Rozdział IV

Amelia poszła ze mną do stajni. Pożegnała się, a ja wróciłam do Luny. Klaczka zarżała na powitanie, a ja uśmiechnęłam się i wyprowadziłam ją z boksu. Przywiązałam konia do jednego ze stanowisk i zaczęłam czyścić jej kopyta.

- Podnieś ją. - jęknęłam do Luny i naparłam na jej nogę całym ciężarem swojego ciała.

Klacz najwyraźniej tego nie lubiła, bo dopiero po kilku razach udało mi się ją zmusić do podniesienia. Tak więc gdy skończyłam ją czyścić, byłam cała spocona. Założyłam jej kantar i wyprowadziłam na pastwisko. Klaczka radośnie bryknęła kilka razy i pogalopowała przed siebie. Ja natomiast wróciłam do brudnej roboty i zaczęłam czyścić jej boks. Gdy skończyłam, przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Zerknęłam jeszcze szybko na zegarek i z zadowoleniem stwierdziłam, że wystarczy mi czasu. Weszłam więc do biura i zapytałam panią Kasię o pozwolenie na krótką jazdę. Ta zamyśliła się i powiedziała:

- A masz wystarczające umiejętności? Nie było jeszcze jazdy oceniającej.

- No chyba nie jest tak źle, żebym miała z niej spaść. Tylko chciałam poćwiczyć.

Pani westchnęła.

- No dobrze. Ale ostatni raz!

Gorliwie przytaknęłam i pobiegłam jak najszybciej po Lunę. Najszybciej jak się dało przygotowałam ją do jazdy i zabrałam na maneż wysypany piaskiem. Wskoczyłam szybko na ną żeby nie zdążyła wymyślać i zrobiłam krótką rozgrzewkę.

Po chwili postanowiłam trochę poskakać.  Stajenny  pomógł mi ustawić proste przeszkody,  a gdy skończył przyjechałam kawałek galopem i przeskoczyłam  belkę siana. Luna zrelaksowana żuła wędzidło, a ja już pewniej siedziałam w siodle. Pokonałyśmy tak cały tor, aż nagle zauważyłam że ktoś wchodzi na maneż. Był to wysoki brunet, najprzystojniejszy z wszystkich chłopaków na obozie. Co było pewne wszystkie dziewczyny na niego leciały. 

- Hej Laura. Świetnie jeździsz. - pokiwał głową z uznaniem.

-Huh,  dzięki. Można tylko wiedzieć kto panu kazał mnie szpiegować?

Zarumienił się i odpowiedział:

- Pani Trenerka kazała nam w grupach przygotować ognisko. Jesteśmy razem.

Taa na pewno nas pani tak przydzieliła. Klaczka jakby mnie zrozumiała zarzuciła łbem, a ja chcąc lub nie zeskoczyłam na piasek i poprowadziłam ją do stajni. Rozsiodłałam ją i pognałam za Szymkiem.

Przygotowywaliśmy kiełbaski i desery, gdy nagle coś mi się przypomniało. Na nieszczęście chłopak zniknął i musiałam poprosić Amelię, żeby dopilnowała reszty. Ciutkę zawstydzona wymknęłam się z kuchni i pobiegłam do siodlarni. Myślałam że pójdę na zawał, gdy zobaczyłam kolegę pasującego z wielkim zapałem moje siodło. Co to to nie! 


****

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top