcie do niej dotarło, że znowu musi dać swój palec do zeskanowania. To było idiotyczne, że rejestrowali każde jej pierdnięcie, jakby było oznaką jakieś zakaźnej choroby, która miała zdziesiątkować ludzkość jeszcze bardziej.
Ciche trzaśnięcie drzwiami i ciężkie kroki w żołnierskich butach za jej plecami przypomniały jej głupią kawę w Hong Kongu, którą tam piła w innej jednostce.
– Ostrzegałem, że jak znajdę któregoś was na kacu to będą karne kółka dookoła zamku – odezwał się Roger, a Sasha odwróciła się, uśmiechając się na tyle promiennie na ile mógł to zrobić człowiek, którego głowa chciała za wszelką cenę odpaść.
– Ale ja nie mam kaca – skłamała. – Nie wyspałam się.
Parsknął śmiechem i dotknął jej policzka. Pobladła twarz i mocno podbicia od braku snu bardzo rzucały się w oczy. Wiedziała, że do atrakcyjności było jej daleko, właściwie to nawet trochę żałowała, że nie może zrobić porządku ze swoim wyglądem, ale cień uśmiechu, jaki majaczył na twarzy pułkownika, bardziej zajął jej uwagę.
– A co takiego miałaś do roboty w nocy, że się nie wyspałaś? – zapytał, przysuwając się do niej.
– Integrację zespołową.
– Ja tam się czuję niezintegrowany. – Delikatnie przyparł ją do blatu stołu, obejmując ramionami. Rosjanka zachichotała, zarzucając mu ręce na szyje.
– Możemy to naprawić – rzuciła, zapominając na chwilę o tupocie białych mew, który do tej pory sprawiał, że nawet mrugnięcie bolało.
– Nawet teraz? – Uśmiechnął się jeszcze szerzej, pochylając się, żeby dosięgnąć jej ust.
– O chyba cię coś boli. Nie kręci mnie seks biurowy.
– Ani wojskowy?
– Kretyn z ciebie.
Odepchnęła go od siebie i zaśmiała się, widząc jego zdezorientowaną minę. Prychnął pod nosem, krzyżując ręce na piersi. Sasha uśmiechnęła się i odwróciła się, wybierając rodzaj kawy.
– A co z naszymi poszukiwaniami? – zapytał, podsuwając sobie krzesło, obserwując jak czekała na napój.
– Też ci zrobić?
Kiwnął głową, a kiedy wyjęła swój kubek, podjechał na krzesełku do blatu, zgarniając naczynie, które przygotowała dla siebie.
– Ile cukru – skrzywił się. – Dostaniesz cukrzycy.
– Na coś trzeba umrzeć. – Sasha podała mu właściwy kubek i potarła zmęczone oczy. – Właśnie będę analizować wyniki, które zebrały się podczas nocy. W tym nie możesz mi pomóc.
– Aż taki jestem głupi w twoich oczach? – prychnął i bardzo delikatnie złapał ją za nadgarstek, Sasha prowadzona za rękę, przysiadła mu na brzegu kolan. – Co?
– A jak wytłumaczysz to reszcie, jeśli nas tak zastaną? – odpowiedziała pytaniem, popijając kawę.
– Takich rzeczy się nie tłumaczy, jeśli mam mówić ze swojego doświadczenia. – Potarł z westchnięciem coraz dłuższą brodę. Sasha przysunęła się i pocałowała go krótko.
Sama nie wiedziała czemu, ale czuła, że to papierowy pocałunek. Jakby nie mogła wykrzesać z siebie ani odrobiny czułości. Coś w niej postawiło dziwną barierę miedzy nią a Rogerem, kazało odgrodzić się od jego wszędobylskiego spojrzenia i ciemniejących pożądaniem oczu. Jakby bała się tego, co ze sobą niósł, a przecież była doświadczona.
– Nad czym myślisz? – zapytał, przerywając ciszę.
– Ciekawa jestem, ile meteorytów spłonęło ostatnio w ziemskiej atmosferze – rzuciła niedbale i podniosła się z jego kolan. – Ale wątpię, żebyśmy znaleźli czego szukamy – dodała, wzruszając ramionami.
– Masz nowy plan w takim razie? – rzucił, a ona pokręciła głową. – Jesteś dzisiaj jakaś dziwna.
Sasha wywróciła oczami.
– Jestem zmęczona, chwilowy przypływ bezsensu życia, nie przejmuj się. – Machnęła dłonią i wciąż trzymając kubek, ruszyła do drzwi. Roger dogonił ją i przytrzymał je dla Lijowicz.
– Sasha, ja rozumiem, że się martwisz tym, jak moja siostra przyjmie, że... coś nas łączy, ale naprawdę nie powinnaś zaprzątać sobie tym głowy. Załatwię to. – Z każdym jego słowem, jej brwi wędrowały coraz wyżej. Już nawet otworzyła usta, by mu odpowiedzieć, ale w jej kieszeni komunikator krótko zawibrował.
Zakodowana wiadomość, która pojawiła się na ekranie, zaniepokoiła ją. Zabezpieczenie potrafili złamać tylko ich ludzie, więc nie musiała się martwić, że Zjednoczeniówka przejmie informacje o kolejnym znikającym transporcie, który przepadł jak Szczęściara i jej zespół.
Tego było dość. Ratowanie świata ratowaniem świata, ale Daphne powinna się tym w końcu zająć. Ignorując Rogera, który próbował się z nią porozumieć, przeszła do ich laboratorium i usiadła na swoim krześle, jeszcze raz dokładnie czytając krótki raport.
Właściwie już teraz chciała kazać Daphne ze sobą iść, ale przyjaciółka była w trakcie ucinania kosmyka włosów, który trafił do probówki. Wesler wszedł dodatkowo do pomieszczenia, krzyżując ręce na piersi i patrząc na blondynkę, która mu uciekła, wilkiem.
– A ty co taki naburmuszony? – zagaiła do niego siostra.
Sasha przesunęła dłonią, odgarniając meteorologiczny raport i trafiła na wyszczególnieniu ostatnich naturalnych obiektów, które przekroczyły ziemską atmosferę. Wszystkie miały podaną wagę i prędkość z jaką spadały, żeby spłonąć zanim chociaż zdążą przekroczyć troposferę.
Słuchając jednym uchem przekomarzającego się rodzeństwa Weslerów, przyglądała się podobnym liczbom, chcąc robić cokolwiek, byle nie patrzeć na niego. Coś kazało jej wrócić się do ostatniej pozycji.
Jej intuicja miała rację. Meteoryt wyróżniała znacznie większa waga, ale z jakiegoś powodu, nie spadł na powierzchnię i system uznał, że wypalił się, zanim dotarł do kolejnej strefy. Sasha nie była głupia. Może nie znała się na naukach zajmujących się spadającymi kawałkami kosmosu, ale znała się na pewno na chemii. To tylko teoretycznie mogło mieć miejsce. A teoria nie zawsze spotykała się z praktyką w rzeczywistości.
Chciała znaleźć miejsce, w którym skończył podobno swój lot kosmiczny odpad. Kiedy na ogromnym hologramie Ziemi pokazała jej się siatka z wyszczególnieniem najbliższych siedzib ludzkich, oczy Rosjanki otworzyły się szeroko.
Poderwała się z miejsca, strącając kubek z kawą. Nie zaprzątała sobie głowy pobitą porcelaną, wpatrując się w punkt na mapie, niewiele powyżej wykresu lotu meteorytu.
– Sasha? – zaniepokoił się Roger, widząc jak odpływa jej krew z twarzy. – Znalazłaś coś?
– Isla del Espiritu Santo.
Nazwa wyspy zawisła w powietrzu, niczym widmo nadchodzącego niebezpieczeństwa.
Witajcie robaczki w dniu naszego narodowego święta. Czy wasze patriotyczne serduszka radują się na widok tego nowego rozdziału, który zamyka pierwszą fazę fabuły Korpusu, a otwiera drugą? Mam nadzieję, ponieważ mam dla was pytanie. Fajnie by było usłyszeć wasz głos w tym temacie.
Jak wiecie, Korpus dzieje się w 2150 latach. Teoretycznie nie ma granic między ludźmi i krajami, które mają swoje oddzielne rządy. Wszystkie nacje, unie i kontynenty tworzą Zjednoczone Narody Ziemi, mamy wspólną armię, wspólnych przedstawicieli w Parlamencie Galaktycznym, wspólne walutę (to nawet nie było wspomniane w tekście, więc wrzucam jako fun fact). Pytanie, jakie wam zadaje dzisiaj: jak wygląda patriotyzm w takich czasach? I jak zachować świadomość swojego narodu w takiej sytuacji? Jak powstrzymać ekspansję globalizacji, by nie dotarła do indywidualności narodowej?
Czekam.
All the Zo 🇵🇱
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top