Rozdział drugi
Obudziłem się w dziwnym miejscu. Niby podobne do lasu, ale nie do końca. Wszystko spowijał mrok. Na drzewach nie było ani jednego liścia, a same drzewa wydawały się... czarne. Głęboka czerń. Nie tylko drzewa, ale wszelka zieleń, jak trawa lub krzaki... albo raczej to, co po krzakach zostało. W każdym razie wiało niemiłosiernie, a same niebo pogrążone w ciemnym fiolecie. Przede mną natomiast dojrzeć można było szarą ścieżkę.
Nie mam pojęcia, co się działo, ale co chwilę dało się słyszeć jakiś krzyk cierpienia, jakby kogoś torturowali. Chciałem sięgnąć po miecz, ale nie miałem nic na plecach. Spróbowałem również użyć magii ognia. Za cholerę. Nic nie dawało skutku. Nagle za sobą usłyszałem ciche kroki i czyjś demoniczny śmiech. Głos niczym jakaś bestia. Momentalnie się odwróciłem, ale nikogo tam nie było. Zwróciłem się ponownie w stronę biegnącej ścieżki. Powoli zacząłem iść.
Śmiech oraz kroki słyszałem bliżej, niż wcześniej. Przyspieszyłem. To coś za mną zaczęło biec i nie przestawało się śmiać! Już prawie mnie miało. Słyszałem ten śmiech jakieś dwa metry za sobą. Chciałem spojrzeć za siebie, ale nie zdążyłem, bo się potknąłem o kamień i upadłem. Stwór stał nade mną. Wywnioskowałem to po jego szaleńczym śmiechu. Obróciłem się na plecy.
Jakie to olbrzymie! Na oko niecałe dwa i pół metra! Widziałem to jako jakiś cień. Całe czarne. Miało rogi, skrzydła i ogon. Na twarzy dało się dojrzeć szyderczy uśmiech oraz te całe krwistoczerwone oczy, a źrenice czarne, niczym u jakiegoś węża. Sparaliżowało mnie. Kompletnie nic nie mogłem zrobić. To coś pochyliło się nade mną i zaczęło wyciągać do mnie rękę, żeby mnie chwycić i wtedy...
Usłyszałem jak ktoś mnie woła.
- Medoshi...? Medoshi? - był to kobiecy głos. Podobny do Luny. - Wstawaj!
Dopiero wtedy się zbudziłem cały zalany potem, spanikowany. Dyszałem, jak nigdy, a obok siebie ujrzałem zmartwioną Lunę. Spojrzałem jeszcze na swoje ręce i sprawdziłem czy mam na sobie kaptur. Miałem.
- Coś ci się śniło złego? Miałeś koszmar? - zapytała, a ja nie chciałem jej bardziej zmartwić.
- N-nie, to nic takiego, heh... - odpowiedziałem, jednak drżący głos mnie zdradził.
- Przecież widzę, że coś jest nie tak. - powiedziała dalej zaniepokojona.
- No dobra... - zwiesiłem głowę i westchnąłem. - No tak. Miałem koszmar.
- A mógłbyś mi go opowiedzieć? - zapytała.
Opowiedziałem jej wszystko ze szczegółami.
- To brzmi trochę jak koszmar odnośnie tej zakazanej zdolności... - zmartwiła się Luna.
- Co? Jaki koszmar? Nic nie mówiłaś. - odpowiedziałem zakłopotany.
- Nie do końca. Wtedy na osobności zaczęłam wspominać o tym, ale przerwali nam i później już zapomniałam. Przepraszam. - spuściła głowę, jakby to była jej wina.
Spojrzałem na nią i pogłaskałem ją po głowie z uśmiechem na twarzy. Akurat kaptur tak mi twarz zasłaniał, że było to widać. Ona zaskoczona spojrzała na mnie cała w rumieńcach.
- Nie obwiniaj się. Przecież to nie twoja wina. - powiedziałem do niej ciepło.
Uśmiechnęła się po chwili dalej w rumieńcach i podziękowała mi, po czym zapytała się mnie czy czasem czegoś nie potrzebuję. Odparłem, że chwilę poleżę i pójdę na miasto w poszukiwaniu jakiegoś budynku na mieszkanie dla mnie. Życzyła mi szczęścia i wróciła do swojej pracy. Chwilę jeszcze poleżałem i w końcu się zebrałem, żeby wstać.
Podszedłem do baru w celu skonsumowania wykwintnego i zarazem niezbyt ekspensywnego dania z dodatkiem ekskluzywnego wina, rocznik... Tegoroczny? Nawet nie wiem, jaki jest dzisiaj rok, ale co z tego. Nie jestem do końca pewny czy to było wino. Przynajmniej się tym nie upiłem. Zapłaciłem za posiłek dwadzieścia pięć tysięcy Eris i wyszedłem z gildii koło godziny trzynastej.
Mój budżet wynosi niecałe cztery miliony Eris. Postanowiłem zostawić sobie na później te dziewięćdziesiąt tysięcy Eris. Wolę mieć na posiłki. To znaczy to nie tak, że chcę wydać całe cztery miliony, ale chociaż takie małe ubezpieczenie na później mi zostanie. Zacząłem rozglądać się za wszelkimi ogłoszeniami odnośnie sprzedaży posesji, lecz trudno było je znaleźć, a jak już coś znalazłem, to zdecydowanie nie spełniało ani moich wymogów, ani standardów.
Po jakichś trzech godzinach poszukiwań natrafiłem na ciekawą ofertę. Mała willa na sprzedaż z ośmioma dużymi sypialniami dla dwóch osób i pięć pokojów dla gości oraz kuchnia, jadalnia, dwie osobne łazienki dla płci przeciwnych oraz chyba cztery toalety. Hm... rzeczywiście mała ta willa. Najlepsze jest to, że ze wszystkimi meblami. Cena? Tylko trzy miliony osiemset tysięcy Eris.
Teoretycznie tanio. Bardzo tanio. Pewnie dlatego, że w ogłoszeniu napomknięto, że posiadłość jest nawiedzona czy coś takiego, ale co tam. Dam radę z kilkoma duchami, nawet jak rzeczywiście tam mieszkają. Postanowiłem zajrzeć do owej willi. Na szczęście zastałem właściciela, który już miał opuszczać rezydencję. Ale miałem farta, że zdążyłem przyjść przed jego wyjazdem.
- Przepraszam. Ja odnośnie ogłoszenia na temat sprzedaży tej posiadłości. - zwróciłem się do starszego, siwego i niskiego mężczyzny.
- Hm? - spojrzał na mnie. - Oh. Oczywiście. Już miałem anulować je i wynosić się stąd. A czy ty przypadkiem nie jesteś tym, o którym ludzie na mieście rozmawiają? Legendarna klasa?
- Heh. Tak, to ja.- zdziwiłem się, że ludzie o mnie gadają.
- To zaszczyt pana spotkać. Jestem fanem.
- Dziękuję. - twarz miałem tak odkrytą, że było widać mój uśmiech, próbujący ukryć moje zaskoczenie, że mam fanów. - Miałby pan chwilę, aby oprowadzić mnie po posiadłości i opowiedzieć co i jak? - zapytałem grzecznie.
- Naturalnie. Chodź ze mną. - odparł mi uśmiechnięty i zaczął pokazywać gdzie, co się znajduje.
Chwilę chodziliśmy po posiadłości. W końcu zdecydowałem się ją kupić i podpisałem z nim umowę kupna. Cenę obniżył o dwieście tysięcy, co zapewniło mi czterysta dziewięćdziesiąt tysięcy Eris w kieszeni. Na końcu jeszcze mnie poprosił o autograf, który bez chwili zawahania złożyłem na kartce papieru z dedykacją dla Hirokiego. Starszy pan się do mnie uśmiechnął oraz powierzył mi wszystkie klucze do pomieszczeń oraz samej willi.
Zabrałem wszystkie swoje rzeczy, czyli oprócz pieniędzy oraz sprzętu, który otrzymałem praktycznie nic i wprowadziłem się do pokoju, który uważałem, jako najbardziej przystosowany do mojego dotychczasowego, a zarazem przeszłego życia w normalnym świecie oraz ułożyłem się wygodnie na łóżku. Zanim zauważyłem minęła osiemnasta, więc postanowiłem pójść do gildii ogłosić, że kupiłem posiadłość oraz świętować moją niezależność.
Zgłodniałem trochę, więc tym bardziej postanowiłem się tam udać. Przy okazji mógłbym popatrzeć na ogłoszenia, które mógłbym rano wykonać, żeby odrobić stracone pieniądze. Wyszedłem z mojej posesji, zamknąłem drzwi na klucz i skierowałem się w stronę gildii. Sam spacer tam zajął mi jakieś pół godziny i doszedłem na miejsce koło osiemnastej czterdzieści. Podszedłem do Luny.
- I jak poszukiwania? Pewnie jeszcze nic nie znalazłeś ciekawego. Ciężko o ciekawe oferty. - odezwała się pierwsza do mnie.
- A więc... – zrobiłem chwilę przerwy. - Jestem dumnym gospodarzem willi!
- Gratuluję! - aż się prawie rzuciła na mnie, ale ostatecznie czerwona na twarzy się powstrzymała.
„A dobra. Raz kozie śmierć. Najwyżej zejdę na zawał." pomyślałem, po czym sam ją przytuliłem bez pytania. Rumieniec zalał nie tylko moją twarz, ale i jej. Na zawał nie zszedłem, a co lepsze, że ta po chwili też mnie przytuliła.
- Zostało mi jeszcze prawie pięćset tysięcy i jutro idę zadania porobić, żeby umiejętności sobie załatwić... - powiedziałem do niej.
- Rozumiem. A ta willa... Jaka ona jest? - zapytała mnie.
- Chciałabyś ją zobaczyć? Mogę cię oprowadzić. - odpowiedziałem trochę nieśmiało.
Chwilę się zastanowiła, przestała przytulać i z uśmiechem oraz rumieńcami odpowiedziała, że chętnie, więc ustaliliśmy termin na jutro, jak wrócę z zadania. Na chwilę - przynajmniej tak powiedziałem Lunie - jeszcze udałem się na miasto, aby rozejrzeć się za jakimś ciekawym uzbrojeniem i magicznymi przedmiotami.
Po pół godziny znalazłem intrygujący sklep. Wkroczyłem do niego z nadzieją, że wyjdę z czymś ciekawym, jak na przykład wzmacniacz do statystyk czy do mocy magicznej lub coś w tym stylu. Sam sklep w środku wydawał się opuszczony i lekko podniszczony. Ciemne barwy nadawały mroku wnętrzu. Zacząłem się rozglądać i nawoływać sprzedawcę. Nikt nie przyszedł. Zacząłem więc wołać kogokolwiek, jednak i tym razem nikt się nie zjawił.
Z ciekawości zajrzałem do kasy. Wyszedłbym na jakiegoś złodzieja gdybym wziął pieniądze stamtąd... ale tam nic nie było. Kompletnie nic. No oprócz jakiegoś mechanizmu, wyglądającego na dźwignię. Ledwo co ją dostrzegłem, gdyż było tak ciemno. Po chwili zawahania postanowiłem ją pociągnąć. Nagle głośny huk. Coś zaczęło się ruszać za mną. Obróciłem się i zauważyłem, że ściana za mną wyjeżdża do tyłu i przesuwa się w bok. Odwróciłem się do wyjścia i spojrzałem przez zamszone okno sklepu.
Ludzie na zewnątrz przechodzili, jak gdyby nigdy nic. Postanowiłem zajrzeć do przejścia, które się otworzyło. Kroczyłem przez ciemność, aż w końcu natrafiłem na zakręt, prawie wchodząc w ścianę. Po skręceniu na końcu korytarza ujrzałem światło. Było tak jasne, że nie widziałem, co znajduje się w środku. Trochę mnie to oślepiło, ale postanowiłem kroczyć dalej. W końcu dotarłem do momentu, gdzie miałem światło na wyciągnięcie ręki. Wszedłem do środka.
Znalazłem się w wielkiej sali oświetlonej z każdej strony praktycznie. Naprzeciw mnie znajdowała się półka, a na niej jakaś księga. Rozejrzałem się wokół. W rogach znajdowały się kamienne posągi o wysokości do metra osiemdziesiąt pięć, czyli wzrostem podobne do mnie. Przedstawiały jakąś zakapturzoną postać. Po figurze stwierdziłem, że to mężczyzna. Po chwili przyglądania się im z daleka skierowałem swój wzrok na tajemniczą księgę.
Powolnym i niezbyt pewnym krokiem podszedłem do niej. Rozejrzałem się jeszcze wokół czy nikogo nie ma w pobliżu. Albo byłem ślepy, albo po prostu nikogo nie było. Zerknąłem na księgę. Była gruba i owinięta w lekko poszarpaną skórę. Na okładce znajdował się prawdopodobnie tytuł oraz krótki opis, lecz nie byłem w stanie tego rozczytać. Wyglądało mi to na runy, ale pewności nie miałem, więc postanowiłem ją wziąć ze sobą i zapytać o to Lunę, jednak gdy chwyciłem księgę... natychmiast poczułem, jak moje zmysły się wyostrzają.
Poczułem się obserwowany. Nie... Wiedziałem, że ktoś mnie obserwuje. Odwróciłem się momentalnie w stronę korytarza, który nagle wydawał się jaśniejszy, niż wcześniej. Rzeczywiście ktoś tam był, ale nie widziałem twarzy. Jedyne co mogłem dostrzec to kontur postaci oraz to, że miała na sobie kaptur tak, jak ja. Nagle poczułem niesamowity ból w ręce, którą trzymałem tajemniczą księgę. Prawie się zgiąłem w pół. Najdziwniejsze, że nie mogłem wypuścić tej księgi.
Podwinąłem drżącą ręką rękaw bluzy... w miejscach żył można było wyraźnie zobaczyć, jak przez moje ciało przepływa jakaś czarna maź... Naraz mi się zrobiło słabo. Spojrzałem jeszcze w stronę korytarza. Mimo tego, że miałem już lekko zamazany obraz, to zauważyłem, że tajemnicza postać zniknęła. Upadłem na kolana. Nic nie mogłem zrobić. Kompletny bezwład ciała, aż w końcu upadłem twarzą do ziemi i straciłem przytomność.
Obudziłem się we wnętrzu sklepu zaraz przed wyjściem. Okropnie bolała mnie głowa. Spojrzałem w miejsce, gdzie miał być tajemniczy korytarz. Przejście było zamknięte... albo to mi się po prostu przyśniło i tak naprawdę nic z tego się nie wydarzyło? Tylko przez chwilę mogłem tak myśleć... obok miejsca, w którym leżałem, zauważyłem zagadkową księgę. Zanim ją zabrałem ze sobą, zastanowiłem się, czy czasem znowu nie stracę przytomności.
„Ryzyk-fizyk." pomyślałem i chwyciłem ją. Z zamkniętymi oczami stałem tak przez dobrą minutę, lecz nic się nie wydarzyło. Zerknąłem na nią. Wyglądała dokładnie tak samo, jak wcześniej. Żeby nie zwrócić uwagi ludzi na zewnątrz schowałem ją do wewnętrznej kieszeni bluzy. Miałem już sięgać za klamkę, gdy ujrzałem ciemność na zewnątrz. Już zrobiła się noc. Zaskoczony wyszedłem na dwór, myśląc, jak długo mogłem tak leżeć oraz kto mnie stamtąd wyciągnął.
Na zewnątrz ani żywej duszy. Kompletne pustki. Wewnątrz domów nie było widać żadnego światła. Skierowałem się więc do gildii. Po piętnastu minutach udało mi się dojść do celu. Oczywiście w gildii zabawa trwała znowu. Ciekaw jestem z jakiej okazji... O czym ja gadam w ogóle? Na pewno piją bez okazji znowu. Wkroczyłem do gildii lekko przymroczony.
Standardowo podczas zamykania drzwi musiały huknąć na całą gildię i wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Wystarczyło na nich spojrzeć i wiadomo było, że są schlani w trzy dupy, a nawet i cztery. Ucieszeni moim powrotem wrócili do czynności, którą wykonywali przed chwilą. Picia... tylko zmartwiona Luna do mnie podbiegła.
- Gdzieś ty był?! Już pierwsza w nocy dochodzi! Mówiłeś, że za chwilę będziesz! - wykrzyczała do mnie.
- ... chodź... - chwyciłem ją za rękę i zaprowadziłem na ustronne miejsce.
Ta tylko na mnie dziwnie spojrzała i podążyła za mną. No w sumie innego wyboru nie miała.
- O co chodzi? - zapytała mnie lekko zdenerwowana, że tak późno wróciłem.
Wyciągnąłem księgę i jej podałem.
- Umiesz to rozczytać? - zapytałem.
Spojrzała na to zaciekawiona. Po chwili zapytała:
- Skąd to masz?
- Długa historia. Jut-... dzisiaj opowiem, jak wrócę z zadania. - odpowiedziałem.
Spojrzała na księgę:
- Jest dość stara i trochę zniszczona, ale... „Czarna magia. Krok po kroku" - powiedziała po chwili. - Gdzie ty ją znalazłeś? - spojrzała na mnie zaniepokojona.
- Można powiedzieć, że w sklepie. - zerknąłem na księgę. - A to co oznacza? – wskazałem palcem na napis na samym dole.
Luna chwilę myślała i przyglądała się temu napisowi przez około pół minuty.
- Nie mam pewności, ale chyba to znaczy „Tylko dla legendarnych klas". - odpowiedziała i spojrzała na mnie podejrzliwym wzrokiem. - Nie wygląda to na przypadek.
- Jutro cię zaprowadzę do tego sklepu. - rzekłem i po chwili dodałem - Pójdę już do domu. Pierwsza noc od kupna, to chyba muszę się przespać tam, heh. - uśmiechnąłem się do niej.
- Rozumiem. Tylko wróć od razu do gildii. - oddała mi księgę, po czym się rozeszliśmy.
Do mojego domu było jakieś dwadzieścia minut, gdy znalazłem szybszą drogę, ale w przeciwną stronę niż do sklepu, więc nie miałem jak go minąć, a nie miałem ochoty udawać się tam teraz. Dotarłem koło pierwszej czterdzieści i od razu po wejściu do domu, zamknięciu go na klucz udałem się do swojego pokoju i rzuciłem się na łóżko zmęczony. Po chwili zasnąłem.
O dziwo nie miałem żadnego snu. Po prostu obudziłem się w łóżku. Leżałem tak chwilę, aż nie usłyszałem dziwnych odgłosów w korytarzu. Przypomniałem sobie słowa poprzedniego właściciela, więc wstałem i postanowiłem sprawdzić, skąd pochodzą owe dźwięki. Po wyjściu z pokoju dało się je słyszeć z prawej strony, w którą się udałem. Szedłem i szedłem, a dźwięki było słychać coraz głośniej i wyraźniej. W końcu stanąłem przed drzwiami.
Nie przypomina mi się, żeby tu były jakieś drzwi... a tym bardziej, że korytarz kończył się pomieszczeniem. No cóż... jako że nie miałem innego wyjścia, bo wycofać się, to tak średnio trochę, to postanowiłem wejść do środka. Zamknąłem za sobą drzwi. Samo pomieszczenie wyglądało, jak jakieś biuro prezesa firmy czy kogoś innego. Za biurkiem stała ta sama osoba, co w sklepie tylko była odwrócona plecami... i jakoś dziwnie strój wydawał się znajomy.
Nagle poczułem, jakby jakieś zaklęcie zostało na mnie rzucone. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie mogłem się ani ruszyć, ani nic powiedzieć. Postać się do mnie obróciła. Już wiem czemu wydawała mi się znajoma. Była ubrana w ciuchy dokładnie takie same jak moje... tak samo zakryta twarz... skierowała się w moją stronę... nawet tak samo chodziła... to byłem ja... już to wiedziałem, a pewność uzyskałem, jak stanąłem-... em... on stanął? Niech tak będzie. Jak on stanął około metr przede mną.
Spojrzał na mnie i po chwili zdjął swój kaptur... jednak to nie do końca byłem ja. Jego... albo moja powinienem powiedzieć. Jak już zaczęliśmy, że to on, to zostańmy przy tym, że jego twarz była pokryta jakimiś czarnymi i czerwonymi symbolami, a oczy były mocno przekrwione. Nagle chwycił mnie za głowę swoją ręką, a dokładniej za czoło i zaczął coś do niej jakby przesyłać.
Czarny płyn zaczął wpływać do wnętrza mej czaszki, czemu towarzyszył cholerny ból. Podejrzewam, że ten ja znał zaklęcia z księgi i władał starożytnym językiem, gdyż zaczął wymawiać słowa w niezrozumiałym dla mnie języku. Nawet podobnym do łaciny. Puścił mnie, po czym upadłem i nagle poczułem ulgę. Ten drugi ja zniknął, a po tym...
No obudziłem się w łóżku. Czułem się... jakby mądrzejszy. Przez to zmęczenie zapomniałem odłożyć księgę i z nią spałem... dalej nie mo-... chwila. Pismo się zmienia. Mogę to przeczytać! Rzeczywiście jest taki tytuł, jaki podała mi Luna... w każdym razie chciałem poczytać, co ciekawego znajduje się w tej książce.
Na pierwszej stronie po otworzeniu widniał napis „Aby władać zaklęciami z tej księgi potrzebujesz co najmniej dwóch zakazanych umiejętności oraz magii władania ciemnością, światłem i czterech żywiołów"... „EEE... CO? AHA. NO OK." miałem w głowie, bo jednak to są dosyć duże wymagania zwłaszcza, że z tych wymienionych mam tylko jedną zakazaną oraz te żywioły. No trudno. Trzeba zbierać punkty umiejętności.
W sumie... jak tak pomyśleć, to za trzy dni będą moje urodziny... nie ma to jak umrzeć i się odrodzić w innym świecie kilka dni przed urodzinami. Widocznie zdarza się. Schowałem księgę w swoim pokoju w skrytce i wyszedłem z domu. Oczywiście dom zamknąłem na klucz, a moim celem była gildia. Dotarłem jakoś po jedenastej. Od razu skierowałem się do tablicy z zadaniami poszukać misji dotyczącej wybijania potworów. Tak najszybciej będzie zdobyć doświadczenie potrzebne, abym mógł korzystać z zaklęć.
Od razu znalazłem coś ciekawego. „Horda demonów przejęła pobliską kopalnię. Potrzebna natychmiastowa pomoc. Sowita nagroda za ratunek uwięzionych górników."... pasuje mi to. Zerwałem ogłoszenie z tablicy i czym prędzej pobiegłem w stronę kopalni. W końcu liczyła się każda sekunda. Nie wiadomo przecież w jakim stanie są górnicy. Podróż długo mi nie zajęła, więc po chwili znajdowałem się przed wejściem do kopalni.
Przez chwilę nasłuchiwałem potencjalnych odgłosów demonów, które miały pochodzić z kopalni, lecz nic nie dało się usłyszeć. Może te stwory są tak doświadczone, że potrafią nałożyć barierę, aby nikt nie zwracał uwagi na to. Wyciągnąłem swój miecz i udałem się do środka, zachowując wszelką ostrożność. W środku było cicho i ciemno, więc trudno było cokolwiek dojrzeć. Uznałem, że użyję swojego miecza jako pochodni, co też uczyniłem.
Co jakiś czas na ścieżce mogłem dojrzeć kości oraz szczury... a raczej to, co z nich zostało. Jak to mawiają "Jeśli nie ma nawet szczurów, to należy się bać". Postanowiłem jednak kroczyć dalej, aż w końcu natrafiłem na schody prowadzące w dół... głęboko w dół. Nie widząc innej drogi, zacząłem schodzić na sam dół. Schody nie były strome, ale było ich strasznie dużo, były zniszczone, a jeden niewłaściwy krok kosztował skok ze spadochronem bez spadochronu na sam dół pośród spirali, którą tworzyły owe schody, co raczej poskutkowałoby niemiłym doświadczeniem, ale raczej tego bólu długo by się nie odczuwało.
W końcu wędrówka w dół mi się znudziła, więc użyłem swojej magii żywiołów, aby przesunąć jakiś większy kamień na sam środek pustej przestrzeni panującej między schodami a ścianą. Oczywiście wcześniej na nim stanąłem. Powoli zacząłem opuszczać się z tym kamieniem. Mogłem to wykorzystać na samym początku, ale stwierdziłem, że będzie to zbyt głośne. Jednak długość schodów zadecydowała o tym, że byłem zmuszony z tego skorzystać. O dziwo na samym dole był korytarz. Może nie jest to aż tak zaskakujące.
Bardziej zaskoczyło mnie to, że jest on oświetlony i wygląda zupełnie inaczej niż reszta jaskini, którą przebyłem. Ściany nie były popękane, kamienie od nich nie odstawały. Były równe jak pomieszczenie mieszkalne specjalnie przystosowane do życia z małą różnicą. Ściany łączyły się nad moją głową, niczym łuk. Wszystko było śnieżnobiałe. Podłoga również. Odwołałem magię ognia na moim mieczu i analogicznie przywołałem na nim magię wody.
Zacząłem iść w stronę wysokich, śnieżnobiałych drzwi ze złoceniami, zdobionymi w płaskorzeźby przedstawiającymi demony składające w ofierze człowieka dla jakiegoś boga... albo raczej demona postawionego wyżej rangą z lepszymi umiejętnościami, którego czcili jak boga. Gdy znalazłem się przed drzwiami, usłyszałem chichoty demonów oraz krzyki bólu, bądź przerażenia ocalałych górników, wydobywające się zza drzwi.
Bez wahania otworzyłem wrota mocnym pchnięciem. Sala również była cała śnieżnobiała. Gdzieniegdzie można było dostrzec ilustrowane obrazy przedstawiające tego demona, ukazanego na drzwiach. Oczywiście ramki były złocone. Krwi nigdzie nie było, czyli jeśli nie stosowali żadnej magii, to do tej pory żaden górnik nie został bardziej ranny. Pośrodku sali stał stół, na którym składało się ofiary. W tym przypadku leżał na nim jeden z górników otoczonych przez piątkę czarnych, średniej wielkości demonów.
Ja tego bym hordą nie nazwał, ale cóż. Prawdopodobnie reszta, jeśli taka jest, ukryła się, choć nie mam pojęcia, gdzie mogłaby się podziać. W rogu znajdowali się jeszcze trzej przerażeni górnicy związani i lekko ranni po tym, jak demony ich tu przytargały pewnie. W każdym razie w momencie, w którym otworzyłem drzwi, wszystkie demony ucichły i zwróciły się w moją stronę. Stały tak przez jakiś czas, ale kompletnie się nie ruszały. Patrzyłem w ich puste oczy.
- Kim ty jesteś? - zapytał mnie jeden z demonów. - Twoja aura wydaje się znajoma.
- W życiu nie miałem do czynienia ze stworami waszego pokroju. Zresztą... umiecie mówić w ludzkim języku? - zapytałem.
Wszystkie naraz wybuchły śmiechem wysokim i denerwującym.
- T-ty je rozumiesz?! - wykrzyczał jeden z górników.
- ... kapuję. Nie mówicie po ludzku, a jedynie jakimś cudem ja was rozumiem.
Wszystkie na mnie spojrzały, ale ich śmiech ucichł. Jeden z zaciekawieniem zaczął do mnie podchodzić, przyglądając mi się. Stanął przede mną na wyciągnięcie ręki. Mogłem go łatwo zabić, ale ciekawość wzięła górę. Nagle dostał oświecenia i upadł na jedno kolano, spuszczając głowę w dół. Reszta poszła w jego ślady.
- Co ty robisz? - zapytałem go zdziwiony.
- Może na pierwszy rzut oka masz aurę nie za bardzo podobną do niego, ale po bliższym przyjrzeniu się dużo się nie różnicie. Wnioskuję, że musisz być przyjacielem naszego władcy. Wykonamy wszelkie twe życzenia.
Zamilkłem. Przecież jestem człowiekiem. Nie mam aury podobnej do jakiegoś de-... zakazana umiejętność, sklep, sny, a teraz demony, które chcą mi służyć. Długo nad tym nie myślałem, miałem ważniejsze zadanie... ale no zrozumiałem o co chodzi.
- Mam jedno życzenie.
- Słuchamy.
Spojrzałem po górnikach, którzy patrzyli na mnie jak na osobę, która ma zakończyć ich żywot. Nie zdawali sobie sprawy kim jestem, a że w kopalni-jaskini siedzą, to mogli nie słyszeć o przybyciu mojej osoby.
- Wypuśćcie ich.
- Zrozumia- chwila, co?
- Macie ich wypuścić... - przyłożyłem miecz do krtani demona. Zacząłem manipulować magią nałożoną na miecz tak, że miał efekty czterech żywiołów w tym samym momencie. - Zrozumiano?
- Nasz Pan będzie zniesmaczony.
- Wolisz, żebym zapaskudził ten śnieżnobiały pokój waszą krwią?
- Śnieżnobiały powiadasz?
- No ta-
W tym momencie w końcu się na mnie rzucił w celu zabicia najprawdopodobniej, ale w porę się odsunąłem, przyłożyłem rękę do jego głowy i użyłem magii powietrza, a co się stało z wnętrznościami jego głowy, bądź samą głową, to można sobie dopowiedzieć. To nie był zaplanowany atak. Zrobił to z desperacji. Zauważył szansę na zabicie przeciwnika dysponującego taką mocą, by zobaczyć, że pokój jest śnieżnobiały, więc chciał ją wykorzystać.
Teraz rozumiem. To wszystko ma na sobie nałożone zaklęcie. Reszta ludzi i inne stwory widzą to jako zwykła jaskinia. Zadaniem reszty demonów jest wysadzenie tego miejsca, żebym nie miał do niego dostępu, dlatego szybko muszę je wykończyć. Po wymordowaniu ich jest pewnie kolejne zabezpieczenie na wypadek ich porażki, czyli autodestrukcja tego miejsca, więc powinienem wynieść choć jeden obraz stamtąd.
Demony już chciały rzucić się do miejsca, w którym prawdopodobnie była ukryta dźwignia odpowiadająca za zniszczenie tego miejsca. Aby je powstrzymać dosłownie rzuciłem swoim mieczem w ich stronę przecinając ich na pół. Momentalnie podbiegłem do górników po drodze zabierając miecz i rozciąłem liny, którymi byli związani.
- Uciekajcie! - krzyknąłem do nich, po czym rozciąłem liny górnika przywiązanego do stołu.
Oczywiście autodestrukcja się rozpoczęła. Sufit powoli zaczął się zawalać. Górnicy zdążyli uciec, a ja schowałem miecz i zająłem się zdejmowaniem obrazu przy wyjściu. Zanim zawalanie się sufitu zdążyło się rozpędzić, zdjąłem obraz i zacząłem z nim uciekać w kierunku, z którego przyszedłem. O dziwo nie było już żadnych schodów, tylko prosta droga prowadząca do wyjścia. Musiałem przyspieszyć, gdyż zawalanie się jeszcze bardziej przyspieszyło i w ostatnim momencie udało mi się wyskoczyć z kopalni.
Co prawda ubrania mi się trochę poszarpały i pobrudziły od pyłu z zawalonej kopalni, ale obraz był cały. Górnicy do mnie podbiegli, pomogli wstać i się pytali czy nic mi się nie stało, ale zachowywali się tak, jakby miało zdarzenie tylko moje przybycie oraz ich ocalenie. Kompletnie nie wiedzieli skąd mam ten obraz. Jakby ktoś wymazał im pamięć.
Kaptur mi się uszkodził, przez co teraz można przez niego było dostrzec skrawek mych ciemnoniebieskich włosów na górze i czarnych po boku, czoła oraz z drugiej strony można było dojrzeć kawałek mojego czerwonego oka. Po licznych podziękowaniach skierowaliśmy się do miasta.
Zaprowadziłem ich do gildii, żeby pokazać, że wypełniłem moje zadanie. Zanim doszliśmy, dobiła trzecia po południu. Otwieram drzwi... w gildii wieje pustkami. Pewnie wszyscy znaleźli sobie zadania, bo tablica opustoszała.
- Możecie usiąść. Załatwię kwestię zadania i jesteście wolni. - rzekłem, na co oni przytaknęli i zajęli miejsca przy jednym stole.
Podszedłem do stanowiska recepcji, w którym zwykle powinna znajdować się Luna, ale tym razem nie było nawet jej. Zadzwoniłem złotym dzwoneczkiem położonym na blacie.
- Już idę! - dało się usłyszeć jej przytłumiony głos zza ściany.
Chwilę na nią poczekałem. Przygotowałem w międzyczasie ogłoszenie z zadaniem, obraz oraz moją kartę. W końcu do mnie wyszła uśmiechnięta i ubrana jak zawsze.
- W czym mogę po-? - spojrzała na mnie. - Co ci się stało?
- Ta kopalnia-jaskinia się zawaliła. - położyłem ogłoszenie na blacie, kartę zaraz obok i wskazałem na górników. - Udało mi się ich uratować.
Przez chwilę mi się przyglądała, a najbardziej głowie przez ten uszkodzony kaptur. Westchnęła.
- Uważaj na siebie, jak wykonujesz zadania. - zerknęła na ogłoszenie, które podsunąłem. - Wszystko się zgadza. Nagroda niesprecyzowana, ale patrząc na kartę oraz twój stan sugeruję półtora miliona Eris.
- Dużo jak na takie zadanie.
- Pójdziemy dzisiaj na zakupy. Musisz mieć co nosić. - uśmiechnęła się do mnie. - Normalnie dostałbyś dużo mniej, ale musiały to być wysokiej klasy demony. - pokazała mi moją kartę. - Zobacz. Zabiłeś tylko pięć, a twój poziom wzrósł z szesnastego do dwudziestego i dostałeś za nie bonusowe punkty umiejętności, które teraz wynoszą aż trzydzieści. Jest dużo możliwości na wykorzystanie ich.
- Rzeczywiście.
Jestem coraz bliżej posługiwania się zaklęciami z tajemniczej księgi. Luna podała mi moją nagrodę, a ja skinąłem głową do górników, że wszystko załatwiłem i mogą już się rozejść.
- Mam jeszcze coś. Zgarnąłem to z pomieszczenia, które się zawaliło. - pokazałem jej średniej wielkości obraz demona, którego te pomniejsze czciły.
Przyglądała mu się z ciekawością i lekkim niedowierzaniem.
- To stary obraz oparty na legendzie o starożytnych istotach. Oczywiście teraz nikt już w nią nie wierzy i mówią, że to bajka, ale w tamtych czasach to było bardzo cenione. Można powiedzieć, że takie obrazy się nawet czciło, choć demony raczej się modlą do postaci przedstawionej na obrazie.
Sam za bardzo nie miałem czasu wcześniej przyjrzeć się temu obrazowi, ale teraz gdy tak na niego patrzę...
- Mówisz, że ta postać to legendarna, starożytna istota?
- O ogromnej mocy zdolnej zniszczyć to miasto od niechcenia. Tak. Czemu pytasz?
- Bo to jest bardzo podobne do tej istoty z mojego snu.
Nastała chwila ciszy. Strzeliła mi z liścia. Zszokowany spojrzałem na nią.
- Mówiłam ci żebyś nie brał zakazanych umiejętności... - chwyciła mnie za rękę.
Martwi się o mnie... westchnąłem.
- Muszę z tym żyć. Dam radę. - uśmiechnąłem się i pogłaskałem ją po głowie. - Szczerze zbieram punkty na magię ciemności i światła oraz kolejną zakazaną umiejętność.
- ... zgłupiałeś?! Po co ci kolejna zakazana umiejętność, jak już jedna niszczy ci życie?!
Przytuliłem ją przez okienko recepcji.
- W tamtej księdze jest napisane, że muszę posiadać magię czterech żywiołów, światła, ciemności oraz dwie zakazane umiejętności, by korzystać z zaklęć, które są w niej zawarte.
- ... jak ty to przeczytałeś? - przytuliła mnie.
- Po dzisiejszym śnie. Tak samo jak mogę się teraz komunikować z demonami, używając ludzkiego języka. Inni rozumieją tylko to, co ja mówię.
- Ah, te zakazane umiejętności. Dalej jestem zdania, że powinieneś odpuścić.
- Wiesz, że już za późno i tak, ale dalej tak mówisz, heh. - puściłem ją i spojrzałem na swoją kartę.
- Co zamierzasz? - zapytała.
- Przyswoję sobie jakieś umiejętności, a później chyba pójdę kupić jakieś ciuchy i zaprowadzę cię do tamtego sklepu, w którym byłem wczoraj.
- Mam w sumie wolne, to mogę iść z tobą zaraz.
Ja w tym czasie zacząłem poszukiwania żądanych umiejętności, które oczywiście znalazłem. Magia światła za piętnaście punktów oraz ciemności... również za piętnaście punktów. Idealnie tyle, ile miałem. Oczywiście przyswoiłem sobie umiejętności, gdyż na karcie nie miałem do wyboru zakazanej umiejętności.
W każdym razie poczekałem, aż Luna załatwi jeszcze swoje rzeczy i ruszyliśmy na zakupy. Obraz na razie zostawiłem w gildii, dopóki Luna go odpowiednio nie wyceni, a to może jej trochę zająć.
- Masz ładny kolor włosów. Oczy pasują do nich. - powiedziała w drodze.
- Naprawdę? - zarumieniłem się.
- No naprawdę. - uśmiechnęła się uroczo.
- D-dziękuję.
- Nie ma za co.
Weszliśmy do sklepu, w którym, jak to Luna stwierdziła, będą odpowiednie ciuchy dla mnie. No i rzeczywiście były. Płaszcze, koszulki, spodnie, spodenki, kurtki. Dużo rzeczy tam było. Spodnie mam całe, to wystarczy tylko trochę otrzepać. Koszulkę mógłbym jednak kupić nową, a że bluzy nie mieli, to zainteresował mnie długi, czarny płaszcz, który prawie sięgał moich kostek, posiadający kaptur. Przymierzyłem koszulkę i ten płaszcz na osobności. Pasowały idealnie.
- Kupię tę koszulkę i płaszcz, ale pytanie. Mogę się nie przebierać? Tamte ciuchy zniszczone mam po zadaniu, więc no.
- Oczywiście, nie musisz się przebierać. - odrzekł sprzedawca.
- To ile za tę koszulkę i płaszcz? - zapytałem.
- Jedynie sześćset pięćdziesiąt tysięcy Eris.
- ... co. - odrzekłem tonem, który nawet nie jest pytający.
- No sześćset pięćdziesiąt tysięcy.
- ... - westchnąłem. - Dobra, biorę.
Dałem mu pieniądze, choć uważałem, że to trochę dużo jak za taki płaszcz i koszulkę.
- Powiedziałabym, że do twarzy ci w tym, ale dalej nikomu nie pokazałeś swej twarzy, więc powiem, że ładnie ci w tym. - rzekła Luna po wyjściu ze sklepu.
- Dobrze się w tym czuję, z walką też nie będzie problemu. Najwyżej jak mi będzie coś przeszkadzać, to go sobie skrócę. - odrzekłem, żeby uciec od tego tematu.
Skierowaliśmy się w stronę sklepu, w którym znalazłem tę księgę, a że w pobliżu byliśmy to długo nam to nie zajęło.
- Ten sklep powinien być gdzieś tu-... taj... - zatrzymaliśmy się, a ja z niedowierzaniem patrzyłem na pustą przestrzeń między budynkami, gdzie jeszcze wczoraj stał ten sklep.
- Może coś ci się pomyliło? - zapytała Luna.
- Nie ma opcji. Jestem pewny, że ten sklep znajdował się właśnie tutaj.
- Dziwne. W tym miejscu nikt nic nie budował od kilku ładnych lat. Kiedyś rzeczywiście stał tu jakiś budynek, ale nie jestem w stanie powiedzieć, co tu było.
Jeszcze przez jakiś czas stałem patrząc w ziemię, na której stał sklep, a na której teraz nic nie ma. Westchnąłem. No nic. Pewnie znowu jakieś zaklęcie, jak w przypadku tamtych demonów.
- Musiałbym sobie kupić miecz. - powiedziałem do Luny.
- Ale jeden już masz przecież.
- Wiem, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Będę mieć zapasowy.
- Rozumiem. Chodźmy więc.
- Jak sobie pani życzy.
Zachichotała i udaliśmy się do sklepu z bronią i pancerzem. Oczywiście wybrałem sobie katanę, która wydała mi się odpowiednio długa, około półtora metra, i dobrze mi leżała w dłoni. Zapłaciłem siedemset tysięcy Eris. Jeszcze chwila i będę bankrutem.
Podliczając wszystko: miałem czterysta dziewięćdziesiąt tysięcy Eris, zarobiłem półtora miliona, czyli mam milion dziewięćset dziewięćdziesiąt tysięcy i wydałem milion trzysta pięćdziesiąt tysięcy na płaszcz, koszulkę i miecz, czyli mam obecnie sześćset czterdzieści tysięcy. Do tego ubędzie mi dwieście pięćdziesiąt tysięcy na jedzenie, bo przed urodzinami chcę posiedzieć sam w domu, czyli będę mieć trzysta dziewięćdziesiąt tysięcy Eris. Obraz w gildii, a pewnie trochę kasy mi wpadnie po ekspertyzie.
Westchnąłem i pomyślałem, że ten świat ma dziwne zasady odnośnie wartości pieniądza. Poszliśmy jeszcze z Luną do mojej posiadłości i pokazałem jej wszystko. Stwierdziła, że jest tak duża, że mógłbym tu przyjąć na noc niemałą ilość gości, a jeszcze znalazłbym miejsca dla kolejnych.
W każdym razie odprowadziłem ją do gildii i kupiłem sobie trochę prowiantu na te kilka dni, które spędzę u siebie sam. Tak. Wykupiłem dokładnie za tyle, ile planowałem, czyli dwieście pięćdziesiąt tysięcy. Pożegnałem się z Luną i skierowałem się do swojej willi.
- Musiałbym sobie kupić szlafrok, w którym będę łazić po mej posiadłości oraz piżamę, a nie w tych samych ciuchach cały czas spać. - powiedziałem do siebie i zamknąłem willę na klucz.
Następnie się umyłem. Prowiant oczywiście zostawiłem w kuchni. Kolejny dzień. Wciąż nie zauważyłem, aby posiadłość ta była zamieszkiwana przez jakiegoś ducha. Wygodnie ułożyłem się w moim łóżku i zasnąłem. Następne dni mijały spokojnie. Nic się nie działo. Grałem na swej gitarze, jadłem, piłem, rozglądałem się po willi w poszukiwaniu zjawisk paranormalnych i nic. W końcu nadszedł ten dzień, w którym postanowiłem stawić się w gildii. Dzień moich urodzin.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top