Rozdział pierwszy



            „Znowu to miejsce. Ciekawe czy tym razem będzie tak samo" pomyślałem, gdy znalazłem się w miejscu otoczonym ciemnością, siedząc na krześle, jedyne widocznym miejscu z jakąś szafką obok, czy coś w tym stylu. Kto tam to wie. Siedziałem niewzruszony. W końcu nie pierwszy raz umarłem. Może zacznę od początku.

Miałem piętnaście lat. Dzień, jak co dzień. Szkoła i lekcje. W mojej klasie w ilości uczniów przeważały dziewczyny. Oczywiście miałem swoją sympatię, ale moja nieśmiałość mnie przewyższała. Na dobrą sprawę nawet znajomych nie miałem. Byłem odludkiem. Sierotą. Nie miałem rodziców. Mieszkałem sam, a z dyrekcją miałem „deal", że nic nie wygadają, że mieszkam sam, ale jak sobie nie poradzę, to oddadzą mnie do domu dziecka. Dawałem radę. Sprawdzali mnie i nie mieli w związku z tym żadnego zarzutu. Oprócz oczywiście bycia odludkiem, zawsze miałem na sobie założony kaptur. Nikt nie widział mojej twarzy. Dosłownie nikt. Zawsze stałem gdzieś na boku. W sumie jest dobra strona, a nawet kilka. Niezależność, a odnośnie szkoły... Czasami udało mi się zamienić kilka zdań z moją sympatią, ale i tak ona zaczynała każdą rozmowę. Dobrze, że nie widziała moich rumieńców, ale mój niski głos musiał mnie zdradzać w takich chwilach i co rusz jąkałem się. Nie mając nic do roboty po szkole, chodziłem za nią. Zwykle jakieś piętnaście do dwudziestu metrów od niej. Nic nie podejrzewała, bo jej dom miałem po drodze do siebie. Zdarzało się, że wracaliśmy razem. Szkoda, że nie trwało to wiecznie. Pewnego dnia wszystko się spieprzyło. Akurat jak się zdecydowałem jej powiedzieć, co czuję podczas powrotu ze szkoły. Przedostatnia lekcja. Alarm terrorystyczny. Nikt nie ucierpiał na szczęście. Oprócz mnie. Standardowe procedury wykonaliśmy, ale nas znaleźli. Nikt nam nie mógł pomóc. Policja miała dotrzeć za około dziesięć minut, a oni zabrali zakładników i kazali nam wyjść na dwór. Trochę się wyróżniałem. Byłem jednym z najwyższych. Trochę ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów. Praktycznie wszystkich tak wyprowadzili. Nie wiem, jak im się to udało zrobić. Było ich dwóch, a oni... Wzięli moją ukochaną na zakładnika. Nie daruję! Obmyśliłem plan. Podczas ich nieuwagi wyciągnąłem z plecaka mini-katanę. Byłem fanem broni białej i tak... Nosiłem ją do szkoły. Tak na wszelki wypadek. Może przesadzałem, ale się przydała. Doświadczenie z różnych gier, filmów, itd. Tak. Kazali nam wziąć plecaki ze sobą. Nie wiem po co, ale miałem to w dupie w tamtym momencie. Cieszyłem się niezmiernie, że nadarzyła się taka okazja. Wyszedłem przed szereg z bronią schowaną za plecami. Wszyscy zaczęli się na mnie gapić. Ubioru nie zmieniłem. Czarna bluza z kapturem, czarna koszulka z krótkim rękawem i ciemne dżinsy. Kazałem się rozsunąć „kolegom", którzy stali za mną. Posłuchali. Niektórzy krzyczeli, że mam wracać do szeregu i się nie wygłupiać. Dziwne. Nawet pamiętali moje imię. Terroryści wycelowali we mnie. Schowałem swoją broń między nogi i ściągnąłem kaptur po raz pierwszy. Uczniowie i nauczyciele stali zszokowani, a dziewczynom nawet dech zabrało. Nie rozumiałem tego. Przecież wyglądam gorzej jak gówno. W każdym razie włosy lekko postawione. Góra zabarwiona na ciemny niebieski, a tył i boki ciemne. Oczy czerwone. Chwyciłem broń. Zmyliłem terrorystów lekkim odbiciem w lewo, po czym zrobiłem odskok w prawo i ruszyłem biegiem na tego, który był bliżej, mając moją sympatię za zakładnika. Strzelali do mnie, ale cały czas robiłem gwałtowne uniki. Nie mogli mnie trafić. Z wyciągnięta bronią rzuciłem się na pierwszego z nich. Najpierw wbiłem moje ostrze w jego nogę, po czym wypuścił ją, a ona uciekła. Przeciąłem gnoja wpół i wbiłem mojego partnera w jego miękkie podgardle, robiąc sobie z niego tarczę. BA! Jeszcze przejąłem jego broń. Drugi się zorientował, że nie jest w stanie mnie trafić, a jeszcze strzelał. Zauważyłem, że chciał zacząć strzelać do niej. Odrzuciłem tarczę tak, żeby zasłonić linię strzału. Przechytrzył mnie. Cholera. Nie miał zamiaru strzelać do innych. Wypalił we mnie. Zdążyłem uciec od morderczego pocisku, ale trafił mnie w bark. Było ciężko, ale ustałem na nogach. Tylko bardziej mnie podkurwił. Wiedziałem, że nie ma odwrotu. Podbiegłem do niego trochę, ale on się ustawił tak, że jakbym uniknął, to zabiłby kogoś z tłumu. Poświęciłem się i oboje oddaliśmy strzał. Trafiłem go w głowę. On mnie w brzuch. Policja przyjechała, a ja leżałem w kałuży własnej krwi bezsilny. Wiedziałem, co się dzieje wokół mnie, ale nic nie mogłem zrobić. Moja klasa podbiegła do mnie. Błagali, żebym się odezwał. Wołali:

- Medoshi! Wstawaj! Obudź się!

Nic to nie dało. Dziewczyny płakały... Po jakiejś minucie już mnie nie było na tym świecie.

Obudziłem się w pustce. No nie do końca. Był to jakiś pokój bez ścian, a wokół ciemność. Siedziałem na jakimś krześle. Naprzeciw mnie znajdowało się kolejne krzesło, obok którego stała jakaś szafka, miała kilka wysuwanych szuflad. Ogólnie byłem zdziwiony. Po pierwsze, dlaczego się obudziłem? Po drugie, gdzie jestem?

- Zaraz do ciebie przyjdę, daj mi chwilkę. - był to głos kobiety.

Po głosie i tonie wnioskuję, że w miarę młodej, ale po głosie się przecież wieku nie ocenia. Zawsze mogę się mylić, ale i tak... Zastanawiałem się, kto to może być. Siedziałem, cierpliwie czekając. Nie trwało to długo, w międzyczasie obok mnie przeszła dziewczyna z jakąś kartoteką czy czymś podobnym w ręku. Wyglądała na jakieś osiemnaście do dwadziestu lat maksymalnie. Usiadła naprzeciwko mnie. Nawet na mnie nie spojrzała na początku. Zaczęła czytać:

- Hinisama Medoshi. Lat piętnaście, prawie szesnaście. Trzecia klasa gimnazjum. Powód śmierci: Wykrwawienie po postrzale. Okoliczności śmierci: Zamach terrorystyczny. Przebieg zdarzeń: Rzucił się na przeciwników w obronie koleżanki, zamordował jednego, dostał kulkę w bark, po czym rzucił się na drugiego z bronią palną pierwszego terrorysty, mordując go strzałem w głowę, a sam zostaje postrzelony w brzuch i umiera. - odłożyła kartotekę i spojrzała na mnie.

Nie miałem na sobie kaptura, więc widziała moją twarz. Czemu akurat w tym momencie nie miałem na sobie bluzy?

- Brawo. Zaimponowałeś mi. Bohaterska śmierć. A jaka odwaga! - rzekła, a ja zarumieniłem się. - Co cię skłoniło do takiego czynu? - zapytała.

Spojrzałem na nią z niepewnością i przez chwilę się nie odzywałem.

- Nie krępuj się. Odpowiedz. W zamian ja ci przedstawię twoją sytuację - powiedziała i się uśmiechnęła do mnie.

Tak trochę zdążyłem zmierzyć ją wzrokiem. Niska, około stu sześćdziesięciu pięciu centymetrów, blondynka, niebieskie oczy, intrygujący strój, jak z jakiejś gry fantasy. Powiedziałem:

- Chęć obrony koleżanki, przetrwanie-

- Trochę ci to nie wyszło, ale szanuję twoje poświęcenie. - przerwała mi tymi słowami. Zrobiła przerwę po czym zapytała - Napijesz się czegoś? - jakbyśmy mieli masę czasu.

Pewnie mieliśmy, skoro ma mi wszystko opowiedzieć. Trochę zmieszany odpowiedziałem ciszej:

- Kawy... - na co ona radośnie zareagowała, wstała i odrzekła, że za chwilę wróci.

Wyszła gdzieś, w sumie nie mam zielonego pojęcia gdzie, bo przecież wszędzie ciemno. „Chyba nie ma za wielu gości" pomyślałem sobie w międzyczasie. Czekałem z trzy minuty może. Możliwe, że dłużej. Wróciła i wręczyła mi napój. Siadła na swoim miejscu i rzekła:

- Zrelaksuj się. Trochę czasu nam to zajmie. Nie miewam wielu gości, więc z jednej strony miło, że jesteś i poświęcasz mi tyle czasu - przy czym się uśmiechnęła, a ja miałem tylko jedno w głowie...

„A co mam niby innego robić niż siedzieć tutaj i ciebie słuchać?" Tak. Dokładnie to.

- Mogłabyś przejść do rzeczy, proszę? - zapytałem.

Nagle do mnie zawaliła tekstem z tonem jakby podnieconym moją uprzejmością: - Ooo, jaki szarmancki! - a ja w głowie „A nie mówiłem?". Dopowiedziała nieco ciszej - I jeszcze przystojny...

Przesadziła. Burak zalał moją twarz. Wszystko, co do tej pory mogłem powiedzieć zniknęło w otaczającej nas ciemności. Zaśmiała się głośno, niszcząc moje bębenki i prawie wykrzyknęła:

- Żartowałam przecież!

Z jednej strony dobrze, bo moje zakłopotanie zniknęło. Przynajmniej w pewnej części, a z drugiej strony dziewczyna w twarz mi powiedziała, że nie jestem przystojny. Nie żebym się z nią nie zgadzał, ale raczej tak nie wypada.

- W każdym razie spełnię twoje życzenie i przejdę do rzeczy - rzekła spokojnym tonem, a ja pomyślałem „Wreszcie!" - Mam na imię Kumiko i jestem boginią urody lu-

- No to tą urodą mnie nie obdarzyłaś - przerwałem jej tym.

Było po niej widać, że dostała wielki triggered na mordę. Zacięła się na chwilę.

- Ale o co ci chodzi? Przecież jak zdjąłeś kaptur, to większość dziewczyn chętnie by się na ciebie rzuciła, a twoja sympatia darzyła cię takim samym uczuciem, co ty ją - rzekła.

No to teraz mnie zgasiła. Z mojej twarzy można było wyczytać coś w stylu „Czekaj... Co...? Co? Co?! CO?!". Zauważyła to i dopowiedziała:

- Więc widzisz. Najwyraźniej przy tobie się postarałam - uśmiechnęła się lekko zarumieniona.

Zawstydzony wydukałem tylko:

- Kontynuuj...

- No to jak już mówiłam jestem Kumiko i jestem boginią urody ludzkiej. Znalazłeś się tutaj, bo twoje życie nagle dobiegło końca-

- No to, to przecież wiem - znowu jej przerwałem.

Trochę się zniesmaczyła, bo spojrzała na mnie morderczym wzrokiem.

- Możesz mi nie przerywać? To niegrzeczne. Dziękuję.

Zrobiłem tylko poker face'a, jakbym trochę to zlewał, a ona kontynuowała

- Mogę ci dać do wyboru kilka ścieżek. Jedna to niebo, ale tam jest nudno. Nic nie robisz tak naprawdę i nie ma żadnych gier czy czegokolwiek.

- Umarłbym z nudów - odpowiedziałem, na co ona się zaśmiała i powiedziała, że w niebie nie da się umrzeć.

- Druga droga to reinkarnacja, ale nie polecam, bo tracisz całe swoje dotychczasowe życie i do tego zapominasz o wszystkim, co się dotychczas stało.

Nastała chwila ciszy, jakby oczekiwała ode mnie jakiejś reakcji. W końcu się odezwałem:

- Przepraszam. Myślałem, że coś powiesz więcej i nie chciałem ci przerywać. Wolę zachować swoje wspomnienia i to też sobie odpuszczę.

- Nie dziwię ci się. Też bym wolała mieć wspomnienia, mimo że tylko odsyłam młodych ludzi, którzy zginęli - odpowiedziała zarumieniona.

- Dobra, dobra, bo chciałbym się dowiedzieć więcej o kolejnych drogach, jakie mogę obrać. - zagadałem, a ona jakby olśnienia dostała.

- Racja! - nie wytrzymałem i walnąłem face palm'a

- No co? - zapytała zakłopotana.

- Nic, nic. Mów dalej. - odpowiedziałem.

- A więc możesz udać się do alternatywnego świata, który wygląda, jak te wasze gry czy coś. No wiesz... Em... LPG?

Leżę! Leżę na łopatkach, zniszczyła mnie tym tekstem. Nie wiedziałem, co zrobić, więc załamany schowałem twarz w dłoniach.

- RPG. RPG to jest. LPG to możesz sobie na stacji kupić, jak auto chcesz zatankować, a i tak musi mieć do tego zbiornik. W każdym razie ciekawa opcja. Coś więcej? - wyrzekłem poważnym jak cholera głosem.

- Nie pouczaj mnie! Przecież wiesz, że inteligencją nie grzeszę odnośnie waszego świata!

Oddałbym wszystko, żeby jeszcze raz zobaczyć ten rage. Kolor jej mordki był podobny do mojego, jak mnie nazwała dla żartu przystojnym. Wykorzystałem okazję.

- No właśnie widać to po tobie.

Wygrałem życie! To znaczy no nie żyję, ale... No to wygrałem śmierć? Nie. Lepiej powiedzieć, że wygrałem życie po życiu. Ten wyraz jej twarzy. Po prostu bezcenny.

- Udam, że tego nie słyszałam... W każdym razie możesz do tamtego świata wziąć dowolną rzecz ze swojego, a znając ciebie weźmiesz bro-

- Gitarę. - przerwałem, bo wiedziałem, że źle powie.

Zniszczona. Gram w sumie od około pięciu lat.

- Jeśli mogę, to wziąłbym tą niebieską elektryczną w komplecie z kablem i najlepiej jakiś wzmacniacz by się przydał, ale taki, że nie potrzebuję go do prądu podłączyć i nie ma w sobie baterii, bo tak to dupa. Wiesz. Działałby na zasadzie, że nie ma żadnego zasilania, a potrafi zasilić gitarę. I jeszcze fajnie by było, jakby miał kilka efektów, jak ten mój. - uśmiechnąłem się.

Zszokowana po dłuższej chwili odpowiedziała:

- Wiesz... To trochę dużo i nie wiem czy-

W tym momencie podszedłem do niej. Zarumieniła się.

- Proszę. Tylko to chcę ze sobą wziąć. Broń mi niepotrzebna. Znajdę sobie coś, a po wykonaniu kilku misji kupię potrzebny sprzęt, ale pozwól mi to wziąć ze sobą.

Zmieszana, tylko kiwnęła twierdząco głową, po czym wstała i powiedziała trochę nieśmiało:

- Jest jeszcze jedno... Możesz zostać tu ze mną, jeśli chcesz.

- Biorę RPG'a. - szybko odpowiedziałem obojętnym głosem.

Chyba jej się smutno zrobiło. Wnioskuję po tym, że prawie z płaczem rzuciła się na mnie wtulając. Ja zmieszany chwilę stałem mega zarumieniony. Po krótkiej chwili ją objąłem, żeby ją pocieszyć, ale zorientowałem się o co chodziło.

- Typowy moment, w którym wymuszasz na kimś przytulenie, żeby wymusić coś w stylu żałoby, prawda? Jak na razie to chyba na nikim nie zadziałał z tego, co widzę.

Tak jak na chwilę się ucieszyła, to teraz spochmurniała. Puściła mnie i rzekła zakłopotana:

- No tak trochę masz mnie, ale zrozum. Sama tu jestem cały czas.

Zacząłem się zastanawiać. Wpadłem na przegenialny pomysł pokroju Einstein'a.

- A co jakby tak ubić „deal", że ja tu jeszcze u ciebie trochę zostanę, a w zamian dasz mi te moje sprzęty, co chciałem?

Wystarczyła połowa zdania, a już w jej oczach widziałem gwiazdki krzyczące „Tak! Zgadzam się!". Oczywiście to metafora, ale w sumie to tak powiedziała. Zgodziłem się na jeden dzień. Pełny dzień w otaczającej ciemności. Tyle możliwości. Nie wiedziałem, na co się zdecydować. Skończyło się na rozmowie i upamiętnianiu przez nią naszego spotkania. Przynajmniej w międzyczasie dała mi bluzę, ale pod warunkiem, że nie założę jej do końca spotkania. Miała przewagę nade mną. Karta przetargowa jaką była moja bluza, którą za wszelką cenę chciałem odzyskać, więc nie miałem, co dyskutować i się zgodziłem. Nie jestem pewien, ile mi tych kaw zrobiła, ale co najmniej pięć. Była na tyle łaskawa, że przyniosła jakieś ciastka, które pierwsze raz w życiu-... Przepraszam. W życiu po życiu widziałem, a w tamtym życiu... No też ich nie widziałem. Po prostu były dla mnie nowością. Wystarczył gryz. Nawet się nie zorientowała, kiedy cała zawartość opakowania zniknęła w czeluściach mojego żołądka. Podsumowując, miło spędziliśmy razem czas. Nawet się śmialiśmy z moich dennych sucharów, których już nie mogłem trzymać za zębami i musiałem je wypuścić na... No ciemność dzienną w tym wypadku. W końcu nadszedł dzień, w którym miałem wyruszyć w moją podróż. Otrzymałem sprzęt, który chciałem. Trudno było się jej rozstać ze mną najwidoczniej. Mówiła, że to był najlepszy dzień w jej życiu. Ciepło mi się zrobiło na sercu. Trochę przypał, bo prawdopodobnie się więcej nie spotkamy. Założyłem bluzę i kaptur, zabrałem swoje rzeczy i stanąłem w wyznaczonym przez nią miejscu. Nagle pojawiły się, jakby znikąd, świetliste kręgi. Ostatnie jej słowa pośród łez, prawdopodobnie szczęścia, oraz rumieńców jakie wypowiedziała do mnie, brzmiały:

- Miłej podróży. Postaraj się nie umrzeć.

Tak oto zaczęła się moja przygoda, ale to i tak nie był ten moment, o którym mówiłem na początku. Długa droga mnie czeka, żebym mógł zacząć o tym opowiadać. Rozsiądź się wygodnie, zaparz herbatę lub zrób kawę i się zrelaksuj, bo szybko nie skończę opowiadać o moich przygodach.

Obudziłem się w jakimś dziwnym mieście. Okolica oraz ludzie naprawdę wyglądali, jak wyciągnięci z RPG'a. Czułem się dziwnie. Może dlatego, że wszyscy w typowych do tej kategorii gier ciuchach łażą, a ja w takiej czarnej bluzie z kapturem, czarnej koszulce z krótkim rękawkiem oraz ciemnych dżinsach i-... Ooo. Fajnie. Nie muszę nosić sprzętu. Gratis dostałem jakiś wózek, który mogę sobie wszędzie ciągnąć, zamiast targać ze sobą jakieś dwanaście kilo. Pomyślałem sobie „Chwila. Skoro ten świat działa jak RPG, to muszę znaleźć gildię. Będzie łatwiej znaleźć robotę i może ogarnę sobie jakieś spoko ciuchy, np. taki czarny płaszcz poszarpany u dołu z kapturem intrygująco by wyglądał". Jak pomyślałem, tak więc zrobiłem. Zacząłem się rozglądać po mieście w poszukiwaniu gildii. Pewnie będzie jakaś opłata... Tylko skąd hajs wziąć? Skombinuje się. Mam przecież gitarę, mogę pograć na ulicy za pieniądze. Najpierw trzeba się zorientować, ile wynoszą wpisowe do gildii. Mija dziesięć minut. Kolejne dziesięć minut. W końcu po około trzydziestu minutach od wkroczenia do tego świata znalazłem gildię. Cholera, duże to miasto. Wszyscy wokół dziwnie się na mnie patrzyli. W sumie nie dziwię im się. Sam się na nich patrzyłem, jakby się z innej planety urwali. Na szczęście tego nie widzieli, bo cień od kaptura zakrywa mi twarz przecież. Taki plus. Wkraczam nieśmiało do tej gildii. Wszystkie rozmowy ucichły. Roztaczałem aurę tajemniczości i mroku. Rozejrzałem się mniej więcej po wnętrzu. Podszedłem do pierwszego, lepszego typka i się go pytam:

- Gdzie można się zapisać do gildii?

Chyba się trochę wystraszył. Może dlatego, że powiedziałem to dość niskim i mrocznym głosem. Wskazał palcem na budkę, w której stała jakaś... Blond? Trochę mieszany kolor z czerwonym przy końcówkach i się na mnie patrzyła, jak reszta.

- T-tam. - powiedział.

Bez słowa podszedłem do bud-... Jak mam się skupić skoro nie dosyć, że ma dosyć duże-... No dobra. Duże piersi, to jeszcze taki dekolt, że prawie jej sutki widać?! Próbowała zachować zimną krew i w końcu zapytała się:

- W czym m-mogę pomóc?

Interesujące. Dopiero dołączyłem i już sieję postrach wobec ludzi.

- Chciałbym się zapisać do gildii.

Trochę się w to wkręciłem i dalej mówiłem tym „strasznym" głosem.

- Trzeba wpłacić drobną sumę, żeby dołączyć. - Po jej głosie wywnioskowałem, że trochę się uspokoiła.

- Ile? - zapytałem.

No i wtedy skończyło się tak, że załamany kwotą wyszedłem na ulicę, mówiąc, że wrócę, kiedy będę miał wystarczającą ilość pieniędzy. Usiadłem się gdzieś w pobliżu gildii, wyciągnąłem z pokrowca gitarę. No tak. Zapomniałem wspomnieć, że nawet Kumiko załatwiła mi pokrowiec, żeby było mi łatwiej. Podłączyłem się do wzmacniacza, pokrowiec rozłożyłem przed sobą i zacząłem grać. Po jakiejś godzinie miałem wystarczająco dużo pieniędzy, by wpłacić opłatę i jeszcze kupić sobie w miarę duży posiłek z dodatkiem piwa. Taaa. Sprzedali mi. No więc pojadłem sobie i skierowałem się do budki. Wpłaciłem opłatę wejściową. Ta dziewczyna wytłumaczyła mi, że dostaje się kartę, na której są moje statystyki, poziom i ilość punktów umiejętności, za które mogę się nauczyć pewnych skill'ów, ale najpierw muszę znaleźć osobę, która mnie tego nauczy.

- Wyciągnij rękę nad ten kryształ. - powiedziała i wyciągnęła na blat jakiś kryształ, a skoro mówi, że mam to zrobić, to co będę narzekał.

Wyciągam rękę , a ten zaczął odwalać jakieś sceny, kręcił się i w ogóle.

- Wybierz swoją profesję, uwzględniając swoje statystyki, bo w innym przypadku możesz mieć lekkie kłopoty. Twoja karta będzie się uaktualniać wraz z zebranym doświadczeniem. Nie da się jej sfałszować. Jeszcze chwilka. - kryształ przestał się kręcić, a dziewczyna wzięła kartę i zaczęła czytać. - Hinisama Medoshi, tak? - zapytała, na co odpowiedziałem twierdząco. - Zobaczmy... Twoja inteligencja, zwinność i siła... Szczęście w miarę wysokie... Nie może być!

Czemu... Musiałaś... Tak... Krzyczeć...? Teraz wszyscy się na mnie gapią. Niezręcznie się czuję.

- Twoje statystyki! Są zbyt wysokie nawet na zaawansowaną klasę!

Zatkało mnie. Próbując udawać niezaskoczonego, powiedziałem trochę nieśmiało:

- Legendarna klasa?

- Skąd wiedziałeś? Jesteś jednym z nielicznej grupy, którzy dostąpili tego zaszczytu. Ostatnia osoba z legendarną klasą objawiła się w gildii około sto lat temu!

Koniec. Wokół mnie zebrała się cała grupa ludzi z wielkim zaskoczeniem na mordzie.

- Jest klasa z dwoma mieczami, która może się posługiwać magią? - zapytałem.

- Tak, jest. Masz idealne statystyki dla tego typu klasy. W skrócie mówimy na nich „Arcymag mieczy", bo posługują się mieczami i magią - odparła.

- Rozumiem. Wpisz „Arcymag mieczy" w profesję.

No i zaczęła się wrzawa. Od razu jakieś imprezy planowali, na które miałem wstęp VIP. Chcieli mi kupić posiłki i ogólnie wszystko miałem mieć za darmo. Teraz zadam pytanie. Jak mógłbym nie skorzystać z takiej okazji? Otóż to. Skorzystałem i zalałem się w trzy dupy, a najlepsze jest to, że wcale nie odjechałem pierwszy. Szczęście, że kaptura podczas biby nie ściągnąłem. Bawiliśmy się chyba do piątej nad ranem, a jak się obudziłem, to kac gigant. Nie mogłem się ogarnąć przez długi czas, aż w końcu podszedłem do tablicy z ogłoszeniami. Tak na marginesie... Pozwolili mi spędzić noc w gildii, jako że jestem nowy i mam taką klasę. Jakie zrządzenie losu. W końcu mogłem zrobić coś więcej, niż leżeć i się opieprzać. BA! Nawet musiałem. Wszyscy we mnie wierzyli. Znalazłem jakieś pierwsze, lepsze ogłoszenie. Oczywiście łatwe. Czas brać się do roboty. Mam zabić jakieś ropuchy na obrzeżach miasta. „Wymagana ilość: dziesięć". Wyruszyłem na moją pierwszą misję. Ciekawa suma pieniędzy nawiasem mówiąc. Pięćset tysięcy Eris + pięć tysięcy za każdą zabitą ropuchę. Trochę dużo, ale nie narzekam. Później zdałem sobie sprawę, że może być trudno skoro taka ilość. Udałem się na obrzeża miasta wyposażony w dwa miecze. Załatwiłem sobie podczas biby powitalnej. Zauważyłem pierwszą ofiarę. Pierwsze wrażenie?

- Czemu to jest takie wielkie?!

Usłyszała mnie i zaczęła skakać w moim kierunku.

- O cholera, mogę mieć jednak mały kłopot, zwłaszcza że dodanie pierwszej umiejętności zostawiłem na później.

Po kilku minutach ucieczki obmyśliłem karkołomny plan. Może zaprezentuję. Żaba-... Przepraszam, ropucha, skoczyła, a ja w tym momencie szybko zawróciłem i efektownie rozciąłem jej brzuch, przebiegając pod nią. Udało mi się. Dziesięć procent zadania wykonane. Pozostało dziewięć żywych. Pomińmy tą część, bo stosowałem tą taktykę do końca zadania i nic ciekawego się nie wydarzyło. Wróciłem do gildii. Podszedłem do biuściastej dziewczyny i na dowód wykonania zadania pokazałem jej moją kartę, na której było napisane, że zabiłem dziesięć potworów i pokazałem jej mięso z ropuch.

- Zrobiłeś to bez żadnych dodatkowych umiejętności? - zapytała.

- No tak. Jeszcze nic nie wybrałem. - odpowiedziałem, po czym mi pogratulowała, wręczyła nagrodę i do tego odkupiła całe mięso.

Zarobiłem pięćset pięćdziesiąt tysięcy Eris za jeden dzień pracy. Całkiem niezły sprzęt będę mógł kupić. Przydadzą mi się w końcu ciuchy jakieś i trzeba by sobie ogarnąć jakiś własny kwadrat, bo przypał tak spać w gildii. W takim tempie niedługo będę bogaty. A jeszcze do tego wskoczył mi szósty poziom! Przydałoby się wybrać jakąś umiejętność. Wcześniej nawet nie sprawdziłem, jakie są dostępne. Sprawdźmy... Podobno mam jedną darmową umiejętność i na pewno pięć punktów umiejętności. Intrygujące... Podobno w umiejętnościach nie powinny się pokazywać znaki zapytania... ILE?! Pięćdziesiąt punktów doświadczenia?! Chwila... Mam darmową umiejętność... Biorę w ciemno. Przejechałem palcem po znakach zapytania i kliknąłem w swojego avatara, dodając sobie tą umiejętność. Jakaś czarna aura mnie otoczyła i poczułem przypływ mocy. Od tej pory mogłem używać nieopisanej umiejętności. Postanowiłem, że skoro jest za pięćdziesiąt punktów, to użyję ją dopiero w niebezpieczeństwie. Ale takim większym, żeby nie było. Drugą przydatną umiejętnością wydało mi się władanie nad ogniem. Można go tworzyć i kontrolować. W sumie... Zrobię sobie magię żywiołów. Nauczę się korzystać również z magii wody, ziemi i powietrza. Trzy punkty, to chyba nie tak dużo. Zrobiłem to samo, co wcześniej i poczułem kolejny przypływ mocy. Teraz to mogłem iść na trudniejsze zadania bez strachu o własne zdrowie. Postanowiłem wykupić sobie ekwipunek, tak więc poszedłem do pobliskiego sklepu i kupiłem sobie wymarzony płaszcz. Trochę drogi, bo trzysta tysięcy Eris, ale za to zwiększa zwinność. Zostało mi dwieście pięćdziesiąt tysięcy Eris. Zrobiło się późno. Po rekonesansie miasta, czyli „krótkim" spacerku, udałem się do gildii, gdzie wydałem jakieś pięćdziesiąt tysięcy Eris, bo znowu była impreza, ale tym razem nie piłem tak dużo. Postanowiłem się przespać, żeby móc normalnie wstać jutro i jak mi się uda, to wykonać dwa zadania. W końcu przetestują swoją magię ognia. Chciałem zapłacić blondwłosej dziewczynie z „recepcji" za nocleg, ale z uśmiechem oznajmiła mi, że mogę się przespać za darmo. Skorzystałem z oferty, znalazłem sobie łóżka, ogarnąłem się i poszedłem spać. Tak wyglądał mój drugi dzień jako arcymaga mieczy.

Zaczął się trzeci dzień. Noc minęła bez żadnych problemów. Przebrałem się i umyłem, zjadłem śniadanie. Wcześnie było. Dobrze. Mam większe szanse na wykonanie dwóch zadań tego samego dnia. Podszedłem do tablicy ogłoszeń w poszukiwaniu zadań typu „Zabij jakieś potwory". Jak na razie, to najbardziej mi się opłacały, a przecież jeszcze chciałem spróbować użyć tej magii ognia. W tej chwili się zawiesiłem i pomyślałem „Chwila. Mam magię władania ogniem i z tego co czuję, mogę jej użyć, ale przecież nikt jej mnie nie uczył. Czy legendarna klasa może się uczyć umiejętności bez żadnych nauk?" W sumie ciekawie się zapowiadało. Umiejętności zdobywane bez żadnych nauk. Odwiesiłem się i zanim dobrze zdążyłem przejrzeć jakieś zadanie, podeszła do mnie ta blondi trochę niższa ode mnie z pytaniem:

- Mogę jakoś pomóc?

Było widać po niej, że jest w humorze. Uśmiech i w ogóle.

- Szukam zadań typu „Zabij potwory". - odpowiedziałem po chwili, bo nie zdążyłem ogarnąć, co się stało.

Mentalnie jeszcze spałem w sumie. Rzuciła okiem na tablicę z typową twarzą myśliciela... A jeszcze jaką pozę walnęła. Wystarczyło na nią spojrzeć. Pewnie też dlatego, że na początku szukała niżej, ale i tak... Dupa wypięta, a ta jej koszulka luźno odstawała odsłaniając co nieco. Zakłopotany, onieśmielony i zalany rumieńcami odwróciłem wzrok w stronę tablicy. Przez chwilę studiowaliśmy oboje tablicę.

- Otóż są dwa zadania - powiedziała. No proszę. A ja akurat dwa chcę wykonać. - Oba są po osiemset tysięcy Eris i-

- Ile?! - przerwałem jej. Widziałem lekkie zakłopotanie na jej twarzy.

- No po osiemset tysięcy Eris, ale raczej nie są za łatwe. Jedno polega na oczyszczeniu obrzeży miast z ropuch, a jest to czasochłonne, jak już sam wiesz. - zamyśliła się, po czym dodała. - Z tego co wiem, to jest ich około dwadzieścia.

- Przecież wczoraj dziesięć zabiłem za pięćset tysięcy Eris.

Wyczuła w moim głosie zniesmaczenie i zawód.

- Nie przejmuj się. Ceny się wahają. Raz jest drożej, raz taniej. W każdym razie drugie zadanie polega na oczyszczeniu pewnego lochu na wschód od miasta. Które bierzesz?.

Chwila zastanowienia. Oba zadania zajmują dużo czasu, ale przecież jest rano. Nic się chyba nie stanie, jak wrócę później. Zdecydowanym głosem powiedziałem:

- Oba.

- Dasz sobie radę?

Taki niepokój w tych słowach wyczułem. A jeszcze ta zmartwiona twarz. No nieee... Westchnąłem i odpowiedziałem twierdząco, po czym dodałem, że wrócę później, ale ma na mnie czekać z przygotowaną nagrodą. Podekscytowałem się tym trochę. Ruszyłem więc w podróż. Najpierw udałem się na obrzeża miasta, bo bliżej. Jak tak zacząłem myśleć, to zdałem sobie sprawę, że jak moja magia ognia będzie skuteczna, to szybko się uporam z ropuchami. Jeszcze do tego przyniosę im gotowy posiłek! Gdy opuściłem miasto, zastanawiałem się, ile może mieć lat ta recepcjonistka. Młoda jest. Maksymalnie dałbym jej jakieś dwadzieścia dwa.

- Nie ma teraz na to czasu! Mam zadania do wykonania! - krzyknąłem i zacząłem się rozglądać za ropuchami.

Dosyć szybko znalazłem grupkę w postaci pięciu potworów. Przyszykowałem swoją ognistą magię do użycia, a te zaczęły do mnie skakać. No niestety. Nie zdążyły, ale za to widok użycia magii... Perfekcyjne, idealne. Nie umiem opisać słowami piękna tej destrukcji. Z obu mieczy wystrzeliłem coś w stylu lasera, zwiększającego swoją objętość po wystrzale, który usmażyły te monstra. Stałem, jak słup lekko zszokowany moją mocą.

- To... Zbieram grupę piętnastu ropuch i wszystkie za jednym zamachem! - powiedziałem do siebie.

Trochę to potrwało nim zaczęły wszystkie mnie gonić. Do tego jeszcze jedna nadprogramowa, bo akurat taka grupa się trafiła. Obróciłem się.

- Ciekawe co jeszcze mogę tym ogniem zrobić - powiedziałem i pomyślałem nad czymś destruktywnym...

Bomba! Bomba z ognia. Grzybek może uda się zrobić taki mały. Podekscytowałem się i przerodziłem moje myśli w czyny. Za pomocą dłoni stworzyłem bombo-podobne coś i rzuciłem tym w całą zgraję. Siła wybuchu nawet mnie powaliła. Wykonałem misję. Szybko się z tym uwinąłem. Wstałem, zgarnąłem gotowe mięso z tych ropuch i zatargałem się do gildii. Recepcjonistka w szoku, że tak szybko wróciłem, a jeszcze mam ze sobą gotowe mięso. Po sprawdzeniu mojej karty, zadanie uznała za wykonane i wręczyła mi nagrodę oraz odkupiła mięso za dziesięć tysięcy Eris za sztukę! Wszystko to zajęło mi może z godzinę. Wliczam w to jeszcze odpoczynek dwudziestominutowy, bo... No bo chciałem. Liczę pieniądze, które otrzymałem. Z wrażenia prawie zszedłem na zawał. Osiemset tysięcy Eris i jeszcze dwieście dziesięć tysięcy Eris za posiłek! Właśnie zgarnąłem milion dziesięć tysięcy Eris... Jestem bogaty, a to tylko około czterdzieści minut pracy. Odpocząłem jeszcze chwilę i wyruszyłem na kolejne zadanie. Może podróż do lochu pominę, bo trochę daleko, a nic takiego się nie wydarzyło. Ogólnie zajęło mi to jakąś godzinę, po czym odpocząłem znowu jakieś dwadzieścia minut.

- Trzeba się brać do roboty! Już południe, a ja przed wejś-... - zawiesiłem się w tym momencie, bo coś mi się przypomniało. - Przecież poziom mi wzrósł i pewnie mam punkty.

No nie myliłem się. Dwa mi zostały z wcześniej i mam trzynasty poziom, ale punktów dodało mi osiem, a nie siedem. „Nie żebym narzekał. Mi to pasuje" pomyślałem. Miałem dziesięć punktów umiejętności. Sprawdziłem swoją listę umiejętności. Była tam reszta magii żywiołów.

- Jak znalazł! Uwielbiam tą kartę!

Wszystkie były po trzy punkty, więc wziąłem je bez zastanowienia i do tego jeden punkt mi został. W międzyczasie przy dodawaniu sobie umiejętności znowu czułem te przypływy mocy. Wstałem i popędziłem do lochu. Natrafiłem na kilka potworów. Trochę zalałem wodą ten relikt przeszłości i kamienie zmieniły swoje położenie, ale ważne, że w sumie zrobiłem to bez żadnych szkód. Wytępiłem potwory, narysowałem nawet mapę lochu i znalazłem skarb! Zeszło mi trochę czasu na to wszystko, ale przynajmniej mogłem też kilku wrogów zdmuchnąć z powierzchni. W każdym razie, gdy zawędrowałem z powrotem z mapą w ręce i ciągnąc za sobą wózek pełen skarbów... Wygrałem życie! Praktycznie wszystkie oczy ludzi były zwrócone na mnie, jak przechodziłem przez miasto. Czułem zawstydzenie, że tak na mnie patrzą, ale z drugiej strony byłem dumny z moich dokonań. Jeszcze wbiłem trzy poziomy i dostałem sześć punktów do umiejętności! Wchodzę do gildii, to już w ogóle wszyscy na mnie patrzą. Podszedłem do recepcjonistki. Chyba mnie jednak nie doceniła, bo znowu widziałem zdziwienie na jej twarzy. Podałem jej kartę, mapę lochu jako dodatek oraz skarby z pytaniem:

- Za ile byś to odkupiła?

Spojrzała na mapę najpierw. Chwilę myślała i rzekła:

- Za mapę mogę dać dwieście tysięcy Eris.

Głupia mapa i dwieście tysięcy?! Zerknęła na skarb. Była zszokowana.

- Wartość tych skarbów podchodzi pod dwa miliony Eris!

Mózg przestał mi działać.

- Chwila. Mówisz, że dostanę dwieście tysięcy za mapę, którą zrobiłem, dwa miliony za skarby i osiemset tysięcy za wykonanie zadania? Razem trzy miliony?!

Rumieńca dostała i lekko zawstydzona odpowiedziała twierdząco. Czas na obliczenia! Za pierwszą misję dostałem milion dziesięć tysięcy Eris, do tego dochodzi trzy miliony Eris za to zadanie i jeszcze mój budżet wynoszący dwieście tysięcy Eris. Mam razem cztery miliony dwieście dziesięć tysięcy Eris! Przecież za to mogę wykupić dom na stałe. Odwróciłem się do ludzi, gdy dziewczyna przeglądała moją kartę i krzyknąłem:

- Libacja!

Wszyscy wpadli w szał imprezy, zaczęli pić i jeść. Recepcjonistka zaciągnęła mnie na stronę.

- Rozumiem, że zabijasz tyle potworów i w ogóle... Ale skąd masz zakazaną umiejętność? - zapytała zaniepokojona cicho.

- To te znaki zapytania to zakazana umiejętność? Mówiłaś, że znaki zapytania na liście umiejętności się nie pokazują. Wziąłem ją jako umiejętność startową. No wiesz. Ta co za darmo jest podobno. - odpowiedziałem.

- Ale na start nie ma żadnej darmowej umiejętności...

Trochę się przestraszyłem. Spojrzałem na moją kartę. Im dłużej patrzyłem na tą umiejętność, tym bardziej miałem uczucie, że mrok mnie ogarnia.

- Nikomu o tym nie mów. Lepiej, żeby była to tajemnica - rzekłem do niej.

- Uważaj na siebie. Nie wiemy, co wybrałeś, więc gorzej dla ciebie. Zwłaszcza, że jest to umiejętność za pięćdziesiąt punktów doświadczenia. Możesz doświadczyć snów związa-

- Uuu! Medoshi sam na sam z naszą Luną! - przerwał nam jeden z imprezowiczów, krzycząc do reszty.

Zakłopotany rzuciłem tekst, że zaraz do nich przyjdziemy. Spojrzałem na nią.

- Masz na imię Luna? - zapytałem.

Hah! Chyba jednak nie chciała, żebym się o tym dowiedział, bo rumieniec oblał jej twarz i odpowiedziała twierdząco.

- Ładne imię.

Szkoda, że nie mogła dostrzec mojego uśmiechu, ale chyba załapała. Chwilę później zaprosiłem ją na drinka i w sumie trochę długo gadaliśmy, dobrze się bawiąc przy okazji. Chyba zacznę robić podsumowania dnia. Na koncie mam cztery miliony sto dziesięć tysięcy Eris, bo wydałem trochę przy Lunie, poziom szesnasty i osiem wolnych punktów umiejętności. Tę noc jeszcze spędziłem w gildii. Tak zakończyłem trzeci dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top