17. Chwila szczęścia


- Sarah - obudził mnie przyjemny szept.

Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się na widok tacy ze śniadaniem.

- Co to?

- Zrobiłem specjalnie dla ciebie - odpowiedział dumnie Damon.

- Nie musiałeś... Kto ci w ogóle pozwolił grzebać po kuchni?

- Twojej mamy już nie ma, a tata chyba bierze prysznic.

- Dziękuję. - Przysunęłam bliżej siebie żółtą miskę z owsianką. Chłopak usiadł na brzegu łóżka i przyglądał mi się, jak jadłam. - Chcesz gryza? - Wskazałam palcem na czerwone jabłko.

- Już jadłem.

- No proszę, czuj się jak u siebie - zachichotałam.

Po dopiciu kawy wstałam z łóżka i odłożyłam drewnianą tacę na biurko. Damon poszedł do łazienki, a ja pomyślałam o tym, że nie ma szczoteczki do zębów. Weszłam za nim do pomieszczenia i popatrzyłam na jego odbicie w lustrze.

- Jak chcesz, możesz iść do sklepu po szczoteczkę do zębów i tego typu rzeczy. Golarkę mogę ci jedną nieużywaną dać.

- Nie mam pieniędzy.

- Nie szkodzi, ja mam.

- Nie...

- Swojej ci nie pożyczę, więc trzymaj - podałam mu dwudziestodolarowy banknot - i leć na zakupy.

Niechętnie przyjął pieniądze i przebrał się w granatową koszulę flanelową. Odprowadziłam go do drzwi i pozwoliłam kupić wszystko, czego potrzebował i zmieściłoby się w kwocie.

Było mi go żal. Jeśli nie miał rodziny, to co z nim będzie? Z drugiej strony na pewno gdzieś mieszkała choć jedna spokrewniona z nim osoba. Najwidoczniej nie chciał o tym rozmawiać, ale przecież nie mogłam go utrzymywać w nieskończoność. Jednakże wizja samotnego Damona błąkającego się po świecie, wydawała się przykra.

Z rozmyślań wyrwał mnie tata, który wszedł do kuchni. Przywitał się z uśmiechem i przygotował sobie tosty.

- Nie idziesz do pracy? - zapytałam.

- Zwolnili mnie.

- Co? Dlaczego?

- Sarah, jestem oskarżony o kradzież.

Zamilkłam. Poczułam cios, chociaż nikt mnie nie uderzył. 

Korzystając z chwili samotności, wróciłam do pokoju i przebrałam się w wygodne dresy. Włączyłam białego laptopa i otworzyłam czat z Jenną. Nie była dostępna. Nic dziwnego, aktualnie znajdowała się w szkole. Ale za to Miles miał przy nazwisku zieloną ikonkę.

Sarah: Ładnie to tak w szkole korzystać z telefonu?

Miles: Przyłapałaś mnie.

Miles: A ty co? Nawet w szkole cię nie ma. 

Sarah: Problemy rodzinne.

Miles: Yhm.

Sarah: Co to za chamskie "yhm"?

Miles: Wybacz xD

Miles: To co tam u ciebie?

Sarah: Dobrze, a u ciebie?

Miles: Jakoś leci.

Miles: Mogę cię spytać o tego chłopaka?

Sarah: Damona?

Miles: Jesteście razem?

Sarah: Co, nie xd

Miles: Aha, okay.

Sarah: A czemu pytasz?

Miles: A tak o, nie ważne.

Sarah: Na pewno?

Miles: Tak, chcesz gdzieś wyskoczyć wieczorem?

Sarah: Nie za bardzo mogę.

Miles: Okay, a jutro?

Sarah: Przepraszam, Miles.

Miles: Jasne, kumam. Sorry. 

Sarah: Nie, chętnie bym się z tobą spotkała.

Miles: Zapomnij.

Zaskoczona i zawiedziona oparłam się o krzesło. Miles pomyślał, że go odtrąciłam, ale przecież to nie prawda. Nie mogłam nigdzie wyjść... 

Skrzypnięcie drzwi powiadomiło mnie o powrocie Damona. Odwróciłam się i spojrzałam na reklamówkę.

- Co kupiłeś? - zapytałam bez uśmiechu.

- A kilka potrzebnych rzeczy.

- O jedzenie nie musisz się martwić.

- Z kim piszesz? - Spojrzał mi przez ramię.

Zamknęłam szybko okno czatu, na co chłopak zrobił skwaszoną minę.

- Widziałem, pan Miles.

- Co cię to?

- Czego chciał? 

- To chyba nie twoja sprawa - podsumowałam zgryźliwie. 

- Jeśli będzie się naprzykrzał, to chętnie pomogę. - Puścił do mnie oczko i opadł na łóżko. 

- Zachowujecie się jak zazdrosne bachory.

- Nie jestem zazdrosny.

- Nawet gdybym poszła z nim dzisiaj na randkę, to nic ci do tego.

- Dobrze wiesz, że bezpieczniej będzie, jeżeli zostaniesz w domu.

- Wiem... - Popatrzyłam jeszcze raz na ekran komputera. Najchętniej wyjaśniłabym Milesowi całą sytuację i to, dlaczego nigdzie z nim nie wyjdę. Jednak wiedziałam, że nie powinien o tym wiedzieć, nie chciałam go wciągać w niebezpieczeństwo. - I tak się chyba na mnie obraził.

Damon usiadł w fotelu, założył nogę na nogę i popatrzył na mnie jak psycholog.

- Co się stało?

- Nic, tylko przez to, że nie mogę wyjść z domu, mu się wydaje, że nie chcę się z nim spotkać i rozumiesz... że dałam mu kosza.

- I dobrze. Olej go.

Prychnęłam z rozbawieniem.

- Lubię go, Damon.

- Boże, to weź do niego napisz czy coś. - Wyrzucił ręce w górę i wyszedł z pokoju.

Dlaczego miałam wrażenie, że oboje zachowywali się jak wrogowie? Przecież widzieli się tylko raz w życiu! A teraz każdy będzie wypytywał o drugiego i próbował mieć mnie tylko dla siebie. Chłopcy...

Najchętniej spotkałabym się z Milesem. Przez to siedzenie w domu bardzo mi się nudziło. Przeczytałam do końca kupioną przed porwaniem książkę i obejrzałam jednego dnia trzy filmy. Damon czasem przychodził do pokoju, kiedy indziej znajdowałam go przed telewizorem i coraz częściej wychodził sam na spacery.

- Czemu ty możesz, a ja nie? - zapytałam, gdy następnego dnia wrócił z przechadzki.

- Bo się o ciebie martwię.

- Tobie też mogą coś zrobić.

- Ale jakoś się obronię. Do tego głównie chodzę właśnie, by sprawdzić, czy nie dzieje się nic podejrzanego.

Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz. Czyli mogli już w każdej chwili być na ulicy? Nawet siedząc w domu, nie byłam bezpieczna. Przecież mogli się włamać. Spytałam o to chłopaka.

- Pewnie już wiedzą, że doniosłaś na nich policji. Pamiętasz, jaka była umowa - żadnych psów. 

Prychnęłam tylko, bo Damon dobrze wiedział, co sądziłam o tej sprawie.

- Może ich szukają - kontynuował. - Kiedy twój tata ma rozprawę?

- W sobotę.

- To za trzy dni. 

- Jeśli ich nie aresztują, to skażą tatę?

- Nie wiem, nie znam się na tym.

Odwróciłam się od Damona i podeszłam do blatu w kuchni. Oparłam się o niego biodrami, a czoło przyłożyłam do drzwiczek wiszącej szafki. Z moich oczu popłynęły łzy. Serio? Jeszcze była w nich jakaś woda? Nigdy nie płakałam tyle, co przez ostatnie dwa tygodnie. Był to płacz spowodowany strachem. Bałam się o ojca, o Damona, porywaczy, rodzinę, przyjaciół i, co najważniejsze, o własne życie. Miałam dość braku poczucia bezpieczeństwa. Wszyscy wokół szli do przodu, a tylko ja stałam w miejscu i nie wiedziałam, kiedy ruszę.

Poczułam dłoń na swojej talii. Damon... Czekał tylko na okazję, by mnie dotknąć. Strąciłam jego rękę i stanęłam z nim twarzą w twarz. Otarł moje łzy błądzące po policzkach, a ja sięgnęłam po chusteczkę, którą miałam w kieszeni spodni.

- Możesz płakać, nie ma w tym nic złego. - Miło było usłyszeć takie słowa. Jakby rozumiał, że każdy człowiek ma chwile załamania, słabości i po prostu potrzebuje wyrzucić z siebie wszystkie negatywne emocje. - Mogę cię przytulić?

Popatrzyłam mu w oczy. Nie miał tego swojego krzywego uśmiechu jak pierwszej nocy razem, tylko taki dodający otuchy. Pozwoliłam mu się objąć. Koszula pachniała perfumami mojego taty, ale gdzieś spod spodu wyczuwałam jego zapach. Silne ramiona oplotły moją drobną sylwetkę i poczułam się bezpiecznie... Wreszcie zrozumiałam, co takiego fajnego było w przytulaniu się z chłopakiem.

- Dzięki, już mi lepiej.

- To może chcesz iść do parku? Widziałem, że jest blisko domu.

- Co? - Zaskoczyło mnie jego pytanie.

- Widzę, że ci tu źle. Już raz byłaś w zamknięciu. Potrzebujesz wolności.

- A co z Brutalem? I resztą?

- Walić ich. To blisko. Będę przy tobie.

- To chodźmy, póki mama nie wróciła.

Pobiegłam jeszcze do pokoju po gruby sweter, a Damon wziął swój. Faktycznie znowu czułam się odizolowana od świata. Nigdy nie lubiłam siedzieć zbyt długo w domu. Wolałam wyjść na miasto z przyjaciółmi, spotkać się z Jenną czy pobiegać.

Idąc z blondynem wąskim chodnikiem wiodącym do furtki, zauważyłam, że nikt dawno nie grabił liści. Damon zgodził się, żebyśmy później wyręczyli rodziców i sami posprzątali ogródek.

Naszym celem był mały park znajdujący się równo za domem, za ulicą i wysokim rzędem krzewów. Postanowiliśmy pójść na plac zabaw, czyli główną atrakcję. Przez porę roku i średnią pogodę nie było tu ani jednego dziecka. Na ławce kawałek dalej siedziała jedynie starsza pani karmiąca gołębie.

Zajęłam miejsce na jednej z dwóch huśtawek. Damon początkowo opierał się o jej ramę, ale przekonałam go, by pohuśtał się razem ze mną.

- Jak dawno tego nie robiłem - zaśmiał się krótko.

- Jak byłam mała, to przychodziłam tu prawie codziennie. Kiedyś były jeszcze drabinki do fikołków.

- Mieszkasz tu od zawsze? - zapytał.

- Tak, a ty?

- Kiedyś mieszkałem z rodzicami w Bakersfield w Kalifornii.

- Kalifornia... Jednym z moich marzeń było zamieszkać w Los Angeles.

Czekałam, aż opowie o swoim marzeniu, ale się nie odezwał. Rozbujał się jedynie mocniej, wpatrzony w piasek pod nami. 

Po huśtawkach przenieśliśmy się na zamek. Odchodziła od niego jedna żółta zjeżdżalnia i ruchomy most. Usiedliśmy pod daszkiem, przy krawędzi, a nasze nogi zwisały w dół.

- Skąd masz tę bliznę? - zapytał nagle, łapiąc mnie za nadgarstek.

- Tę? Kot kuzynki mnie podrapał.

- Nie musisz mnie oszukiwać.

Szturchnęłam go w ramię i zaśmiałam. Myślał, że się cięłam? Nikt nigdy wcześniej niczego takiego mi nie powiedział. Naprawdę podrapał mnie kot!

- Mówię serio, głąbie.

Mimo że się uśmiechałam, on nadal siedział ponuro. Dostrzegłam, że mocniej naciągnął bluzę. Bez zastanowienia podciągnęłam jego lewy rękaw. Nigdy wcześniej nie zauważyłam, by miał kreski na rękach... Osłupiałam... Chciałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. On szybko zasłonił blizny i wstał, przez co widziałam jedynie jego kolana. Też się podniosłam, nie odrywając od niego wzroku. On go wyraźnie unikał i przytrzymywał kurczowo rękaw.

- Przepraszam... - wykrztusiłam.

Zeskoczył z mostku i zaczął odchodzić. Oczywiście pobiegłam za nim.

- Przecież nic się nie stało. Nie uciekaj ode mnie. - Złapałam go za rękę.

- Masz mnie pewnie teraz za słabeusza. Debila, który pociął sobie łapy.

- Nieprawda - odpowiedziałam pewnie.

- To ślady przeszłości. Żałuję, że je zrobiłem.

- Przecież cię nie oceniam.

Zatrzymał się i chyba zrozumiał, że to była prawda. Nigdy nie bawiły mnie okaleczające się osoby. Jasne, że na te, które robiły do dla atencji, szkoda strzępić języka, ale drugiej grupy było mi żal. Trzeba być naprawdę zniszczonym psychicznie, by zadać sobie ból. Stworzyć krwawe linie na własnym ciele. Nie rozumiałam tego, ale ani trochę nie zamierzałam chłopaka oceniać.

- Miałem chwilę załamania... gdy nie chciało mi się żyć - wyznał. - Brutal mnie uratował. Nie chciałem byś zgłaszała go glinom, bo nadal czuję, że jestem mu coś winny.

Zrobiło mi się przykro. Wiedziałam, że porywacz był dla niego ważną osobą, ale myślałam, że już to minęło. Przecież zobaczył jaki jest i sam mu to powiedział.

- Nie jesteś mu nic dłużny. Przez niego prawie umarłeś, Damon.

- Mogłem umrzeć już wcześniej! Ale mnie uratował i jestem tutaj z tobą.

- Nie widzisz, że to zły człowiek? - zapytałam, machając ręką w prawo. - Już ciebie nie potrzebuje. A ty bez niego możesz wyjść na prostą.

- Nie potrafię inaczej żyć!

- Potrafisz! Tylko spróbuj!

Krzyczeliśmy na siebie całą drogą powrotną. Przez to byliśmy rozproszeni, albo tylko ja. Damon jednak usłyszał warkot silnika.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top