2. Porwanie


Obudziłam się cała obolała i nadal zamroczona. Nie wiedziałam, ile czasu spałam i która była godzina. Nie miałam już worka na głowie, ani nawet związanych rąk. Leżałam na niewygodnym materacu, który oprócz krzesła był jedynym "meblem". Światło dawała goła żarówka zwisająca ze środka sufitu. Nie zarejestrowałam żadnego okna, więc nie potrafiłam ocenić pory dnia.

Wstałam z trudem i dostrzegłam siniaki na ramionach oraz nogach. Byłam ubrana tak jak wcześniej. Miałam nadzieję, że nie zrobili mi krzywdy. Nie wykorzystali, gdy byłam nieprzytomna.

Podeszłam do solidnych, czarnych drzwi i sprawdziłam, czy są zamknięte. Oczywiście były. Objęłam wzrokiem jeszcze raz cały pokój i nie dostrzegłam niczego oprócz nagich, szarych ścian i zielonego linoleum na podłodze. 

Usiadłam na krześle i przejechałam palcami po twarzy. Bolała mnie dolna warga, a po dotknięciu na opuszku została zaschnięta krew. Przyciągnęłam nogi do piersi i zaczęłam płakać. Zastanawiać się, dlaczego mnie porwano. Jaki mieli motyw skoro ani ja, ani moi rodzice nie byli nikim ważnym czy bogatym. 

I co najważniejsze - co będzie dalej?

***

Po jakimś czasie usłyszałam zgrzyt zamka. Drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł mężczyzna w kominiarce, który prawdopodobnie siedział obok mnie w samochodzie. Wytarłam szybko łzy, bo nie chciałam by dostrzegł moją słabość. Cofnęłam się pod samą ścianę. 

- Gdzie jestem? - zapytałam, niestety łamiącym się głosem.

- W piwnicy - odparł pogardliwym tonem.

- Dlaczego mnie porwaliście? 

- Tego dowiesz się w swoim czasie. - Podparł się pod boki.

- To mogę chociaż dostać coś do picia?

Mężczyzna spojrzał na nadal otworzone drzwi i krzyknął do kogoś, by przyniesiono mi wodę. Przyszedł niższy i grubszy facet, i rzucił mi butelkę. Złapałam ją i wzięłam kilka łapczywych łyków.

- Dziękuję.

Przyjrzałam się temu drugiemu i chyba rozpoznałam w nim kierowcę furgonetki.

- Jestem Brutal - przedstawił się ten pierwszy, a mnie przeszły ciarki. 

Brutal wskazał gestem, by butelkowy wyszedł. Tak też się stało i drzwi znów zostały zamknięte. Porywacz powoli się do mnie zbliżył i zgiął, opierając ręce o uda. Jego wzrok lustrował mnie bacznie od góry do dołu. Zrobiło mi się niedobrze, gdy zatrzymał się na biuście.

- Całkiem ładna z ciebie dziewczyna - powiedział z uśmiechem. 

Siedziałam cicho, bo wiedziałam, że z nim nie ma żartów. To przez niego moje ciało szpeciły siniaki.

- Masz chłopaka, Lauren? - zapytał.

- Jaka Lauren? - zdziwiłam się.

- Lauren Mol, tak masz na imię. Zapomniałaś?

- Nazywam się Sa... - urwałam. To chyba zły pomysł, by zdradzać mu prawdziwe imię.

Dostrzegłam dezorientację w jego małych, ciemnych oczach. Następnie zbliżył się jeszcze bardziej, a ja skupiłam uwagę na broni za paskiem jego spodni.

- Co chcesz powiedzieć? - Wystawił ucho.

- Nie nazywam się Lauren.

- Jasne, że nazywasz - prychnął, prostując plecy.

- Nie - powtórzyłam z naciskiem. - Pewnie pomyliliście mnie z jakąś dziewczyną. Nie wiem, co tu robię! - podniosłam głos, co go rozzłościło.

- Zamknij się! - Zacisnął szorstką dłoń na mojej szyi.

- Puść mnie! - Kopnęłam go w krocze, przez co zgiął się z bólu. Wykorzystałam moment, by ściągnąć mu kominiarkę. 

- Chyba nie zdajesz sobie sprawy z sytuacji, młoda! - Popchnął mnie, przez co poleciałam na podłogę. 

Leżałam w niewygodnej pozycji z obolałym kolanem. Brutal patrzył na mnie z gniewem i zaciśniętymi pięściami. Miał małe, świdrujące oczy, prostokątną szczękę z nieogolonym zarostem, łysą głowę, wąskie usta, od których ciągnęła się blizna aż do brody, oraz nos skrzywiony lekko w prawą stronę. 

- Nie masz prawa mi tego robić! - krzyknęłam desperacko, co ani trochę nie pomogło. Mężczyzna kopnął mnie w brzuch, przez co skuliłam się z bólu. Byłam wręcz pewna, że uszkodził moje organy. 

- Co robisz?! - usłyszałam krzyk.

- Nie widzisz?

- Nie masz jej zabijać! Za martwą nie dostaniesz żadnego, cholernego okupu!

Na jego słowa mężczyzna odsunął się ode mnie. Ja nadal zwijałam się bólu, który atakował brzuch. Popatrzyłam na właściciela niskiego głosu, którym okazał się współpracownik Brutala.Poczułam krew w ustach, co chyba nie było dobrym znakiem.

- Zobaczyła moją twarz! Cholera!

- Idź lepiej załatwić tego murzyna, a ja z nią zostanę - powiedział tamten.

Porywacz otworzył gwałtownie drzwi i splunął na podłogę. Odetchnęłam z ulgą, gdy opuścił pomieszczenie. Jego pomocnik usiadł obok mnie na podłodze. Popatrzyłam na niego nieufnie, nadal trzymając się za brzuch.

- Na imię mi Derek, ale tutaj nazywają mnie Buka.

Nie wiedziałam, czego ode mnie chciał i jaki miał do mnie stosunek. Na pewno nie był żadnym zbawicielem i "tym dobrym". Byłam pewna, że gdybym tylko go zaatakowała, wyciągnąłby nóż czy inne narzędzie.

- Lauren, prawda? - zapytał.

Pokiwałam głową, bo i tak nikt nie wierzył, że nazywałam się inaczej.

- Powie mi ktoś w końcu, o co chodzi? - Nie poznawałam swojego głosu, był dziwnie niski i chrapliwy.

- O kasę - odpowiedział z łatwością, jakbym zapytała go o dzisiejszą pogodę. 

- Nie mam pieniędzy... - Oparłam się plecami o zimną ścianę.

- Ale twój tatuś ma. - Uśmiechnął się dziko.

Nie rozumiałam na początku, dlaczego zależy im na pieniądzach mojego ojca. Był dziennikarzem i nie zarabiał kokosów. Oświeciło mnie jednak, że tata tej ich Lauren mógł być bogaty. Przez ich głupią pomyłkę siedziałam właśnie w jakiejś piwnicy; porwana, brudna, głodna i w rozsypce.

- Wyślemy do niego wiadomość o okupie i jeżeli go zapłaci, to będziesz wolna - wyjaśnił.

Jeśli ojciec dziewczyny dostanie wiadomość, przecież zorientuje się, że to nie jego córka została porwana. Czy porywacze zrozumieją, że popełnili błąd? Przecież gościu nie zapłaci okupu za obce dziecko.

- Ile chcecie pieniędzy? - zapytałam, zasłaniając oczy dłońmi.

- Tylko dwa miliony dolarów.

Wytrzeszczyłam oczy. O nie, moi rodzice na pewno nie mieli tyle pieniędzy. Musiałam jeszcze raz przekonać porywaczy, że uprowadzili nie tę osobę. 

Ale co będzie dalej? Zabiją mnie, bo za dużo wiem. Albo wymienią mnie na prawdziwą Lauren. Kolejna dziewczyna będzie musiała przeżyć ten koszmar.

- A co, jeśli mój tata nie zapłaci okupu? - zasugerowałam.

- A to dlaczego? - Pokiwał prześmiewczo głową. - Jest bogaty i chyba kocha swoją córcię, prawda?

- Pewnie tak, tyle, że ja nie jestem Lauren.

- Co? - Zbiłam go z tropu.

- Nie nazywam się Laurem Mol.

- To niby jak?

Znów zastanowiłam się, czy zdradzać moje nazwisko. Co się stanie, gdy to zrobię?

- Sarah.

- Jaka Sarah? - Popatrzył mi w oczy.

- To nie jest ważne. Moich rodziców nie stać na wasz okup.

Buka wstał i odwrócił się tyłem do mnie. Chciałam wykorzystać ten moment, ale co by mi to dało? Zaczął chodzić dookoła, co chwilę na mnie spoglądając.

- Zrobimy tak... - zaczął, gestykulując. - Dowiemy się, czy mówisz prawdę.

- A co potem?

- To zależy od Brutala. On jest szefem. - Po tych słowach wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi, a ja ułożyłam się na materacu, modląc się, by wszystko było dobrze.

***

Nie sądziłam, że zasnęłam, dopóki nie obudziły mnie jakieś szmery. Nie, porwanie nie było snem i nadal znajdowałam się na starym, dziurawym materacu. Zaspana przetarłam oczy i usłyszałam głośne burczenie w brzuchu. Musiałam coś zjeść.

Ku mojego przerażeniu do pokoju wszedł Brutal. Szybko wstałam z "łóżka" gotowa do obrony. On zaśmiał się nisko i usiadł na krześle.

- Nie jesteś Lauren - powiedział z pogardą w głosie.

- Mówiłam przecież.

- I co teraz mam zrobić? - jego pytanie zawisło w powietrzu, a ja z każdą sekundą obawiałam się coraz bardziej, że niedługo moje życie dobiegnie końca. Za dużo widziałam i wiedziałam. Bez mrugnięcia okiem potrafiłabym wskazać policji jednego z porywaczy. - Będziesz miała towarzystwo - odezwał się nagle.

Patrzyłam na niego wyczekująco, ale więcej mi nie zdradził. Wyszedł tak szybko, jak się pojawił i już więcej go nie widziałam. Nie zdążyłam poprosić go o jedzenie.

Kilka godzin później zamek w drzwiach znów z łoskotem się otworzył. Tym razem nie stanął w nich Brutal ani Buka, a chłopak. Niósł w ręce chleb z masłem i wodę. Wyglądał na jakieś dwadzieścia lat. Miał kolczyk w lewej brwi, która wystawała spod kominiarki, cienie pod oczami oraz szczupłe ręce i nogi, na które ubrał czarne rurki. Gdy stanął w świetle żarówki, zobaczyłam jego niebieskie oczy. 

Ale chwila... chyba widziałam w nich zdziwienie. Spodziewał się tu kogoś innego? 

Ukucnął przed materacem i ze zmarszczonym czołem podał mi chleb i szklankę. Wzięłam najpierw jedzenie, które już po chwili znalazło się w moim żołądku. Dawno nie byłam tak głodna. Później wypiłam całą wodę ze szklanki.

- Dzięki - odezwałam się cicho i nieufnie.

- Jak ci na imię? - zapytał, cofając się i siadając na krześle.

- Sarah.

- Ja jestem Damon.

Siedziałam cicho, patrząc się na jego buty, którymi o siebie stukał. Także mi się przyglądał. Odgarnęłam włosy z oczu i zapytałam:

- Kim jesteś?

- Buka kazał mi przynieść jedzenie. Jestem ich pomocnikiem, nikim ważnym.

Brzmiał zbyt młodo i niegroźnie, by wykonywać taki zawód. W jego niebieskich oczach nie było miejsca na brutalność.

O nie... Zachciało mi się to toalety. Nie byłam w niej od urodzin Jenny.

- Jaki dzisiaj dzień? - zapytałam Damona.

- Wtorek. Jakaś jedenasta godzina.

Minęły dwa dni od mojego porwania! Na pewno rodzice już się niepokoili. Może zawiadomili policję? Może już mnie szukają?

- Mogę skorzystać z toalety?

- Oj, nie wiem - odpowiedział chłopak. Wyszedł bezszelestnie z pokoju, nie zamykając drzwi. 

To moja szansa?! Podbiegłam do wyjścia, wyjrzałam przez szparę na zewnątrz, ale nikogo nie zobaczyłam. Otworzyłam szerzej drzwi i wyszłam na krótki korytarz, za którym znajdowały się schody. Zaczęłam szybko wchodzić, przeskakując co dwa schodki, ale na samej górze spotkałam twarz Brutala.

- Nie zamknąłeś drzwi?! - ryknął do Damona, który szedł za nim. Tamten schował głowę w ramionach i zgiął się, unikając tym samym ciosu.

- Zapomniałem - powiedział przepraszająco. 

- Spadaj, debilu! A ty - zwrócił się do mnie - wracaj do siebie, bo inaczej pogadamy.

Pobiegłam z powrotem do piwnicy, a Brutal deptał mi po piętach. Wpadł razem ze mną do środka i rzucił wiadro na ziemię.

- Co to? - zapytałam, marszcząc brwi. 

- Twoja toaleta.

Popatrzyłam na metalowe wiadro z wizją, że miałabym się tam załatwiać, a potem ktoś miałby oglądać zawartość i ją sprzątać.

Porywacz popchnął mnie w stronę materaca i ostrzegł:

- Jeszcze raz spróbujesz zwiać, a dostaniesz kulkę w łeb, rozumiesz?

Pokiwałam twierdząco głową i usiadłam na materacu, walcząc z napływającymi łzami. Brutal zatrzasnął i zamknął drzwi na wszystkie zamki. Spojrzałam na przewrócone wiadro, które poturlało się w róg pokoju. W każdej chwili ktoś mógł wejść, więc musiałam załatwić sprawę szybko. Ściągnęłam spodnie i majtki, i stanęłam w rozkroku nad wiadrem. Zrobiłam siku, czując upokorzenie. Nie dali mi nawet papieru. Bałam się pomyśleć, w jaki sposób mam zrobić dwójkę. Jedynym plusem był fakt, że okres skończył mi się kilka dni przed porwaniem.

Jakiś czas później znów odwiedził mnie Damon. Martwiłam się, że poczuje zapach moczu, ale to było teraz najmniejszych problemem. Miałam nadzieję, że uzyskam od niego kilka informacji. Jednakże on zaczął:

- Nie powiedzieli, że jesteś tak młoda... - Podrapał się po karku. - Ile masz lat?

- Siedemnaście.

- Myślałem, że chodzi o kolejnego faceta z bandy - zagryzł wargę i odwrócił wzrok.

- Damon?

- Tak? - Popatrzył na mnie spod opadającej grzywki.

- Możesz mi załatwić papier toaletowy?

Rozejrzał się po pokoju i zatrzymał wzrok na wiadrze. Na moich policzkach pojawił się rumieniec. 

- To ci dali? - zapytał z niekrytym zdziwieniem.

- Tak.

- Zrobię co będzie w mojej mocy - obiecał.

- Okej, dzięki.

- Wiem, że to co ci przyniosłem dzisiaj do jedzenia to nic, ale Brutal o tym nie wie - dodał szeptem. - Tylko to udało mi się zabrać z kuchni.

- I tak ci dziękuję.

Chłopak uśmiechnął się słabo. Ja nie byłam do tego zdolna. Nie wiedziałam nawet, czy mogę mu ufać. Może tylko chciał mnie podejść, a potem powiedzieć wszystko kolegom.

- Po co tu przyszedłeś? - zapytałam.

- A tak, miałem się ciebie zapytać o nazwisko.

- Po co im to? - zmrużyłam oczy i oplotłam się rękoma w pasie. 

- Na okup.

- Co? - zdenerwowałam się, a serce zaczęło mi szybciej bić.

- Po to cię tu przecież zabrali.

- Ty nic nie wiesz... Pomylili mnie z kimś innym, teraz to już wiedzą. Moi rodzice nie mają tyle pieniędzy.

- Trudno, jakoś muszą je wykombinować - odpowiedział nieczuło i podszedł do mnie. - Powiesz mi?

- Co?

- Nazwisko. Jedno słowo, a może niedługo stąd wyjdziesz.

- Nie wierzę ci - odpowiedziałam, patrząc mu w oczy.

- Sarah... radzę ci powiedzieć. Lepiej mi, niż żeby zaraz przyszedł tu Brutal.

Faktycznie, wizja agresywnego mężczyzny, który siłą wyciągnie ze mnie dane osobowe, nie była zbyt przyjemna.

- Morgan - zdradziłam, zwieszając głowę.

- Sarah Morgan?

Pokiwałam głową i położyłam się z powrotem na materacu, nie patrząc już na Damona. Bałam się. Bałam się, że znajdą Artura i Helen Morgan, którzy nie mają wystarczająco dużo pieniędzy, by uratować swoją córkę.

Oboje podskoczyliśmy, gdy drzwi zostały gwałtownie otworzone. Pojawił się w nich Brutal. Ale nie był sam. Ciągnął za sobą dziewczynę z założonym na głowie workiem. Takim samym, jaki ja miałam pierwszego dnia.

- Powiedziała? - skierował pytanie do Damona.

- Tak.

- To wyłaź stąd! - krzyknął i klepnął go w ramię. Chłopak posłusznie wyszedł na korytarz, a Brutal rzucił dziewczynę obok mnie na materac. - Mam nadzieję, że się polubicie - powiedział nieszczerze i się zaśmiał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top