17. Wraki
Ogłoszenie parafialne: Konstruktorzy wracają do cotygodniowych publikacji, może zdarzyć się, że jakiś rozdział będzie raz na dwa tygodnie, jeśli akurat wypadnie mi coś ważnego np. mój urlop, albo niestety jak teraz choroba. Zostało nam jeszcze 8 rozdziałów do końca 1 tomu.
"Po każdej nawet najciemniejszej nocy przychodzi dzień. Noce na Rubieżach są jednak jak zatruta woda na dnie głębokiej studni. Poza nimi nie ma bowiem nic."
Przysłowie z Rubieży.
Izabela z niepokojem spoglądała na cmentarzysko wraków. Zdawało się, że mrok dosłownie wypełza spomiędzy potrzaskanej, starożytnej stali, wdzierając się wprost w jej duszę. Nieznany dotychczas strach wnikał aż do szpiku jej kości, a powietrze przesycone odorem metalu drażniło płuca.
Odchrząknęła i zmrużyła oczy, odwracając się od szkieletów umarłych statków. Rzadko czuła lęk, ale teraz wspinał się po jej karku niczym mały, podstępny owad. Wspomnienie wstrętnych, mętnych, czerwonych oczu i czarnej obślizgłej skóry, powodowały, że robiło się jej niedobrze. Gdzieś w głębi siebie miała nadzieję, że to Nathaniel miał rację, a nie ona i zagrożenie, które przeczuwała jest wyłącznie urojeniem.
Aż podskoczyła, gdy usłyszała za swoimi plecami hałas.
Bracia zbliżali się właśnie od strony wioski.
— Zabraliście ze sobą to, co wam kazałam?
— Tak — odpowiedział krótko Nathaniel.
Izabela pokiwała z uznaniem głową. Dla kogoś, kto nie był konstruktorem, broń dźwiękowa była najodpowiedniejszym wyborem. Była, owszem lekko przestarzała, lecz nadal praktycznie niezawodna. Skupiała w sobie energię pędzącą z prędkością dźwięku i właśnie temu zawdzięczała swoją nazwę, mogła i zabić, i obezwładnić. Tym razem cel był jednak jasny.
Zlustrowała dokładnie Nathaniela i Aarona, a pod ich pelerynami dostrzegła dwa doczepione do pasów szerokie ostrza.
— Widzę, że nie da się oduczyć starego psa, dawnych nawyków. Czym byłby Aurorczyk bez swojego cennego, tytanowego noża?
— Mamy je odpiąć?
—Nie. To nieważne. Szkoda na to czasu — odpowiedziała.
—Skąd właściwie pewność, że powinniśmy szukać tutaj? Że tu coś jest? — zapytał Nathaniel, wpatrując się z pewnym niepokojem w ciemność, z której wyłaniały się lekko błyszczące zarysy kadłubów.
Zanim Izabela zdążyła odpowiedzieć, odezwał się Aaron. Od początku był bardziej entuzjastycznie nastawiony do poszukiwań.
— No pomyśl sam! Ta planetoida jest niewielka! Nie ma roślinności, a zdecydowana większość to równina. Gdzie takie bydle jeszcze miałoby się skryć, co?
— O ile w ogóle istnieje — odburknął Nathaniel.
— Istotne jest to, że w tym miejscu mój gość zostawił zwłoki przecięte na pół i tu kończy się jakikolwiek ślad po chłopaku — zauważyła wreszcie Izabela, wyciągając szczupłą dłoń w kierunku kilku leżących bezwładnie kawałków stali.
—Przecięte na pół? — zapytał z niedowierzaniem Aaron.
—Tak — odpowiedziała, jakby to było coś zwyczajnego.
—No to tamten człowiek, pewnie i jego wykończył i po prostu dobrze ukrył ciało. Albo chłopak mógł skręcić kark we wraku. Kazałaś tym osłom z gospody przeszukać to miejsce?— zapytał Nathaniel. — Nie, żebym jakoś specjalnie wierzył w Edmunda, ale...
— Wytłumacz mi tylko, po co zostawiłby mi jednego trupa na widoku, a drugiego specjalnie schował? Dla żartu? To nie trzyma się kupy. Niestety tego miejsca nie da się tak po prostu przeszukać. Próbowali, ale gówno znaleźli — wyjaśniła Izabela. — My sprawdzimy teraz lepiej. Pójdziemy dalej i głębiej, i nie wyjdziemy, aż czegoś nie ustalimy.
— Albo po prostu stracimy czas — podsumował Nathaniel. — Skoro tu już byli, to nie widzę sensu, żeby zaprzątać tym sobie głowę.
— Jeśli chłopak był tu sam, po tym, jak zabito przy nim kogoś innego, to pachniał krwią i ludzkim mięsem. Miał więc na sobie zapach, który to coś zwabił. Edmund mógł hałasować i nie wydawać się atrakcyjnym kąskiem — rzucił Aaron.
Nathaniel zrobił kwaśną minę. Najwyraźniej zaczynał lekko się wahać, a pod wypływem brata jego opór nieco atopniał.
— No to, co idziemy wreszcie? — zapytał Aaron.
— Nie podoba mi się po prostu to wszystko — odparł Nathaniel.
— Boisz się duchów?
— Bzdura. Po prostu ja...
— Przestańcie już dyskutować i zamknijcie się obaj — przerwała im Izabela. —Wchodźcie tylko ostrożnie. I uważajcie, gdzie stąpacie. Kadłuby mogą być spróchniałe.
Bracia niechętnie podążyli za konstruktorką, wspinając się po ogołoconych z wnętrzności, starożytnych statkach. Metal kruszył się pod ich nogami, a wszystko zdawało się skrzypieć i drżeć. Labirynt kolumn, rusztowań, pokładów oraz słupów wciaż otwierał przed nimi kolejne pomieszczenia.
— Czemu tu tego tyle leży? — zapytał Aaron, gdy wreszcie udało mu się przebyć wyjątkowo zdradliwy fragment wspinaczki. — Skąd to się wzięło?
— To są głównie statki z czasów wojen pierwszych Ossów. Przynajmniej większość z nich. Są tu od setek lat — opowiedziała Izabela.
Przystanęła i wskazała na kawałek metalowego słupa, który wyglądał na stopiony z drugim.
— Tego nie zrobił wybuch, tylko konstruktor.
Aaron otworzył z podziwu usta.
— Po czym to poznajesz? — zapytał, nie mogąc się powstrzymać.
— Cząstki są nienaturalnie przemieszczone. Oczy konstruktora naprawdę widzą dużo więcej. Ponoć wszystko zaczęło się właśnie tutaj, na Rubieżach —dodała. — Atylla zaprojektował pierwsze nanity, a później wraz ze swoimi synami i córkami postanowił podbić świat. Kto wie, może jego statek też tu gdzieś jest?
— Nieźle. Te okręty są chyba nawet lepsze niż dzisiejsze. Po tylu latach wcale się nie rozpadły — stwierdził Aaron, a jego głos odbił się głuchym echem po pustym pokładzie.
— Nie obraź się, ale mnie tam wcale nie uśmiechałoby się żyć pod butem konstruktorów. Nie powinniście umieć takich rzeczy. Nikt nie powinien — odezwał się Nathaniel.
Izabela wzruszyła ramionami.
— Możesz żyć sobie pod butem Pani Miast. Jest ci pod nim jakoś lepiej? Mniej cuchnie? Jeśli tak to, co tu robisz? — odpowiedziała i przeszła po schodkach, które wydały z siebie straszliwy jęk.
Nathaniel mruknął coś niewyraźnie o ojcu i braku wyboru.
— Trudno tropić po takim terenie. Jest o niebo gorzej niż na Aurorze. To jak szukanie igły w stogu siana. Żadnych wyraźnych śladów. Nawet polowanie za Granicą Światła było łatwiejsze. — Aaron przystanął, opierając dłonie na kolanach, by złapać dech.
— Co ci się tu nie podoba?
— Za dużo kryjówek — odpowiedział. — Już rozumiem, co miałaś na myśli, mówiąc, że tego nie da się przeszukać. Jeśli to coś nie będzie chciało wyjść, to tego nie znajdziemy, czymkolwiek jest.
Izabela poruszyła się tylko nieznacznie, ale statek ponownie zatrzeszczał nawet pod tak minimalnym ruchem.
— Do tego to. Tu nie da się być cicho — dodał. — Chłopak pewnie był lekki jak piórko, robił o wiele mniej hałasu niż my i jeszcze był sam. Pachniał krwią i trupem. My nie wyglądamy wcale zachęcająco. Trójka głośnych, uzbrojonych ludzi. Nawet duże, silne zwierzę może nie zechcieć nas zaatakować, szczególnie jeśli niedawno jadło.
— Nie rozdzielimy się —zdecydowała Izabela, łapiąc w mig, o co chodzi. — Nie ma mowy.
Aaron westchnął niezadowolony.
— Mam pomysł. Może nie najlepszy, ale i tak lepszy niż żaden — stwierdził Nathaniel i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wyciągnął długi nóż.
Izabela patrzyła z uwagą, jak prędkim ruchem przeciągnął sobie ostrzem po ramieniu. Krew zabrudziła mu na rękaw i kapnęła na ziemię. Odpruł kawałek czarnej togi i owinął nią ranę, tamując obfity strumień. Konstruktorka poczuła intensywny zapach, ale zanim zdążyła zapytać, po co to zrobił, zobaczyła, jak Aaron macha z uznaniem głową.
— Dwie osoby i ranny — wyjaśnił. — Teraz może się skusi. Co prawda wciąż w tej ciemności niczego nie widać i dalej wszystko pod nami skrzypi.
— To był dobry pomysł z tą krwią. Jak sobie w ogóle radziliście za Granicą Światła? — zapytała Izabela, przeskakując wyrwę w poszyciu mostka.
Odwróciła się, czekając, aż bracia zrobią to samo.
— Śnieg — wyjaśnił Nathaniel, kiedy znalazł się tuż obok niej.
— Co śnieg?
— Śnieg na Aurorze za Granicą Światła odbija księżyc i gwiazdy. Można po nim tropić ślady. Resztki rozszarpanych walarów widać z daleka. No i tam wiemy, czego szukamy.
Izabela nie odpowiedziała, pokiwała jednak głową ze zrozumieniem. Rzeczywiście tu nie było im łatwo. Im podążali dalej, tym robiło ciemniej i chociaż ich oczy zdążyły się oswoić z brakiem światła, mrok otaczał ich z każdej strony, sprawiając, że świat wyglądał teraz niczym ukryty za czarną, aksamitną zasłoną.
Izabela nagle dotknęła ręką piersi. Jej serce przyspieszyło gwałtownie, zupełnie bez powodu. Szumiało jej w uszach. Słyszała dziwne szmery i szelesty dochodzące z oddali. Wyciągnęła z kieszeni kawałek połyskliwego materiału i zawiązała go na ustach.
— Tu chyba jest coś toksycznego, uważajcie. Załóżcie chusty — wyjaśniła. — Gdybym zaczęła mieć omamy i mówić od rzeczy, uderzcie mnie.
— Co? — zdziwił się Aaron.
— Gdybym zaczęła mieć omamy, uderz mnie! Co jest w tym niezrozumiałego? — warknęła.
— Nic — odpowiedział młodszy z braci niezbyt przekonująco.
Izabela uspokoiła się, wzięła kilka oddechów i ruszyła dalej. Dotknęła ręką zbutwiałej poręczy. Zatrzymała się ponownie, wyraźnie zaniepokojona. Przesuwała między palcami dziwny czarny osad.
— Co do cholery? Nie wygląda na zwykłą rdzę.
Nathaniel zaintrygowany również dotknął metalowej konstrukcji. Uniósł do góry dłoń umazaną czymś czarnym, by pokazać im, co się stało.
— Nie odpadną nam od tego ręce?
— Może jest tu coś radioaktywnego? — zapytał Aaron.
— Radioaktywne substancje nie zmieniają stali ani metanium w kisiel. Tu wszystko się kruszy, ale to jest gładkie i lepkie jak mokry piasek — odpowiedziała, ze zdziwieniem przyglądając się czarnej substancji na swoich palcach. — Gdyby nie to, że ten statek jest tu od bardzo dawna, sądząc po jego stanie, to powiedziałabym, że przewożono tu coś bardzo podejrzanego. Może to źródło naszych obecnych problemów. Wygląda, jakby pokład po prostu się rozpuszczał.
— Tylko że to ma przynajmniej z kilkaset lat. Co za zwierzę, by tyle hibernowało? Raczej mogło się tu schować i ma coś na skórze. O ile istnieje — stwierdził Nathaniel.
— Wszystko jest możliwe, skoro żyje w próżni — odpowiedział mu Aaron.
Izabela poruszyła dłonią, jakby chciała odgonić od ucha złośliwego owada. Coś znowu brzęczało w jej głowie. Aaron jednak przystanął i kilka razy kopnął mocno w pokład, by sprawdzić, jak bardzo przeżarty jest statek.
— Nie jest źle. Wszystko chyba się jeszcze jakoś trzyma.
— To dobrze. Idziemy dalej, nie ociągajcie się — zdecydowała Izabela i nagle przystanęła.
Uważaj, usłyszała.
— Coś się stało? — zapytał Aaron.
Izabela potrząsnęła głową i ruszyła dalej.
Korytarz czarnych kruszących się ścian zdawał się nie kończyć, wciąż rozwidlając się w nieskończoność. Izabela czuła się tutaj jakby szła po spróchniałych kościach. Obawiała się, że podłoga jednak nie wytrzyma i któryś z jej kroków ją zdradzi. Wreszcie wąskie korytarze zaczęły się rozszerzać. Nagle, ku swojemu zdziwieniu znalazła się w przestronnym hangarze, wypełnionym lekko kołyszącymi się łańcuchami.
Tuż obok ucha usłyszała kolejny cichy szept.
Uważaj, powiedziało ponownie coś niewidocznego, a włoski na dłoniach natychmiast stanęły jej dęba.
— Stójcie! — odwróciła się gwałtownie.
Aaron zatrzymał się tak, że Nathaniel prawie na niego wpadł.
Niebezpieczna...
— Słyszę cię. Czy tu coś jest? — powiedziała na głos Izabela.
Niebezpieczna.
— Nikt nic nie mówił — odezwał się Aaron i spojrzał na brata bardzo zdezorientowany.
— Mów, co masz do powiedzenia!
— Izabelo, jesteśmy cicho. To nie my.
— Dobrze. Pokaż mi gdzie?
Jest tutaj.
— Czy to jest właśnie ten moment, w którym trzeba dać jej twarz? — zapytał Nathaniel, ściszając głos.
— To nic. Nic mi nie jest — odpowiedziała Izabela, próbujac ich uspokoić.
Ona tu jest.
— Do diabła! Gdzie? Tu nic nie widać! — warknęła.
Aaron zdumiony zachowaniem Izabeli spojrzał ponownie na Nathaniela. Próbował dostrzec wyraz twarzy brata, licząc na to, że znajdzie w nim wskazówkę, jak powinien zareagować. Nagle jednak sam zadrżał. Nawet nie zauważył, kiedy Izabela złapała go za ramię i wskazała dłonią na łańcuchy.
— Ach — szepnął w olśnieniu.
— Co widzicie? O co chodzi?
— Łańcuchy się poruszają. Niby do cholery jak?
— To wszystko bardzo mi się nie podoba —oświadczył Nathaniel. — Od tego, że ona chyba gada do siebie, po te łańcuchy.
— To jest gdzieś w pobliżu. Pytanie, czy wyjdzie nam na powitanie, czy będzie chciało zwiać. Tak czy inaczej, trzeba to dorwać — odezwała się wyjątkowo przytomnie konstruktorka.
Przesuwała się bardzo powoli, stawiając stopy, tak by wydawać z siebie, jak najmniejszy hałas. Wreszcie wśród cieni dostrzegła, kolejny niewielki ruch. Przystanęła, obserwując. Mrok ponownie zafalował — delikatnie, ledwo wyczuwalnie, ale jednak na tyle wyraźnie, że wreszcie ją zobaczyła.
— Tam — szepnęła do braci. — Tam jest.
Coś znowu się poruszyło. Pomiędzy łańcuchami zapaliły się dwa czerwone ogniki, miedziane, błyszczące niczym wypolerowana bryła.
— To naprawdę... — wyjąkał Nathaniel, a Izabela usłyszała, jak cofa się mimowolnie i jego stopy szurają po ziemi.
— Stój. Za bardzo hałasujesz — szepnęła, ale było już za późno.
Owadziarka najwyraźniej zrozumiała, co się święci, bo natychmiast wyłoniła się z cienia. Cały statek zadźwięczał, gdy skoczyła. Izabela widziała, jak olbrzymie cielsko staje się przerażająco wyraźne. Zaczepione giętkimi kończynami o łańcuchy, poruszało się niczym lekki, sprytny pająk, zmierzając w ich stronę. Coś w jej ruchach przypominało kota zdziwionego faktem, że mysz sama wchodzi mu do pyska.
— Zwinna menda. Na co, kurwa, czekacie? — wycedziła cicho Izabela, przeciągając każdy wyraz, jakby był osobną obelgą.
Nathaniel ocknął się pierwszy i wycelował pomiędzy łańcuchy. Broń zaświstała cicho i mała rozświetlona iskra oślepiła wszystkich obecnych a głuchy dźwięk wzburzył powietrze, zbijając je w pocisk.
Z oddali usłyszeli cichy klik. Owadziarka zniknęła.
— Nie trafiłeś -— powiedział Aaron.
— Do dupy z tym! — zaklął Nathaniel, rzucając w złości broń dźwiękową na ziemię.
Po chwili usłyszeli gdzieś nad sobą dzwonienie łańcuchów i cichy pomruk. Aaron, przerażony, mimowolnie spojrzał w górę.
— Na boki! — ryknęła Izabela, rzucając się w lewą stronę, podczas gdy bracia rozpierzchli się w przeciwnym kierunku.
Kolejny trzask, straszliwie dudnienie i owadziarka wylądowała w miejscu, gdzie chwilę wcześniej stali. Bestia ponownie się zatrzymała. Najwyraźniej nie umiała zdecydować, kogo zaatakować najpierw.
Izabela pierwszy raz mogła się jej przyjrzeć z bliska, chociaż wolałaby tego nie robić. Skóra istoty wydawała się przerażająco cienka. Widziała teraz, jak mięśnie przesuwają się pod warstwą nikłego pancerzyka.
Aaron oraz Nathaniel rozbiegli się tymczasem. Młodszy z braci prawie się potknął i wpadł w łańcuchy.
Owadziarka zaintrygowana hałasem wydała z siebie dziwaczny dźwięk i skierowała łeb w stronę braci.
Izabela miała wrażenie, że mięśnie odmawiają jej posłuszeństwa. W tym samym momencie usłyszała kolejny huk wystrzału.
Aaron celował w owadziarkę. Trafił, ale to i tak nie miało to żadnego znaczenia. Otrzepała się jak pies i wydała z siebie cienki pisk. Nie był to pisk bólu, tylko zwykły jęk złości.
— Czy ja dobrze widziałem to, co się stało?!— krzyknął Aaron, odbiegając. — Ona odbiła dźwięk?!
Owadziarka podkurczyła przednie kończyny i zamruczała, zdumiona najwyraźniej faktem, że ktokolwiek odważył się podnieść na nią rękę.
— Ona jest jakaś skołowana — zauważył Nathaniel. — Może jest stara albo ranna?
— Jest wystarczająco, kurwa, sprawna, żeby nam się dobrać do tyłków — orzekła Izabela.— Ona jest zdziwiona i nas ocenia...
Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo owadziarka nagle najwyraźniej otrząsnęła się, dokonała szybkiej kalkulacji i ruszyła wprost na Aarona.
Stary statek zaśpiewał. Łoskot tym razem był taki, że zagłuszył wszystkie inne dźwięki. Rozległ się straszny pisk mającej setki lat stali. Konstruktorka wyciągała ręce, jakby siłą woli próbowała przytrzymywać silne odnóża czarnej istoty i rzeczywiście zwierzę przyhamowało, szorując łapami po statku, prawie drąc go na strzępy. Niewidzialna siła ciągnęła owadziarkę do tyłu z dala od Aarona.
- Nieee... moogę... jej... rozerwać! Nieee... mogę! - wykrzyknęła Izabela.
Jej oczy były szare i zarazem pełne złości. Pierwszy raz trafiła na tak silny opór. Delikatna skóra stworzenia, z jakiegoś powodu okazała się odporna na działanie nanitów. Chcąc rozerwać owadziarkę od wewnątrz, musiała znaleźć się dość blisko i przez to była teraz na wyciągnięcie jej łapy.
Stworzenie warknęło gardłowym głosem, tak głośnym, że Izabela aż opuściła ręce. Istota odwróciła rozjuszony łeb od Aarona i spojrzała wprost na konstruktorkę.
— Kurwa! — wyszeptała Izabela, odskakując w popłochu.
Statek ponownie zadrgał. Tym razem rzeczywiście Izabela darła go na strzępy. Nie mogąc dopaść owadziarki, odrywała poczerniałe, spróchniałe blachy i uderzała nimi z wielką siłą. W powietrzu latały odłamki ciężkiej stali. Poczwara zatrzymała się, chyląc się nieco, jakby chroniła się przed porywistym wiatrem. Zawahała się, zachwiała i nagle ponownie ruszyła.
Izabela zaczęła uciekać, ale Aaron, wykorzystując zamieszanie, biegł teraz w kierunku owadziarki.
— Nie! Zostań! — ryknęła, jednak chłopak nie miał prawa jej usłyszeć.
Pędził prędko i gdy tylko znalazł się wystarczająco blisko, wyciągnął nóż i rzucił go w kierunku poczwary.
— Dureń — zdążyła syknąć Izabela.
Ostrze ześlizgnęło się po skórze czarnej bestii, jak po kamieniu i z głuchym łoskotem uderzyło o spróchniały metal. Z ust Aarona wydobył się jedynie odgłos zaskoczenia. Było za późno. Istota zdążyła się odwrócić, cofnąć i natrzeć w kierunku Aarona, chcąc go zmiażdżyć.
Nathaniel pojawił się znikąd, oddychając brata w ostatnim momencie. Sam nie zdążył uskoczyć. Silna łapa złapała go za nogę. Trzasnęła jakaś kość i chłopak zaskowyczał, ale czarna postać nie zdążyła zrobić nic więcej.
Zdziwiona, zaryczała z furią i zaczęła rzucać się jak szalona.
Izabela wskoczyła jej na kark, jakby owadziarka była jakimś przerośniętym wierzchowcem. Trzymając w zębach nóź, macając ręką pod jej gardzielą, szukała słabego punktu, Miała nadzieję, że podobnie jak u owadów między pancerzem a ścięgnem, znajdzie się jakaś szczelina albo miękki fragment ciała. Niestety niczego takiego nie wyczuła, bo wszystko pokrywała lepka błona, najwyraźniej stanowiąca nieprzenikalną barierę.
Wbiła nóż na chybił trafił i zaokrąglone tytanowe ostrze znowu odbiło się od twardej skały. Nathaniel i Aaron zdążyli się jednak odsunąć na bezpieczną odległość.
— Nie mam kurwa wyjścia! — krzyknęła.
Jej oczy zrobiły się ponownie szare i pojedynczym, gestem rozbiła podłogę, która znajdował się pod nią oraz owadziarką.
W jednej chwili powierzchnia stała się niczym kurz a ona i monstrum runęły razem w dół. Izabela puściła czarną skórę, próbując desperacko złapać się czegokolwiek. Jej palce wczepiły się w wiszące w pobliżu łańcuchy, podczas kiedy wielka kreatura runęła, wierzgając swoimi długimi odnóżami.
— Izabelo! — krzyknął Aaron.
— Nic mi nie jest! Nie drżyj się! — odpowiedziała.
Spróbowała się rozbujać i zeskoczyła na pokład, który ponownie niemiłosiernie zatrzeszczał.
Nathaniel spojrzał w czeluść powstałą z rozsypującej się ładowni.
— Czy to coś żyje?
— Z pewnością i zaraz tu będzie, wkurwiona dwa razy bardziej niż była. Co z twoją nogą?
— Nic mi nie jest!
— Kłamie. Krwawi jak diabli!
— Tam jest! — krzyknął Nathaniel, wskazując cień wspinający się po ścianie. — Co robimy? Żadna broń nie działa. Ono musi mieć jakiś słaby punkt!
Izabela zamilkła na chwilę.
— Nie mam wyjścia. Muszę to wszystko rozpieprzyć.
— Co? — zdziwił się Aaron.
— Bierz brata na plecy i znikaj stąd! Ja was zaraz dogonię. Musimy zejść gdzieś, gdzie pod nogami będziemy mieć ziemię, gdzie nie spadniemy! Jesteśmy za wysoko. Zejdź na dolne pokłady, ale nie do niej!
— Co?
— Już! Idźcie! Zamierzam to wszystko wysadzić.
— Świetnie — stwierdził Nathaniel. — Ale wolę to niż zostać zeżarty.
— Spieprzać mi stąd! Biegiem! Zaraz do was dołączę. Muszę... Musimy się cofnąć... Jak cię spowolnić? Nie mam kreatyny, żeby to zasklepić!
Izabela, patrząc, jak owadziarka wspina się po łańcuchach, uniosła dłoń i jednym sprawnym ruchem przecięła stal. Głuchy łoskot oraz klik złości poniósł się echem poziom niżej.
— Tyle musi wystraszyć — szepnęła i ruszyła biegiem.
Nie wierzyła, że spowolni owadziarkę na więcej niż kilka minut. Wiedziała, że pewnością istota zaraz znajdzie coś innego, po czym da radę się wspiąć, albo zwyczajnie dopadnie ich na niższym pokładzie. Miała tylko nadzieję, że owadziarki nie są zbyt sprawnymi biegaczami.
Potykając się o łańcuchy, części blach, pędząc na oślep i raniąc ręce o odłamki, minęła ładownię i wskoczyła na mostek. Dostrzegła Aarona niosącego brata i pomyślała, że zginą.
To wszystko nie miało prawa się udać.
W oddali słyszała ciężkie łapy, uderzające o metal, który dźwięczał złowieszczo.
Najwyraźniej po prostu rozdzierała przeszkody.
Byli już teraz na nadkruszonym pokładzie, który prowadził do innego wraku.
— W dół! Na sam dół! — krzyknęła. — Przez dziurę w ścianie na dół! Tam jest przejście! Skaczcie!
Aaron skrzywił się niemiłosiernie, kiedy Nathaniel objął go za szyję, próbując przejść przez uszkodzone poszycie. Wciąż byli nieco zbyt wysoko.
— W dół! Jest blisko! — powtórzyła Izabela.
Z oddali wyłonił się znajomy, przerażający kształt.
Odgłos darcia metalu oraz rozdzierania tym razem pochodził jednak od samej Izabeli.
Ponownie uderzała w zwierzę z niesamowitą siła, czym tylko mogła, odrywając kawałki stali, rusztowań, łańcuchów i niszcząc absolutnie wszystko, co stanęło między nią i owadziarką. Czarna istota zawahała się. Przystanęła, schylając się przed gradem odłamków.
Izabela wykorzystała moment, by ruszyć za braćmi. Byli w połowie drogi na dół. Czując, jak pot spływa jej po karku, a krew po palcach, nieustannie ich popędzała.
— Skaczcie! Skaczcie! Ona zaraz nas zeżre! Tam jest wyrwa w ścianue, skaczcie przez nią!
— Połamiemy sobie kości!
— Mam to gdzieś! Skaczcie!
Aaron i Nathaniel rzucili się przez szczelinę wprost na gołą ziemię. Nathaniel głucho uderzył w grunt pod sobą, ale Aaron jakimś cudem utrzymał równowagę. Izabela ruszyła za nimi. Od uderzenia, aż zabrakło jej tchu, ale widząc, jak czarny karaluch wpełza przez otwór za nimi, natychmiast się podniosła.
— Głowy w dół i skulcie się! Blisko mnie!
Nie patrzyła, czy Aaron i Nathaniel wykonali polecenie. To była ostatnia szansa, ostatnia deska ratunku.
Skupiła całą swoją wolę, na odnalezieniu czegoś mniejszego niż atom. Bardzo rzadko konstruktorzy decydowali się na taki krok. Antymateria była niestabilna i groźna, ciężko było nad nią panować.
Szare oczy Izabeli zdawały się widzieć teraz coś, co nie było przeznaczone śmiertelnym. Dźwięki po prostu się rozmyły, a kurz z butów Aarona unosił tak powoli, że trwało to nieskończoność. Drobinki pyłu dzieliły się na mniejsze, mniejsze, mniejsze, coraz drobniejsze fragmenty, aż nie było niczego poza samą energią. Właśnie tam pośród szalejących okruchów czystej, nieskalanej mocy tkwiło ziarno zaprzeczenia.
Zawsze gdzieś jakieś było, dość dobrze ukryte. Zdradziecki cień wśród jasności i jej jedyne ocalenie. Wyciągnęła dłoń. Drgnęła. Poruszyła mrokiem, kierując go w jasną cząstkę materii i zmusiła obie do anihilacji.
Powstały fotony i teraz nic nie miało już znaczenia. Płomień bez ognia niszczył na swojej drodze nawet czas. Wszelkie przedmioty, metal i ciała rozpadały się, zamieniały w nieokreśloną czystą energię.
Czarne cielsko, odepchnięte przez siłę nagłego wybuchu krwiożerczej fali, spadło z wraku, który po prostu przestał istnieć. Izabela wyprzedziła owadziarkę jedynie o sekundy, ale tym razem czarnej marze nie umiało się przeciwstawić. Wrak, mostek, kadłub, kruszące się blachy metalu, nawet drobiny kurzu, były wyłącznie wspomnieniem i to samo miało spotkać owadziarkę.
Izabela usłyszała jęk. Zrozumiała, że niszcząca siła dopadła swego celu. Udało się jej. Dopiero teraz się uspokoiła i przeniosła wzrok z cząstek na świat dużych obiektów. Aaron i Nathaniel kuląc się, tkwili obok, ocaleni przez fakt, że fala rozchodziła się od ciała Izabeli. Nie wiedzieli, że gdyby nie umiała zapanować nad siłą, którą właśnie wywołała i tak byłoby po nich. Zginęłaby nie tylko owadziarka.
- O kurwa - szepnął Aaron.
Izabela uniosła wzrok. Drobne promienie złotego deszczu padały im na głowę. Część wirowała w chaotycznym tańcu.
— Foton. Tak się czasem dzieje — wyjaśniła.
— Wygląda, jakby lgnęły do siebie — zauważył Nathaniel.
— Gdzie są wraki? Gdzie jest wszystko? — zapytał Aaron, ale nikt mu nie odpowiedział.
Smugi świata zdawały się delikatnie skręcać, jakby coś je przyciągało. Krajobraz był teraz całkiem zmieniony. Tam, gdzie sięgnęła fala wywołana przez Izabelę, statki po prostu wyparowały. Cmentarzysko nie zniknęło w całości, ale powstała w nim ogromna wyrwa, wypełniona teraz przez suchą szarą glebę i pełne złotego deszczu powietrze.
Izabela podniosła się, patrząc przed siebie.
— Dlatego musieliśmy zejść. Gdyby pod nami nie było stabilnie, polecielibyśmy w dół i nic by z nas nie zostało. Fala rozeszłaby się nie tylko po bokach, ale w dół. Szkoli się nas, żeby nad czymś takim panować, ale mało kto to robi w praktyce. Gdybym bardziej się postarała, znalazła więcej cząstek antymaterii, mogłabym wysadzić przypadkiem tę planetkę.
— Ile razy ćwiczyłaś coś takiego?
— Ja? Raz. Z siostrą, czternaście lat temu.
Nathaniel po prostu splunął, zamiast skomentować.
— Ej, myślisz, że to zdechło? Czy zdążyło uciec? — Aaron zadał wreszcie pytanie, nad którym myśleli wszyscy.
— Mam nadzieję, że zdechło — odparł jego brat. —Czy to błyszczące coś do czegoś służy?
Izabela zmarszczyła brwi.
— Buduje się z tego mosty fotonowe, przejścia do odległych części kosmosu, do Węglowych Ziem oraz dawnych kolonii.
— Czarne gówno zmieniło się w złoty deszcz — ucieszył się Aaron. — To jak zjeść węgiel i wysrać diamenty!
— Pięknie powiedziane. Będzie z ciebie poeta. Mówiąc tak zupełnie szczerze, to nie mam pojęcia, co teraz z tym zrobić. Chyba je tu po prostu zostawię — stwierdziła Izabela, spoglądając na błyszczące fotony.
Nathaniel i Aaron zerknęli na siebie, wymieniając zaniepokojone spojrzenia. Światło igrało na ich spoconych, poharatanych twarzach. Aaron właśnie odkrył, że ma złamany nadgarstek, a ze skaleczonego ramienia Nathaniela znowu ciekła krew, do tego nie mógł chodzić i tylko adrenalina sprawiała, że nie zwijał się jesscze z bólu. Izabela była jedynie brudna i umazana dziwną, czarną sadzą.
— Nie nazwę tego wszystkiego sukcesem. Nic poza anihilacją nie działa. To spory problem — powiedziała do siebie i pomyślała znowu o swoim śnie.
Wtedy widziała ich setki. Tu była tylko jedna, a ona ledwo ją pokonała. Na świecie nie istniało tylu konstruktorów, żeby móc je powstrzymać, jeśli gdzieś zjawiłyby się w takiej ilości jak wtedy.
To byłby koniec.
Powinna tam polecieć i spróbować je wysadzić w taki właśnie sposób jak zrobiła to teraz. Mogła próbować rozwalić most... Może wciąż tam są... Może jeszcze zdąży, da radę. Tylko że istniał inny problem. Miała do odebrania przesyłkę i nie mogła robić dwóch rzeczy naraz. Jakoś trzeba było sprawdzić, czy one wciąż tam są. Najpierw wyślę tam kogoś, a później po prostu zdecyduje co dalej...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top