12. Herodiada cz.2


"Usta twoje są jak plaster miodu, gładsza jesteś od pachnącej oliwy, skórę masz niczym wypolerowany heban, lecz myśli twoje są jak piołun. Tylko on po tobie zostanie. Ukrywasz w sobie truciznę i obłęd. Niech boją się ciebie twoje dzieci, kusicielko. Przyniesiesz im zgubę".

Cytat z Księgi I Domu Kości

AutorstwaAchaji Atris

Widok jasnych, krótkich włosów i dużych oczu sprawił, że cały kosmos zadrżał w posadach, zatrzymując się na długie sekundy. Wszystko zamarło z wyjątkiem samego Filipa, on jedyny zdawał się teraz poruszać. Jego myśli pędziły jak szalone, ale nie umiał pozbierać je w żaden sensowny wywód, wyciągnąć jakiegokolwiek logicznego wniosku. Czuł tylko nieznośne wirowanie wewnątrz własnej głowy.

To było jakieś wariactwo, to nie mogło się dziać, bo takie rzeczy po prostu się nie wydarzają. Sny nie wychodzą z twojego umysłu i nie przybierają fizycznej formy, by usiąść sobie spokojnie na kanapie.

Złapał się za skroń i wydał z siebie przeciągły jęk.

- Kurwa mać... Kurwa - wyszeptał.

- Filipie, dobrze się czujesz? - zapytała zdumiona Eleonora.

- Wspaniale! Wspaniale!

Kręcił się po pokoju, jakby zupełnie stracił poczucie przestrzeni, aż wreszcie przystanął, podparł się ramionami o jakiś przypadkowy mebel i zaczął wpatrywać się jak zahipnotyzowany wprost w Esterę.

- To nie jest możliwe! Ty nie jesteś prawdziwa! - krzyknął, próbując przekonać samego siebie, że to tylko kolejny sen i zjawa zaraz sama zniknie.

- Znam twój głos... - powiedziała tymczasem Estera, wytrzeszczając swoje niebieskie oczy. - Już cię gdzieś słyszałam... Hej to był wtedy! W tej jaskini, wśród innych! Eleonoro! Słyszałam go!

Eleonora uniosła brwi, patrząc niepewnie na Filipa.

- Jesteś pewna? - zapytała konstruktorka.

- Było ich tak wiele, ale chyba tak. Tak.

Seymer wyprostował się, wpatrując dziko w Ossę, próbując się uspokoić i zmusić do myślenia.

Była taka szczupła, zupełnie niepozorna, miała szarawą twarz i matowe, pozbawione blasku włosy. Gdyby spotkał ją na ulicy, minąłby ją bez większego zastanowienia. Nie było w niej nic wyjątkowego, może poza sposobem, w jaki wymawiała poszczególne słowa. Tylko to ostatnie zdradzało kim rzeczywiście jest.

- Nauczyłaś ją dialektu spoza Układu? To jakaś szopka? Czemu ona mówi w taki sposób? - zapytał Seymer, który wreszcie osiągnął pewną wewnętrzną równowagę.

- Niczego jej nie nauczyłam. Jak ją taką znalazłam - wyjaśniła Eleonora, zakładając ręce na piersi.

- Wyciągnęłaś ją z czasów starego imperium?

- Ona jest z pierwszej ery.

Seymer przesunął dużą dłonią po szorstkiej twarzy, aż na palcach poczuł wilgoć skóry i drobinki potu.

- Ma jakieś imię?

- Estera.

- Tylko Estera?

- Ybouden. Estera Ybouden.

- I sama z siebie zna dialekt spoza Układu? Tak po prostu? Mimo że nie pochodzi z dawnego imperium?

- Owszem, już to powiedziałam. Do czego zmierzasz, Seymer?

Filip ponownie stracił panowanie nad sobą. Pewne sprawy wydały mu się nagle, aż zbyt oczywiste.

- Bo ona nie mówi dialektem, tylko językiem imperium! Znasz teorię peryferii językowych? Poza Układem stara mowa przetrwała w najmniej zmienionej formie! Są po prostu podobne! Ona mówi językiem imperium - powtórzył.

- Być może. Tylko czego to ma twoim zdaniem dowieść?

- Spętana gwiazda - szepnął Filip. - Posłuchaj, jak to brzmi! Posłuchaj! W tej ich całej popieprzonej mitologii nawet to ma znaczenie! Jak mogłaś, zrobić coś tak głupiego i ją tu sprowadzić?!

- Seymer, o co ci chodzi?! Ostrzegłam cię, że to zrobię! Czemu nagle jesteś taki zdziwiony?

- To dziecko śniło mi się po nocach! Widziałem je, rozumiesz?! Zanim je sprawdziłaś! Zadarłaś z czasem! Z samym kosmosem! Ale to praktycznie nic, bo to śmierdzi z daleka jakimś wybitnie kurewskim planem. Sprowadziłaś tu Os...

- Zamknij się, Seymer! Teraz to ty igrasz z ogniem - krzyknęła Eleonora ostrzegawczym tonem, zerkając niepewnie na Esterę.

- Co sprowadziłaś? Co on powiedział? - zapytała dziewczyna, wychwytując urwane słowa. Również wstała.

Filip i Eleonora zdawali się ją w tym momencie zupełnie ignorować. Miała wrażenie, że skoczą sobie zaraz do oczu. W pewnym momencie ich głosy dziwnie przycichły, jakby uszy Estery wypełniła szumiąca woda, albo ktoś włączył rozregulowane radio. Cały świat zaczął intensywnie pachnieć i teraz nawet zimne szkło stolika zdawało się mieć własny zapach. Estera ze zdumienia, aż wstrzymała oddech. Widziała silnie gestykulującego Filipa i zamarłą Eleonorę, czuła drewno, herbatę i kosze pełne słodkich cytryn. Aromat był niesamowicie wyraźny i dochodził głównie od tego dziwnego mężczyzny, którego sprowadziła konstruktorka. Przyjemny, intensywny zapach, będący jak...

Zapach innej pszczoły, zapach ula - pojawiło się w jej głowie. - Co ona o nim powiedziała? Przyjaciel...

Dźwięki natychmiast powróciły, zalewając jej zmysły w taki sposób, że aż musiała złapać za uszy. Wszystko było teraz niewiarygodnie wręcz głośne. Ktoś znowu włączył dźwięki.

- Oni mogli wiedzieć! Rozumiesz?! Rozumiesz, co zrobiłaś?!

- Co mogli wiedzieć? Kto... Opanuj się, zachowujesz się, jakby ci odbiło!

- Domyśl się, skoro nie pozwalasz mi tego powiedzieć głośno! Oni wiedzieli o tym, co zrobisz! O tym, że ją tu sprowadzisz właśnie teraz! Zostawili sobie drogę powrotu! Nie przestrzegali żadnych zasad, nie było żadnej świętości, tylko siła! Mogli patrzeć w czas i to przewidzieć, zabezpieczyć pierwsze linie swoich przodków, ich materiał genetyczny, gdy fizycznie już tu nie będzie go w tym wszechświecie. Rozumiesz teraz? Jej imię... Ona mi się śniła... Spętani, ukryci, rozumiesz?

Eleonora zmrużyła oczy i lekko rozciągnęła usta.

- Filipie, wiesz, że to jest bardzo naciągana teoria, gdyby potrafili to zrobić, to przede wszystkim zapobiegliby własnej destrukcji. To bzdura! Nawet jeśli patrzyli w czas, to nie takie proste wybrać właściwie linie przyszłości. Zrozum, coś o tym wiem.

Seymer spojrzał w oczy Eleonory, wychwytując w ostatnim wypowiedzianym przez nią zdaniu, gorzkie tony. I rzeczywiście zrozumiał. Być może znała już odpowiedź na wszystkie jego pytania i skądś wyczuwał w jej głosie, że nie czekało ich nic dobrego.

- I tak się kiedyś dowie, co wtedy zrobisz? - mruknął Seymer jednak dużo ciszej.

- To nic nie znaczy. Ona nie ma żadnych praw.

- Chcesz ją oddać Edwardowi? To byłby piękny mariaż, pozycja Małgorzaty byłaby poważnie zagrożona w oczach niektórych starych rodów. Taki masz plan?

- Nie zamierzam oddawać mu Estery ani teraz, ani później. Wierzę, że kobieta ma w tych sprawach własną wolę. A przynajmniej powinna ją mieć. Wiesz, o co mi chodzi, Filipie - odpowiedziała równie cicho.

Filip aż zamrugał. To krótkie zdanie zarazem miało rozbudzić jego uczucia, zranić go i zasiać zwątpienie. I tak się właśnie stało, pomyślał natychmiast o Eleonorze, co zrobiłaby teraz, gdyby była wolna i o tym, do czego on sam zmusza Małgorzatę. Musiał poważnie się wysilić, by odsunąć swoje wątpliwości na bok i skupić na innym aspekcie jej wypowiedzi.

Nie wierzył, że Eleonora nagle nabrała ludzkich odruchów w stosunku do dziewczynki, bo rozwiązanie było zbyt idealne. Kłamała. Ale jeśli jej celem nigdy nie było zapewnienie władzy Doży, a jej słodkie słowa o wsparciu również Małgorzaty, od samego początku były zwykłą farsą to...

Poczuł, że to dla niego za dużo. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu jakiegoś kieliszka lub butelki i żalem stwierdził, że ich nigdzie nie dostrzega.

Może... Gdyby się w to nie wmieszał...

- Sojusznik - wyszeptała nagle Estera, dziwnie kojącym głosem.

- Co? - zapytał Filip.

- Nic, nieważne - mruknęła.

- Powiedziałaś coś innego.

- Głośno myślałam!

Kolejna kłamczucha - stwierdził, zastanawiając się, o co mogło tym razem chodzić.

Spojrzał na Eleonorę, która rozważała coś intensywnie. Wyglądała na zdeterminowaną, jakby nagle podjęła jakąś istotną decyzję.

- Nie każda informacja jest bezpieczna - powiedziała wreszcie. - Rozumiesz, że sprowadziłam cię tu w konkretnym celu, prawda?

- Domyślam się...

- Teraz go poznasz.

Estera wyprostowała się, wciągnęła powietrze i skrzyżowała dłonie na podołku.

- Naprawdę? - wyszeptała.

Filip zdawał się równie zaskoczony, aż ściągnął brwi, a przez centrum jego czoła przebiegła pojedyncza zmarszczka.

- Dawno temu stworzono nową, groźną formę życia - zaczęła. - Ten gatunek był absolutnie wyjątkowy, niezwykle odporny, ale jednocześnie ciężki do opanowania. Stworzono go nie z miłości, czy pasji tworzenia, tylko po to by wzbudzał strach, zabijał i bronił swoich panów. To był jedyny cel ich istnienia. Podlegali tylko woli tego, który nosi kod. Filipie, proszę, czyń honory.

Seymer wygrzebał z kieszeni dwa kawałki medalionu zawieszone ponownie na łańcuszku i uniósł je tak, by dziewczyna mogła je zobaczyć. Dziwacznie drgały obok siebie, każdy w przeciwnym kierunku.

- I co ja niby mam z tym wspólnego?

- Jesteś spokrewniona z ich twórcą i to właśnie twoja krew jest potrzeba w całym procesie odzyskania tej wiedzy. Tak to sobie zaplanowali.

- Czemu? - zadała pytanie Estera.

Filip mimowolnie uśmiechnął się, słysząc pytanie. Dziewczyna nie była głupia. Eleonora przesiewała informacje, pilnowała się, żeby nie powiedzieć za dużo, serwowała same ogólniki, a ona mimo wszystko wyczuwała lukę w jej opowieściach, zauważała pomijane fragmenty i pewnie kwestią czasu było, aż poskłada to sobie w całość. Konstruktorka dużo teraz ryzykowała, o ile, oczywiście to nie była kolejna szopka.

- Chcieli mieć wyłączność na swoje dzieło - wyjaśnił Filip, zanim Eleonora otworzyła usta. - Nie zamierzali dzielić się sekretem, bali się, że ktoś im go wykradnie. W czasach, gdy one były wśród nas, to nie miało takiego znaczenia, bo liczyło się tylko to, kto nosi medalion... ale teraz... gdy wszystko trzeba stworzyć od podstaw, to twoja krew jest kluczem do ich wskrzeszenia.

- Co się z nimi stało?

- Wymarły - wyjaśniła beznamiętnie Eleonora, a Filip, zamiast w dziewczynkę zaczął wpatrywać się w dwa wciąż wirujące naprzemiennie kawałki kodu.

Od dłuższego czasu, właściwie od momentu, kiedy odnalazł drugi fragment, a złe sny się skończyły, medalion przestał wydzielać z siebie fale energii. Teraz znowu się obudził, bo Seymer czuł, jak coś w rodzaju prądu przepływa mu przez palce. Wniosek był jeden. To coś, już czuło Esterę, wiedziało, że ona jest w pobliżu. Była najwyraźniej w jakimś sensie splątana z medalionem, a to tworzyło cholerny problem dla przyszłego właściciela, bez względu na to, czy będzie nim Małgorzata, czy Edward. Będą potrzebować Estery, a ona stanie się zagrożeniem. Cieniem za ich plecami. Jeśli ktoś się dowie... Może naprawdę powinna poślubić Edwarda?

- A jeśli one dalej jakoś... żyją? - zapytała nagle.

- Co masz na myśli? - odezwał się Filip.

- Zanim tu przybyłam, słyszałam głosy... Mówiłam wam.

- To jest możliwe - mruknął Filip, patrząc w oszołomieniu na dziewczynkę. - Być może jakaś wspólna świadomość gatunku, przetrwała gdzieś pomiędzy czasem i wymiarami.

Teraz gdy, powiedział to na głos, wydawało mu się to tak oczywiste, że nie potrafił zrozumieć, jak sam na to nie wpadł. Miał kod przecież tyle czasu dosłownie w sobie. To wręcz musiało być jakoś powiązane, te wszystkie śnienia i wizje.

Eleonora tymczasem powoli uniosła głowę. Zdawała się zaciekawiona, ale nie zaskoczona, a to znaczyło, że wiedziała coś więcej. Zdradziła ją reakcja jej ciała. Kolejne kłamstwo. Mówiła mu wtedy na Aresie, żeby uważał. Co ona wie?

- Filip zaraz poda ci medalion i natnie dłoń. Zaciśniesz pięść na obu kawałkach - powiedziała.

- I co? To wszystko? - zdziwiła się Estera.

- Miejmy nadzieję, że tak.

Filip podszedł i wsunął dwa kawałki medalionu w jej dłoń. Gdy tylko je od niego odebrała, zaczęła przesuwać je z ciekawością pomiędzy palcami. Wydawało się, że pod wpływem dotyku czarna rozłupana bryła zamienia się w brylant, jakby drobne dłonie Estery mogły wywrzeć tak wielkie ciśnienie, by wydobyć z wnętrza węgla diament. Kawałki lśniły dziwacznym, mlecznym światłem, po chwili zaś mieniły się jak polarna zorza na tle nieba. Błysnęła zieleń, później błękit oraz miedziana barwa przygaszonych gwiazd.

Seymer przypatrując się jej gestom, pomyślał, że widział już taki spektakl i ponownie przeszedł go dreszcz. Nie chodziło oczywiście o światło. Patrzył na to za każdym razem, gdy Pani Miast unosiła dłoń i dotykała medalionu z prochami proroków, wymawiając słowa „przemówiłam". Sunęła wychudzonymi szponami po sproszkowanych zwłokach, znaczących tyle, co nic, pył pustyni, ale z jakiegoś powodu ten pusty gest mógł zabić lub wywołać wojnę. Estera muskała opuszkami palców groby umarłych stworzeń, które również miały moc niszczenia i teraz podobieństwo wydawało się uderzające. W jego głowie ponownie rozległ się alarm i długi ostrzegawczy krzyk.

- Tylko że czemu to mam być ja, a nie A... - zająknęła się Estera, i natychmiast przerwała, słysząc ciche syknięcie.

Eleonora dyskretnie uniosła dłoń i położyła ją sobie na ustach.

- A nie ktoś inny, kto ma tę samą krew? - dokończyła, spoglądając na ręce konstruktorki.

- Nie można wyciągnąć przypadkowej osoby ze struktury czasu i przynieść jej ze sobą. Tylko ty nie tworzyłaś zakłóceń - skłamała bez zastanowienia.

- Jesteś gotowa? - zapytał Seymer.

- To będzie boleć?

- Trochę, to jest jak skaleczenie.

- Później spróbujesz sama zasklepić ranę. Będziesz miała okazję poćwiczyć i tak by cię to czekało - pocieszyła ją Eleonora.

Dłoń Filipa, trzymająca drobny scyzoryk, zawisła nagle nieruchomo w powietrzu.

- Podałaś jej nanity? - zapytał zimnym, surowym tonem.

- Tak. Powiedziałam Edwardowi, że to moja uczennica. Uznałam to za najlepsze wyjście.

Filip przymknął powieki i nagle wstał, odsuwając się od Estery.

Już samo sprowadzenie tu Ossy było niebezpieczne, ale Eleonora dała dziewczynie coś więcej. Ossowie byli pierwszymi konstruktorami, a każdy z konstruktorów miał ledwo drobny fragment ich genomu. To oni stanowili początek wszystkiego. Nanity i praktycznie kompletny genom Ossy, medalion Izabeli, pozostałość ich imperium...

Przepis na destrukcję.

Seymer wreszcie zrozumiał, jak bardzo został oszukany i gdzie to wszystko miało się skończyć.

Zemsta - zaświtało mu głowie. Upokorzenie Pani Miast na oczach świata i konstruktorzy u władzy.

Sama mu to powiedziała na Aresie, ale dopiero teraz patrząc to na nią, to na dziewczynę bawiącą się medalionem zrozumiał, co tak naprawdę miała na myśli. Wiedział, że Pani Miast od zawsze bała się, że ten pradawny smok powstanie z popiołów, odrodzi się i rzuci jej wyzwanie. Ossowie rządzili przez stulecia, a ona nie umiała im tego wybaczyć i konsekwentnie niszczyła każdy ślad, który świadczyłby o ich egzystencji.

Chaos i upokorzenie Pani Miast. To był cel sam w sobie.

Eleonora nikomu nie odda Estery. To akurat była prawda. Zachowa ją dla siebie. Ją i medalion. Gra o pełną stawkę. Zafascynowany konstruktorką, jej przewrotną osobowością i ciałem, był tak ślepy, że tego nie rozumiał, chociaż rozwiązanie miał cały czas przed oczami. Stał tu i decydował, czy zamierza jej pomóc wywołać wojnę. Wojnę z Małgorzatą, Edwardem i stojącą nad grobem imperatorką.

- Nie - powiedział, chowając scyzoryk.

- Co? - zapytała zdumiona Eleonora.

- Nie! - warknął. - Wycofuję się z umowy! Widzę, do czego to zmierza! Nie będę w to dalej brnął. Powinienem był to zniszczyć dawno temu. Oddaj medalion, dziewczyno!

- Naprawdę tego chcesz? Świata u stóp Pani Miast? Po tym, co ci zrobiła? Filipie, kiedy ty się ockniesz?

- Pani Miast wreszcie zdechnie. Małgorzata będzie inna.

Eleonora uśmiechnęła się złośliwie, jakby chciała powiedzieć, że śmie wątpić.

I gdy tylko uśmiech zgasł na ustach konstruktorki, jej oczy natychmiast zrobiły się szare.

Filip nawet nie zdążył zareagować. Była wręcz nienaturalnie szybka, bo w ułamku sekundy mały kryształowy stolik, gwałtownie oderwał się od ziemi i runął na niego z takim impetem, że musiał zasłonić się dłońmi, a i tak uderzenie powaliło go na ziemię, odrzucając prawie na dwa metry.

Poczuł pełne bólu mrowienie w prawym barku. Miał wrażenie, że złamała mu jakąś kość. Krzyknął coś niezrozumiałego, a jego oczy również poszarzały. Po minucie wypełniła go nagła ulga, jednak konstruktorka zdążyła już chwycić niepostrzeżenie nożyk do owoców i do uszu Filipa dotarł cichy, pełen przerażenia pisk.

- To bolało! - Z dłoni Estery kapała krew, ściekając drobnymi kroplami na kafle.

- Miałeś czas na zmianę naszej umowy. Nie pozwolę ci się teraz wycofać - oświadczyła Eleonora, patrząc wprost na niego.

- Sprowadzisz na nas śmierć... Utopisz Układ we krwi! Nie rozumiesz tego?!

- Ja i tak już umarłam! - odkrzyknęła i warknęła w kierunku dziewczyny. - Zaciśnij rękę!

Estera aż podskoczyła i odruchowo wykonała rozkaz.

Filip widział, jak na krew wcieka w medalion, sprawiając, że staje się mokry od lepkiego szkarłatu. Łuna światła wyostrzyła się i prawie że zapaliła, tworząc roziskrzone gorejące rubiny, a kawałki medalionu wibrowały jak oszalałe, wydając z siebie dźwięk podobny do przerażającego, jednostajnego odgłosu dochodzącego z wnętrza rozrywanej przez czarną dziurę gwiazdy. Oboje i Filip, i Eleonora zakryli odruchowo uszy, bo pokój zapełnił się teraz tysiącem krzyków. Drobne krople krwi Estery jak mrówki idące w górę po gałęzi, wciekały w otwory pomiędzy fragmentami medalionu. Grawitacja przestawała istnieć.

- Spójrz! Jej oczy! - powiedziała z zachwytem Eleonora, nie mogąc się powstrzymać. - Spójrz!

Filip uniósł wzrok na twarz Estery. Jej tęczówki nie były szare, lecz całe czarne, jak próżnia bez gwiazd. Mrok powoli wypełniał nawet białka. Nanity mnożyły się, wirowały w olbrzymiej ilości, jakby ktoś wewnątrz dziewczyny rozlał atrament.

Estery już nie było we własnym ciele. Istniała wyłącznie ciemność.

***

Światło z medalionu otoczyło szczelnie całe jej ciało, robiąc się niewiarygodnie wręcz jasne. Oślepiło ją na kilka sekund, po czym wreszcie przygasło. Dwa słońca zafalowały na rozgrzanym niebie. Żarzyły się na horyzoncie jedno złote, drugie pomarańczowe, jak oczy wielkiego ognistego olbrzyma, a sypki, wysuszony do cna, pozbawiony wilgoci czarny piasek, przesypywał się pod stopami Estery.

- Już tu byłam - wyszeptała zdumiona. - Już tu byłam! Za pierwszym razem... One... wtedy do mnie mówiły... To było tutaj. Hej! Ktoś tu jest? Ktoś mnie słyszy?

Tym razem odpowiedziała jej tylko cisza. Żadnych głosów.

Spojrzała na dłoń, z której niedawno kapała krew. Skóra była nienaruszona, a wszelkie nieprzyjemne odczucia zniknęły. To, co widziała teraz wydawało się jednak tak realne...

A co jeśli konstruktorzy, wcale nie istnieli, tylko byli kolejnym snem i majakami na pustyni?

Ukucnęła, biorąc do ręki prawie czarny proch i wypuściła go natychmiast z dłoni. Zostawił czarną smugę na jej skórze, dokładnie w miejscu, gdzie Eleonora upuściła jej krew.

- To Węglowa Ziemia - powiedziała i natychmiast wróciło do niej wspomnienie, czających się w mroku niesamowicie krótkiej nocy, stworzeń.

Poczuła się nieswojo, jakby dotknął ją czyjś zimny wzrok. Lęk, niczym lodowata woda, spływał po jej karku, wprawiając całe ciało w drżenie. Bała się spojrzeć za siebie, chociaż dwa słońca wciąż były dość wysoko na horyzoncie.

Zmusiła się, by wykonać obrót. Stało obok niej, blisko, na wyciągnięcie ręki, dosłownie tuż obok.

Wrzasnęła przerażona.

Patrzyło na nią. Patrzyło, chociaż nie mogło widzieć! Początkowo myślała, że stworzenie nie ma ani oczu, ani twarzy, ale w rzeczywistości całe było zakryte niebieskim całunem. To nie mógł być człowiek, bo ludzie nie byli przecież tak wielcy... To było coś... podobnego do człowieka.

Estera cofnęła się o dwa kroki. Postać nawet nie drgnęła. Jakimś cudem obserwowała ją uważnie zza swojej lekko powiewającej na wietrze, zasłony.

- Kim jesteś? Rozumiesz mnie? - szepnęła.

Nie odpowiedziało. Estera, kierowana jakimś niezrozumiałym instynktem mimo przerażenia podeszła bliżej. Postać również się poruszyła, ale bardzo powoli. Spod szaty wysunęła się ręka, prawie jak ludzka, chociaż cała szara z paznokciami niczym szpony i dotknęła Estery.

Nagle zalało ją znajome błękitne światło, które natychmiast zaczęło szaleńczo pulsować. Teraz po wszystkich naukach, jakie udzieliła jej Eleonora, kojarzyło się jej ono z morderczym pulsarem. Wszystko się rozmyło, jakby świat rozpadł się na drobne cząsteczki i składał w przypadkowe, zupełnie bezsensowne zdarzenia następujące po sobie wbrew logice. Każda sekunda i każdy błysk przynosiły nowy obraz, nową wizję, wyglądającą przy tym, jak prześwietlone, ruchome zdjęcie na kliszy starego aparatu.

Najpierw, zwierzęta tłoczące się na sobie, prawie jak stado kopulujących owadów w rui.

Później, blada... gwiazda?

Mężczyzna o długich czarnych włosach i delikatnych rysach w rozległej, przesyconej kolorami sali. Bardzo intensywny zapach pomarańczy.

Ponownie ten sam mężczyzna w tropikalnym ogrodzie. Mówiący coś...

- Nasza rasa zaludni ten świat. Nie musimy się bać. Jesteśmy płodni.

Kobieta, wpatrująca się w mężczyznę z niepokojem. Jej głos brzmiący niczym harfa.

- Mylisz się. Zobaczysz to i wtedy poznasz prawdę.

- Skąd wiesz?

- Bo mi pokazała. Twój największy błąd okazał się zarazem największym dziełem.

Błysk światła i zaraz nowa wizja. Staruszka na tronie. Skurczona, nieruchoma, prawie jak trup. Jej ciało poruszyło się nagle. Coś dostrzegła.

Czerń obleczona światłem!

I... fragment kosmosu... bez gwiazd... albo tak odległe, że ich nie widać... Jedynie ta czarna kula w błyszczącej skorupie. Olbrzymia...

A... a w tej nieskończonej pustce... Tak blisko niej... Obślizgłe, czarne skóry i świecące ślepia w kolorze ochry!

One tu są!

***

- Bo się udusi własnymi wymiocinami! Seymer!

- Staram się, nie przeszkadzaj! Dziewczyno, widzisz mnie?! Żyjesz? Ocknij się, do cholery!

- Estero, słyszysz nas?

Miękki głos Eleonory przedarł się wreszcie do świadomości Estery, a wraz z nim nieprzyjemne ukłucie w żołądku i poniżej jego, gdzieś w jelitach. Wymiotowała, nie mogąc ustać na nogach. Wyglądała teraz tak samo, jak Adam zaledwie kilka godzin wcześniej. Była blada, cały czas na granicy ponownego omdlenia, wirowało jej w głowie, jakby znajdowała się na jakieś wielkiej kosmicznej karuzeli, a nie w spokojnie dryfującej stacji.

- Już sama nie wiem, co jest prawdziwe. Które z was jest snem? - zapytała nagle nieprzytomnie.

- Co? - wyjąkała Eleonora, przysuwając się bliżej Filipa, nie zwracając zupełnie uwagi na fakt, że chwilę wcześniej próbowała go zabić szklanym stolikiem. - O czym ty mówisz?

Estera przetarła usta, czując wstrętny smak kwasu, goryczy i spalenizny. Paliło ją gardło i wciąż widziała niewyraźnie. Wzięła kilka oddechów i wszystko ponownie zaczęło nabierać prawidłowych kształtów oraz barw. Również to, czego wcześniej z pewnością nie było w pokoju.

- Nie dotykajcie mnie! - krzyknęła spanikowana, wyrywając się Filipowi i sunąc nogami po podłodze.

Jej oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Po ramieniu Eleonory pełzały setki małych, zielonych węży, spadały jej na stopy, wijąc się wzdłuż kostek, jak małe, kolorowe bransoletki na nodze orientalnej tancerki. Po barku Seymera powoli sunął zaś wielki, ciężki, brązowy dusiciel.

- Węże! Masz je na nogach! Wszędzie!

- Ona ma zwidy od tego czegoś - stwierdził spokojnie Filip, zerkając porozumiewawczo na Eleonorę. - Dziewczyno, odłóż medalion! Połóż go! Cały czas ściskasz go w dłoni.

- Jest cały! Spójrz, Filipie! Kod jest kompletny!

Estera, przez sekundę tępo wpatrywała się w Filipa. Rozwarła jednak palce. Głuche uderzenie i dźwięk upadającego przedmiotu rozległ się po statku. Węże natychmiast zniknęły. Telepała się, jak oszalała, gołym okiem można było obserwować jej głębokie oddechy i uderzenia serca. Wstała z trudem.

- Już dobrze - mruknęła Eleonora, zupełnie nie patrząc na dziewczynę. Zerknęła na twarz Filipa, a później na leżący na podłodze medalion.

- Nie... Nic nie jest dobrze. Nie rozumiecie - odpowiedziała Estera, ledwo otwierając usta.

Przyjemny zapach znikł, a z daleka powoli docierał okropny smród, rozkładającego się mięsa.

- Czego nie rozumiemy? - zapytał Seymer.

­- One już tu są... Teraz.

Estera nie dokończyła. Nagła fala energii wynikająca z olbrzymiego uderzenia pchnęła ją na kolana. Eleonora upadła kawałek dalej, uderzając boleśnie biodrem o posadzkę. Seymer próbował ustać, ale przewrócił się, zakrywając odruchowo dłońmi głowę, na którą poleciały iskry z przewodów. Cała stacja zaśpiewała, wszędzie rozchodził się jęk tytanu i stali.

- Coś nas wybiło z orbity! - krzyknął Seymer, próbując się unieść.

Eleonora oparła się na przedramionach i kiedy trwała tak w zupełnym szoku, drzwi rozwarły się z cichym szelestem. Stanęła w nich osłupiała Matylda.

- Co jest?! Systemy pokazują, że coś w nas uderzyło! Co tu się dzieje?

- Zamknij się! Bierz i uciekaj! - Ocknęła się Eleonora, zaciskając w złości zęby. - Zjeżdżaj stąd! Na Ziemię... Zrób to!

Matylda cofnęła się natychmiast. Kiwnęła głową i obracając się na pięcie, znikła za zamykającymi się drzwiami.

Eleonora ciężko dyszała, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała Matylda. Podniosła się jednak pierwsza, przełamując strach oraz szok. Seymer nie zwrócił na tę scenę najmniejszej uwagi. Dźwięczało mu w uszach tak, że prawie nie słyszał niczego poza jednostajnym szumem. Przesunął się nieznacznie w głąb pokoju. Medalion... jakby... szeptał coś do niego...

Eleonora tymczasem przeszła kilka kroków i drżącą ręką podniosła kod, sprawiając, że ciche głosy natomiast umilkły.

- Nie! - krzyknął Filip.

Zebrał się w sobie, wstał, chwiejąc się lekko i niepewnie ruszył w kierunku Eleonory. Drobna kropla krwi spływała z jego karku. Nad jego głową nagle rozległo się kolejne głuche uderzenie, a później kolejne, i jeszcze następne.

Miarowe stukanie o poszycie przypominające bardzo ciężkie kroki.

- Ono tam jest! - wrzasnęła dziewczyna.

- Estero! Musimy uciekać! Filipie, wracaj na swój statek! Prędko!

Dziewczyna ruszyła przed siebie, ale nagle zahamowała. Poczuła silne szarpnięcie i palce wbijające się w jej kark. Aż jęknęła z bólu.

- Nie! Oddaj medalion! Natychmiast! - warknął Seymer. Przytrzymywał Esterą, zaciskając palce z taką siłą, że nogi ugięły się pod dziewczyną.

Twarz Eleonory zrobiła się blada.

- Puść ją! Mamy mało czasu! Nie rozumiesz?! Stacja jest wypchnięta z orbity! Rozbijemy się! Albo gorzej, bo...

- Nie taka była umowa! Równowaga, pamiętasz? Każdy ma jeden z elementów. Medalion! Teraz! - ryknął.

- Złamałeś tę umowę chwilę temu! Puść ją! PUŚĆ! - krzyknęła Eleonora, zupełnie tracąc nad sobą kontrolę.

- Medalion!

- Filipie... - Eleonora nagle ściszyła ton.

- Medalion!!!

Eleonora wykonała delikatny ruch, unosząc dłoń, w której trzymała kod, jakby rzeczywiście zamierzała go oddać... Jej ręka zawisła w powietrzu, a włoski na skórze stanęły dęba. Działo się coś dziwnego. Z ust Etery wydobył się przeciągły, pełen bólu wydech, niczym nienarodzony w pełni krzyk. Blade usta chciały coś powiedzieć, ale nie miały szansy zdążyć. Źrenice rozszerzyły w przerażeniu.

Czarne cielsko z olbrzymim impetem uderzyło o wielką szklaną ścianę Herodiady, zostawiając na szybie pajęczynę drobnych, skrajnie niebezpiecznych pęknięć. Stacja ponownie się poruszyła, a huk podobny do lawiny staczających się kamieni, niósł się po próżni, zagłuszając ludzkie krzyki.

Eleonora upadła, przyciskając medalion do piersi, Filip jednak zdążył przytrzymać Esterę, chwytając ją mocniej za ramię. Tym razem nie stracił ani opanowania, ani równowagi, jego oczy natychmiast zrobiły się szare, a ciało wymusiło instynktowną reakcję. Szkło ponownie stapiało się w całość, falowało, łącząc się ze sobą jak krople płynącej wody.

Czarna owadziarka poruszyła pyskiem, przyciskając czaszkę do szyby i ukazując w pełni kształt swojej dziwnie wydłużonej głowy. Z zaciekawieniem spoglądała na przezroczystą taflę, która zamiast pęknąć na wzór cienkiego, kruchego lodu, zaczęła się spajać. Pajęczyna wygładziła się i zastygła niczym twardy marmur, a ona wydała z siebie pełen oburzenia głośny świst, drapnęła szkło i ponownie uderzyła głową, prawie niwecząc dokonanie Seymera.

- DO KURWY! - wrzasnął Seymer.

- W próżni jesteśmy z tym bez szans! Wypuść Esterę! Błagam! - krzyknęła Eleonora, po której ciele przechodziły drobne dreszcze.

Seymer nie miał czasu odpowiedzieć, zdążył tylko krzyknąć. Owadziarka uderzyła kolejny raz. Eleonora ruszyła pędem, w kierunku najbliższych drzwi, ratując się ucieczką. Sam szarpnął dziewczynę, która zaczęła mu się wyrywać, łkać i protestować. Próbowała biec w kierunku konstruktorki. Wręcz wyrzucił ją na koniec pokoju. Uderzyła o ścianę, rozbijając sobie nos, a z jej oczu poleciały łzy.

Wyrzuciła z siebie tylko krótki pomruk bólu, który był jednocześnie przekleństwem, skierowanym do Filipa.

Owadziarka ponownie naparła całym ciałem na szybę i Filip rozumiał, że jeszcze sekunda i zginie i on, i dziewczyna. Pochłonie ich mrok próżni i ta czarna śmierć o rdzawych oczach.

Zupełnie jak w jego snach... Prawie słyszał mówiące do niego głosy. Poczuł jak pali go ogień w płucach z braku tchu, chwycił dziewczynę i wreszcie przedarł się na korytarz, a po sekundzie usłyszał charakterystyczny dźwięk, zamykających się szczelnie drzwi. Zdekompresowane pomieszczenie zostało odcięte. Odczuł ulgę, wiedząc, że Eleonory już tam nie ma.

- Czemu z tym nie walczysz?! Ani ona! Co wy robicie!

- Bo próżnia nas zabije, zanim któreś z nas zdąży to dorwać, tępa dziewczyno! Biegnij! Musimy dostać się do statku!

Filip i Estera zwolnili mimowolnie, słysząc kolejne głuche uderzenie i pisk rozdzierający przestrzeń. Konstruktor obrócił się. Miedziane oczy i otwarty pysk, bez zębów, z płytami mogącymi miażdżyć kości. Wrzeszczało ze złości, rozwiercając ociekającą śluzem paszczę. Wyglądało teraz niczym niedźwiedź próbujący wyłowić spłoszone ryby pod wodą, jeszcze jedno uderzenie tej wielkiej łapy i lód dzielący ich od drapieżcy przestanie stanowić przeszkodę. Cały korytarz był ze szkła.

- Biee... gniiij!

Ucieczka była jedynym rozsądnym wyjściem. Herodiada nie była statkiem bojowym, tylko nędzną, malowaną wydmuszką, która w każdej chwili mogła wreszcie pęknąć.

- Ono próbuje cię dopaść! - krzyknął Seymer, uruchamiając wejście do kolejnego korytarza.

- Ale jesteś bystry! - warknęła zirytowana Estera. Jej twarz wciąż była w połowie zakrwawiona.

Biegli tak szybko, że Estera prawie potknęła się, wpadając do hangaru, a Filip ledwo się nie przewrócił się razem z nią. Dosłownie sekundę później usłyszeli trzask i dźwięk oznaczający, odcięcie następnego pomieszczenia.

Filip pchnął dziewczynę, popędzając ją w kierunku małej kuli, jednocześnie uruchamiając po drodze systemy automatycznego wylotu i modląc się, by działały. Kolejny odgłos wyraźnie świadczył o tym, że zwierzę rozzłoszczone przez uciekające małe robaki, darowało sobie finezję i postanowiło rozłupać wreszcie metalowe poszycie. Miażdżyło je jak skorupkę orzecha.

Filip wpadał do wnętrza statku i bezceremonialnie posadził dziewczynę na skórzanym fotelu.

- Siadaj i nie waż się ruszyć!

- Czemu w ogóle mnie zabrałeś?! - Odepchnęła rękę Filipa, którą próbował przypiąć jej pas. - Trzeba było mnie puścić! Nie chce z tobą nigdzie lecieć!

- Możesz wrócić do tego czegoś, jeśli ci się nie podoba! Niech to cholerstwo się otworzy! - wrzasnął, siadając do sterów i ze zdenerwowania kopnął w pulpit.

Przyjaciel - znowu coś szepnęło w głębi jej umysłu. - Nie walcz.

Z jego skroni ściekały krople potu. Estera się uspokoiła. Metalowe skrzydła broniące drogi wylotu zaczęły się rozsuwać.

Nareszcie otoczyła ich ciemność pełna niezliczonej ilości gwiazd, będąca tym razem znakiem ocalenia. Cały wszechświat wirował w rytm silników. I wtedy ją nagle dostrzegł.

To musiał być inny osobnik, był zdecydowanie mniejszy i najwyraźniej bystrzejszy, skoro tu czekał. Wczepiał się pazurami w poszycie zaraz przy strefie wylotu.

- Za nami! - krzyknęła Estera, słysząc trzask i rozdarcie. - Zmiażdżyło drzwi!

Druga owadziarka także była już w hangarze.

­- Nagoniły nas sobie... - oświadczył ze zdumieniem Filip, mając świadomość, że w jego głosie słychać wyraźną panikę.

Wiedział, że w tym miejscu nie osiągnie takiej prędkości, by uniknąć ataku, a skoro mogły przedrzeć się przez kadłub to i rozerwanie małego statku nie było problemem. Miał tylko jedno wyjście. Eleonora powinna już dawno temu opuścić statek. Stacja i tak była zdewastowana.

Słysząc odgłosy ścigającej go śmierci za sobą i widząc ją przed sobą, wystartował. Jego oczy wypełniły nanity, ale zaraz zamknął powieki. Nie chciał patrzeć.

Języki roziskrzonych płomieni rozkwitły natychmiast w głębi pomieszczenia. Zapas paliwa zapalił się i nagły, prędki blask oślepił Esterę, rozległ się grzmot, ale ogień praktycznie natychmiast zgasł z braku tlenu. To jednak wystarczyło, żeby zdekoncentrować ścigającego ich drapieżcę. Musiało się cofnąć. Syczało.

Mniejszy osobnik jednak tylko się skulił, wciąż szykując się do ataku. Wybuch był zbyt nikły by mu zagrozić. Tkwił na swojej pozycji dalej, niczym kot próbujący dopaść odlatującego wróbla. Polował na małą pchłę. Nagle gdy statek znalazł się tuż obok niego, znikąd pod jego łapami zaczął kruszyć się metal. Robił się czarny, zamieniał się w proch i rozsypywał.

Stworzenie straciło równowagę. Próbowało w ostatniej chwili schwycić ofiarę ale chybiło i runęło w kierunku postrzępionych resztek rozerwanego przez wybuch metalu.

Estera opuściła rękę. Jej białka zastąpiła kotłująca się smoła, wcielenie próżni, nieskończony mrok końca wszechświata, gdzie gasną właśnie ostatnie gwiazd i wszystkich czeka kres.

Filip spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Eleonora mnie nauczyła - powiedziała, przepraszającym tonem, widząc jego zdumiony wzrok.

- Nie powinna była ci tego pokazywać ani nawet podawać nanitów.

- Żebyśmy teraz byli już martwi? Mówiłam... Mogliście z tym walczyć. W trójkę dalibyśmy radę.

Stacja za nimi zaczęła nagle pękać i rozpadać się, ale tym razem wróblom udało się uciec.

Seymer pomyślał, że zaraz resztki Herodiady zaczną topić się w atmosferze oraz uderzać o lądy i oceany Ziemi, wzniecą pożary, albo zatopią się na dnie mórz, może jedno i drugie.

Ciężko opadł na fotel, pierwszy raz czując, że jego napięte mięśnie nieco się rozluźniły. Westchnął, patrząc na dziewczynę.

- I co ja mam do cholery z tobą teraz zrobić?

Estera nie odpowiedziała. Wpatrywała się w gwiazdy, które wyglądały jak smugi srebrnej rtęci zwieszone w ciemności.

W oddali majaczył Jowisz, a zaraz za nim Junona.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top