Konsekwencje |•| Gladstone Gander |•|

Della wróciła, FOWL zostało pokonane, na wierzch wyszła prawda po której udało się im wszystkim pogodzić, rodzina zjednoczyła się na dobre. No, w pewnym sensie. Bo mimo wszystko Della boleśnie wytknęła im to podczas jednego dnia który był przeznaczony na spędzanie razem czasu i podczas którego nie było tego, że ktoś był zajęty bądź nie chciał; wszyscy spędzali czas ze wszystkimi.

— Jak tak teraz myślę... — zaczęła nawet nie zdając sobie sprawę z emocji które mogło to wywołać — Dlaczego Gladstone i Fethry nas nie odwiedzają?

I to właśnie ten moment cały czas odtwarzał w głowie Donald nawet dzień później, a potem i tydzień, a nawet miesiąc. Już wcześniej nie spotykał się z kuzynami zbyt często tak samo z resztą jak jego bliźniaczka, nawet przed tą całą akcją z rakietą i zaginięciem. Jasne, kiedy wyprowadził się od Scrooge'a pod wpływem chwili zabierając ze sobą jajka nawet nie będąc zabezpieczonym finansowo zadzwonił do Gladstone chcąc prosić go o spotkanie, a potem o pomoc której oczywiście młodszy mu udzielił. Nie było jednak to samo. Nie chciał spotkać się z nim w celu zwykłej rozmowy bądź spędzenia czasu. Oczekiwał od niego konkretnej rzeczy, a gdyby nie zostałaby ona mu zapewniona zwróciłby się o pomoc do kogoś innego jak na przykład do swoich starych przyjaciół z czego oczywiście potem skorzystał zdając sobie sprawę z tego, że nie będzie mógł żerować na swoim kuzynie przez całe życie. W końcu on również miał swoje życie, naprawdę chaotyczne co prawda, ale jednak i po prostu zwyczajnie nie chciał trzymać go w miejscu znając jego charakter podróżnika.

To był ostatni raz kiedy widział go przez dłuższy czas, potem znowu pojawił się w jego życiu kiedy chłopcy kończyli akurat pięć lat. W ogóle się nie zapowiedział, po prostu wszedł na łódź jak do siebie krzycząc dzień dobry i trzymając w dłoniach trzy duże torby wypełnione po brzegi, każda był w innym kolorze. Doskonale pamiętał oczarowanie jego siostrzeńców kiedy oglądali prezenty, a na samym dnie znaleźli koperty z gotówką za co o mało nie zdzielił mężczyzny po głowie (i to wcale nie było tak, że następnego dnia kiedy już pojechał znalazł u siebie w sypialni taką samą tylko, że nieco grubszą ku swojemu własnemu zaskoczeniu).

Jego małe wizyty podczas których wpadł wbrew jego woli wspomagając ich dyskretnie przed chłopcami finansowo trwały przez następne trzy lata i sześć miesięcy. Potem kontakt był utrzymywany tylko ze strony młodszego (jakby już wcześniej tak nie było) któremu zdarzyło się czasem do niego zadzwonić, a kiedy i on tego zaprzestał nic już nie trzymało na dobrą sprawę tej kruchej relacji razem. Kiedy zaczął godzić się ze Scrooge'm w ogóle zdołał już o nim zapomnieć nawet nie zastanawiając się przez chwilę dlaczego nie odzywał się przez tyle czasu. Tak naprawdę choć wstyd się było do tego przed kimkolwiek przyznać nawet się cieszył z takiego obrotu spraw, w końcu nie było tajemnicą, że mimo wszystko nie przepadał za nim.

A potem nagle znów się do niego odezwał zapraszając ich do luksusowego hotelu mówiąc, że chce spędzić z nimi nieco czasu. No i wtedy naprawdę mu uwierzył. W końcu taki już był Gladstone, a jego charakter był więcej niż prosty pomimo tego, że miał kilka mieszkań praktycznie w każdym kraju w którym postawił stopę chociażby jeden raz oraz jadał najdroższe jedzenie na świecie jako przekąskę do akurat oglądanego serialu. Ale jednak nie było to aż tak proste, a chyba pierwszy raz ten sam głupia gęś miała ukryte zamiary. Chociaż nie, słowo głupia nie było tu odpowiednie. Gladstone taki nie był, Gladstone był naiwny, a to była znacząca różnica. Przez swoje szczęście ślepo wierzył w ludzi co jak się potem okazało było powodem dla którego o mało nie został zamknięty przez wampira szczęścia w kasynie zrobionym z jego własnego szczęścia.

No i jak się można spodziewać o Fethry'm szkoda było nawet wspominać. Ostatni raz widziała go zanim jeszcze oboje mogli legalnie kupić alkohol, a wuj Scrooge akurat postanowił wysłać go na jakiś kurs do podwodnego laboratorium. Kiedy wrócił opowiadał o tym co tam widział z takim zapałem, że naprawdę czasem miał ochotę go słuchać. W większości przypadków jednak czuł tak jakby starszy mu przeszkadzał. Był zirytowany całym tym bezsensownym paplaniem nad uchem, miał dość. A przez to, że jego problemy z gniewem nie były wtedy zbyt bardzo okiełznane niemalże krzyknął, że skoro mu się tam tak spodobało to niech tam zostanie.

Nie spodziewał się jednak, że sam Scrooge który akurat przechodził go poprze w tym przedstawiając jego kuzynowi całą ofertę i zabierając go do gabinetu. Starał się o tym wtedy nie myśleć, ale jeśli się przyjrzeć z perspektywy czasu wyglądało to trochę tak jakby miliarder od początku planował wyłożenie tego na stół czekając tylko na dogodny moment który akurat wtedy się trafił. Z resztą to nie miało być nic złego, nawet Della to popierała widząc jak chłopak się tym cieszy. Ale no cóż, żadne z nich się raczej nie spodziewało, że skończy się o tak jak się skończyło. Było mu naprawdę głupio, że tak wyszło chociaż wiedział, że gdyby przyszło co do czego to starszy w żaden sposób by go nie obwiniał.

Tak czy siak przyzwyczaił się do tego, że ich nie widywał, nie myślał o tym zbytnio. Jednak umysł Delli najwyraźniej był tym częściej zainteresowany niż się wydawało. Nie było to również niczym dziwnym. Dziesięć lat spędziła w praktycznej izolacji od wszystkich żywych istot nie licząc ludzi księżyca. Ona potrzebowała swojej rodziny. Dlatego też zaproponował coś czego nigdy nie spodziewał się usłyszeć z swoich ust.

— Della, co ty na to żeby zaprosić Fethry'ego i Gladstone i spędzić z nimi trochę czasu? — Zapytał, a gdy jej oczy się zaświeciły wiedział, że nieważne co się stanie, będzie to warte dostrzegania tej radości na jej twarzy.

— Jesteś najlepszy! — Rzuciła się w jego stronę do uścisku który po chwili odwzajemnił.

Drugą sprawą było to w jakim czasie ta dwójka mogła przyjechać do Duckburga. Fethry mógłby się na dobrą sprawę pojawić u nich na drugi dzień z samego rana jednak z najmłodszym z kuzynów mógł być mały problem. Prowadził naprawdę nieregularny tryb życia z dnia na dzień potrafiąc pod wpływem impulsu polecieć na drugi koniec świata.

— Gladstone? — Odezwał się kiedy mężczyzna odebrał zaraz po pierwszym sygnale jakby akurat nic nie robił co było do niego niepodobne. Bo

— A kto to dzwoni! Mój wspaniały kuzyn Donald! Co tam u ciebie słychać? A co u Delli i chłopców? — Od razu zaczął pytać, a w tle Donald mógł dosłyszeć pracę jakiś maszyn, najpewniej budowlanych.

— Właściwie to po to dzwonię. Nie mógłbyś przyjechać na dzień bądź dwa? — Oparł o najbliższą ścianę.

— Ależ oczywiście, że tak, co to w ogóle za pytanie! Powiedz mi tylko, stało się coś?

— Nie, po prostu Della za wami tęskni — uspokoił jego obawy unosząc nieco głowę do góry.

— Nami? Niech zgadnę! Fethry też przyjeżdża? — W tym momencie ożywił się nieco bardziej za co nie mógł się dziwić. W końcu ta dwójka naprawdę nawet dobrze się dogadywała mimo różnic, a nie miała zbytnio okazji do śledzenia czasu.

— Dokładnie tak.

— Akurat jestem na Florydzie po odebranie wygranej, - "oczywiście" pomyślał Donald wywracając oczami — ale myślę, że uda mi się złapać jakiś samolot. Oczekujcie mnie! — Rozłączył się.

Donald był pewny, że tak się akurat złoży, że gęś dostanie po taniości bilety dla klasy VIP w jednym z najlepszych samolotów i już nazajutrz pojawi się w progu ich drzwi jeśli nie wcześniej. Teraz pozostawało mu tylko zadzwonić do Fethry'ego co po chwili zrobił.

***

— Nawet nie wiecie jak się cieszę, że was widzę! — Della krzyczała ściskając w ramionach obu kuzynów gdy oni starali się znaleźć na szybko kąt by odwzajemnić uścisk tak by im trojgu było przy tym wygodnie. Donald za to jak zwykle trzymał się na boku przyglądając się temu z rozbawieniem.

Scrooge wraz z dzieciakami poleciał na kolejną przygodę, jeśli dobrze pamiętał w poszukiwaniu jakiegoś pióra chociaż nie przysłuchiwał się tej części za bardzo, bardziej skupiał się na momentach gdy mówił o niebezpieczeństwach by wiedzieć na co narażeni byli chłopcy. Oznaczało to więc, że w rezydencji zostali tylko oni oraz pani Beakley oraz Duckworth co na dobrą nie było wcale takie złe ponieważ żadne z nich nie zamierzało im przeszkadzać tak jak oświadczyli zgadzając się chyba pierwszy raz od lat, oczywiście do czasu aż nie zrobią czegoś niewłaściwego. Sam Scrooge na początku zapierał się nawet rękoma i nogami szukając wymówki żeby tu zostać i ich przypilnować wiedząc, że dopóki nie wejdą w drogę tej dwójce skutecznie będą mogli się pozbyć wszelkich śladów dowodowych dotyczących jakichkolwiek zniszczeń.

Nie od dziś w końcu było wiadomo, że cała ich czwórka w jednym pomieszczeniu (a nawet i w odległości pięciu metrów od siebie) nigdy nie będzie miała dobrego zakończenia co tylko udowadnia sprawa z Selene i Storkulesem kiedy wszyscy razem popłynęli do nich w małe odwiedziny kiedy byli jeszcze nastolatkami.

— Chodźcie! Mam naprawdę wiele pomysłów na to jak możemy spędzić dzień, nawet nie wiecie ile! — Kobieta skakała dalej z podekscytowania ciągnąc ich do salonu. — Będziemy rozmawiać, oglądać filmy, grać w planszówki!

— Też się cieszymy, że cię widzimy — Gander uśmiechnął się szerzej, a ona się zaśmiała głośno.

— Donald, chodź! Nie chcesz chyba zostać z tyłu! — Machnęła ręką przywołując go do siebie na co pokręcił głową ze zrezygnowaniem i podążył za nimi bez większego oporu.

— A więc! Opowiadajcie! Mniej więcej wiem co działo się w rezydencji zanim wróciłam, ale chcę wiedzieć czym wy byliście zajęci w tym czasie — nakazała im kiedy w końcu wszyscy usiedli na krzesłach bądź kanapie.

— Ja, ja zacznę! — Ręką Fethry'ego od razu wystrzeliła ku górze z jak zwykle niezłomnym zapałem. — A więc ten czas spędziłem w laboratorium! Nawet nie uwierzysz ile badań udało mi się podczas tego przeprowadzić! Okazuje się, że jest jeszcze naprawdę wiele stworów których nie miałem przyjemności jeszcze nawet spotkać, ale prowadzę ich rozpiskę w dzienniku. A! Skoro już o stworach mowa! Przygarnąłem ostatnio takie małe stworzonko co się przypałętało! Nazywa się Fred i go uwielbiam! Zabrałbym go ze sobą żeby wam go pokazać, ale Fred nie lubi zmian otoczenia, no i nie jest już taki mały. Przez ostatnie kilka dni naprawdę mu się urosło i jestem w stanie przysiąc, że na czole wyrosły mu czułki których wcześniej nie miał...

Zazwyczaj taki potok słów byłby w stanie dość porządnie zirytować jednak nie w przypadku kiedy to Fethry był jego sprawcą. Może i był roztrzepany i przeskakiwał co chwila z tematu na temat jednak coś w tym było na tyle uspokajające i przyjemne dla ucha, że można było mu to wybaczyć. Czasami nawet Donald myślał, że gdyby opowiadał komuś o tym, że miał różowego to ta osoba nawet nie patrząc na zwykłą logikę od razu by mu uwierzyła.

— No i to chyba tyle — nikt z nich nawet się nie obejrzał, a on skończył mówić z wesołym klaśnięciem dłońmi. Oczy jego i Delli natomiast teraz spoczęły na ubranej na zielono gęsi która od razu uśmiechnęła się szeroko, a Donald nie zapragnął praktycznie niczego innego bardziej w swoim życiu niż po prostu opuścić ten pokój w tej chwili.

— Wiecie, podróżowałem co nieco po świecie. Szczerze mówiąc nie miałem nawet stałego mieszkania i to mi odpowiadało, w końcu byłem typem wędrowca. Hm, z tego co ciekawsze to dostałem zakaz wstępu do Oxfordu — wzruszył ramionami, a brwi wszystkich powędrowały do góry.

— Chwila, dostałeś zakaz wstępu do Oxfordu? Tego Oxfordu? Człowieku co tu w ogóle tam robiłeś? — Samica kaczki pochyliła się w jego stronę zainteresowana.

— Wiesz, że nawet już sam nie za bardzo pamiętam? Jestem jednak pewien, że to była długa historia — zamyślił się.

— Jak to nie pamiętasz? Dostałeś. Zakaz. Wstępu. Do. Cholernego. Oxfordu! Okoliczności czegoś takiego się raczej nie zapomina!

— Pamiętam tylko tak dokładniej to, że wpadłem na jakiegoś przyjaciela Donalda chyba?

— Terroryzowałeś moich przyjaciół?!

— Nic takiego nie powiedziałem!

— Dobra, dobra. Spokojnie bo się zaraz tu pozabijcie — ostudziła tym komentarzem nieco ich temperament jednak nie zmieniało to faktu, że starszy nadal słał młodszemu zabójcze spojrzenia. — O to dopytamy później. Zakładam, że po tej małej aferze coś jeszcze robiłeś prawda?

— Jasne, że tak tylko nie jestem pewien czy was by to zainteresowało. No wiecie, słynne życie Gladstone Gander — jego uśmiech się poszerzył.

— Donald jednak wspominał, że coś się działo, chyba w Azji? Nie pamiętam dokładnie, ale podobno miałeś kłopoty — zmrużyła oczy jednak nie było to w złośliwym charakterze.

— Ah tak — kiwnął głową, a jego palce zacisnęły się sztywno na kolanach by po chwili się rozluźnić co przyciągnęło nieco uwagi Donalda. — Wiesz taki jeden wampir szczęścia się do mnie dorwał i zamknął mnie w kasynie z mojego własnego szczęścia, co muszę podkreślić, było niepotrzebnie złośliwe — zmrużył oczy na chwilę przestając się uśmiechać.

— Oh, ale nic ci się nie stało prawda? — Zaniepokoiła się z lekka.

— Jasne, że nie — machnął ręką. — Co prawda szczęście jest źródłem mojej energii, ale jest ono na tyle duże, że nie dałoby się go po prostu ze mnie pozbyć.

Źródłem energii? Donald zmarszczył brwi unosząc wzrok na twarz gęsi. Pierwszy raz słyszał takie stwierdzenie, był pewny, że jego kuzyn nigdy czegoś takiego nie powiedział nawet gdy się kłócili, a jednocześnie teraz kiedy to powiedział nie wyglądał wcale jakby to miało jakieś znaczenie. Chciał się o to przez chwilę dopytać jednak szybko zrezygnował gdy zobaczył jak pozostała trójka rozpoczyna nowy, zupełnie inny temat dyskusji. Pewnie nie było to tak istotne.

***

— Nie ma mowy, że dam wam wybrać film. Bez urazy, ale nie macie gustu — Della zaprotestowała kiedy zobaczyła jak jej kuzyni najwyraźniej ten jeden jedyny raz całą trójką chcą zjednoczyć się żeby zabrać jej pilot. Mimo to uśmiechała się wesoło pod nosem, w pewien sposób poczuła się tak jakby zdjęto z jej barków ciężar co najmniej ostatnich dwudziestu lat.

— Że niby ja nie mam gustu — brwi ubranego na zielono uniosły się do góry w powątpiewaniu. — Dobry żart-

— W tej kwestii akurat zgadzam się w stu procentach — przerwał mu Donald na co jego bliźniaczka przybiła z nim piątkę.

— Ej, nie mówcie tak! Zielony mu pasuje — Fethry uniósł palec do góry jednak po chwili się zamyślił. — Przynajmniej nie jest tak jak kiedyś kiedy pozwolił waszej dwójce pofarbować swoje włosy...

— Fethry dziękuję za miłe intencje, ale nie pomagasz — gęś przerwała mu, a Donald uśmiechnął się szerzej pod nosem.

— Dobra, ale w takim razie co oglądamy? — Della zadała kluczowe pytanie. — Co wy na to żeby coś o wampirach? Ostatnio znalazłam taki fajny serial o takiej tematyce i-

— Ja mówię pas — Gladstone powiedział szybko wtrącając się w jej zdanie, a następnie pozwolił swoim powiekom się przymknąć by ukryć zmniejszone źrenice. — Wybacz, ale nie przepadam za takimi klimatami.

— A ty mówisz, że masz gust — prychnęła kiedy on wystawił jej język z niby swobodną miną kiedy jego ramiona były napięte.

***

— Okej, tym razem mi nie uciekniesz — Della zaśmiała się szaleńczo po czym pozwoliła wypaść zawartości swojej ręki na stół. Wszyscy wpatrywali się w to napięci, a gdy kostka wreszcie się zatrzymała Donald odetchnął kiedy Gladstone zajęczał w proteście.

— Och no błagam, przecież trafię do więzienia — protestował nie chcąc poruszyć swojego pionka. — Co ja będę tam robić? Wszędzie będzie zimno, drzwi będą zamknięte na klucz, ściany tak blisko siebie, że nie będę mógł się ruszyć...

— Gladstone to tylko cholerną gra, nie histeryzuj — Donald przerwał mu ostro. Znowu to samo, znowu dramatyzował żeby jak ostatni drań popsuć im dobrą zabawę. Tylko, że nie ważne jak się starał starszy nie potrafił do końca zignorować tego w jaki sposób ujął to w słowa. Chociaż może tym razem on przesadzał, może po prostu to, że przez dziesięć lat zajmował się dziećmi w pojedynkę aż tak go uczuliło na wszystko dookoła.

— Pf, tylko gra. Ta teraz mówisz, kiedy jednak będę o krok od wygranej nawet nie będziesz potrafił rozróżnić tej fikcji od rzeczywistości! — Wskazał na niego oskarżycielsko palcem, kiedy on uniósł brwi.

— A czy przypadkiem żeby nie wygrać nie trzeba posuwać się pionkiem? — Zapytał Fethry, a gdy Gander jęknął ze zrezygnowaniem zapadając się nieco w fotelu Della zaczęła się śmiać.

***

— Pójdę sprawdzić co on robi — zaproponował Donald choć tak naprawdę było to bardziej stwierdzenie, a pozostała dwójka pokiwała zgodnie głowami.

Gladstone poszedł do łazienki ponad dziesięć minut temu i jeszcze nie wrócił. Della i Fethry zaczynali się już poważnie niepokoić jednak Donald próbował ich uspokoić, w końcu jakby nie patrzeć Gladstone był przez ostatnie lata w kasynie tylko jeden raz i to tylko przelotnie kiedy stracił swoje szczęście. Było więc duże prawdopodobieństwo, że zwyczajnie się zgubił, a raczej byłoby gdyby nie to, że jego cholerne szczęście na pewno zaprowadziło go prosto do odpowiednich drzwi bez żadnych najmniejszych przeszkód.

Ruszył w stronę najbliższej łazienki, a jego kroki stawały się coraz twardsze gdy zaciskał coraz mocniej pięści. Ten dzień miał być idealny. Jego siostra na to zasługiwała po tym co przeszła bez żadnego "ale". Jednak oczywiście chciała się zobaczyć również z Gladstone, który musiał to popsuć. Della zawsze była dla niego o wiele bardziej tolerancyjna niż reszta wykluczając oczywiście Fethry'ego, który nie widział w nim nic irytującego oraz ich babci która zawsze była dla niego aż nazbyt wyrozumiała (zupełnie tak jakby nie podpalił raz o mało jeziora chcąc pokazać jaki to nie był fajny).

Westchnął podirytowany stając w miejscu i pukając w drzwi próbując w ten sposób wyrzucić z siebie choć trochę irytacji, która się w nim zebrała. Następnie nacisnął na klamkę kiedy nie było odzewu. Zmarszczył brwi gdy okazało się, że drzwi muszą być zamknięte na zamek. Gladstone nigdy nie zamykał się na zamek, dosłownie nigdy. Raz nawet zostali okradzeni przez to, że jak wyszedł z mieszkania, a nikogo oprócz niego w nim nie było, w ogóle o tym nie pomyślał. Co prawda złapali włamywaczy zaraz po tym jak wyszli z budynku jednak nie zmienia to faktu, że do takiej sytuacji doszło. I na dodatek nadal kontynuował nie zamykanie drzwi nawet po tym incydencie więc dlaczego miałby zacząć zamykać się w łazience. Pokręcił głową. To nie było teraz istotne, ważne w tej chwili było to, że rujnował im czas spędzany razem i nic sobie z tego nie robił.

— Gladstone otwieraj do cholery! — Uniósł pięść chcąc zapukać jeszcze raz jednak tym razem o wiele mocniej kiedy nagle jego pięść nie spotkała się z drewnem, a czymś znacznie bardziej ludzkim.

Gladstone odleciał nieco do tyłu przez siłę uderzenia, a Donald odruchowo podbiegł do niego łapiąc go za ramiona. Może i nie przepadał za swoim kuzynem jednak nie zmieniało to faktu, że był rodziną i nie wybaczyłby sobie gdyby mu coś zrobił. Zmarszczył brwi kiedy do jego nozdrzy doszedł specyficzny zapach, a jego źrenice zmniejszyły się kiedy go rozpoznał.

— Wymiotowałeś? — Spojrzał na twarz swojego kuzyna na której faktycznie znajdowały się krople potu.

— Taaak, musiałem zjeść coś nieświeżego — zaśmiał się drapiąc się po karku. — Tak czy siak, wracajmy już. Wieczór musi trwać!

I wyminął go jak nigdy nic z wręcz nienaturalnie wyprostowaną postawą.

***

Gladstone kręcił się w kuchni rozglądając się po kątach w poszukiwaniu czegoś do picia. Co prawda w lodówce był jakiś napój w puszce jednak był pewny, że należał on do jednego z jego siostrzeńców i wolał się nie narażać na ewentualny gniew wiedząc, że w takiej sytuacji nikt mu nie pomoże. Prędzej by siedzieli gdzieś z boku zajadając popcorn ciesząc się jego cierpieniem. Otworzył szafkę u góry po czym uśmiechnął się szeroko dostrzegając sok pomarańczowy w kartonie. Znając życie wuj Scrooge byłby zły gdyby zobaczył, że go wziął (zwłaszcza, że nie był jeszcze otworzony) jednak na całe szczęście jego tu nie było, prawda? Sięgnął do góry chcąc go ściągnąć.

Pociągnął go w swoją stronę dopiero po chwili zauważając jak zahacza o kubek obok jednak było już za późno, a naczynie poleciało w dół roztrzaskując się na podłodze na kawałki. Odskoczył do tyłu czując jak bicie jego serca znacząco przyspiesza, a wizja na chwilę się zamazuje. Odetchnął po kilku momentach po czym pokręcił głową chcąc się pozbyć nieprzyjemnego skręcania w żołądku. To było w porządku, to nie tak, że zaraz ktoś na niego za to naskoczy. To tylko głupia szklanka.

— Co ty robisz? — Przybrał na swoją twarz uśmiech i obrócił się w stronę głosu który należał do Donalda.

— Biorę sobie coś do picia — oznajmił pokazując mu sok.

— I dlatego rozbijasz naczynia? — Uniósł brew.

— Bez przesady, gdyby za każdym razem gdy ktoś coś stłucze uznawało się to za specjalne działanie to można by pomyśleć, że z jakiegoś powodu chcesz sabotować naszą zastawę stołową. Swoją drogą, co ona ci zrobiła? — Zażartował pochylając sistby pozbierać odłamki szkła.

— Nie rób tego rękoma, pokaleczysz się — jego kuzyn go odsunął zabierając mu szkło z dłoni i odkładając je na bok. Gander zmrużył oczy gdy Donald nie zareagował w żaden sposób na jego zaczepkę. Wzruszył ramionami po czym wyciągnął kolejny kubek i zaczął nalewać do niego napój. — Czy... Wszystko w porządku?

— Tak? — Nie spojrzał na niego chociaż trybiki w jego umyśle zaczynały się obracać coraz szybciej. — Dlaczego pytasz?

— Zachowujesz się dziwnie. Dziwniej niż zazwyczaj — dodał, a gęś prychnęła pod nosem rozbawiona.

— No cóż, nie musisz się martwić, u mnie wszystko w porządku — wziął łyk picia od razu czując jak jego mięśnie nieco się rozluźniają.

— Jesteś pewny? — Donald nie odpuszczał. — Wymiotowałeś.

— Tak jak mówiłem musiałem zjeść coś-

— Oboje wiemy, że to niemożliwe. Twoje głupie szczęście na pewno by cię przed tym obroniło — Gladstone spłoszył się gdy kaczor podszedł do niego na wyciągnięcie ręki po czym wskazał na niego palcem. — Dlatego powiedz o co chodzi ponieważ nikt nie ma teraz ochoty na zgadywanki. Della zasługuje na choć jeden przyjemny wieczór bez żadnych zmartwień.

— Mówię przecież, że tu nie ma o co się martwić — odsunął od siebie jego rękę, a jego rysy twarzy nieco stwardniały. Taki widok był widoczny bardzo rzadko jednak Donald doskonale wiedział, że jeśli taki wyraz twarzy się pojawiał lepiej odpuścić. Tym razem jednak nie zamierzał tego zrobić bo po prostu nie rozumiał, a chciał zrozumieć.

— Ja za to mówię, że tak nie jest. Gladstone znam cię i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak więc nie rób ze mnie idioty i- — jego ręka została gwałtownie złapana za nadgarstek gdy była w połowie do pochwycenia dłoni Gladstone.

— Nie udawaj, że mnie znasz na tyle żeby decydować co jest dla mnie normalne, a co nie. Gdybyś wiedział kiedy coś jest nie tak to zorientował byś się, że byłem przetrzymywany przez tego cholernego wampira dawno temu poprzez chociażby to, że nie odbierałem żadnych telefonów chociaż nie sądzę, że przez ten czas ktokolwiek z was chociaż raz pomyślał o tym by do mnie zadzwonić — Donald otworzył szerzej oczy szczerze zaskoczony. — Po prostu — Gladstone westchnął uspokojąc się — nie przejmuj się tym. Pójdę pożegnać się z Dellą i Fethry'm, mam coś jeszcze do załatwienia — odsunął się od niego i odszedł w stronę wyjścia, gdy kaczor tylko wpatrywał się w jego plecy nie wiedząc co zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top