1.3.5

SCE­NA V

Sa­la tak na­zwa­na kon­cer­to­wa w zam­ku kró­lew­skim, oświe­co­na lam­pą — wko­ło ko­lum­ny z mar­mu­ru, ścia­ny za­ma­lo­wa­ne ara­be­ska­mi — wi­dać przez drzwi otwar­te na prze­strzał ciąg dłu­gich ciem­nych po­ko­jów, w koń­cu bły­ska sła­be świa­tło sy­pial­nej kom­na­ty ca­ra. Kor­dian opar­ty na ba­gne­cie ka­ra­bi­nu. Róż­ne wid­ma

KOR­DIAN

idąc na­przód z ka­ra­bi­nem

Pusz­czaj­cie mię! pusz­czaj­cie! jam ca­rów mor­der­ca;

Idę za­bi­jać... ktoś mię za włos trzy­ma.

IMA­GI­NA­CJA

Słu­chaj! ja mó­wię oczy­ma.

STRACH

Słu­chaj! mó­wię bi­ciem ser­ca.

KOR­DIAN

Ni­ko­go nié ma,

Ktoś ga­da...

IMA­GI­NA­CJA

Nie patrz na mnie, lecz pa­trzaj, gdzie ja pal­cem wska­żę.

KOR­DIAN

Pal­ca twe­go nie wi­dzę, lecz mój wzrok upa­da

Tam, gdzie wska­zu­jesz pal­cem. Wi­dzę ja­kieś twa­rze.

To ara­be­ski, ścien­ne ma­lo­wi­dła.

STRACH

Prze­ko­naj się! wpa­trzaj się w ścia­ny.

Ścia­na ga­dem się ru­sza... prze­brzy­dła...

Każ­dy wąż zło­ta ogniem na­la­ny,

Pier­ście­nia­mi roz­wi­ja się z mu­ru.

Ko­lum­ny po­trzą­sa­ją wę­żów zwi­tych grzy­wę;

Sfink­sy strasz­li­we

Speł­zły z mar­mu­ru;

Sfink­sy pła­czą jak dzie­ci — wę­że jak wiatr świsz­czą.

Nie na­stąp na nie... pa­trzaj... wi­ją się i błysz­czą.

IMA­GI­NA­CJA

Ja­ko mo­tyl pło­cha, po­wiew­na,

Od­le­cia­ła od ścia­ny dzie­wi­ca;

Mo­że ja­kaś za­klę­ta kró­lew­na?

Kró­lew­na — lub czar­no­księż­ni­ca?

Przy­po­mnij! wi­dzia­łeś jej li­ca,

Przy­po­mnij! do ko­goś po­dob­na,

Przy­po­mnij!

Tam­ta by­ła po­sęp­na i pa­trza­ła skrom­niej,

U tej sza­ta gwiaz­da­mi ozdob­na,

To gwiaz­dy praw­dzi­we — to świa­ty,

Błysz­czą na sza­fi­rze sza­ty...

Jest to pa­ster­ka z gwiazd sio­ła,

Kosz na gło­wie, w ko­szu kwia­ty,

I twarz anio­ła.

STRACH

Lecz patrz na oczy! nie­ru­cho­me oczy!

Gdzie się ob­ró­cisz, pa­trzą za to­bą.

IMA­GI­NA­CJA

Czy czu­jesz woń jej war­ko­czy?

STRACH

Roz­gnio­tłeś wę­ża pod so­bą.

Pę­kła żmi­ja.

KOR­DIAN

Je­zus Ma­ry­ja!!!

prze­cie­ra oczy

Sen znik­nął... Na­przód! na­przód z ba­gne­tem w pierś ca­ra!

Wcho­dzi do na­stę­pu­ją­cej sa­li — zu­peł­nie ciem­nej. Na le­wo drzwi otwar­te do ga­bi­ne­tu kon­fe­ren­cyj­ne­go. Po­kój ten, w kształ­cie wy­zło­co­ne­go ja­ja, zu­peł­nie księ­ży­cem oświe­co­ny. W środ­ku stoi trój­nóg sztucz­nie ze zło­ta uro­bio­ny — a na nim le­ży car­ska ko­ro­na

OBIE WŁA­DZE

Stój!...

KOR­DIAN

Puść­cie! Bo­ska cię­ży na mnie ka­ra!...

OBIE WŁA­DZE

Słu­chaj! szum głu­chy z mil­cze­niem się bi­je,

Jak gdy­by wi­cher wle­ciał w kom­nat szy­je.

Ni­by szum su­che­go drze­wa,

Ni­by ule­wa

Grzmi o da­chy pa­ła­cu... grzmi... a księ­życ świe­ci!

KOR­DIAN

pa­trząc do ga­bi­ne­tu kon­fe­ren­cyj­ne­go

Ta kom­na­ta srebr­ne­go na­la­ła się bla­sku,

Trój­nóg zło­ty — ko­ro­na le­ży na trój­no­gu,

Jest to ko­ro­na ca­rów dzi­siaj — lecz o brza­sku

Ta ko­ro­na na­le­żeć bę­dzie tyl­ko — Bo­gu...

Idź­my! Nie mo­gę oczu od­piąć od ko­ro­ny.

IMA­GI­NA­CJA

Patrz dłu­żej — krew z niej ka­pie, a pod nią schy­lo­ny

Czło­wiek czar­ny jak smo­ła,

Za­ję­ty pra­cą...

STRACH

Dwa ro­gi wy­try­sły mu z czo­ła,

Oczy jak żar — bez po­wiek...

Skąd on? i na co?

KOR­DIAN

Skąd? i na co ten czło­wiek?

WID­MO

Ko­ro­nę no­sił car,

Krew Pio­trów, krew Iwa­na

Le­je się z niej jak z czar;

Pod­ło­gę pol­ską czysz­czę,

Bo krwią ca­rów zwa­la­na;

Ale śla­du nie znisz­czę,

Chy­ba za dru­gi wiek!...

KOR­DIAN

Je­śli nie zmy­jesz wo­dą z pol­skich rzek,

Przy­nio­sę krwi — pod­ło­gę ca­łą

Wy­my­je­my, bę­dzie bia­łą

Jak twarz tru­pa.

po chwi­li

Jesz­cze jed­ną kom­na­tę przejść trze­ba.

wcho­dzi do sa­li tro­no­wej

Ciem­no — i czar­ne okna; żad­nej gwiaz­dy z nie­ba —

Tam wie­dzie — dro­ga na kształt ogni­ste­go słu­pa.

Lam­pa strze­że ce­sa­rza, oświe­ca mu ło­że

I le­je świa­tło na po­sadz­ki szkli­ste,

Jak księ­życ po wód je­zio­rze.

Chwy­ta łódź mo­ją w krę­gi ogni­ste...

Pły­nę za­wro­tem gło­wy... któż do­da pod­nie­ty?

IMA­GI­NA­CJA

Twój ba­gnet ły­snął... pło­mien­ne ba­gne­ty

Zle­cia­ły się w po­wie­trzu i z ostrzem się zbie­gły...

Jak ryb­ki, gdy w krysz­ta­le kru­szy­nę spo­strze­gły...

Zle­cia­ły się i stal szczy­pią,

I pa­lą.

W po­wie­trze ude­rzasz sta­lą,

Z po­wie­trza jak iskry się sy­pią.

Cze­kaj, aż się ul ca­ły pło­my­ków wy­roi...

STRACH

Nie patrz tyl­ko za sie­bie — bo tam u po­dwoi...

Kor­dian ob­ra­ca się

IMA­GI­NA­CJA

Dwie z ma­la­ki­tu wa­zy, w nich dwa drze­wa ro­sną

Zi­mą i wio­sną.

Patrz! li­ście z ludz­kich uszu, z oczu ludz­kich kwia­ty,

I zwy­kły na­sio­na­mi ję­zy­ków się ple­mić,

Lecz ce­sarz rwie na­sio­na, by drze­wa onie­mić...

Więc jak nie­me haj­du­ki przy wej­ściu kom­na­ty

Pa­trzą kwia­tem — li­ściem sły­szą;

A wszyst­ko z gro­bo­wą ci­szą

W gru­bie­ją­cy pień się wle­wa...

KOR­DIAN

Wi­dzą! i sły­szą! drze­wa...

STRACH

Nie za­glą­daj przez okna na ciem­ną uli­cę!

Kor­dian pa­trzy przez okno

IMA­GI­NA­CJA

Z ko­ścio­ła aż do zam­ku or­szak zmar­łych dłu­gi,

Nio­są żół­te grom­ni­ce,

Wie­le tru­pów... je­den, dru­gi,

Set­ny, nie prze­li­czysz wię­cej...

Ty­siąc ty­się­cy...

Ber­ła — ko­ro­ny — sza­ty kró­le­skie.

Z grom­nic dy­my nie­bie­skie

Mglą tru­pom twa­rze ko­ścia­ne.

A tru­mien, ile tru­pów — każ­dy nie­sie trum­nę;

Rzu­ca­ją pod zam­ku ścia­nę,

Bu­du­ją wscho­dów ko­lum­nę,

Wy­so­ko jak sto­gi gu­mien...

Trum­ny się kru­szą,

Lecz ty­le tru­mien!

Wejść mu­szą.

KOR­DIAN

Gdzie idą?

IMA­GI­NA­CJA

Tu.

KOR­DIAN

Czy ca­ra trum­na­mi udu­szą?

IMA­GI­NA­CJA

Ci­szej! patrz... ja­kieś stra­szy­dło

Z ogni­stą twa­rzą wy­szło z sy­pial­nej kom­na­ty.

Nie sły­chać kro­ku je­go, choć po­sa­dzek kra­ty

Roz­stę­pu­ją się — ła­mią pod no­gą obrzy­dłą.

STRACH

Czuć krew! Wy­szedł z tam­tej kom­na­ty...

Tam śpi ce­sarz w ło­żu bia­łem,

Ten czło­wiek stam­tąd wy­szedł...

IMA­GI­NA­CJA

Wi­dzia­łeś?

KOR­DIAN

Wi­dzia­łem?

STRACH

Co on tam ro­bił?

KOR­DIAN

Co on tam ro­bił?

DIA­BEŁ

Zdła­wi­łem ca­ra — i był­bym go do­bił,

Lecz tak we śnie do oj­ca mo­je­go po­dob­ny.

IMA­GI­NA­CJA

Sły­szysz dzwo­nów jęk ża­łob­ny...

Po ca­łym mie­ście i na wszyst­kie stro­ny?...

KOR­DIAN

z prze­ra­że­niem

Sły­szę — dzwo­ny —

IMA­GI­NA­CJA

Błysk w szy­bach sa­li...

Po trum­nach wszedł trup i stoi ci­chy w oknie,

Grom­ni­cą szy­by pa­li.

Wiatr zry­wa mu płaszcz — a ro­bak w każ­dym włók­nie

Jak nić bia­ła...

Gdzie oczu blask, tam świe­ci kość spróch­nia­ła.

To tru­pów kat... wy­ko­na, co uchwa­lą...

Patrz, w okno bi­je... roz­bi­ja...

KOR­DIAN

Je­zus! Ma­ry­ja!

IMA­GI­NA­CJA

Znik­nął... trum­ny się wa­lą

Jak grom.

STRACH

Wra­caj, tu czar­ta dom...

KOR­DIAN

Pój­dę mi­mo dia­błów gło­sy,

Abym się we krwi ochło­dził.

Tłum ja­kiś dro­gę za­gro­dził,

Przejść nie moż­na... jak przez kło­sy

Trze­ba dep­tać... nie roz­trą­cę.

Wid­ma bla­de i mil­czą­ce

Jak sto­oki straż­nik pa­wi

Za­glą­da­ją w tam­te drzwi,

Gdzie śpi ce­sarz... Czy cie­ka­wi,

Ja­ka bar­wa car­skiej krwi?...

Ha... mów­cie... czy się nie bu­dzi...

Po­żarł­bym te­raz mo­wę stu ty­sią­ca lu­dzi...

Jak w gro­bie głu­cho...

Sły­chać dzwon na jutrz­nią

Ktoś mi przez ucho

Do mó­zgu szty­let wbi­ja...

Je­zus! Ma­ry­ja!

wy­ma­wia­jąc ostat­nie sło­wo pa­da bez czu­cia krzy­żem na ba­gne­cie u drzwi sy­pial­ne­go ca­ra po­ko­ju

Car. Wy­cho­dzi z sy­pial­ne­go po­ko­ju z lam­pą noc­ną w rę­ku

CAR

Sły­sza­łem ja­kiś stuk i czu­łem we snów bu­rzy,

Jak­by mię ktoś za gar­dło ci­snął szar­fą.

Czu­łem, co nie­gdyś oj­ciec mój, lecz czu­łem dłu­żej.

Czyż za­wsze sen ma być sum­nie­nia har­fą,

Po któ­rej gra­ją wi­chry stra­chu?... Idź­my. —

Lecz nie znam dróg, za­błą­dzę w gma­chu.

chce iść i po­ty­ka się o le­żą­ce­go Kor­dia­na

Coż to? co to się zna­czy?... tu trup ja­kiś le­ży...

Z ba­gne­tem w rę­ku, mun­dur pol­skich ma żoł­nie­rzy

Ze szko­ły pod­cho­rą­żych. Pew­nie stał na war­cie

I szedł do mnie za­bi­jać?... Padł na sa­mym pro­gu...

Wszak brat mi za nich rę­czył? Ku­si­cie­lu! czar­cie!

Nie na­trą­caj mi na myśl bra­ta — w każ­dym wro­gu

Po­ka­zu­jesz mi bra­ta, nie, to być nie mo­że...

O gdy­by wstał ten czło­wiek i prze­mó­wił sło­wo!...

Cie­pły... Wstań! mów! bo szpa­dą gar­dło ci otwo­rzę.

Mów, czy to brat ci ka­zał?

szpa­dą ra­ni w rę­kę Kor­dia­na, któ­ry oczy otwie­ra

KOR­DIAN

z obłą­ka­niem

Z po­chod­nią gro­bo­wą

Tru­py w oknie.

CAR

Prze­mó­wił... Otwórz jesz­cze usta,

Wy­mów: brat? — sło­wo krót­kie... brat?

KOR­DIAN

Bla­dy jak chu­s­ta

Car śpi... Je­zus Ma­ry­ja!... świt za­czął po­bie­lać...

CAR

Nic z nie­go się nie do­wiem ni z ust, ani z twa­rzy...

O! to brat... brat mój pew­nie...

wo­ła

Stra­ży! mo­ja stra­ży!

Wbie­ga­ją żoł­nie­rze. Car po­ka­zu­je na Kor­dia­na

Je­śli nie zwa­ry­jo­wał ten żoł­nierz... roz­strze­lać...  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top