Lothering

To był jakiś koszmar. Musiał jej się śnić jakiś paskudny sen.

Nie sądziła, że będzie zabijać ludzi, cała się trzęsła. Nie chciała zapłacić za przejście Traktem Imperialnym, a oni nie chcieli ustąpić. Jeden dureń się uratował, wystraszył się jej przechwałek o byciu czarodziejką, ale potem powołanie na godność Szarej Straży pogorszyło sytuację. 

Wyznaczono nagrodę za ich głowy. Za zdradę króla.

Zdradę!

Rozniosła ich. Do diabła z pracą zespołową i osłanianiem pleców. Nie mieli z nią szans. Herszt bandytów prosił o łaskę, a ona i tak go zabiła. Spanikowała, bo nie chciała, by rozpowiadali o ich tożsamości. Choć jeden z nich i tak się uratował.

Krew. Krew na jej rękach.

Uczono ją, że magia ma służyć człowiekowi. Wolne żarty. 

W nosie kręciło ją od swądu spalonych włosów.

Alistair zaczął mówić o dalszym planie działania, Morrigan sprowokowała kolejne słowne przepychanki. Koria nie miała do tego głowy. Musiała się napić, czegoś naprawdę mocnego. Zbyła oboje i ruszyła prosto do wioskowej karczmy, ignorując otoczenie. Poczłapali za nią mimo woli, jak wierny mabari.

Z deszczu pod rynnę. 

Na progu przybytku praktycznie wpadli ariergardzie Loghaina w ramiona. Wywiązała się kolejna walka, w którą wplątała się siostra zakonna, która walczyła, jakby jej habit wiele nie przeszkadzał. Przeszkadzało tejże jednak, że mieliby dobić członków oddziału, gdy już sprowadzili ich do parteru. Koria nie odpuściła, bojąc się wypuścić żołnierzy z raportem do Loghaina, iż faktycznie przeszli przez Lothering. Siostra Leliana, jak się przedstawiła, dość spokojnie to przyjęła, a potem, ku przerażeniu Korii, zaczęła wkręcać im się w drużynę, powołując się na jakieś chore wizje od Stwórcy. Zapachniało to czarodziejce szpiegostwem: ani chybi łotrzyk w przebraniu zostawiony przez Loghaina w razie gdyby żołnierze zawiedli. Twardo się wszystkiego wypierała, aż dziewczyna odpuściła. Przynajmniej w tej chwili.

Ludzie w karczmie wydawali się tacy... obojętni.

Dotarli w końcu do kontuaru. Karczmarz był aż nadto pomocny. O żołnierzy mogła się nie martwić, bo z tego, co gospodarz powiedział, nie przysłużyli się zbytnio społeczności. Zasięgnęli języka i dowiedzieli się sporo o skomplikowanej sytuacji w kraju. Loghain ogłosił się regentem, oczerniał Szarą Straż i ogólnie nie zamierzał im ułatwiać życia. Było to przytłaczające, ale Koria przynajmniej zaczynała rozumieć, na czym stoi. 

Nie byliby w stanie ukryć się w tłumie. Czarodziejka, rycerz, apostatka i mabari. Oczywiście, że odstawali. I choć splamili się krwią, była to krew bandytów, przelana w obronie własnej. A dla ludzi nadal mogli wiele zrobić. 

Rozejrzeli się więc po mieście: nestorka, której brakowało leków, czy handlarz, który chciał truciznę do pułapek na pomioty, czy nawet dziewczę, które chciało po prostu kilka prostych pułapek - nikogo nie potraktowała obojętnie. Doprowadziła do porządku kupca-spekulanta pod świątynią i nadstawiła życzliwe ucho dla Chasynda, zrozpaczonego stratą rodziny w ataku mrocznych pomiotów. Porozmawiała z żebrakami, których też byli napadali bandyci na Trakcie, a nawet z małym chłopcem na moście, który zgubił mamę. Podjęła się zadań wywieszonych na tablicy kantora i choć oprócz zabijania splugawionych zwierząt zdecydowała się podjąć również zleceń zabójstw grasujących za wioską grup bandytów, zahartowała się tym jak stal w ogniu. Oni żerowali na nieszczęściu innych, gdy ona tak bardzo chciała pomóc. A za solidną monetę na pewno kupi lepszy sprzęt dla siebie i towarzyszy, dzięki czemu będę pomagać jeszcze skuteczniej. No i pokonają Arcydemona, zanim Loghain podpali własnoręcznie swój ukochany Ferelden. 

Tą myślą się posiłkując, Koria żywo zainteresowała się olbrzymem w klatce, Qunari, jak nazwała go Morrigan. Tak też i on zainteresował się możliwością dołączeniem do Szarych Strażników, by zwalczyć Plagę, powodowany osobistym poczuciem winy, w który Koria nie miała problemu uwierzyć. Zmycie krwi niewinnych - krwią winnych... czyż sama nie robiła dokładnie tego samego cały dzień? Chociaż Wielebna Matka, która trzymała klucz do jego więzienia robiła problemy z werbunkiem, Koria była zdeterminowana, co jasno dała staruszce do zrozumienia, aż Alistair musiał ją hamować, a Morrigan miała z ubaw.

W świątyni porozmawiali też z dowódcą stacjonujących tu templariuszy, ale nie miał on im wiele do zaoferowania. Natomiast Alistair spotkał starego znajomego z Redcliffe, rycerza Arla Eamona, który powiedział im o nagłej chorobie Guerrina i szalonej misji, z jaką posłała rycerzy lady Izolda, zostawiając arlat bez opieki. Koria nie miała zwyczaju głośno komentować cudzej wiary, zwłaszcza gdy chodziło o cuda, więc wymieniła się jedynie informacjami o śmierci towarzysza rycerza, którego nie było stać na bandyckie myto, i ich drogi się tutaj rozeszły.

Pod młynem zebrała się spora grupa mężczyzn. Gdy Koria skończyła się ugadywać się z Qunarim, Sten co się zowie, ochoczo podeszła do grupy. Sama nie wiedziała, na co liczyła. Może jakąś zbiorą prośbę z uciułanym datkiem dla najemnika, którą wspaniałomyślnie mogłaby się podjąć bez przyjmowania zapłaty od biednych ludzi. Może słów podziękowania od tych, którzy dostrzegli jej wysiłki, by okolica była choć trochę bezpieczniejsza, zanim ewakuują się w głąb kraju. Na pewno nie ataku. Jeszcze tak podstępnej, desperackiej zasadzki chłopków w łachmanach, z jakimiś leciwymi mieczykami ledwie i naprędce skręconymi łukami na dwie czarownice i wojowników uzbrojonych po zęby, bojowego ogara nie licząc. Mieli co prawda przewagę liczebną, ale wobec ognia Korii i lodu Morrigan niemal natychmiast utracili jakąkolwiek iluzję kontroli pola walki, a chłopaki dosiekli tych, którzy jeszcze jakoś ustali na nogach.

Kolejna rzeź. Obiecała Stenowi odkupienie win za wymordowanie bezbronnej rodziny wieśniaków, kobiet i dzieci, na wojnie z Piątą Plagą, a ledwo wyciągnęła go z klatki, wciągnęła go w kolejny mord. Cóż, że tym razem byli to uzbrojeni mężczyźni, których jedyną ujmą było tylko, iż nie potrafili ocenić umiejętności przeciwnika.

Miała dość Lothering, tych ludzi, tej nędzy i rozpaczy, którą przesiąkało ubranie, wlewała się do butów i zatruwała krew. Nikt nie skomentował tego, co zaszło. Koria zdusiła histerię w zarodku. Budowała drużynę, towarzysze polegali na niej. Była prymuską Kręgu. Nie zmogły jej demony, to i ludziom się nie da. Poradzi sobie. Nie złamie się. Zachowa chłodny umysł. 

Kawałek dalej, przy wejściu na Trakt Imperialny, stała Leliana. Tym razem nie zaangażowała się nieproszona w walkę. Stała tam w zbroi, bez świętoszkowatej gatki, choć dalej z tym dziwnym akcentem, który początkowo wzięła za wadę wymowy. Nadal gotowa dołączyć do drużyny. Koria przyjęła to na chłodno: dziewczyna istotnie mogła dysponować umiejętnościami, których im brakowało, a mogły okazać się przydatne. A jeśli spróbuje fikać, powtórzy los swojej ukochanej Andrasty w magicznych płomieniach i ona, Koria z Szarej Straży, osobiście się tym zajmie.

Jak wilk w bajce, tak mroczny pomiot pojawił się na Trakcie niemal natychmiast gdy pomyślała o Szarej Straży. Mały, zręczny oddział zwiadowczy, na który też znaleźli sposób pośród iskier i błysku oręża.

 Tak też wrócili na szlak, przelawszy plugawą krew, chroniąc życie przypadkiem plączącego się pod nogami krasnoludzkiego kupca. Koria szła na wojnę i czuła to każdą komórką ciała, każdym tchnieniem wrzącej pod skórą magii.

I tylko sfatygowane zwłoki maga krwi na środku kamiennego wiaduktu, zapomnianego przez Stwórcę i ludzi, patrzyły za nimi zamglonym wzrokiem. Ostrzegawczy omen przyszłości, która, Koria mogła mieć tylko niewypowiedzianą nadzieję, nie spotka jej przedwcześnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top