9. Kolejne kłopoty
Moje płuca prawie wypadły mi gardłem, kiedy ktoś otworzył drzwi. Gwałtownie oddychając, popatrzyłam na twarz niskiego mężczyzny w podeszłym wieku. Był prawie łysy, miał łagodne rysy twarzy, niebieskie oczy, pulchny nos, a na nogach sztruksowe spodnie.
- Słucham? - zapytał staruszek.
- Dzięki Bogu - wdech. - Proszę mi pomóc - mocny wydech.
- W czym pomóc? - W jego oczach malowała się troska.
Popatrzyłam na niego jak na głupka. Stała właśnie przed nim dziewczyna wyglądająca jakby ją pociąg przejechał, wypluwająca płuca i obdrapana przez gałęzie.
- Mogę wejść? Błagam. - Ułożyłam ręce jak do modlitwy.
Usłyszałam kobiecy głos gdzieś na korytarzu domu. Po chwili twarz młodszej od dziadka brunetki wychyliła się nad jego ramieniem.
- O co chodzi? - zapytała.
- Mogę choć na chwilkę wejść? Proszę. Goni mnie. - Oparłam się o ścianę.
- Kto cię goni? - Jej ton głosu zmienił się nagle.
- Później wyjaśnię. Proszę.
Kobieta bez słowa wpuściła mnie do środka i poprowadziła do salonu. Wskazała na brązowy fotel, na którym usiadłam, a ona z mężczyzną zajęli miejsca na kanapie.
- Dziękuję - odetchnęłam głośno.
Brunetka patrzyła na mnie wyczekująco, a starszy pan podejrzliwie i nieufnie. Mieli bardzo podobne oczy i usta, więc zgadywałam, że to jego córka.
- Co się stało? - zapytała podejrzliwie.
- Zostałam porwana. Właśnie uciekłam jednemu z nich.
Wydała z siebie okrzyk i złapała za policzki. Jej troska mieszała się z ekscytacją, jakby moja sytuacja była jakąś odskocznią od ich spokojnego, wiejskiego życia.
- Naprawdę? - zapytał mnie mężczyzna.
- Tak. Musiałam się ukryć. Gdzie jestem?
- Niedaleko Tucson.
- Tam mieszkam! - powiedziałam piskliwie.
- Co teraz będzie?
- Muszę jakoś wrócić do domu. Boję się, że on nadal tu jest.
- Kto?!
- Nie ważne. Mogę tu chwilę przeczekać? - poprosiłam najmilszym głosem, na jaki się zdobyłam. - I proszę wezwać policję.
- Jasne! Oj, skarbie... wyglądasz okropnie. Ile musiałaś przejść... - zaczęła się nade mną użalać.
Dowiedziałam się, że nazywała się Maura Heard i pracowała w piekarni. Przyniosła mi kanapkę, którą zrobiła sobie na lunch. Nie patrząc na nich, konsumowałam kromkę, jakiej nie jadłam od tygodnia. Kobieta widząc, że mi smakuje, doniosła jeszcze jedną.
Później rodzina pozwoliła mi się umyć. Dali mi ręcznik, ubranie córki Maury, a mydło z szamponem czekało pod prysznicem. Z chęcią weszłam do kabiny i puściłam ciepłą wodę. Zmyłam z siebie bród i niemiłe wspomnienia z Brutalem. Rozkoszowałam się chwilą, gdy piana spływała po moim ciele, a włosy pachniały truskawkami. Nie chcąc się za bardzo narzucać, wyszłam dość szybko spod prysznica i ubrałam różową bluzkę, szare spodnie dresowe i kapcie. Pod spodem miałam także bieliznę, której nie chciałam na początku ubierać, ale lepiej wyprana kogoś niż tygodniowa moja.
Wróciłam do salonu, gdzie nie było już pana Heard, tylko sama kobieta.
- Ojciec wyszedł z domu, bo tu nie ma zasięgu - oznajmiła.
Jęknęłam zawiedziona, bo myślałam, że już dawno powiadomili władze o moim pobycie w ich domu.
- Ale dziękuję bardzo za gościnę. - Uśmiechnęłam się i przeczesałam palcami wilgotne włosy.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Usiadłam obok niej i patrzyłam, jak rozwiązywała krzyżówkę. Po chwili jednak ją odłożyła i przysunęła się bliżej mnie. Instynktownie uciekłam od niej, na co na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech.
- Przeżyłaś koszmar, co? Nie potrafię sobie nawet tego wyobrazić...
- Tak... - Odwróciłam wzrok, oglądając wiszące na ścianach obrazy.
- Zrobili ci krzywdę?
Zastanawiałam się nad odpowiedzią, bo krzywda ma różne definicje. Kobieta nie czekała na odpowiedź, tylko mocno nie przytuliła. Już nawet nie protestowałam, bo potrzebowałam wsparcia, a w jej ramionach czułam się jak u mamy. W moich oczach wezbrały się łzy na wyobrażenie jej czekającej na mnie w domu.
Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi. Spłoszona schowałam się za fotelem. Maura popatrzyła na mnie z politowaniem, a potem podeszła powoli do drzwi.
Usłyszałam tylko głos, a już rozum kazał mi uciekać. Pobiegłam z bijącym sercem do sąsiedniego pokoju, który okazał się sypialnią. Nie zważając na nic, otworzyłam szafę i wgramoliłam się pod wiszące na wieszakach sukienki. Nadal słyszałam rozmowę kobiety z kierowcą samochodu. Nie miałam wątpliwości, że to on. Znalazł mnie. Zabije rodzinę i otworzy szafę. Znowu mnie zabierze i nikt mi już nie pomoże. Zasłoniłam się jakimś ubraniem i skuliłam jeszcze bardziej. Nie słyszałam już nic oprócz własnego tętna. Przerażenie narastało z każdą sekundą, a ja walczyłam ze zdradzającym mnie oddechem.
- Sarah! - usłyszałam.
Podniosłam delikatnie głowę i nasłuchiwałam. Znów powtórzono moje imię i rozpoznałam głos Maury. Już chciałam otwierać drzwi szafy, gdy pomyślałam, że to może Adam każe jej mnie zawołać. Może mu uwierzyła w jakąś historyjkę, albo trzyma przy jej głowie lufę pistoletu.
- Sarah! Możesz wyjść!
Prędzej czy później musiałam. Otworzyłam drzwi i wyjrzałam czy nikt nie stał za nimi. Widząc pustkę zakradłam się do łóżka. Stamtąd do biurka, a dalej już do wyjścia z pokoju. O mało nie wpadłam na kobietę, która właśnie chciała szukać mnie w sypialni.
- Tu jesteś!
- To było on! - pisnęłam.
- Kto? - Zmarszczyła brwi.
- Poszedł?!
- Czeka przed domem.
Spanikowałam i zaczęłam biegać po korytarzu. Dlaczego jeszcze tu był? Maura go nie wygoniła?
- Czemu czeka?
- Spokojnie, on jest dobry. Pomoże ci. - Uśmiechnęła się pewna tego, co mówiła.
- Wie, że tu jestem?!
- Tak, możesz z nim wrócić do domu. Już będziesz bezpieczna, kochanie. - Po tych słowach mnie przytuliła.
- Nic pani nie rozumie!
- To pan policjant, Sarah. Chcesz go zobaczyć i się upewnić?
Może jednak się pomyliłam? Tata Maury mógł już zdążyć zadzwonić po odpowiednie służby. Rzuciłam się do salonu i wskoczyłam na kanapę. Wyjrzałam przez okno i zamarłam.
Nie, to nie była policja. I tak, to był Adam. Co najgorsze - patrzył w okno. Patrzył na mnie. Zobaczył mnie.
- Gdzie jest wyjście?! Jakieś tylne? - krzyknęłam do Maury.
- W kuchni do ogródka. Ale dlaczego...?
Krzycząc przekleństwa, pobiegłam do kuchni. Kobieta nadal nie pojmowała, co właśnie zrobiła. Była jeszcze bardziej ufna ode mnie. Na prawdę uwierzyła, że Adam był policjantem?! Przecież tłumaczyłam, że w pobliżu nadal może grasować porywacz! Nie miał na sobie munduru!
- Kim jest ten mężczyzna? - zapytała blada jak ściana.
- Porywaczem! Złą osobą! Pomóż mi przynajmniej przed nim uciec!
- Co ja narobiłam... - Zakryła usta dłońmi.
Ale już więcej mnie nie zobaczyła. Wyszłam tylnymi drzwiami do ogródka, oddzielonego od innych domów płotem. Był z tym niemały problem, ale jakoś go przeskoczyłam. Mignęła mi myśl, że Adam może zrobić krzywdę Maurze lub jej ojcu. Już chciałam się wracać, gdy tuż przy moim uchu usłyszałam świst pocisku. Przyspieszyłam na trzaski gałązek za mną. Mężczyzna mnie gonił, a ja nie miałam już jak uciec. Widział mnie i widziałby, gdzie bym się ukryła. Jedyne co mi pozostało, to unikać strzałów i chować się za krzakami, murami lub domami, które zaczęły się przerzedzać.
- Hej! Stój bo strzelę! - krzyknął.
Nie miałam wyjścia. Obawiałam się o własne życie, a nie miałam jak uciekać. I tak by mnie dorwał. Podszedł do mnie i wykręcił mi boleśnie ręce za plecy. Rzucałam się początkowo, ale zrozumiałam, że to nie miało sensu. Związał mi nadgarstki szorstkim sznurem, złapał za ramię i kazał iść prosto. Po dwóch minutach doszliśmy do ulicy, gdzie na poboczu stał ten sam samochód - czarne BMW. Wpakował mnie do bagażnika jak torbę i zamknął klapę.
Rozpłakałam się, a łzy paliły mnie w schłodzone przez wiatr policzki. Czułam się jak gówno. Było tak blisko... Prawie miałam możliwość powrotu do domu. Żywiłam do Maury wielką urazę i życzyłam jej wyrzutów sumienia do końca życia. Jej życia, bo moje zaraz się skończy. Jeśli nie z rąk porywaczy, to sama się zabiję.
Sama nie wiedziałam, ile jechaliśmy, bo pogrążyłam się w rozpaczy. Nie mogłam nawet w jakikolwiek sposób otworzyć bagażnika lub powiadomić innych kierowców, że się w nim znajdowałam, ponieważ miałam związane ręce. Nogami kopałam w klapę, ale to nic nie pomagało. Gdzieś czytałam, że w takich przypadkach trzeba wykopać lampę, a potem wyciągnąć przez nią rękę, ale a) nie wychodziło mi to i b) nie miałam wolnej ręki. Podskakiwałam na każdej dziurze i uderzałam o ściankę przy hamowaniu. Potraktował mnie jak worek na ziemniaki.
W końcu samochód zatrzymał się na dłużej i wiedziałam, że to koniec naszej podróży. Kroki zbliżyły się do tyłu auta, klapa się podniosła, oślepiło mnie słońce, Adam chwycił mnie pod pachy i wyciągnął z bagażnika. Rozejrzałam się wokoło i zobaczyłam jedynie opuszczony budynek i zaniedbany teren. Na murach widniało graffiti, ale ani jednego autora tych bazgrołów. Żadnej żywej duszy.
Szarooki poprowadził mnie do środka budowli, która składała się z parteru w jeszcze dobrym stanie i zniszczonej góry. Środek prezentował się lepiej niż zewnętrzna fasada. Okazało się, że jeden z cuchnących materacy będzie należał do mnie. Rzucono mnie na dziurawą gąbkę i usłyszałam tylko:
- Grzeczna dziewczynka.
Prychnęłam z pogardą, ale Adam udawał, że tego nie zauważył. A sam materac nie znajdował się na otwartym terenie, z którego łatwo uciec, tylko w jedynym pokoju z drzwiami. Była też mała, kwadratowa dziura w ścianie - okno, ale szkoda, że z kratami. Drzwi zamknięto, a ja położyłam się zmęczona na gąbce. Śmierdziała sikami i Bóg wie czym jeszcze, ale z czasem zaczęłam się przyzwyczajać.
W ten oto sposób wylądowałam kolejny raz w więzieniu, bo inaczej nie dało się tego nazwać, bez toalety, pożywienia, towarzystwa i godności.
Najlepsze uczucie więźnia? Wolność. Najgorsze uczucie uwolnionego człowieka? Utracona wolność kolejny raz.
W końcu ten sam mężczyzna przyniósł mi wodę. Odwiązał mi ręce, bym mogła się napić i na szczęście nie związał ich z powrotem. Patrzyłam na niego gniewnym wzrokiem, na co się zaśmiał.
- Co chcesz ze mną zrobić?
- Mnie nie pytaj.
- A kogo? - Uniosłam prawą brew.
- Ja tu tylko robię za szofera - zaśmiał się i wyszedł z pomieszczenia.
Czyli że Adam nie był tu szefem. Ktoś stał wyżej i był odpowiedzialny za powtórne uprowadzenie. Czułam się strasznie bezsilna... Bezczynne siedzenie i czekanie mnie zabijało. Nie rozumiałam, po co jeszcze mnie trzymali. Byłam dla nich niewygodna, więc dlaczego mnie jeszcze nie sprzątnęli? A może Damon z Adamem i nieznanymi mi ludźmi mieli inne zyski z mojego porwania? Chcieli mnie wykorzystać i sobie zarobić? Nie wierzyłam, że to powiedziałam, ale...:
- Boże, chcę umrzeć. Pomóż mi. Zakończ to.
Nie wiedziałam czy gdzieś tam u góry wysłuchano moich próśb, ale najwidoczniej nie. Żyłam nadal. Nie wiedziałam, czy można było to nazywać życiem... Oddychałam. Ale nie żyłam. Siedziałam dzień po dniu wgapiona w ścianę. Nie miałam nawet siły krzyczeć, wzywać przez okno pomocy. Gdzieś musieli być ludzie. Nigdy nie czułam się gorzej. Już wiedziałam, że sama się nie uwolnię. Człowiek nie został stworzony, by radzić sobie sam. Potrzebujemy pomocy, drugiej osoby, samotność jest naszym wrogiem. Musiałam znaleźć sojusznika, albo zgnić w tym piekle.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top