12. Ratunek
Podeszłam do okna i złapałam za zardzewiałe kraty. Obejrzałam jeszcze raz całą okolicę. Teren obrośnięty chaszczami, nieskoszona trawa, stare opony, płot z drutu, za nim zapomniane pole, a daleko las. Kompletne zadupie.
- Odsłonięty teren. Zero kryjówek - odezwał się Damon za moimi plecami.
- Może od przodu wygląda to inaczej.
- Od przodu jest podobnie, tylko że jeszcze droga.
Nagle mnie olśniło...
- Idioto! - krzyknęłam.
Damon popatrzył na mnie zaskoczony i urażony.
- Przecież ty tu przyjechałeś! Wiesz, gdzie jesteśmy!
- No tak...
- W co ty znowu grasz?!
- O co ci znowu chodzi? - Wyrzucił ręce w górę.
- Znasz całą trasę! Wiesz gdzie jesteśmy i nic mi nie powiedziałeś!
- A co by to dało? I tak nie mamy kogo o tym poinformować.
Uspokoiłam się trochę. Chłopak miał rację. Musielibyśmy nawiązać z kimś kontakt, by jego wiedza było użyteczna. Nie mieliśmy jednak telefonów, a na dworze nie widziałam żywej duszy.
- Sorry.
- Nic się nie stało.
Usiedliśmy razem na materacu, a blondyn zaczął opowiadać mi całą podróż.
- Od Brutala trzeba było jechać do miasta, minąć kilka wsi, a ta ruina jest już na odludziu. Może kawałek dalej dopiero zaczyna się kolejna wieś czy coś. Nie wiem, ile to mogło być kilometrów. Może dwadzieścia, trzydzieści?
- W jednej wsi mu uciekłam.
- Adamowi? - jego głos wyrażał zaskoczenie.
- Byłam nawet u kogoś w domu, ale mnie znalazł.
- U kogo? - zainteresował się i skupił na mnie całą swoją uwagę.
- Jakiejś kobiety ze starszym ojcem. Ale przez jej głupotę znowu siedzę w zamknięciu.
- Co się stało? - wypytywał dalej.
- Wydała mnie, bo myślała, że Adam jest policjantem. Ugh, nawet nie chcę brzydko o niej mówić.
- Zabił ją? I tego ojca?
- Nie wiem właśnie. Ojciec miał zadzwonić na policję, dlatego wyszedł z domu poszukać zasięgu. Może nie natknął się na Adama...
- Logiczne byłoby zabicie. Świadkowie nie są im na rękę. - Przygryzł wargę i spojrzał na ścianę. - Ale może się udało i ktoś nas znajdzie.
Jednak nagle okazało się, że niekoniecznie. Oboje przylgnęliśmy do okna, gdy usłyszeliśmy odgłosy kłótni. Głośne krzyki niosły się gdzieś w oddali. Nagle wystrzał. Bez słowa czekaliśmy na to, co miało się wydarzyć. Jakbyśmy przełączyli się na telepatię.
Po niedługim czasie ktoś złapał za klamkę. Gdy nie ustąpiła, włożył klucz do zamka. Siedziałam jak na szpilkach, uczepiona ramiona Damona. Moje serce biło tak mocno, że musiał je słyszeć.
Nie spodziewałam się go znowu spotkać. Bardziej liczyłam na twarz policjanta.
- Dzień dobry! - Uśmiechnął się kpiąco.
Damon pobladł na twarzy, a nogi się pode mną ugięły. Złapał mnie za nadgarstek, jakby próbując ochronić.
- Ty - wskazał na mnie - idziesz ze mną. A tobą - popatrzył na chłopaka - zajmie się Buka.
Brutal stał w drzwiach ubrany w obcisłą, czarną koszulkę, skórzaną kurtkę, znoszone jeansy i wojskowe buty.
- Nie - pisnęłam.
- Nie? - Przycisnął mnie do ściany. - Jeszcze chwila, a nie powiesz ani słowa. Tak ciebie załatwię.
Z przerażeniem patrzyłam na jego żółte od papierosów zęby. Przymykałam powieki, gdy mi groził. Oddychałam głęboko, modląc się, by nie zabił mnie tu i teraz.
- Zostaw ją - powiedział Demon.
Brutal odepchnął mnie w kąt pokoju i go posłuchał, ale podszedł do niego, opierając ręce na biodrach.
- Wiesz, że się doigrałeś? Mam nadzieję, że tamci trochę cię nastraszyli.
- Nie tkniesz jej palcem.
- Nie bój się o nią, tylko o siebie. Chyba zapomniałeś, kim jestem. Jakim prawem mi ją ukradłeś i zdradziłeś?! - Uderzył chłopaka w podbrzusze.
- Nie mogłem pozwolić ci ją skrzywdzić!
- Traktowałem cię jak syna!
- Ale nim nie byłem!
- Sukinsynu! Takich jak ty normalnie zabijam! Nie czaisz? Mieliśmy umowę!
- Pieprzę taką umowę! Nie było w niej nic o zastraszaniu, maltretowaniu, biciu - wyliczał na palcach - przetrzymywaniu, powolnym zabijaniu dziecka! Nie wspominając o niedoszłym gwałcie, do cholery!
Brutal się zamknął, ale w odpowiedzi złapał Damona za koszulkę i rzucił nim o podłogę. Ja w obronie wskoczyłam mężczyźnie na plecy i złapałam za gardło. Nie wiedziałam, czy chciałam go udusić, bardziej odciągnąć od chłopaka. Brutal nie pozostał mi dłużny i bez problemu zrzucił mnie na ziemię. Uderzyłam boleśnie łokciem o podłogę. Chyba chciał mnie kopnąć, ale Damon go powstrzymał.
- Przestań!
- Buka! - wydarł się porywacz.
Po chwili w drzwiach stanął jego wspólnik. Nosił okulary, mimo że nie świeciło słońce i czapkę z daszkiem.
- Weź młodego, ja zajmę się dziewczyną.
Damon, mimo początkowej walce, pozwolił się wyprowadzić na zewnątrz. Mi Brutal skuł ręce kajdankami i złapał za ramię. Szliśmy w czwórkę w stronę wyjścia, mijając zburzone ściany. Obserwowałam otoczenie, szukając czegoś użytecznego, później sprawdziłam, czy przestępcy mieli bronie, a po wyjściu na dwór przebiegłam wzrokiem wzdłuż płotu. Faktycznie znajdowała się przed nami tylko jedna droga, którą nie jechało póki co żadne auto.
- Weź go do samochodu - rozkazał Brutal.
Buka otworzył drzwi furgonetki, którą zostałam uprowadzona i wrzucił na tylne siedzenie blondyna. Ze mną jednak nie postąpili tak samo.
Samochód z chłopakiem odjechał. Damon zostawił mnie samą z Brutalem. Nie myślałam o tym co, się z nim stanie, co mu zrobią. Byłam zła, że mnie zostawił. Popatrzyłam na mężczyznę pytającym wzrokiem. Bałam się, dlaczego nie pojechaliśmy z nimi, tylko nadal znajdowaliśmy się przed budynkiem. Dalej stał zaparkowany duży samochód w ciemnym kolorze. Nie chciałam nim jechać sama z Brutalem. Nie chciałam by zrobił mi krzywdę. Nie chciałam znowu zostać zamknięta w jego piwnicy...
Zaczął mnie prowadzić do auta. Zapierałam się, na co mnie popychał. Ze stresu nie potrafiłam obmyślić planu ucieczki, więc jedynie poruszałam nogami. Ale nie mogłam się poddać. Musiałam uruchomić myślenie.
- Gdzie jedziemy? - zapytałam cicho.
- Zobaczysz.
- Proszę...
- Uspokój się, do ojca.
Jego odpowiedź mnie bardzo zaskoczyła. Popatrzyłam znowu na Brutala. Jego twarz pozostawała w kamiennym wyrazie. Weszłam posłusznie do środka i zajęłam miejsce po lewej stronie na tylnym siedzeniu. Zapięłam posłusznie pasy bezpieczeństwa, wypuszczając ze świstem powietrze. Wszystko będzie dobrze, powtarzałam w myślach.
Mężczyzna usiadł za kierownicą i odpalił samochód. Spojrzał w tylne lusterko i napotykając w nim moją twarz, postanowił wytłumaczyć:
- Skołował kasę. Dlatego po ciebie przyjechałem. Nawet jeśli by tego nie zrobił, to i tak nie pozwoliłbym tym gnojkom przejmować mojej roboty.
Nadal do mnie nie docierało. Zabił Adama czy innego faceta, by mnie odzyskać i oddać w ręce rodziców? Równie dobrze mógł zgarnąć kasę z okupu i mnie zabić lub sprzedać, jak to mieli w planach ci drudzy.
- Jedziemy na miejsce wymiany.
- Jakiej wymiany?
- Jezu... Myśl. Ty za kasę.
- Wrócę do domu? - mój głos brzmiał smutno, chociaż powinnam skakać z radości.
- Tak, idiotko - wyzwał mnie, ale udawałam, że tego nie słyszałam.
Moje myśli ogarnął obraz taty, który czeka w bocznej uliczce na Brutala. Wreszcie widzi swoją córkę, której nie było w domu od ponad tygodnia. Na jego twarzy maluje się ulga, a z oczu płyną łzy szczęścia. Daje porywaczowi pieniądze i może uściskać swoje dziecko. Wszyscy są szczęśliwi i mogą wrócić do rzeczywistości.
Ale nie wierzyłam, że to będzie takie łatwe. Na pewno był w tym haczyk. Może wcale Brutal nie wiózł mnie do ojca. Bo niby skąd wziąłby tyle kasy?
- Mój tata da ci te 2 miliony? - upewniłam się.
- W końcu tak. A za tamtą małolatę dostałem już cztery bańki - zaśmiał się z dumą.
- Skąd je wziął?
- Nie moja sprawa. Ciesz się, że w ogóle.
Jasne, że się cieszyłam. Ale też się bałam. Bałam się, że tata dopuścił się przestępstwa, by dostać pieniądze. Może je ukradł... Co, jeśli go aresztują?
Jechaliśmy w ciszy jeszcze z jakieś dwadzieścia minut. Nie wjechaliśmy do dużego miasta, tylko do miasteczka. Rozpoznałam w nim jedno z tych przed Tucson. Obserwowałam przez okno, gdzie jedziemy, by w razie potrzeby umieć uciec. Zaparkowaliśmy na terenie opuszczonego parku. Nie było tu ludzi, ani nawet stojących samochodów.
Porywacz zgasił silnik, założył kominiarkę i zerkając na mnie przez ramię, wysiadł z auta. Otworzył mi drzwi jak dżentelmen i pomógł wysiąść. Nie rozkuł mi jednak metalowych kajdanek, tylko znowu złapał za ramię.
Weszliśmy brudnymi schodami na pagórek, z którego rozpościerał się widok na zanieczyszczony stawek i betonowe boisko. Ławki dawno straciły deski, a kosz siatkę. Goła obręcz wyglądała smutno, tym bardziej, że nikt nie grał tu w koszykówkę. Gdyby zatrudniono ekipę sprzątającą, nadal można by było uczęszczać park.
Brutal oparł się pośladkami o najbliższą ławkę, a ja przycupnęłam na jedynej, popisanej markerami desce. Czekałam na człowieka pojawiającego się na horyzoncie, ale na razie towarzyszył nam świergot ptaków.Przestępca popatrzył na zegarek i syknął zdenerwowany. Zrozumiałam, że tata się spóźniał i błagałam w myślach, by się pospieszył.
W końcu dostrzegliśmy sylwetkę przy bramie parku. Powoli ktoś zbliżał się ku nam. Wstałam gwałtownie z ławki i chciałam rzucić się do przodu, ale Brutal mnie powstrzymał. To był mój tata! Naprawdę to był on! Rozpłakałam się na jego widok, ale i jednocześnie się uśmiechałam. W końcu byłam do tego zdolna.
On przystanął na chwilę i złapał się za głowę. Także walczył ze łzami i najchętniej by do mnie podbiegł.
- Masz hajs?! - zapytał głośno Brutal.
- Tak. - Tata podniósł reklamówkę.
- Rzuć daleko przed siebie.
Ojciec posłuchał, zawiązał torbę i zamachnął się mocno. Upadła bardziej po naszej stronie.
- Sarah, nic ci nie jest? - odezwał się mój tata.
- Nie odzywaj się - syknął porywacz.
Pokiwałam więc głową i drgnęłam, gdy poczułam pociągnięcie. Zrozumiałam, że mam iść z mężczyzną po reklamówkę z pieniędzmi. Szłam powoli przed nim, nie spuszczając wzroku z ojca. Z moich oczu znów popłynęły łzy i marzyłam tylko o tym, by wtulić się w jego pachnącą męskimi perfumami kurtkę. Przestępca zgiął się i chwycił torbę. Sprawdził, czy w środku są prawdziwe banknoty i popatrzył na tatę.
- Jesteśmy kwita. - Wyciągnął z kieszeni mały, srebrny kluczyk i otworzył nim kajdanki.
Byłam wolna. Popatrzyłam na niego niepewnie, ale nie widząc reakcji, zaczęłam biec. Rzuciłam się jednej z najważniejszych osób w moim życiu w ramiona. Upadliśmy na ziemię, a tata pocałował mnie w głowę. Kątem oka widziałam oddalającego się Brutala i dziękowałam mu w duchu, że zostawił nas w spokoju.
Żywo rozmawiając, ruszyliśmy w stronę wyjścia z parku. Ujrzałam samochód rodziców - białego opla. W końcu nie bałam się wsiąść do pojazdu, bo wiedziałam, że tym razem będę bezpieczna. Usiadłam po stronie pasażera i jeszcze raz nad skrzynią biegów przytuliłam się z tatą.
- Bałem się, że już nigdy ciebie nie zobaczę - wykrztusił.
- Ja też.
- Jak się czujesz? - zapytał łamiącym się głosem. Pierwszy raz widziałam, by płakał.
- Dobrze, tato.
Uśmiechnął się na moje kłamstwo i wyprowadził auto z parkingu. Wjechaliśmy na ulicę i zostało nam jedynie podążać w stronę Tucson.
- Skąd wziąłeś tyle pieniędzy? - zapytałam.
- To nie jest ważne, Sarah.
- Będziesz miał kłopoty?
- Wszystko było warte tego, by cię odzyskać, rozumiesz?
Rozumiałam... ale nie chciałam tego zaakceptować. Cały czas patrzyłam na jego twarz, na co się delikatnie uśmiechał. Mój tata był przystojnym czterdziestolatkiem o brązowych włosach, szarych jak ja oczach i lekkim zaroście. Dzisiaj wyglądał jednak jakby od dłuższego czasu się nie golił. Napawałam się jego widokiem, którego tak mi brakowało.
Wkrótce dojechaliśmy pod dom. Nasz dwupiętrowy, duży dom z ogródkiem. Tata zaparkował przed garażem, a ja wypadłam od razu na trawnik. Wbiegłam po schodkach, o mało nie wpadając na drzwi. Otworzyłam je gwałtownie, rzuciłam bluzę (którą tata dał mi w samochodzie) na schody i pobiegłam do salonu. Moja mama siedziała na kanapie z książką. Odwróciła się, a oczy momentalnie naszły jej łzami. Odłożyła lekturę na stolik kawowy i podeszła do mnie chwiejnym krokiem.
- Sarah... - szepnęła wzruszona.
- Mamo - załkałam i przytuliłam ją najmocniej, jak potrafiłam.
Trwałyśmy w uścisku przez minutę, a później mama popatrzyła na moją twarz.
- Jak się tu dostałaś, skarbie?
- Przyjechałam z tatą.
- Z tatą? - Popatrzyła na mnie zaskoczona.
- Zapłacił okup, mamo. Już dobrze.
- Okup?! Skąd wziął tyle pieniędzy?
- Też nie wiem.
- To teraz nie jest ważne. - Przyciągnęła mnie do piersi. - Dzięki ci Boże... Tak tęskniłam.
- Ja też...
- Zrobili ci coś? - Pogłaskała mnie dłonią po sinym policzku.
- Mamo... Dużo się działo...
- Opowiesz nam później, kochanie. - Pocałowała mnie czule w czoło. - Źle wyglądasz. Zaprowadzę cię do twojego pokoju.
Nie zdążyłyśmy jednak wyjść z salonu, bo otworzyły się drzwi wejściowe. Po chwili twarz moja i Maggie się spotkały. Momentalnie zaczęła płakać i z piskiem podbiegła do mnie.
- Sarah! - Uściskała mnie i podniosła, czego się nie spodziewałam.
- Siostrzyczko... - szepnęłam jej do ucha z uśmiechem.
- Kocham cię.
- Też cię kocham - odpowiedziałam, płacząc.
- Byłam u Jenny. Nie wiedziałam, że wróciłaś. Co się stało? - Odsunęła się ode mnie.
- Już nigdzie się nie wybieram, Maggie. Wszystko będzie dobrze.
W tej samej chwili do domu wszedł ojciec. Oparł się o futrynę i przyglądał się nam wzruszony.
- Jak się cieszę, że znowu jesteś z nami... - Siostra ponownie mnie przytuliła.
- Nie musisz się już bać, Sarah. Jesteś bezpieczna. - Mama położyła mi dłoń na plecach, a drugą złapała rękaw taty.
- Musiałaś przeżyć koszmar... Biedna Sarah... Strasznie wyglądasz.
- Maggie - upomniała ją mama.
- Ona ma rację. Pozwólcie, że pójdę wziąć kąpiel.
- Oczywiście. Potem przyjdź do nas, dobrze? - odezwał się tata.
- Jasne, muszę... tylko na chwilę odetchnąć.
- Rozumiemy - odpowiedziała za nich mama. - Artur, zadzwoń na policję.
- Nie! - krzyknęłam, czym ją przestraszyłam. - Żadnej policji. Nie możemy. Nie mieszajmy ich. Będzie jeszcze gorzej. Proszę, nie róbcie tego.
Rodzice zaczęli mnie uspokajać i przytulać. Trzęsłam się i za nic nie mogłam tego opanować. Marzyłam, by porywaczy spotkała kara, ale ryzyko było zbyt duże.
Kiedy atak paniki mnie puścił, weszłam schodami na górne piętro i otworzyłam drzwi do mojego pokoju. Uderzył mnie znajomy zapach lawendy, uśmiechnęłam się na widok niepościelonego, dwuosobowego łóżka oraz zdjęć z przyjaciółmi na ścianie. Wyciągnęłam z szafy ubrania, nie mogąc się powstrzymać od powąchania ich. Poszłam do łazienki, znajdującej się między sypialnią moją a siostry.
Napuściłam sobie ciepłej wody do wanny i odłożyłam ubrania na szafkę. Przygotowałam sobie niebieski ręcznik, szampon oraz mydło w płynie. Gdy wody było wystarczająco dużo, przekroczyłam próg i zanurzyłam się po głowę. Zamknęłam oczy, odprężając się i wyłączając myślenie. Później umyłam ciało oraz włosy. Przeczesałam je palcami i z powrotem zanurzyłam w wodzie. Zdecydowanie to był mój żywioł. Czułam się jak... ryba w wodzie.
Próbowałam skupić się wyłącznie na kąpieli, ale głowę zaczęła mi zaprzątać jedna osoba. Damon.
Co się z nim stało? Gdzie go zabrali? Czy już zamordowali? Zaczęłam się o niego martwić. Zaufałam mu. Może i niepotrzebnie, ale przekonał mnie do siebie. Nie on mnie uratował i miałam mu to za złe. To wiązało się z kolejną rzeczą - moim tatą, który z niewiadomych źródeł pozyskał dwa miliony dolarów w gotówce. Obrabował bank? Sklep? Nie ważne skąd, na pewno je ukradł. Innej możliwości nie widziałam. Miałam świadomość, że to nie koniec historii. Że będzie ciągnęła się za mną jeszcze długo.
Zanurkowałam w wodzie i słysząc jedynie szum, rozmyślałam nadal na tym, co wydarzy się dalej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top