44. Epilog

- Wszystko ok? - Zapytał Gabriel, zerkając znad laptopa na swoją żonę.

- Idę się położyć. - Poinformowała z lekkim uśmiechem na ustach. - Nie obraziła bym się gdyby mój mąż choć raz położył się ze mną. - Dodała nieco głośniej, by dać do zrozumienia temu pół główkowi, że jednak jego nieobecność jest zauważalna, zwłaszcza ostatnio. 

- Króliczku, wiesz że muszę to skończyć. - Odpowiedział spokojnie i znów spojrzał na ekran. 

- Tak jak w tamtym tygodniu, cały tydzień i kilka poprzednich. - Podsumowała rozgoryczona.

 Potrzebowała go, a on wtedy liczył coś, pisał maile i wydzwaniał Bóg wie gdzie. Miał swoje interesy i rozumiała to, ale od kilku tygodni ciężko jej było nawet go spotkać w korytarzu w ich własnym domu i to najbardziej ją denerwowało. Choć jeden wieczór chciała mieć go obok siebie, chciała żeby choć jeden wieczór był cały jej, jednak ostatnio byli dla siebie jak obcy, którzy przypadkiem mieszkają pod jednym dachem. 

- Nena. - Zaczął twardo i spojrzał na nią, tym wzrokiem, który nie znosi sprzeciwu. - Nie mogę odkładać tego w nieskończoność. West już i tak za dużo przejął obowiązków. - Próbował przemówić jej do rozsądku, ale kobieta była uparta. 

- Ok. Jutro jadę z Grace, nie będzie mnie w domu do wieczora. Miłej nocy. - Rzuciła podirytowana i wyszła z gabinetu męża. 

- Jak to cały dzień?! - Wstrząsnął za nią. - Gdzie jedziecie?! 

- Do dupy na raki, łapać szczupaki! - Wrzasnęła wkurzona. Bo gdzie niby miała iść, przecież z tym brzuchem raczej nie będzie wyrywać kolesi w barze. 

- Gdzie idziecie? - Zapytał, kiedy wybiegał z gabinetu. Był jak zwierzę zamknięte w klatce i jego wzrok mówił, że bardzo się boi, a raczej samiec alfa w nim jest zagrożony. 

- Jak to gdzie? - Prychnęła. - Na Magic Mike'a. - Rzuciła zaczepnie. 

Stała w korytarzu i patrzyła jak mina jej męża się zmienia, ze złej na wkurwiona, a ona niechętnie musiała przyznać, że nagłe zainteresowanie się jej podobało, więc ciągnęła tą grę, na tyle na ile była w stanie.

- Magic mike'a? - Powtórzył zdezorientowany, nigdy o nim nie słyszał. To jakiś magik czy coś?

- No wiesz. Pół nadzy faceci... - Zaczęła z uśmiechem na ustach. - Kobiety zaniedbane przez mężów... - Dodała zadowolona, jednak kiedy wyraz twarzy Gabriela się zmienił, zaczęła zastanawiać się na drogą ucieczki, bo wiedziała, że przekroczyła niewidzialna linię.

- Masz pięć sekund.- oznajmił ze złowieszczym uśmiechem. 

O kurwa, była w dupie. Chciała się z nim podrażnić, nie wkuwać, ale wyszło bardzo źle. A rodzice zawsze mówili by nie drażnić rekina, czemu wydawało jej się to zabawne wcześniej?

- Gabriel. Żartowałam tylko. - broniła się bezskutecznie. 

- Ja Ci zaraz dam Magic Gabriela. - Oznajmił i zaczął powoli zmierzać w jej kierunku. Jak drapieżnik czyhający na ofiarę. - Ja Ci dam zaniedbane żony... - Wycedził przez zęby i zrobił kilka szybkich kroków w jej stronę i uśmiechnął się diabelsko - a przynajmniej Nena miała takie wrażenie.

Szatynka już złapała za klamkę od sypialni, ale jej mąż w tym samym momencie oplótł ją swoimi ramionami i zamknął w szczelnym uścisku. Przyciągnął mocnej jej plecy do swojego torsu, pochylił się, a ona musiała zacisnąć uda, kiedy poczuła jego ciepły oddech na szyi. Brunet wsunął jej dłonie pod bluzkę i od razu znalazł dwa nabrzmiałe sutki i kciukami zaczął je drażnić, a szatynka czuła, jak jej majtki robią się mokre od jej soków, resztkami sił powstrzymała się od głośnego jęku przyjemności.

Nena miała wrażenie, że przez tą ciążę, każdy najmniejszy dotyk jej męża sprawiał, że była na skraju orgazmu i czasami ja to irytowało, bo Gabriel nadmuchał sobie tym faktem ego o jakieś dwieście procent i prawie wcale nie musiał się już starać. Jednak tym razem, mimo dreszczu na całym ciele, postanowiła się trochę z nim podroczyć, więc westchnęła teatralnie i zacmokłała niezadowolona.

- Mógłbyś się bardziej postarać. - Niemal że sapnęła. 

Chciała dodać coś więcej, ale poczuła jak jej bielizna przemaka i z pewnością nie chodziło o to, że była podniecona. To znaczy była, kilka sekund przed tym jak odeszły jej wody, a ona zrozumiała powagę sytuacji. Para wstrzymała oddech i patrzyła przez kilkanaście sekund, jak z nogawek spodni Neny powoli spływała woda. 

- Wody mi odeszły. - Sapnęła przerażona kobieta. 

- Widzę... - Zaczął najpierw spokojnie Gabriel, a po chwili spanikowany odskoczył od kobiety i złapał się za głowę. - To za wcześnie, termin za sześć tygodni, a cesarka miała odbyć się za cztery...

Nena była równie mocno zdenerwowana co i jej mąż, jednak ona w przeciwieństwie do niego, nie chodziła w kółko zastanawiając się gdzie jest jej telefon, tylko wzięła kilka głębokich wdechów i krzyknęła na Mullinsa by się opanował. 

- Weź moją torbę i dokumenty, zapakuj je do auta, ja zadzwonię do szpitala na oddział położniczy. 

Coś  było mocno nie tak, ale teraz nie mogła panikować, najpierw musieli dostać się do szpitala. Wykręciła numer a po kilku chwilach w telefonie usłyszała kobiecy głos, szybko wyjaśniła jej sytuacje, a ta kazała jej przyjechać, jak najszybciej. Nie tak wyobrażała sobie swój poród, miał odbyć się w prywatnej klinice, pod okiem lekarza, który prowadził całą jej ciąże. po za tym miał odbyć się później, a sześć tygodni to dużo za wcześnie. 

W drodze do szpitala zaczynała odczuwać dyskomfort, a kiedy byli już na miejscu wyraźnie czuła skurcze. Nie były to silne skurcze, ale na tyle mocne, że zaczęły ją niepokoić, zresztą w tej sytuacji wszystko ją niepokoiło.  Gabriel jechał co chwilę nerwowo zerkając na żonę, jego dłonie pociły się i trzęsły, ale starała się nad wszystkim zapanować, choć tak naprawdę miał jeden wielki chaos w głowie. Przed wszystkim martwił się o Nene i dziecko, a fakt, że wody odeszły tak wcześnie wcale nie napawał go spokojem.

- Jeśli będziesz musiał wybierać, masz wybrać dziecko. - Odezwała się w końcu kobieta, a włosy na całym ciele Mullinsa się zjeżyły. W najczarniejszym scenariuszu nie brał pod uwagę, że będzie musiał wybierać między swoją żona, a ich dzieckiem. To po prostu się nie stanie. 

- Przestań, wszystko będzie dobrze. - Zapewniał, choć słowa szatynki jeszcze bardziej go zestresowały. Teraz jego serce waliło jakby miało wyskoczyć z klatki, a w głowie cały czas echem odbijały się słowa Neny. 

Pani Mullins jak tylko dojechała do szpitala, miała wrażenie, że świat przyspieszył, a ona nie potrafiła nadążyć. Po kilku badaniach i usg lekarze zdecydowali się na cesarkę, mówili że coś jest nie tak, ale ona nie potrafiła zrozumieć ani jednego słowa, zwłaszcza że skurcze się nasiliły. Nie długo później patrzyła na męża, który miał łzy w oczach, pocałował ją w czoło i szedł obok jej łóżka do sali operacyjnej, jednak nie mogli go tam wpuścić. Była pewna, że Gabriel ją pocieszał i mówił, że ją kocha, ale chyba odpływała i wszystko wkrótce zasłonił mrok. 

Młody Mullins zdążył zadzwonić do rodziców i Grace, ale nie mówił zbyt wiele, cała ta sytuacja bardzo go przytłaczała i czekał pod sala jak na szpilkach, ledwo mogąc oddychać. Kiedy pytał się lekarzy mówili, że zabieg powinien trwać do godziny, ale godzina minęła, a Nena z dzieckiem wciąż byli w sali operacyjnej. 

- Gabriel! Co z nią?! - Dopytywała Grace, a zaraz za nią ujrzał swoich rodziców i rodziców Neny. Wszyscy wyglądali na równie zaniepokojonych. 

- Nie wiem. Nikt nic mi nie mówi, jeszcze są w sali. - Wydukał i zakrył twarz dłońmi, które drżały ze strachu.

Słyszał jak zebrani dyskutują, ale kompletnie nie mógł się na tym skupić, po prostu czekał aż w końcu zobaczy swoją kobietę i dziecko, więc kiedy spojrzał na dwuskrzydłowe drzwi a w nich pojawiła się położna z zawiniątkiem w inkubatorze niemal że podskoczył i od razu znalazł się przy niej. Spojrzał na kruszynkę, która leżała spokojnie za plastikowa ścianą i jego serce zabiło tysiąc razy szybciej. Jego córka była idealna, nos i usta z pewnością odziedziczyła po matce, ale to po nim na jej głowie znalazła się kruczoczarna czupryna. 

- Gratulacje to pańska córka. 

Gabriel chciał ją dotknąć, ale nie mógł, więc patrzył jak zaczarowany i oparł dłoń o przezroczystą powierzchnie i choć bardzo chciał, nie mógł powstrzymać łez, choć były to łzy szczęścia, to też i lęku. Była taka mała, w inkubatorze, a przecież nie tak powinno to wyglądać. 

- Co z nią? - Usłyszał głos swojej matki za plecami. 

- Wygląda na to, że mała jest silna i zdrowa, ale urodziła się za wcześnie i nie wiadomo czy jej płuca są dość silne, no i musimy zrobić kilka dodatkowych badań. - Oświadczyła kobieta.

- Co z moją żoną? - Zapytał w końcu Gabriel, ich córka co prawda w końcu wyszła z sali, ale Neny wciąż nie było, a mężczyzna miał ogromną gule w gardle kiedy czekał na odpowiedź. 

- Straciła dużo krwi... - Zaczęła niepewnie kobieta, a młody Mullins niemal że upadł na ziemie, bo nogi się pod nim ugięły. - Przeprowadzona zostanie transfuzja krwi, ale na razie jej stan jest stabilny. - Dodała ciszej. Spojrzała ostatni raz na mężczyznę ze współczuciem w oczach i położyła swoją dłoń na jego prawym ramieniu. Nie wiedziała co powiedzieć, bo takie chwile zawsze były trudne, ale chciała po prostu go pocieszyć. 

*****

Następnego dnia Gabriel siedział przy szpitalnym łóżku żony i obserwował jej nienaturalnie bladą twarz. Powiedzieli, że wyjdzie z tego, ale jeszcze się nie obudziła co doprowadzało go do szału. Musiała się przecież obudzić, nie mogła go zostawić z noworodkiem, bez niej na pewno zawali jako ojciec. Powiedzieli, że przez komplikacje,  jego żona nie ma żadnych szans na następny poród i dotrzymanie ciąży, ale to go martwiło najmniej, to było nie ważne. Mieli już córkę, jedno dziecko im wystarczy, ważne żeby Nena się obudziła. Mijały sekundy i minuty, a jej twarz pozostawała bez zmian, przyszła nawet do niego matka, która starała się go wygonić do domu, ale ten uparcie przy niej siedział, robiąc wyjątki wtedy kiedy szedł zobaczyć córkę na innym oddziale. Nie tak to miało wyglądać, mieli razem się cieszyć z narodzin córki.

- Gdzie jest Lily-Rose? - Usłyszał zachrypnięty głoś i poderwał się na równe nogi a następnie nacisnął kilkanaście razy guzik by wezwać pielęgniarkę. 

- Tak się martwiłem... - Niemal że wyszlochał i złapał żonę za dłoń. - nie strasz mnie tak więcej.

- Gdzie Lily-Rose? - Powtarzała uparcie, bo to jedyne co miała w głowie. Nawet rozglądała się za nią, ale nie widziała nigdzie dziecka, co doprowadzało ją do szaleństwa choć ledwie mogła to okazać. 

- Musi być na razie w inkubatorze, ale nic jej nie jest. To silna dziewczyna po tacie. - Mówił już spokojnie, choć z oczu zaczęły lecieć mu łzy. W końcu mógł odetchnąć z ulgą. 

- Po tacie? - Wychrypiała bo w ustach miała Saharę. - Chyba sobie jaja robisz. -  Burknęła, a jej mąż uśmiechnął się delikatnie. 

****

Trzy lata później:

- Ok przygotuj się. - Upomniała męża Pani Mullins i poprawiła jego krawat. - To nasze pierwsza rodzinna impreza, proszę nie rób nic głupiego. 

- Hej, jestem już po trzydziestce, jestem poważnym biznesmenem, mężem i ojcem... -Burknął obrażony.

- Do tego dziecinny, z głupimi pomysłami i masz nieśmieszne żarty. - Odpowiedziała spokojnie kobieta. - I tak cię kochamy, ale wiesz... - Dodała. 

- Nie, nie wiem. Ubodłaś mnie prosto w serce z tymi nieśmiesznymi żartami. - Westchnął i odwrócił się od kobiety by  podejść do córki i wziąć ją na ręce. - Na szczęście ty uważasz, ze jestem śmieszny, prawda? Tatuś jest śmieszny? - Zapytał uroczej zielonookiej dziewczynki, która przytaknęła i mocno objęła swojego ojca za szyje, małymi rączkami. 

- Zgadzam się z mamą. - Zaa rogu wyszedł ich najstarszy adoptowany syn Nate, który podszedł do Pani Mullins i przybił jej piątkę, cicho chichocząc na wykrzywioną minę swojego ojca. 

Nenie i Gabrielowi  półtora roku temu udało się adoptować czterech braci, Nate'a - Najstarszego obecnie dziesięcioletniego, Bruce'a - osiom letniego,  Lucasa - siedmioletniego i najmłodszego pięcioletniego Will'a. Początki nie były łatwe, zwłaszcza że dzieci pamiętały rodzinny dom i tragedir, która ich dotknęła, jednak dzięki miłości jaką otrzymali czuli się coraz lepiej i w końcu zaczęły nazywać Państwo Mullins rodzicami. Najłatwiej było z najmłodszym synem, jednak i reszta w końcu się przekonała do nowej sytuacji i nowej rodziny. 

- I ty Brutusie przeciwko mnie? - Żachnął obrażony mężczyzna. 

- Cóż, mama to mama. - Odpowiedział i wzruszył ramionami. 

Kiedy w domu rozbrzmiał dźwięk dzwonka dochodzący zewnątrz, wszyscy wzięli głęboki wdech. 

- Bruce! Lucas! Will! - Zawołała szatynka i poprawiła sukienkę.

- Rodzinne dramaty czas zacząć. - Podsumował Nate i uśmiechnął się szeroko. Dzisiaj mieli być wszyscy, w tym babcia ''szczypawka'', tak mówili na matkę Neny, która za każdym razem jak widziała wnuki cmokała, ściskała i targała ich za policzki, przy tym lamentując, jakie ma wspaniałe ''nusie'' i bóg wie co jeszcze.

Kiedy Gabriel otworzył drzwi, wleciała przez nie Pani Jordan i podleciała do pierwszego dziecka jakie napotkała i wyściskała jak pluszowego misia. 

- O boże, ale wyrosłeś, a gdzie reszta moich Nusiów, gdzie są babci Nusie?! - Lamentowała i biegała od jednego do drugiego, jak nakręcona. 

- Zostaw te biedne dzieci, bo je udusisz. - Mówił pod nosem jej ojciec i westchnął ciężko. - Po mamusi to ma. - Szepnął na ucho Mullinsa i przywitał się z nim.

Gabriel zdążył już się przyzwyczaić do teściowej, choć zawsze kiedy przychodziła w ich domu działo się dużo - no dobra, panował jeden wielki chaos, ale przecież nie mógł mówić tego głośno, więc z politowaniem patrzył na swoje dzieci, nieco im współczując.

- Mamo, kiedy babcia skończy? - Do Szatynki podszedł najmłodszy Will i spojrzał z błaganiem w oczach kobiety.

- To zależy synu kiedy jej się znudzi. - Odpowiedziała i uśmiechnęła się nieco sztucznie. 

- O boże! - Dodał najstarszy i zrobił kilka kroków do tyłu. 

I w całym tym zamieszaniu, Gabrielowi brakowało, jak zawsze tylko jednej bliskiej mu osoby. Babcia mężczyzny przegrała walkę  z rakiem, pół  roku po narodzinach ich córki i choć nie zdążyła nacieszyć się pra wnuczką, to do końca czerpała tyle przyjemności ile tylko można było. Nawet mawiała, że teraz umrze dużo  spokojniesza, wiedząc, że jej wnuk w końcu założył rodzinę.
Choć śmierć dla tych, którzy zostają na ziemi, nie jest łatwa, to Gabriel  miał wrażenie, że Rosaline odeszła bez żalu, tak jakby zrobiła to co było  jej dane i już  nic ją tutaj nie trzymało, a przynajmniej nie na tyle by chciała walczyć ze śmiercią.

*****

Kochani nasza przygoda z Kontraktem tymczasowym się zakończyła.

Dziekuję, że wytrwaliście do końca, dziękuje za komentarze i głosy, a szczególnie za wasz czas, który poświęciliście <3

Pozdrawiam was z całego serca i obyśmy spotkali się jeszcze, w komentarzach pod innym moim opowiadaniem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top