4. Więzienie


Następnego dnia obudziłam się wyprana z uczuć. Nadal walczyłam i nie poddawałam się, ale traciłam nadzieję, że kiedykolwiek wrócę do szkoły, zobaczę moją siostrę czy przyjaciółkę. Byłam pewna, że Lauren niedługo stąd wyjdzie. Jej ojciec był bogaty, a ona nie miała rodzeństwa. Rodzice traktowali ją jak oczko w głowie. 

Czasami zastanawiałam się, czy zapłaci okup i za mnie, ale po chwili śmiałam się z siebie w duchu. Oczywiście, że tego nie zrobi. Ludzie nie są tak dobrzy.

Tego dnia nie dostałyśmy też jedzenia. Nie odwiedził nas Damon ani Brutal. Sama nie wiedziałam, czy minął dzień, dwa, czy ani jeden. Straciłam poczucie czasu. Bez okna nie potrafiłam określić niczego. Zdawałam sobie jedynie sprawę, w jakiej beznadziejnej sytuacji się znalazłam.

- Sarah... - Lauren wyrwała mnie z rozmyślań.

- Tak?

- Może to okropne, ale cieszę się, że tu jesteś.

Faktycznie zabrzmiało nie najlepiej, ale wiedziałam, o co jej chodziło. Sama popadłaby w paranoję. Była bardzo strachliwa i w porównaniu do niej, cechowała mnie odwaga i zimna krew. Czułam, że jesteśmy sobie nawzajem potrzebne.

- Bez ciebie też było kiepsko - odpowiedziałam, patrząc w jej jasne oczy.

Uśmiechnęła się i usiadła bliżej mnie. Patrzyła przed siebie, czyli na drzwi, a ja pusto w ścianę. Musiałam jak najszybciej się stąd wydostać.

***

Kolejnego dnia (albo tego samego, ale zdążyłam zasnąć i się obudzić) do pomieszczenia wszedł Brutal. Na jego widok Lauren instynktownie schowała się za mnie, a ja zmierzyłam mężczyznę lodowatym spojrzeniem. Może i źle postępowałam, może powinnam okazywać strach i być posłuszna, ale Sarah Morgan to twarda osoba.

- Witam drogie panie - powiedział swoim mrożącym krew w żyłach głosem.

- O co chodzi? - zapytałam z bijącą pewnością siebie.

- Nie o ciebie, mała. Przychodzę do twojej koleżanki.

- Tak? - Lauren wychyliła się zza moich pleców i popatrzyła na Brutala. Mężczyzna usiadł na krześle i zapalił papierosa. - Dlaczego?

- Dlaczego?

- Twój ojczulek zgodził się zapłacić okup - oznajmił z satysfakcją.

- Mogę wrócić do domu? - zapytała z nadzieją.

- Jeszcze nie dzisiaj. Najpierw chcę otrzymać hajs.

- Czyli kiedy?

- Nie bądź taka ciekawska. - Oparł się o tył krzesła. - Wszystko w swoim czasie. 

- A co ze mną? - zapytałam.

- Twój stary jeszcze nie odpowiedział na naszą wiadomość. - Dmuchnął dymem prosto w moją twarz.

Starałam się nie kaszleć. Nienawidziłam zapachu dymu papierosowego. W ogóle nie ciągnęło mnie do palenia, a wręcz obrzydzało. A słowo "stary" pragnęłam wsadzić mu z powrotem do gardła.

Próbowałam wyobrazić sobie mojego tatę. Jak zachowałby się w takiej sytuacji? Pewnie razem z mamą siedzieli przy kuchennym stole i omawiali plan działania. Ja na ich miejscu zawiadomiłabym policję, ale pewnie porywacz im tego zabronił. Mimo wszystko oni prędzej nas znajdą. Moja mama pewnie płacze od kilku dni. Wrażliwa z niej kobieta. A co z Maggie? Na pewno przeżywa wszystko dwa razy mocniej ode mnie. 

Co postanowią? Oby nie zrobili niczego głupiego.

- Dostaniemy coś do jedzenia? - zapytała Lauren.

Brutal parsknął śmiechem. Nachylił się w naszą stronę i odpowiedział:

- Najwyżej wodę.

Nie widziałam w jej pytaniu niczego dziwnego. Skoro miał czelność nas więzić, mógłby zadbać o wyżywienie. Jesteśmy jak on ludźmi, a nie jakimiś śmieciami.

- Proszę, chyba od przedwczoraj nie miałyśmy niczego w ustach.

- Jak to? - porywacz zainteresował się jej odpowiedzią.

- Dzisiaj Damon nam nic nie przyniósł.

Popatrzyłam na brunetkę ze strachem. Udusiłabym ją za długi język. Zdradziła właśnie Brutalowi jedyny środek dostarczanego nam pożywienia. Do tego chłopak będzie miał kłopoty. 

Chwila! Czym ja się przejmowałam? Przecież Damon trzymał z nimi, był jednym z nich.

- I już nic wam nie przyniesie. Zaraz ja sobie z nim pogadam. - Brutal wstał agresywnie z krzesła i kopnął je z hukiem. Później rzucił się na drzwi i wyszedł zagniewany.

- O nie... - jęknęła Lauren.

Prychnęłam tylko. Nie miałam ochoty wmawiać jej, że nic się nie stało. Dziewczyna właśnie załatwiła nam śmierć z braku jedzenia. Lub picia. Na pewno mi, bo może ona już za chwilę stąd wyjdzie.

- Przepraszam, Sarah. - W jej oczach zebrały się łzy.

Wstałam z materaca i zaczęłam chodzić w tę i z powrotem. Zastanawiałam się, czy Damon i tak do nas przyjdzie. A może Brutal go pobije czy coś w tym rodzaju, że odechce mu się cokolwiek dla nas robić?

- Może lepiej jak będziesz siedzieć cicho, a myślenie lub odzywanie się, zostawisz mi - skomentowałam.

- Dobrze - zapłakała cicho. - Chcę stąd tylko wyjść.

- Nie tylko ty. Nie tylko ty....

***

Nasze dni opierały się na nudzie. Wcześniej cały czas rozmawiałyśmy, Lauren śpiewała i przyznałam, że była w tym dobra. Nie miałam książki, którą mogłabym przeczytać. Nie miałam nawet przedmiotu, którym rysowałabym po ścianach lub cięła linie. Jedyną odskocznią od spania było sikanie i robienie kupy. Fajnie, prawda? Załatwianie się było bardzo wstydliwe i upokarzające. Jedna z nas robiła to w rogu, z wiadrem pod sobą, a druga siedziała w drugim końcu małego pokoju i nuciła, albo robiła cokolwiek, by opróżniająca się nie czuła wielkiego stresu. Po kilku razach było mi już wszystko jedno. Nie obchodziło mnie, czy Lauren słyszy jak sikam. Ale teraz, gdy nie jadłyśmy, nie miałyśmy i czego wydalać.

Nastolatka była bardzo ucieszona, gdy w końcu odwiedził nas Damon. Przyszedł jednak wyrzucić zawartość wiadra. Przyznam, że trochę u nas śmierdziało. No, ale przykro mi, nie dali nam odświeżacza powietrza.

- Damon... Przyniesiesz nam coś do jedzenia? - zapytała nieśmiało Lauren.

- Nie mogę - odpowiedział szorstko.

- Chociaż do picia - nalegała.

- Chciałbym, ale mi zabroniono. Brutal siedzi na górze i sprawdza, czy czegoś wam nie niosę. Nie ufa mi.

- To mamy tu zdechnąć? - chamski ton powrócił.

- Sarah... Dobra, pogadam z nim, okej?

- Czekamy - odpowiedziałam, patrząc mu w oczy.

Usiadłam razem z Lauren na materacu i objęłam ją ramieniem. Głupio zrobiłam, że oddałam jej ostatnio całą kanapkę. Niestety byłam człowiekiem z dużą empatią. Zapominałam, że nie powinnam cenić życia innych ponad swoje.

Po jakimś czasie (pewnie niedługim) wrócił Damon. Zamknął drzwi, odstawił wiadro na podłogę i położył obok papier toaletowy.

- Przemyciłem. - Uśmiechnął się.

- A jedzenie? - zapytałam.

- Brutal powiedział, że się tym zajmie. Coś wam przyniesie.

- No mam nadzieję. - Popatrzyłam na niego. - Coś jeszcze?

- Słyszałem, że twój ojciec, Lauren, jeszcze dzisiaj zapłaci okup.

- Tak?! - Wyprostowała się jak struna. - Wypuścicie mnie?

- Nie wiem czy dzisiaj. Pewnie jak Brutal dostanie kasę to tak... Mam nadzieję - powiedział cicho, ale usłyszałam.

- Masz nadzieję?

Lauren patrzyła raz na mnie, a raz na niego.

- Nigdy nie było tu dziewczyn. Zwykle faceci z bandy, albo ktoś, kto podpadł Brutalowi.

- I? - ponagliłam go.

- Najczęściej ich zabijał. To pewnego rodzaju mafia, sprzątają niewygodnych ludzi, odwalają brudną robotę. Jesteście pierwszym przypadkiem porwania dla zysku. Więc nie wiem, co chce z wami zrobić.

Wypuściłam powietrze, które ku mojemu zdziwieniu przez cały czas wstrzymywałam. Pomodliłam się w duchu, by Brutal nie zrobił Lauren krzywdy.

- Damon - odezwała się dziewczyna.

- Co?

- Co tu robisz? - zapytała z żalem w głosie.

- No przyszedłem żeby...

- Nie o to mi chodzi - przerwała. - Co TU robisz?

Blondyn spuścił głowę, przygryzając dolną wargę.

- Sprzątam po nich.

- Wyplącz się z tego, póki możesz - dopowiedziałam.

- Nie mogę - szepnął i prawie otworzył drzwi.

- Czekaj.

- Myślisz, że chcę to robić? Nie... ale Brutal jest jedyną osobą, którą mam. Drugim ojcem. Siedzę w tym głównie już dwa lata, a on mi płaci, daje dach nad głową.

Patrzyliśmy sobie w oczy. Wierzyłam, że nie chce tego robić. Widziałam, że sprawia mu to ból. Prawie mu zaufałam... 

Stop! Może o to mu chodziło?! Zdobyć moje zaufanie, opowiedzieć jakąś tkliwą historyjkę, a potem zniszczyć. Był jednym z nich. Żadnym naszym pomocnikiem czy obrońcą. Pracował dla Brutala. Był taki sam jak on.

Po tym jak Damon wyszedł z naszej "celi", Lauren podzieliła się ze mną swoją opinią na jego temat. Uważała, że jest wart zaufania i może nam pomóc. Odpowiedziałam, by się o siebie nie martwiła. Jej ratunek to kwestia kilu godzin. Góra dnia. Zamknęła się i siedziała cicho resztę czasu. Ja czekałam na odwiedziny Brutala.

Jeszcze przed spaniem wszedł do piwnicy. Rzucił nam butelkę wody mineralnej i chleb w przezroczystym woreczku.

- Macie - mruknął. - Racja, za zwłoki okupu nie dostanę.

I wyszedł. Dostałyśmy dwie kromki suchego chleba. Każda z nas wzięła sobie po jednej i jadła w ciszy, przeżuwając wolno każdy kęs. Później wypiłyśmy trochę wody i odstawiłyśmy butelkę na bok. Napięta atmosfera między nami stopniowo się rozluźniała i znów zaczęłyśmy rozmawiać. Chciałam tego, póki miałam jeszcze towarzystwo.

Ze snu wybudził nas dźwięk przekręcanego zamka. Na korytarzu za plecami Brutala i Buki panowała ciemność więc zgadłam, że był środek nocy. Nadeszła upragniona chwila dla Lauren, a samotności dla mnie. Bez słowa wynieśli ją za ręce na zewnątrz. Krzyczała o co chodzi i ja także. Usłyszałam wyrwane z kontekstu zdanie: "Zapłacił okup." 

Zostałam znowu sama. Nie wiedziałam co z nią zrobili. Czy odesłali do rodziców, czy zabili. Jeśli to pierwsze - czy państwo Mol wezwą policję? Położyłam się z powrotem na materacu. Był cały tylko dla mnie... Zapadłam w głęboki sen składający się z koszmarów, prześladujących mnie od pierwszego dnia pobytu w tym miejscu.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top