Epilog: Żywi mogą zapracować na ożywienie umarłych

https://youtu.be/HKNaz_UagRA

  👽 EVER SINCE NEW YORK - HARRY STYLES👽 

Daphne przeniosła wzrok z przezroczystej płytki komunikatora na niebieskie oczy brata, który wyciągnął do niej rękę, trzymając w niej urządzenie. Uśmiechnął się lekko i zachęcił do wzięcia.

– Co to jest? – zapytała, płynnym ruchem ręki włączając go.

– Komunikator, którego możesz wreszcie zacząć używać jak człowiek.

Parsknęła śmiechem, przesuwając palcem po ekranie. Nacisnęła jeden z przycisków na liście.

– Dobrze jednak przestać być najbardziej poszukiwaną kryminalistką w Drodze Mlecznej – odpowiedziała, a na ekranie załadowała się karta z jej zdjęciem i danymi. – Galaktyczny paszport? – zdziwiła się, podnosząc oczy na Rogera.

– Prawdziwy, niepodrobiony, który pozwala ci podróżować na każdą znaną gwiazdę w zasięgu promów kosmicznych. – Pułkownik Wesler odchrząknął i spojrzał na Isamu pakującego walizki do bagażnika SUV-a. – Samochód zostawcie w bazie w Zurychu. Dajcie znać przed lotem do Japonii, czy wszystko było w porządku. I zadzwoń do mnie, jak wylądujecie w Kioto – dodał już miększym tonem.

Brunetka spojrzała na niego z uśmiechem i wyciągnęła się, stając na palce, by go objąć.

– Kocham cię, bracie.

Oddał uścisk, mocniej ją do siebie zagarniając.

– Ja ciebie też, Daphne.

Kiedy się od siebie odsunęli, Roger dyskretnie otarł oczy. Zrobiła się z niego straszna beksa ostatnimi czasy. Naprawdę należał mu się urlop.

– A ty co masz zamiar robić? – zapytała.

– Chyba pojadę do mamy, odpocznę, a potem wrócę tutaj, szkolić kolejny oddział pojebów gotowych ratować świat – odpowiedział. – Tylko najpierw mam wezwanie, żeby stawić się przed Parlamentem Galaktycznym. – Skrzywił się. – Muszę odebrać medale i inna gówna, poudawać, że to naprawdę wielki zaszczyt. Wiesz, polityka. – Wywrócił oczami.

– Lubią cię, może nie każą ci przedstawiać młodszej siostry, żeby osobiście sprawdzić, czy robi takie zabójcze wrażenie – zażartowała, a Wesler spojrzał na nią jakby naprawdę coś go zabolało.

– To był naprawdę chujowy żart – stwierdził, a Daphne wzruszyła ramionami. Uśmiechnęła się jednak.

Kiedy spojrzała znowu na brata w jej oczach pojawił się ten znajomy zadziorny błysk. Ale był czymś więcej niż przejawem nieco dziecięcej złośliwości. Nie miała mu też zamiaru niczego udowodnić. Odzyskała po prostu część siebie.

– Co z Louisą i Nubi?

Roger podrapał się po hiszpańskiej brodzie, którą wyhodował w ciągu kilku dni.

– Z tego co wiem, Nubira zabiera te dwie dziewczyny gdzieś na północ, do Szwecji, bo odezwał się ziemski prawnik lady Komury. Przypisała na nią wszystkie swoje dobra, więc nie muszą się martwić o życie. Ale wiesz jaka ona jest, zaraz coś sobie znajdzie. – Uśmiechnął się lekko.

– Najpierw musi się wykurować, wtedy może ci pomóc tutaj przy tworzeniu kolejnego korpusu.

– Korpus jest jeden. – Wyszczerzył się. – Zwyczajnie będę szkolić pododdziały. Louisa zaproponowała, że zostanie razem ze mną i pomoże ogarnąć, bo już spływają mi kandydatury, a to same dzieciaki.

Weslerówna parsknęła śmiechem.

– Mówiąc o Lucky... – Wyciągnęła rękę i poklepała brata po ramieniu. – Zapracowaliśmy na ożywienie umarłych. Ty też masz prawo być szczęśliwy.

Uśmiechnął się lekko.

– Dzięki.

– Nie grożą jej sankcje za zabicie de Blaire'a?

– Nawet jeśli zdradził pod wpływem szantażu, gdyby go nie zabiła, mógłby zrobić krzywdę Nubi albo jej samej. Podciągnąłem to pod obronę konieczną w trakcie walki. Zresztą sama rozumiesz. – Spojrzał na nią znacząco. – Zostaliśmy zbawcami planety, nie będą poddawać w wątpliwość naszych działań teraz, kiedy kurz nawet jeszcze dobrze nie opadł.

Trzasnęły piąte drzwi samochodu i Isamu podszedł do nich. Zmierzył brunetkę pytającym spojrzeniem. Uśmiechnęła się lekko, uspokajając go. Roger prychnął kpiąco, ale wcale nie miał zamiaru powstrzymać się przed stosownym komentarzem:

– Tylko wyślijcie mi zaproszenie na ślub albo chociaż powiadomcie jak się siostrzeńców dorobię.

Daphne spojrzała na niego wilkiem.

– Boli cię coś chyba. Ja mam dwadzieścia lat.

– A ja nie mam zamiaru skazywać się na życie z tą wariatką – dodał swoje trzy grosze Isamu.

Pułkownik Wesler roześmiał się, pocierając oczy. Pokręcił głową i wyciągnął w stronę przyjaciela rękę. Uścisnęli się po męsku, poklepując po plecach. Jeszcze raz przytulił siostrę, tym razem podnosząc ją i na koniec potargał jej włosy. Odepchnęła go, ale roześmiała się.

– Musicie jechać, żeby zdążyć do stolicy – powiedział Roger.

– W takim razie czas na nas – stwierdziła Daphne i spojrzała na gmaszysko Chateau de Regina, którego wieże rywalizowały z górami w strzelistości. Kamienny zamek piął się ku nieboskłonowi, jakby miał zamiar dotknąć błękitu za wszelką cenę. Między szczytami a wieżami ciężkie chmury chwilami przepuszczały przebłyski jesiennego słońca. Ten piękny widok przypomniał jej wszystkie dobre chwile w tym miejscu. Uśmiechnęła się lekko.

– Dobrej drogi – oznajmił pułkownik Wesler, a Isamu kiwnął głową i obszedł samochód, by wsiąść za kierownicę. Wciąż trochę kulał po walce w Paryżu, ale automatyczna skrzynia biegów i falowy silnik były sporym ułatwieniem. Zawsze mógł zamienić się z Daphne.

Roger otworzył siostrze drzwi od strony pasażera i kiedy wpakowała się do środka, powstrzymał ją przed trzaśnięciem nimi. Pochylił się nad nią, zaglądając wprost w rozgwieżdżone oczy.

– Dwadzieścia jeden – powiedział.

Daphne zmarszczyła brwi.

– Co?

– Dwadzieścia jeden – powtórzył, uśmiechając się coraz szerzej. – Dzisiaj dwudziesty ósmy września, Pędzący Wietrze. Wszystkiego najlepszego.

Atai roześmiała się szczerze i pokręciła głową, sięgając po pas.

– Udało ci się to, braciszku. Prawie nie mam ochoty cię zamordować – odpowiedziała.

– I vice versa. – Zamknął drzwi i odsunął się, by mogli swobodnie wyjechać z kompleksu Maison.

Daphne odwróciła się w fotelu i kiedy samochód ruszył, pomachała mu. Uniósł prawą dłoń i chciał odmachać, ale nowe cholerstwo zacięło się. Zaklął pod nosem i uderzył nim w udo. Mechaniczna dłoń wskoczyła z powrotem w zawias. Zastępcza proteza wciąż nie działała jak powinna.

– Gówno – stwierdził i podniósł głowę, odprowadzając wzrokiem auto siostry i przyjaciela do skrzyżowania, za którym zniknęli. Uśmiechnął się do siebie.

Wsadził obie ręce do kieszeni dżinsów i uniósł głowę do nieba. Między deszczowymi chmurami pojawił się prześwit błękitu. Gdzieś tam ponad nim błyszczał gwiazda Sashy, która nie przestanie świecić już nigdy.

– Zrobiliśmy to.

XXX

Książę rozpaczliwie czołgał się po rozgrzanym piasku. Rodzimy świat był okrutny, nigdy nie przejawiał łaskawości do swoich mieszkańców, wiecznie czyhając na ich życie. Teraz najpotworniejsza kraina po tej stronie Krawędzi jątrzyła rany, które zadała mu antai.

– Chciałeś się ze mną spotkać.

Słysząc ten potworny głos, brzmiący jakby przybywał z zaświatów, przyśpieszył ruch. Białe dłonie parzyły rozgrzane ziarenka, strupy po ranach otwierały się, wylewając z siebie posokę zmieszaną z ropą. Zdusił w sobie okrzyk bólu i spróbował się podnieść, by dotrzeć do szczytu wydmy przed siostrą.

– Oto jestem.

Spod piasku wystawała bycza czaszka. Dzikie stada przemierzały pustynie nocami, docierając od wschodu do zachodu do oaz, nie raz porzucając osobniki, które z choroby lub słabości nie potrafiły przetrwać przerażającego tempa wyścigu z czasem. Chciał ją ominąć, ale noga zawiodła go i uniesiona nie wystarczająco wysoko stopa zahaczyła o róg.

Upadając, nie miał siły przeciwstawić się sile ciążenia, która ściągnęła go w dół zbocza wydmy. Sturał się, czując jak ziarenka zapychają mu nos i usta. Próbował zahamować rękoma, ale był za słaby. Jego siły pochłonęły bezsensowne próby bronienia się przed dużo silniejszą istotą, w którą przemieniła się jego siostra.

Wypluł piasek z ust, kiedy zatrzymał się u stóp pustynnej góry.

– Hatyshe, błagam cię o litość – wyrzęził, odwracając głowę.

Zstępowała po piasku niczym królowa, którą miała zostać. Światło przelewające zza jej ramion oślepiło go i musiał unieść rękę. Była taka piękna, w ten przerażający sposób. Wiedział, że patrzy na śmierć kroczącą po niego.

– Hatyshe już dawno nie ma.

Gwieździste oczy rozpostarły się, kiedy jej głowa przysłoniła słońce za nią i mógł dostrzec młodziutką twarz. Gadzi uśmiech przyprawił go o dreszcze.

Prawie nic nie poczuł, kiedy ostatni cios zadała mu Daphne Wesler.





KONIEC






OGROMNE PODZIĘKOWANIA należą się wam wszystkim i każdemu z osobna, za całoroczną podróż z Korpusem Zbawiciela, który wysiada na tym przystanku. Ale o tym później, teraz czas wymienić wszystkich, których powinnam. Mam nadzieję, że nie zapomnę o nikim, a jeśli nawet: dziękuję jeszcze bardziej.

Pierwsze ogromne dziękuję i mnóstwo całusów za słowa krytyki, ale również zdrowy entuzjazm oraz obecne pod każdym rozdziałem wylewne komentarze - @TeaAmo. Dobry duch tego opowiadania! Od początku do końca obecna, więc i na sam koniec musi zostać wymieniona. Dziękuję, kochana <3 (PS: Mam nadzieję, że nie zamordujesz mnie za poturbowanie twojego ukochanego Isamu w ostatnim rozdziale, w końcu epilog spełnia twoje OTP Korpusu :D)

Drugie jeszcze większe dziękuje i moja dozgonna wdzięczność do @DepresyjnaStokrotka, która na bieżąco sprawdzała rozdziały. Raz lepiej, raz gorzej, ale udawało jej się wychwycić błędy logiczne, pomagała mi też pilnować się z kreacją bohaterów. Jest moim aniołem stróżem pisania - gdyby nie ona pojawiałyby się tu niekiedy gnioty jakich mało.

@Adarari za dobre słowo pod każdym, ale to każdym rozdziałem. Zawsze pozytywnie nastawiona do bohaterów, zawsze na miejscu czekająca na rozdział, zawsze tu i dziękuję za to bycie zawsze!

Kolejne dziękuję dla @Aalysanne, zajebiste komentarze wtrącone podczas czytania - uśmiałam się. I tak - widziałam wszystkie wasze komentarze i chociaż czasem nie odpisywałam, uśmiechałam się za każdym razem, kiedy przychodziło powiadomienie.

Przejdźmy także do ogłoszeń parafialnych. Jak wiecie i pewnie zauważyliście Korpus potrzebuje korekty. Generalnej, fabularnej i tak dalej. Wersja Korpusu, którą tutaj widzimy na Wattpadzie, zostanie poprawiona - chodzi o przecinki, jakieś drobne błędy logiczne, ale fabuły nie tknę. Na Watt zostanie to.

Natomiast, jak zapewne też wiecie - moim marzeniem jest posłać Korpus w świat, żeby został moim debiutem pisarskim. Dlatego jeśli kiedykolwiek pojawi się tu jeszcze jakaś aktywność po zakończonej korekcie (której podejmuje się a jakże @ZbiorowaPsychoza i jeszcze jednak osóbka, której nick zgubiłam :P), to będzie to zdjęcie wszystkich rozdziałów i dopisek: "Uwaga, udało mi się, ktoś chce mnie wydać":D. Co prawda, Korpus zmieni się dość znacząco fabularnie, ale niektóre sceny zostawię takie same, więc no... Tak czy inaczej usunąć kiedyś trzeba.

Dziękuję wam wszystkim, którzy dotarli aż tutaj i chcieli przeżywać z Rogerem, Daphne, Sashą, Isamu, Nubirą, Louisą i Księciem całą tę szaloną przygodę. Liczę, że niedługo się zobaczymy, może na półkach w Empiku? A może w innym opowiadaniu, które planuje w uniwersum Korpusu? Kto wie.

Nie mówię "żegnajcie". ale "do zobaczenia!"

All the Zo <3  

PS. Co się tak naprawdę stało z matką Daphne? Ktoś wie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top