III

Plecy Kazuhy były niezwykle wyprostowane, krok spokojny i miarowy. Scaramouche kroczył za nim bezszelestnie, żując swoje wargi i spoglądając na niego co chwila, aby sprawdzić czy nie patrzy się za siebie.

Ciężko było mu nie odwrócić się i nie uciec, albo zatrzymać się i patrzeć, jak się oddala, a wraz z nim cała ta otoczka okropnych uczuć. Jak na coś, co nie było nawet człowiekiem, miał ich zdecydowanie za dużo, od zawsze. Pewnie był najgorszą kukłą Raiden pod tym względem. Nic dziwnego, że został wypuszczony, kto miał sobie poradzić z jego emocjami, jak on sam sobie z nimi nie radził?

Zamiast tego szedł jednak wytrwale, jego kroki tak samo miarowe i kalkulowane, jak Kazuhy, z tym, że być może mniej spokojne, bardziej napięte.

Był zapatrzony w sposób, w jaki wiatr muskał białe kosmyki Kazuhy, które niesforne uwalniały się z jego luźnej kitki.

Czas wydawał się płynąć powoli, każda minuta była, jak trzy godziny, a oni nie rozmawiali. Bo jak mieli?

Scaramouche wydawało się, że minęły wieki, zanim Kazuha zdecydował, że powinni zatrzymać się i coś zjeść w ramach obiadu.

— Masz coś do jedzenia? — zapytał Scaramouche, kiedy ten po prostu usiadł na trawie i czekał bezczynnie, aż się go nakarmi. To zaczynało być irytujące

— Manju? — wzruszył ramionami, Scaramouche zadrgała powieka, wściekłość wezbrała w nim jeszcze bardziej, kiedy Kazuha posłał mu swój beztroski uśmieszek — Nie złość się tak. Twoje smakowały lepiej.

Scaramouche prychnął i usiadł obok niego, opierając policzek na otwartej dłoni. Oparł łokieć na skrzyżowanych nogach i patrzył w dal, obserwując niebieskie morze. Słońce zlitowało się nad nimi, i schowało się częściowo w chmurach. Było przyjemnie ciepło. Od wody wiał chłodny wiatr.

Kazuha objął ramionami nogi i oparł głowę na kolanach. Kiedy na niego spojrzał, bo nie potrafił się nie odwracać w jego stronę, odkrył, że jego czerwone oczy przypatrują się mu już od jakiegoś czasu.

— Co się tak gapisz?

Kazuha nie odpowiadał, widać było, że go usłyszał, mimo to mrugnął jedynie i nie przestawał.

— Zjadłeś całe moje jedzenie, więc, jak nie chcesz zdechnąć z głodu to wyciągaj swoje bułki i jedz, zanim stracę cierpliwość.

Kazuha nie odpowiadał wciąż, choć jego usta wykrzywiła sie w uśmiechu, który następnie ukrył za ramieniem, Scaramouche odwrócił się do niego całkowicie i posłał mu spojrzenie przepełnione trucizną, takie, które sprawiało, że jego podwładni w Fatui drżeli ze strachu.

Usłyszał na to tylko cichy chichot.

— Wyciągaj jedzenie i mnie nie denerwuj — wysyczał — Nie będę tu siedział cały dzień.

Kazuha westchnął.

— Manju na śniadanie, na obiad i na kolację.

Wzrok miał nieobecny, a ton głosu trochę, jak rozpieszczony bachor, przechylał głowę na jedną to na drugą stronę.

— Co?

— Nie chcesz jeść czego innego?

Scaramouche nie drgała już jedynie powieka, ale i wargi, irytacja atakowała jego twarz krótkimi spazmami. Kazuha jedynie oglądał go niewinnie.

— A masz coś innego?

Pokręcił głową.

— Cholera jasna.

Wstał, jego dłonie były zaciśnięte w pięści i przez chwilę przyglądał się jego nieskazitelnej twarzy, mając ochotę ją skazić. Zamiast tego oddalił się w kierunku morza, Kazuha patrzył za nim, nie wstając.

— Gdzie idziesz?

— Odwal się — fuknął, a potem słabiej — Proszę.

Szedł po piasku, a kiedy fale były na tyle blisko, że prawie oblewały jego nogi, użył swojej wizji i uniósł się w powietrzu.

— Wow.

Nie odwrócił się do niego zamiast tego zaczął skanować wzrokiem przejrzystą taflę wody. Było mnóstwo ryb, pływających w pobliżu brzegu. Skupił wzrok na jednej z nich, która wyglądała obiecująco i wykonał szybki ruch ręką, wir powietrza przeciął wodę niczym sztylet.

Wyciągnął zdobycz z wody i zwrócił się w kierunku brzegu. Przeszedł plażę i zatrzymał się przy Kazusze, który obserwował ze zdumieniem wypisanym na twarzy.

— Umiesz chociaż rozpalić ogień?

Kazuha zerwał się na równe nogi, na jego twarzy pojawił się nagle niezwykle radosny uśmiech. Scaramouche uniósł jedynie brew.

Pomógł mu zebrać drewno i rozpalić ogień, nad którym następnie zaczęli piec swoją zdobycz. Kazuha wyciągnął z plecaka lichą ilość podstawowych przypraw i Manju, które wyglądały naprawdę niefortunnie.

— Sam je robiłeś?

Kazuha pokiwał głową.

— Teraz rozumiesz.

— Nie rozumiem tylko, jakim cudem tak długo przetrwałeś, jeżeli masz do tego dwie lewe ręce. Nie byłeś, nie wiem, pustelnikiem przez dobre parę lat?

Kazuha lekko się speszył.

— Zwykle nie podróżowałem sam — przyznał — na szczęście zawsze był ze mną ktoś, kto potrafi gotować.

— Nie mogę w to uwierzyć.

— Poza tym... to — wskazał na Manju — da się zjeść... ostatecznie...

Scaramouche spojrzał na wskazane jedzenie z politowaniem, a potem na Kazuhę.

— Jednak widać, że szlachcic z ciebie — postanowił skomentować. Fakt, że Kazuha nie umiał gotować sprawiał mu aż za dużo frajdy.

Kazuha oburzył się jawnie na te słowa.

— Jaki szlachcic?

— Ty. Burżujski pasożycie — zaśmiał się — Pranie też za ciebie robi kto inny?

Kazuha zmarszczył brwi.

— A co? Ty natomiast umiesz zupełnie wszystko?

— Jestem przedwieczny — powiedział, uśmiechając się leniwie i arogancko — Jest mało rzeczy, których nie umiem robić. Kiedy żyje się tyle co ja, wiedza przychodzi mimowolnie.

Przemilczał fakt, że gotować Aether usiłował nauczyć go zupełnie niedawno i to, że Manju, którymi Kazuha tak chętnie się częstował były ze sklepu. Zamiast tego zamknął oczy i zadarł nos, widząc krzywą minę swojego towarzysza.

Kazuha nic nie odpowiedział. Scaramouche widział lekki rumieniec na jego policzkach, i uśmiech nie mógł zejść mu z twarzy, obserwował go z zapalczywością z jaką on wcześniej to robił.

Wsłuchał się w trzask płomieni i szum fal. Kazuha siedział pochylony do przodu, uparcie nie chcąc na niego spojrzeć. Scaramouche starał się przezwyciężyć chęć, aby dotknąć kosmyk włosów, który łaskotał mu policzek. Jego dłoń zawisła w powietrzu, już w połowie gestu. Kazuha odwrócił się do niego z pytaniem w oczach. Ręka Scaramouche opadła bezwładnie u jego boku

—Ryba jest już gotowa — powiedział tylko, odwracając wzrok.








Po drodze zatrzymała ich para żołnierzy, ale kiedy rozpoznali Kazuhę, przestali być, aż tak podejrzliwi. Nie przez jakiś specjalny szacunek, jakim go darzyli, a dlatego, że był jedną z osób, która często przemierzała te szlaki. Keadehara nie było to już nazwisko budzące respekt. Czasy pięciu szkół dawno przeminęły, a ród popadł w ruinę. Jego zasługi podczas walki z Raiden pozostawały przemilczane, nie z powodu jakiegoś zakazu, ale przez to, że nikt nie chciał otwarcie wspominać o wystąpieniu zbrojnym przeciwko swojej Archonce. Stąd zwykli żołnierze nie mieli pojęcia, z kim tak naprawdę rozmawiali.

Scaramouche to irytowało, ale Kazuha rzucił mu krótkie spojrzenie, dając mu znak, aby nic nie mówił. Przygryzł dolną wargę i zaczął lekko tupać nogą ze zniecierpliwienia, słuchając protekcjonalnej gadki dwóch półgłówków, którym wydawało się, że posiadają więcej władzy niż rzeczywiście mieli.

— Kaedehara, pozwól więc, że zapytam czysto profilaktycznie: Skąd zmierzacie? Dokąd idziecie? Co macie w torbach? Pracujecie dla Fatui?

Kazuha zwrócił się do niego, aby pokazał torbę. Zdjął ją z ramienia i podał mu bez słowa, starając się nie patrzeć w stronę dwóch żołnierzy. Gdyby teraz ich zobaczył to szlag by go trafił. Jeżeli traktowanie wszystkich podróżnych, jak jakichś zbirów było czynnością standardową, to sprawy miały się gorzej niż mu się wydawało.

Znał jeszcze jedno takie państwo, kontrolujące swoje granice i obywateli do granic obsesji.

— Wszystko w porządku — powiedział w końcu jeden z nich, oddając Kazusze obie torby — Dobrej nocy.

Kiedy odeszli, Scaramouche odetchnął głęboko.

— Robią tak za każdym razem?

— Tak.

— To jest niepoważne.

— Wiedzą, że byłem na wygnaniu i wiedzą o moich kontaktach z piratami w Liyue.

Scaramouche odwrócił się oburzony w stronę dwóch oddalających się figur.

— Mają mnie za przemytnika — zaśmiał się Kazuha.

— A to ścierwa.

Już miał zamiar za nimi iść, potrzeba wytłumaczenia im z kim rozmawiają paliła mu język. Nie mieli pojęcia, nie mieli najmniejszego pojęcia—

— Przestań, to nie ma sensu — Kazuha złapał go za rękę i pokręcił głową.

— Ale oni...

— Zapomnij o nich.

Przez chwilę chciał mu się wyrwać i nakrzyczeć, że nie ma dla siebie szacunku. Kazuha jednak trzymał go mocno, splótłszy razem ich palce, zaczął go ciągnąć w swoją stronę, dopóki Scaramouche nie odpuścił i nie potoczył się za nim.

— Nie ma sensu denerwować się w taką noc — powiedział Kazuha już, kiedy szli obok siebie, ich ręce wciąż splecione razem w uścisku przy ich bokach.

— Ta noc mi już zbrzydła.

Kazuha jedynie ścisnął jego rękę mocniej i przyciągnął go jeszcze bliżej siebie, tak, że szli ramię w ramię. Scaramouche nie oponował, pozwolił mu się prowadzić, patrząc z boku na profil jego twarzy, szczere oczy, w których odbijały się nieprawdziwe gwiazdy tego świata i lekki uśmiech, dołeczek w gładkim i pulchnym policzku.

Poczuł przemożną ochotę, aby go pocałować i zdając sobie z tego sprawę, spuścił wzrok, czując, jak kolor wstępuje na jego policzki.

Wkrótce zatrzymali się na biwak. Kazuha wybrał drzewo, które rosło u stóp stromego wzgórza i zrzucił z ramion swój plecak bezceremonialnie. Scaramouche odczuł brak jego bliskości, kiedy odszedł w kierunku morza, ogłaszając, że teraz to on złowi im kolacje.

Scaramouche zajął się więc rozpalaniem ognia i rozkładaniem śpiworu dla Kazuhy. Cisza pomiędzy nimi napawała go dziwną ekscytacją, jakby miała oznaczać coś wielkiego.

Kazuha wrócił z rybą i dwoma krabami, na które Scaramouche się skrzywił.

— Umiesz przyrządzać kraby? — zapytał Kazuhy

Pokręcił głowa.

— Więc puść te biedne stworzenia wolno.

Kazuha ukląkł, aby pozwolić krabom odejść tam skąd je przyniósł.

— Wybaczcie — wyszeptał do nich.

Scaramouche wziął od niego rybę i zabrał się do przyrządzania jej, tak jak ostatnio.

— Niedługo znudzi ci się też ryba — powiedział, tylko trochę dokuczliwie.

Kazuha nic nie odpowiedział tylko uśmiechnął się i obserwował proces gotowania. Usiadł obok niego, tak, że ich ramiona się dotykały. Scaramouche nie miał serca ani ochoty, aby się odsunąć.

Kazuha pochłonął zrobioną przez niego rybę w zawrotnym tempie. Scaramouche nie wierzył, że była ona, aż taka pyszna.

Kazuha patrzył na jego porcję, której Scaramouche nie skończył nawet w połowie. Nie miał tego dnia nerwów na jedzenie. Był zbyt zajęty patrzeniem, jak Kazuha oblizuje swoje usta.

Kazuha wyglądał, jakby coś od niego chciał, Scaramouche odkroił więc kawałek ryby pałeczkami i wyciągnął rękę w jego stronę, usatysfakcjonowany, kiedy Kazuha otworzył usta i pozwolił się nakarmić.

Kiedy odkroił kolejny kawałek, Kazuha już czekał na kolejny kęs. I kolejny. I kolejny, dopóki porcja Scaramouche całkowicie nie zniknęła.

Mimo to Kazuha wciąż patrzył na niego tym samym marzycielskim wzrokiem, złapał go za rękę i oparł głowę o ramię, a po jakimś czasie, kiedy już oboje leżeli pod śpiworem, zasnął, wtulając głowę w jego klatkę piersiową. Scaramouche nie potrafił skupić się na tyle, aby zasnąć, chłonąc ciepło jego oddechów na swojej skórze.






Po zjedzeniu ryby wyruszyli w drogę idąc ramię w ramię. Kazuha spoglądał na niego od czasu do czasu z małym uśmiechem, który zbijał go całkiem z tropu, przez co się irytował. Musiał jednak przyznać, że preferował taki stan rzeczy niż jego pochmurną i smutną twarz. Gniew mu się bardziej podobał, ale nie ten podszyty cierpieniem, przez które stawały mu łzy w oczach.

Dalsza wędrówka była łatwiejsza, mieli jeszcze dzień drogi do miasta, a otaczający ich krajobraz był wciąż na wpół dziki i niezamieszkany. Z dala można już było dostrzec górę, na której stała świątynia Yae Miko. Planem było zatrzymać się przy brzegu, w pobliżu przystani, do której raz dziennie dobijał statek dla ludzi chcących się przeprawić na główną wyspę. Był on głównie dla żołnierzy szogunatu w barakach klanu Kujoh. Pomimo, że wojna ustała, niewielki oddział wciąż tam stacjonował, aby patrolować tereny, którymi ostatnio zaczęli się interesować Fatui. Scaramouche wiedział, że wysłano za nim Childe, i to właśnie jego niezarejestrowane przybycie wywołało poruszenie. Nie wspominając już o piecu w Tataratsunie i miejscu spoczynku Orobashi, gdzie zawsze kręciło się trochę agentów. Scaramouche pamiętał, że skrystalizowany szpik kostny potwora był dla Doktora niezwykle cenny.

Były to miejsca, w których łatwo się niepostrzeżenie zaczaić, wyspy pomiędzy Watatsumi a Narukami były zapomnianą ziemią niczyją, nad którą jeszcze do niedawna wisiała długowieczna klątwa. Kraj potrzebował czasu, aby stanąć na nogi, ale Scaramouche podejrzewał, że tym razem może mu się to udać. Nie sądził, że kiedykolwiek będą w stanie pozbyć się wpływów Fatui całkowicie, ale kto wie, może Aetherowi uda się i temu problemowi jakoś zaradzić. Gość był, jak idealny plaster na każdą ranę. Jeszcze niedawno nie wierzono, że ktoś jest w stanie zdjąć klątwę Orobashiego, ani w to, że duchy Tsurumi przestaną się błąkać w wiecznej mgle.

Cholera, Scaramouche nie wierzył, że ma jakąkolwiek szansę na choćby imitacje normalnego życia, z dala od Doktora i innych, z dala od jego własnych chorych ambicji. A jednak Aether mu ją dał.

I teraz Kazuha. Jedna z osób, które nigdy nie powinny mu wybaczyć.

— O czym tak myślisz? — jego głos wyrwał go z myśli. Spojrzał na Kazuhę i zauważył, że od jakiegoś czasu już stoją w miejscu — Coś nie tak?

Potrząsnął głową i ruszył dalej, mijając go bez słowa. Kazuha westchnął przeciągłe i podążył za nim.

— Znowu te twoje humorki? — mruknął bardziej do siebie niż kogokolwiek — A już myślałem, że mnie lubisz.

Scaramouche zaśmiał się.

— Skąd ten niedorzeczny pomysł?

— No — Kazuha w moment był już przy nim, szturchnął go ramieniem i uśmiechnął się — Złowiłeś dla mnie rybę. Nie sądzę, że zrobiłbyś to dla każdego. A ja nawet cię nie prosiłem.

Scaramouche wywrócił oczami.

— Chciałem uniknąć twojego narzekania. Czasami naprawdę działasz na nerwy, wiesz?

— Tylko twoje. Inni kochają moje towarzystwo.

Scaramouche prychnął i spojrzał na niego przeciągłe.

— Musieli nie widzieć cię pijanego.

Poczuł satysfakcję, kiedy policzki Kazuhy lekko się zaróżowiły.

— Haha. Zmieńmy temat — uśmiechnął się sztywno.

Scaramouche zachichotał. Kazuha dał mu kuksańca w bok, na co on odpowiedział lekkim pchnięciem, przynajmniej tak myślał, dopóki Kazuha się nie zatoczył. Szybko wyciągnął drugą rękę, aby go ustabilizować.

Następnie wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Zobaczył błysk w jego oku, kiedy Kazuha nagle wyprostował się i mocno pchnął w tył. Scaramouche, będąc w zupełnym szoku, stracił równowagę. Wyciągnął rękę i zdążył jeszcze złapać Kazuhę w nadgarstku, ciągnąć go za sobą w dół, ponieważ wyglądał na zbyt zadowolonego z siebie.

Oboje upadli na trawę z cichym stęknięciem. Scaramouche otworzył usta, już miał zacząć marudzić, ale kiedy spojrzał na niego, wszystkie słowa na chwile zamarły mu w gardle. Kazuha wylądował na nim i patrzył na niego wielkimi oczami. Z tej odległości jego włosy wyglądały jeszcze bardziej jedwabiście, a kilka kosmyków łaskotało mu policzek. Zauważył też nieliczne blade piegi, którymi usiane były jego nos i czoło. Rzęsy Kazuhy były białe, jak jego włosy.

Scaramouche przełknął ślinę. Kazuha poruszył się i moment prysnął, kiedy w jego brzuch zaczął wbijać się ostry łokieć. Następnie Kazuha rzucił mu w twarz garść trawy, całkowicie go tym deprymując.

— Co do chuja?

— Nie patrz się tak na mnie — mówił, jego policzki były całkowicie czerwone — Bo...

Scaramouche wypluł źdźbła trawy które wylądowały mu w ustach.

— Nie patrzyłbym się, gdybyś ty się tak nie patrzył.

— Nie patrzyłem się.

— Akurat.

— No dobra, ale ty patrzyłeś się pierwszy.

Scaramouche spojrzał na niego z niedowierzaniem i zobaczył, że Kazuha się uśmiecha, nic więc nie mógł już zaradzić na uśmiech, który wkrótce zagościł i na jego twarzy.

— Wiesz co?... No dobra. No i co?

— No i co? — odparł Kazuha rozbawiony.

— Ty mi powiedz.

— Ty zacząłeś.

— Wiesz co, kurwa, zaczynasz mnie irytować—

Znowu dostał kępa trawy w twarz. Scaramouche natychmiast zepchnął go z siebie i nachylił się nad nim, aby się odpłacić

— Nie no, teraz to już się doigrałeś — powiedział, rwąc trawę ze wściekłością i bezlitośnie zaczął go pod nią zakopywać — Przestań rzucać tym jebanym zielskiem.

Kazuha śmiał się tylko i próbował zasłonić się rękami z marnym skutkiem. Scaramouche nie potrafił się oprzeć oczarowaniu, które go ogarnęło. Nigdy nie słyszał takiego śmiechu, czystego i szczerego. Nachylił się nad nim i powoli wypuścił kępę trawy, którą akurat trzymał.

— Ach, jesteś taki... — zaczął, jego głos inny — Jesteś taki...

Kazuha opuścił dłonie powoli i otwarł oczy, aby na niego spojrzeć. Niczym nieskrępowana serdeczność, jaką w nich zobaczył ścisnęła mu serce. Jego śmiech powoli ucichł, pozostał tylko szeroki uśmiech, od którego musiały boleć go policzki. Scaramouche uniósł dłoń, niepewny czy bardziej chce dotknąć jego policzków czy zatopić ją w jego włosach. Jego ręka zawisła w powietrzu, a Kazuha powoli wyciągnął ku niej swoją własną i przyciągnął, aby złożyć na jej wierzchu mały pocałunek, następnie przyłożył ją do swojego policzka, spoglądając na Scaramouche pytająco.

— Och, jak ja cię lubię — wyszeptał, jakby sam do siebie — To jest nie do wytrzymania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top