Po bitwie

Koria wiedziała, jak wygląda Pustka z Katorgi i wielu ćwiczeń przed Katorgą, dlatego od razu zrozumiała, że nie zginęła. Fakt ten, czy może ponowne znalezienie się w chacie wiedźm, w sercu Głuszy - nie potrafiła powiedzieć, co zaskoczyło ją bardziej. Została jednak uratowana z ognia przegranej bitwy, wykpiła się pewnej śmierci i rozumiała, że będzie musiała się odwdzięczyć.

Ale Flemeth chciała tylko, żeby Szarzy Strażnicy nie uciekali od swojego powołania i powstrzymali Plagę. Tylko lub aż. Istniały oczywiście Traktaty i sława Szarych Strażników, ale tutaj, u progu zgrzebnej chatki nad trącącym bagnami jeziorem, gdzie wiatr niósł smród krwi i skażenia, Koria czuła się jak bezbronna i bezimienna sierotka.

Alistair też ledwo się trzymał. Samotny, oderwany od Szarych braci chłopiec, zagubiony i nieszczęśliwy. 

No to było ich dwoje.

Jednak zebrała się w sobie. To nie był właściwy moment na pogrążenie się w żałobie. Loghain... Zawsze była dla wszystkich taka miła i przyjazna, może dlatego nic nie zauważyła. Ale ta zakuta w przydużą zbroję małpa doprowadziła do śmierci własnego króla, syna dawnego przyjaciela i męża własnej córki. Przez niego Ferelden, całe Thedas było w niebezpieczeństwie. Jego wizerunek powinien być zamieszczany w słownikach obok hasła "zdrajca"!

Naradzili się, trzy czarownice oraz ex-templariusz i doszli do porozumienia. Trzeba było opanować ten chaos wszelkimi środkami. Równie dobrze mogli zacząć od tego, jak pogodzić pyskatą apostatkę i wychowanka Zakonu, żeby wszyscy jakoś współpracowali.

Przemyślała potem ostatnie zdarzenia po swojemu: Duncan oszukał Daveta, sir Jory'ego i ją. Pewnie wielu, wielu innych przed nimi. Oszukał też Alistaira, chociaż on tego tak pewnie nie widział, bo życie doświadczało go widocznie w inny sposób. Duncana spotkał koniec godny oszusta: został oszukany. Na śmierć. Ale tego oczywiście Alistairowi nie powiedziała. Biedak mógłby w rozpaczy rzucić się na swój miecz. Nie miała powodu, by go bardziej ranić.

Tak opatrzyła własną ranę współczuciem dla innej osoby i wróciła do bycia trochę bardziej do dawnej siebie, miłej i uczynnej. Ale miała swój morał: zdrajcy musieli umrzeć. A ona chętnie im w tym umieraniu pomoże.

Ruszyli do Lothering - początek dobry jak każdy inny, a Morrigan znała zdrogę. Udało im się ominąć hordę w Głuszy, ale natknęli się na spory oddział pomiotów, gdy wyszli na szlak. Szczęśliwie ostrzegł ich przed nimi mabari, na pewno ocalały spod Ostagaru i - jeśli się nie myliła - ten sam, dla którego lecznicze kwiaty zbierała w Głuszy. Koria była przeszczęśliwa: cóż było wierniejszego na świecie niż wdzięczne psie serce? Uporali się oczywiście z pomiotami, chociaż zdecydowanie musieli jeszcze popracować nad koordynacją w grupie.

W każdym razie było ich już razem czworo. Wznowili marsz, Koria z jakby lżejszym sercem i dawną iskierką optymizmu.

Jeśli zdobywanie sojuszników nadal będzie im tak dobrze szło, Arcydemon nie zdąży nawet ryknąć, zanim urwą mu ten gadzi łeb! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top