20. Dwa Węże
Filip patrzył się jak potężne statki przypominające wielkie, napite krwią kleszcze obsiadały Ebrusa ze wszystkich stron. Estera również podniosła wzrok, chcąc przyjrzeć się przejmującemu spektaklowi, który sprawiał, że niebo nad Junoną dosłownie stało się czarne.
Co jakiś czas na wzór trąb wieszczących koniec świata, nad ich głowami niósł się niewiarygodny chuk rozgrzanych silników, tym samym dając znać, że wylądował kolejny, potężny namiestnik.
- Mam złe przeczucia - powiedziała Estera mrużąc oczy.
Sztywna chusta, którą była okryta, zsunęła się z jej czoła, tworząc coś w rodzaju wysokiego kołnierza.
Seymer kiwnął głową i w duchu przyznał jej rację. Niepokoje na Ebrusie jeszcze nie wygasły, tliły się dalej w tym ludzkim popiele i wciąż próbowały rozgrzać się na nowo. Właśnie teraz Małgorzata miała zostać oddana Ludwikowi. Teraz.
Z jakiegoś niezrozumiałego, nielogicznego powodu obecny moment wydawał się Pani Miast odpowiedni. Ale może była już tak słaba, że nie mogła dłużej czekać.
Zresztą, tak naprawdę wcale nie było za wcześnie, lecz za późno. Czas był nie odpowiedni, bo właściwy moment już przepadł
- Tam! Zobacz! - wskazała Estera. - Poznaję ten mały statek przytwierdzony do tego wielkiego. Widziałam go kilka razy na Herodiadzie! To Eleonora!
- To jest Ragnarok. Ten drugi to Hermes należący do ziemskiego Doży.
- Czemu tak lecą? W dwóch różnych statkach połączonych razem?
- Pewnie na wszelki wypadek. Doża modli się, by nie wpaść w łapy Pani Miast. Niezbyt się lubią. Puści Eleonorę przodem, żeby się zorientować, co się dzieje. Jak nigdy tym razem ma rację, że jest taki ostrożny.
- Czemu?
- Pomyśl, dziewczyno: dwie skłócone nizzaryckie frakcje, arystokraci, naczelnicy koloni, ich rodziny, większość prowadząca swoje małe gierki. Do tego trójka krewnych Pani Miast i ona sama oraz Rakoni. Zrobi się z tego kocioł. To będzie jak stąpanie po cienkim lodzie i jeśli nikt przy tym nie zginie, będzie to można, uznać za cud.
- Wesele i pogrzeb - powiedziała filozoficznie Estera.
Filip spojrzał na nią spod oka.
- No i ty. Jeśli coś się stanie, nie używaj nanitów na widoku. Przynajmniej jeśli jest to coś większego niż podnoszenie jabłka czy stłuczenie szklanki.
- Boisz się, że znowu będę mieć czarne oczy i ktoś to zauważy?
- Brawo za dobrą pamięć. Dokładnie o to mi chodzi. Nie panujesz jeszcze w pełni nad swoim ciałem. Nie tak jakbyśmy tego chcieli. Mieliśmy za mało czasu na naukę. Powiedz to od razu Eleonorze. W razie czego to ona musi reagować, nie ty.
Estera zamilkła. Hermes przez jakiś czas robił się coraz większy, nagle jednak zatrzymał się tuż nad miastem. Zwisł nad nim jak wielka kopuła olbrzymiej katedry. Od jego skorupy oderwała się mała, całkiem biała ważka. Jej prześwitujące skrzydła zatrzepotały niekontrolowanie.
- Możemy już iść? - odezwała się nagle Estera.
Filip pokiwał głową. Dziewczyna ruszyła przodem. W drogich, porządnych szatach wyglądała niczym córka wielkiego rodu. Od chwili, w której zgodziła się na zniszczenie medalionu, zachowywała się jakoś inaczej. Filip nie był pewien, skąd pochodzi ta zmiana i czy aby na pewno mu się ona podoba.
Estera przystanęła, nie będąc pewną, gdzie powinna skręcić i Filip wreszcie ją wyprzedził. Po kilku minutach dotarli na małe lotnisko. Był to zaledwie okrąg mocno zbitego, jasnego piasku wśród kamieni.
Ważka osiadła już na suchym podłożu i jej skrzydła przestały nerwowo trzepotać.
Wszędzie za to unosi się drobny kurz, błyszczący w nielicznych promykach tutejszego "słońca". Brzuch ważki otworzył się i wśród wirującego pyłu, wyłoniła się sylwetka bez wątpienia należąca do Eleonory. Ubrana w coś złotego, połyskującego jak milion klejnotów, ukrywała się pod długim białym płaszczem. Była jak słońce schowane za gęstymi chmurami burzy.
Seymer poczuł, jak silnie bije mu na jej widok serce. Gdy dostrzegł w jej dłoniach kołyszący się medalion, zabiło ono jeszcze mocniej. Widział teraz wszystko tak dokładnie, iż dostrzegał każde zagięcie białego płótna i każde ziarnko piasku unoszone przez ruch jej sukni. Zdawało mu się, że Eleonora zbiera jego oddech, by wzniecić huragan. Zielone oczy ślizgały się po nim z nie mniejszym zainteresowaniem, ale jej wzrok był jakiś dziwny. Zrozumiał, że to, co ukrywa się w spojrzeniu Eleonory to nic innego, jak czysty strach. A to przeraziło go jeszcze bardziej.
- Zgodnie z umową - odezwała się konstruktorka. - Oddaję go w zamian za dziewczynę.
Podeszła do Filipa i wyciągnęła rękę, na której nieruchomo zawisł medalion.
- Nie wierzę, że tak po prostu mi go oddajesz - odpowiedział mimowolnie Seymer, na co Eleonora uniosła w grymasie kąciki ust.
- Uznałam, że wolę swoje życie niż... ich życie.
- Więc to prawda?
- Tak. Tym razem tak. Muszę ci oddać medalion. Ale odbiorę go, gdy będziemy gotowi. Przyjdzie czas, że i ty Filipie zrozumiesz, czemu musimy to zrobić. Jestem tego pewna.
- Co na to Izabela? Zgodziła się?
- Częściowo.
- Częściowo?
- Czy to twoja sprawa, co jej powiedziałam? Dostanie ode mnie coś równie dobrego.
- Równie dobrego - powtórzył Seymer, uśmiechając się złośliwie. Zaczynał się domyślać, co równie dobrego mogła otrzymać Izabela.
- Dziewczyna. - Zażądała Eleonora.
Filip pchnął delikatnie Esterę.
- Idź. - Nakazał. - Pamiętaj, co ci mówiłem. Ja nie zapomnę o tobie.
Eleonora prychnęła lekko, chcąc wyrazić swoje powątpiewanie. Estera jednak odwróciła się i kiwnęła do Filipa porozumiewawczo głową.
Seymer złapał medalion i Eleonora rozluźniła uścisk, wypuszczając go z dłoni. Poczuł falę dziwnej, przyjemnej energii. Nie miał pojęcia czy pochodzi ona z medalionu, czy spowodował ją skradziony dotyk, którego pragnął teraz z całych sił.
Ale Eleonora patrzyła na niego zimno. Pod wpływem jej wzroku oprzytomniał i zaczął oglądać medalion na wszystkie strony.
- Jest prawdziwy - zapewniła.
- Tak. Wierzę ci - odpowiedział.
Eleonora uśmiechnęła się smutno.
- Do zobaczenia na ślubie, Filipie. Z tego, co słyszałam, mamy zaszczyt oglądać to zjawisko oboje. Chodź, Estero.
Seymer pragnął powiedzieć coś jeszcze, ale Eleonora już go nie słuchała. Odwróciła się, maszerując w głąb statku. Estera nieśmiało uniosła dłoń i pomachała mu na pożegnanie.
Filip, zaciskając medalion w pięści, czuł, że nie może się ruszyć. Ta krótka rozmowa zdawała się mu tak niewystarczająca i niezadowalająca, że po prostu stał, gapiąc się w ciasno splecionego koka Eleonory, póki nie zniknęła ona ostatecznie na pokładzie Ragnaroka. Drzwi zatrzasnęły się przed nim.
- Czarodziejka Kirke - zaśmiał się z porównania, które właśnie wymyślił i w końcu odszedł.
***
Pani Miast opierała się bezwładnie o poduszkę. Jej drobne włosy rozsypywały się wokół jej głowy niczym ciemna aureola. Przebudziła się wreszcie, co ostatnimi czasy stanowiło prawdziwą rzadkość. Chwilowo jednak znowu była przytomna.
- Zabierz mnie szybciej Stwórco... czemu... mnie... męczysz? - wyszeptała tak cicho, że sama nie usłyszała swoich słów.
Rozejrzała się wokoło. Pościel, którą ją okryto, miała kolor czystego złota, a jej własna szata barwę tyryjskiej purpury. Coś jej to przypominało. Nie wiedziała jednak co. Nie pamiętała.
To było jednak coś, co wydarzyło się bardzo dawno temu. Z pewnością.
- Żyję... ponad sto dwadzieścia lat... czy jeszcze długo?
- Pani?
Usłyszała krzątanie Veroniki i uspokoiła się wyraźnie.
- Gdy umrę, weź sobie biżuterię z mojej szkatułki. Pozwalam ci. Daj mi zwój, zapiszę to, póki mam siłę.
- Ale miłościwa...
- Rób, co mówię. Póki mam siłę - powiedziała powoli i słabo jednak głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Veronika wsunęła do ręki Pani Miast czysty zwój, a ona wypowiedziała kilka ledwo słyszalnych słów.
- Muszę odpocząć - zdążyła dodać i poczuła, jak wszelkie siły ponownie opuszczają jej ciało.
Wciąż była jednak przytomna.
- Nie sprawdziło się nic, co mi przepowiedziałaś - rzekła a Veronika przystanęła niepewna do kogo Pani Miast mówi.
Ona jednak nie odezwała się już więcej i Veronika wróciła do swoich zajęć. Pani Miast tymczasem przymknęła swoje starcze powieki, zanurzając się w czymś bardzo odległym. Nagle wspomnienia zaczęły napływać w zupełnie niekontrolowany sposób.
Była znowu młoda. Jej purpurowe szaty wirowały, szargane silnym wiatrem. Pamiętała teraz dokładnie, co się wydarzyło tamtego dnia. Szła nieśpiesznie mimo szalejącej burzy, a czarno-złoty pył coraz mocniej zakrywał jej postać, barwiąc wszystko, łącznie ze skórą na twarzy i dłoniach.
Nigdy więcej nie widziała czegoś takiego jak wtedy. Krajobraz był martwy, suchy, pozbawiony nawet odrobiny roślinności. Tylko ten dziwny złoto-czarny piasek. Jedynym żywym kolorem na tej planecie wydawała się jej suknia. Ta odległa kolonia, spalona dwoma słońcami kraina, prawie że bez nocy stanowiła zagadkę. Cień zapadał tu ledwo na kilka godzin.
Pani Miast spojrzała za siebie przez ramię. Idący za nią mężczyzna w płaszczu zawahał się. Dała mu znak ręką, by przystanął. Chciała być teraz sama. On zaś w odpowiedzi niechętnie kiwnął głową.
Teraz przyspieszyła. Praktycznie frunęła po zboczu, wspomagana przez wiejący zza jej pleców wiatr. Krajobraz zrobił się na bardziej urozmaicony, a jej oczom wreszcie ukazały się poszarpane skały i nieskładne ruiny dawnych budowli. Ledwo można było je dostrzec, ale tworzyły coś w rodzaju bramy.
Albo raczej wejścia do jaskini lwa.
- Wiem, że tam jesteś - powiedziała wtedy do siebie.
Wkroczyła pewnym krokiem i chociaż wszędzie panował mrok, nie zwolniła nawet na sekundę. Jej oczy musiały stopniowo przyzwyczajać się do ciemności, a przez chwilę była tu prawie ślepa. Czuła, że jest blisko, słyszała znajomy szept w swoich myślach. Długi korytarz skrywał w swoim wnętrzu jedną z największych tajemnic Ossów. W oddali tliło się nikłe światło.
Wreszcie je zobaczyła.
Miała ciało doskonale zbudowanej olbrzymki, którą oplotły i unieruchomiły sękate korzenie pradawnego drzewa. Skórę pokrywały niebieskawe żyły, twarz była zaś szara i w połowie przysłonięta srebrną maską, tak że widać było jedynie blade, wysuszone usta.
Stworzenie siedziało na wielkim pokruszonym kamiennym tronie, jak umarły król, który odszedł, rozpaczając nad swoim królestwem. Nie było jednak martwe.
- Witaj - rzekła Pani Miast, a jej słowa odbiły się echem od ścian. - Czy jesteś zaskoczona, że mnie widzisz?
Istota poruszyła się. Ogniste, grube loki opadały spod maski na potężny, okryty łachmanem czarnych szat tors. Nie mogła niczego widzieć, ale podniosła głowę i uniosła ją w stronę Pani Miast.
- Nie - odpowiedziała krótko.
Pani Miast zaśmiała się kpiąco.
Nie umiała jednak oderwać spojrzenia od maski. Czuła się, jakby wpatrywała się w setki cudzych źrenic. W jej głowie zrodził się przedziwny pomysł... Potrzebowała właśnie takich Oczu... Stek cudzych oczu.
- Musiałam przekonać się, że to prawda, że istniejesz. Może nie rozumiesz jeszcze, kim jestem, ale ja...
- Wiem, co zrobiłaś. To też widzę.
Pani Miast uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- A więc to prawda. Skoro wiesz o mnie, to wiesz o wszystkim. Bluźniercze dzieło Ossów, twoich panów już nie ma, ale ty możesz mi się przydać.
Istota zsunęła się z kamienia, wyplątując się z szarych korzeni. Uklęknęła, jakby nagle coś dostrzegła. Wygrzebała mocnymi paznokciami coś z piasku, przycisnęła mocno do piersi i wytarła rękawem postrzępionej sukni. Zapachniało wilgocią oraz zgnilizną. Pani Miast zobaczyła wielką, podobną do ludzkiej czaszkę.
To rzeczywiście był grobowiec.
- Dla mnie jesteś tylko upływem czasu. Kolejną nieznaczącą sekundą.
- A więc jednak czasem coś po was zostaje. Nienawidzisz mnie? Ossowie zniszczyli się sami, ja tylko ich dobiłam. Nic ci nie zrobię. Nie skrzywdzę cię ani nie zburzę tego miejsca. Nie interesują mnie ci, co już umarli. Chcę znać wyłącznie swoją przyszłość.
- Po to przybyłaś córko niewolnic i proroków?
- Tak. Przecież wiesz. Chcę wiedzieć, czy moje imperium przetrwa i czy ja przetrwam. Wiem, że widzisz przyszłość oraz przeszłość, chociaż nie zawsze umiesz rozpoznać właściwe drogi.
- Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość są jak tkanina, widzę całość, nie zaś poszczególne nici. Widzę jednak, że narodziło się coś, czego ty nie pojmujesz. Właśnie teraz. W innym czasie, ale zaraz tu będzie. Tylko ci się wydaje, że zwyciężyłaś.
Pani Miast zaczynała rozumieć, że jej nie przekona. Poczuła narastający gniew.
- Twojej rasy już nie ma! Twoich panów już nie ma! Wszystko, co było ci drogie, przepadło!
- Jestem pierwsza - odpowiedziała.
- Jesteś ostatnia! Ostatnia! Wyginęliście, a ja postaram się, żeby tak zostało! Ty i twoi władcy! Nie wyjdziecie nigdy więcej z tego grobowca. Rozumiesz?
- Pragniesz przepowiedni? Dobrze. Będziesz rządzić prawie wiek. Jednak wreszcie przybędzie pożoga, biała jak śnieg. Będą z nią dwa węże. I wszystko, co stworzyłaś, spłonie w jej ogniu. Ty także.
Pani Miast uśmiechnęła się krzywo. Istota tymczasem ponownie weszła pomiędzy korzenie i znieruchomiała jakby była martwa. Imperatorka wpatrywała się w nią przez chwilę, po czym odwróciła się bez słowa i skierowała do wyjścia. Wkrótce znowu znalazła się wśród szalejącej złotej burzy.
- Kłamałaś nasienie Ossów. Nic nie przyszło. Nic poza mną - rzekła i straciła przytomność.
***
Eleonora była jak płomień. Spalała się w chwilowym przypływie energii, nienawiści, miłości czy gniewu i gdy zupełnie się wypaliła, zostawała w niej tylko czarna pustka, dopóki ktoś nie dorzucił wewnątrz paliwa i na nowo nie podłożył ognia. Teraz na widok Seymera poczuła, jak znowu rozpala się w niej drobny ognik.
Wyciągnęła dłoń po srebrną blaszkę z wiadomością podaną dużo wcześniej przez eleganckiego posłańca.
- Nie będzie jej! - powiedziała do siebie w zdumieniu. - Pani Miast nie będzie na ślubie Małgorzaty! Udzieliła swego błogosławieństwa pisemnie... Edward się ucieszy. Ale jeszcze mu nie powiemy.
Rozważania przerwał jej podniecony krzyk Adama, który z przejęciem opowiadał coś Esterze.
Dziewczyna odwróciła głowę w kierunku Eleonory, jakby obserwowała ją się od pewnego czasu.
- Co się stało? - zapytała, upewniając Eleonorę w przypuszczeniach.
- Może ci zbuntowani Nizzaraci mają rację i ona nie żyje - odpowiedziała.
- Kto nie żyje?
- Pani Miast. Może Filip Seymer ani bezcenna Małgorzata wcale nie wiedzą wszystkiego? Kiedy ostatnio byli w jej pałacu? Kiedy ktokolwiek ją wiedział?
Eleonora przyjrzała się uważnie zdumionej Esterze. Przyszedł wreszcie czas na niezbyt przyjemną część tego ponownego spotkania.
- Estero, czy wiesz, czemu przywiozłam ze sobą Adama, mimo iż powinnam była go ukryć na Ziemi? Jak myślisz, czemu tego nie zrobiłam?
- Nie - odpowiedziała przeciągle a w jej głosie zabrzmiał niepokój.
- Pomyśl chwilkę.
- Nie mam pojęcia.
- Chciałam, żebyście mogli się pożegnać. Muszę ukryć Adama, gdzieś gdzie nikt nie będzie o nim wiedział.
- Cooo? - wyrzuciła z siebie Estera. - Ja obiecałam, że go nie opuszczę! Obiecałam, że nie zostawię go więcej samego!
- Estero...
- Nie! Nie! Nie zgadzam się!
- To nie podlega żadnym negocjacjom. Adam jedzie gdzieś, gdzie będzie bezpieczny. Stanowicie razem...
- Nie! Mam to gdzieś! Wiedziałam, że zrobisz coś takiego, wcale nie chciałam do ciebie wracać, gdyby nie Adam, wcale bym nie wróciła! A teraz mówisz mi, że go wysyłasz Bóg wie gdzie? Wolałam Filipa, on by mi czegoś takiego nie zrobił!
Eleonora zaśmiała się perliście, odchylając głowę do tyłu. Był dziwny śmiech pełen cynizmu, żalu i rozczarowania. Szybko się uspokoiła. Gdy się odezwała, jej głos przypominał twardy kamień pełen bruzd i nacięć.
- A czy szlachetny Filip Seymer wytłumaczył ci, czemu tu w ogóle jesteś? Czy powiedział ci, kim ty jesteś?
- Tak. Z powodu jakiejś głupiej broni. Przecież sama mi mówiłaś. Przy nim.
- Broni - mruknęła Eleonora. - Broń stanowi tylko dodatek do ciebie i twojego brata, dziewczyno. Nawet nie masz pojęcia, jak jesteś ważna. Ty i Adam jesteście zagrożeniem, konkurencją dla bezcennej Małgorzaty Filipa, ale morderca nie miał odwagi się was pozbyć, więc spróbuje was unieszkodliwić. Jesteście niezwykle ważni. I dlatego nie możecie być razem, jeśli jednemu coś się stanie, przynajmniej drugie będzie bezpieczne. Jesteście przyszłością tego świata! W Układzie są ludzie gotowi oddać za wasze bezpieczeństwo życie, ale są też tacy, co chcą je wam odebrać. Władza jest przeznaczona wam, a nie Małgorzacie.
Adam wpatrywał się jak urzeczony w Eleonorę, ale po policzku Estery płynęły dwie duże łzy, zgarniając kurz.
- Wszystko ci opowiem. Ale nie teraz - rzekła Eleonora. - Wieczorem. Dochodzi druga czasu junońskiego i musimy się pospieszyć. Do tej pory udawało mi się skutecznie was ukrywać, ale dalej to nie będzie takie łatwe. Adam, jeśli chcesz coś zabrać, to weź to teraz. Nie ma jednak takiej potrzeby, wszystkie niezbędne rzeczy dostaniesz. Estero?
Estera otarła oczy rękawem i kiwnęła głową.
- Na długo Adam jedzie?
- Nie wiem. To zależy od tego, jak rozwinie się sytuacja.
- A ty przysięgasz, że mi wszystko powiesz?
- Przysięgam. Jak tylko będę pewna, że jest bezpiecznie i będziemy mieć więcej czasu, opowiem Ci o waszym dziedzictwie.
- W porządku. Poczekajcie tu - powiedziała Estera i zniknęła na chwilę w drugim kącie rozległego pokoju.
- Weź moją chustę, Adaś. Filip kupił mi drugą. Chcę, żebyś miał coś mojego - powiedziała Estera, a jej głos załamał się przy ostatnim słowie.
Podeszła do Adama założyła mu chustę na ramiona i przytuliła go.
Adam tymczasem cały czas sprawiał wrażenie, jakby do końca nie rozumiał, co się dzieje. Nie płakał ani nie narzekał, był jak mała lalka przekazywana z rąk do rąk. Zacisnął na chuście małą piąstkę i uśmiechnął się.
"Dziwne dziecko", pomyślała Eleonora.
- Chodźmy już - powiedziała.
Adam podał Esterze dłoń, włożył na nogi buty i cała trójka skierowała się do wąskiego korytarza, wychodzącego wprost na ruchliwą ulicę, otaczającą jeden z pałaców. Wkrótce zniknęli w tłumie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top