11. Od kłótni do porozumienia

Mimo początkowego przekonania, że Damon mnie oszukuje, zaczęłam mu wierzyć. Inaczej nie siedziałby ze mną kilka dni w izolatce. 

Tak, kilka dni. Adam i Zeus nas póki co nie odwiedzili, a mnie z chłopakiem łączyła głucha cisza. Nie odzywałam się do niego ani słowem. Przez wszystkie cztery dni spałam odwrócona do niego tyłem. Czasem próbował nawiązać rozmowę, ale zatykałam uszy. On sam nocami leżał na zimnej podłodze. Nie chciałam dzielić z nim jednego materaca.

- Sarah... - znowu powtórzył moje imię. Ja jednak gapiłam się w odpadający tynk na ścianie. - Sarah! - krzyknął. Nadal zero reakcji z mojej strony. Zmusił mnie siłą, bym odwróciła się do niego twarzą. Mam na myśli pociągnięcie za rękę i prawie wyrwanie jej ze stawu.

- Ała...

- Przepraszam. - Puścił moją rękę. - Co, co mówili?

Postanowiłam odpowiedzieć. Miałam serdeczne dość jego ciągłych podchodów.

- Że mnie nie zabiją. - Uśmiechnął się na moje słowa.

- Cztery ciche dni... Witaj w świecie żywych.

- Nie wiem czy zauważyłeś, ale ja tu umieram.

- Przestań. - Usiadł naprzeciw mnie i splótł palce na kolanie. - Co jeszcze powiedział?

- ... bo jesteś niezłą laską.

Skrzywił się, ale nie zamierzał przestać zadawać pytań. 

- A coś o tym, co chcą z tobą zrobić? Bo mnie pewnie zabić. Cholera, nie dam się.

- Nie wiem.

Pochylił głowę między kolanami. Patrzyłam na niego cierpliwie i czekałam na plan. Wiedziałam, że właśnie go obmyślał.

Po kilku minutach popatrzył mi w oczy.

- Nie mam nic przy sobie. Nawet telefonu.

- Brawo - skomentowałam.

- Musimy czekać, aż ktoś otworzy drzwi. Wtedy uciekniemy.

- Nie uda się... Idioto, jak dałeś się tu uwięzić? - szepnęłam sama do siebie.

- Słyszałem. Ale masz rację, idiota ze mnie. Wziąłem z auta tylko rewolwer, ale Adam mi go zabrał.

- Auta?

- Przyjechałem tu samochodem, bo po mnie zadzwonił.

- Po co? - Zacisnęłam zęby, bo nagle ogarnął mnie niepokój. 

- Powiedział, że to nie rozmowa na telefon. Adam pracował wcześniej z Brutalem i byłem pewien, że nie zdradzi mu mojego planu. Miał cię zawieźć do domu bez mieszania w to policji, ale mnie oszukał! - Wstał i kopnął kawałek gruzu.

Pozwoliłam mu usiąść obok siebie, na co mi podziękował. Oparliśmy się plecami o ścianę. Ja grzebałam palcem w dziurze materaca, a on nerwowo jeździł kciukiem po wardze. 

Popatrzyłam na jego profil. Pełne usta, zarysowaną linię szczęki, prosty nos, gęste rzęsy i jasne włosy. Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach, na pewno zwróciłabym na niego uwagę. 

Nagle przypomniał mi się Miles - chłopak z imprezy Jenny. Nawiązaliśmy nić porozumienia. Bardzo dobrze i swobodnie czułam się w jego towarzystwie. On z onieśmielonego nastolatka, stawał się z czasem coraz śmielszy. Miałam wrażenie, że zerkał na mnie ukradkiem, a później od razu odwracał wzrok. Żałowałam, że nie pozwoliłam się odprowadzić pod sam dom. Może pomógłby mi z porywaczami. Przeciwieństwo Damona. Ułożony, sympatyczny chłopak... Ale może to blondyn ma taki charakter, który uwolni mnie z tego miejsca?

- Akuku! - usłyszeliśmy prześmiewczy, męski głos. Dobiegał z zewnątrz, więc oboje popatrzyliśmy na dziurę w ścianie, noszącą nazwę okna. Za kratami pojawiła się głowa Zeusa. Po wyrazie twarzy Damona rozpoznałam, że nie wiedział, kim był mężczyzna.

- No, gołąbeczki, przyszedłem sprawdzić, jak się macie.

- Kim jesteś? - zapytał agresywnie chłopak.

Zeus włożył rękę do środka pomieszczenia.

- Zeus - powiedział niedbale.

Chłopak nie zdradził swojego imienia i nie podał mu dłoni. Porywacza to nie zraziło i przycisnął twarz do krat.

- O co w tym wszystkim chodzi? - zapytał blondyn. - Jesteście przeciwnikami Brutala? Adam teraz z wami trzyma? 

- Jesteś jeszcze za młody i za głupi - odparł mężczyzna z uśmiechem. - Nie pasujesz do tego świata. Tak to się kończy, gdy załatwiasz coś na własną rękę. - Przeniósł wzrok na mnie. - Hej maleńka.

Zignorowałam to, a Damon oparł się dłońmi o maleńki parapet.

- Czego od nas chcesz? - warknął.

- Musiałem skorzystać z okazji łatwego zarobku. Słyszałem, ile mogę dostać za twoją koleżankę.

Złapałam się za głowę i jęknęłam z bezsilności. Byłam osobą, która znalazła się w złym miejscu o złym czasie. Cały czas mieli mnie za kogoś innego, przerzucali z rąk do rąk, tak naprawdę nie liczyłam się ja, a pieniądze i spory między przestępcami. 

- Długo jeszcze mamy tu siedzieć? - zapytałam zmęczonym głosem. 

- O, a macie jakieś plany?

- Odpowiedz na jej pytanie. - Damon złapał za kraty, więc Zeus się odsunął. 

- Nie martw się, skarbie, mamy dla ciebie kilka propozycji.

- Jakich? - Stanęłam bliżej okna.

- Wolisz zobaczyć Azję czy Afrykę? - Uśmiechnął się szeroko, ukazując krzywe zęby. 

- Nie rozumiem.

- Pozwalam ci wybrać.

- Chcecie ją gdzieś wywieźć? - Damon podniósł głos.

- Spokojnie... Ale tak, niedługo się rozdzielicie.

- C-co? - zająknęłam się. Naszła mnie fala strachu. Nie spodziewałam się, że będą chcieli mnie gdzieś jeszcze transportować.

- Po co?! - krzyknął blondyn.

- Handel ludźmi opłaca się bardziej niż marny okup - wyjaśnił, jakby wcale nie mówił o poważnym przestępstwie. 

Nogi się pode mną ugięły. Gdybym została sprzedana, już nigdy nie zobaczyłabym rodziny i przyjaciół. Popatrzyłam na Damona przerażonym wzrokiem. On także nie wyglądał najlepiej. Trzymał dłoń na czole, a drugą podpierał się na biodrze.

- To ja was zostawiam. Pożegnajcie się, dzieciaki. - Pomachał nam na odchodne. 

Opadłam na materac, a Damon ukucnął przede mną. Zasłoniłam oczy dłońmi, nie chcąc na niego patrzeć.

- Sarah...

- Sorry no, mam już dość. Wolę umrzeć niż... - nie dokończyłam, bo najprościej w świecie się rozpłakałam.

Damon usiadł na gąbce i objął mnie ramieniem. Pierwszą myślą było "uciekaj", ale nie odsunęłam się. Czułam się sparaliżowana i nadal nie mogłam się otrząsnąć po słowach, które usłyszałam.

- Nigdzie ciebie nie zabiorą.

- Nie mów rzeczy, których nie możesz dotrzymać.

- Mogę. - Oparł głowę na mojej i pogładził mnie po ramieniu. 

- Niech ten koszmar po prostu się skończy - powiedziałam łamiących się głosem.

- Obiecuję.

- Damon... - Odepchnęłam go i położyłam czoło na kolanach. Nigdy nie czułam się tak źle psychicznie. 

- Nie, oboje się stąd wydostaniemy. Już raz prawie ci się udało.

- Bo ty otworzyłeś mi drzwi.

- Wcześniej, Brutalowi.

- Zawaliłam - szepnęłam, przypominając sobie tamten dzień. - Bo zaufałam Buce. W stresie nie myślę racjonalnie.

- Więc teraz już wiesz, co robić... Nie ufaj nikomu. 

- A tobie? - Poniosłam głowę. 

Dziwne, bo gdy patrzyłam w jego niebieskie tęczówki, od razu się uspokajałam. Morze, niebo... spokojne i przypominające o życiu poza więzieniem. Wróciłam wspomnieniami do zeszłych wakacji, gdy pojechaliśmy z rodzicami i Maggie nad morze. Nie raz nad nie jeździliśmy, ale tym razem było inaczej. Magicznie. Szczęśliwie. Chciałabym poczuć się znowu tak samo. 

- Chciałbym - odpowiedział Damon, a ja zapomniałam, że zadałam mu jakiekolwiek pytanie.

Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo chłopak wstał i podszedł do okna. Obejrzał je z każdej strony, przytknął policzek do krat i wyjrzał na dwór, a później pomacał ścianę od zewnątrz.

- Szkoda, że nie mamy czegoś do przecięcia krat.

- Już dawno bym wtedy uciekła.

- Albo do obrony przed tym... Zeusem.

- No co ty?

- Możesz przestać?! - Damon odwrócił się w moją stronę.

Popatrzyłam na niego, zaskoczona nagłym wybuchem.

- Cały czas masz do mnie dystans, zachowujesz się chamsko i jakbym był twoim wrogiem!

- A nie byłeś nim?

Chłopak się zamyślił. Chyba sądził, że uważałam go za sprzymierzeńca, odkąd przyniósł mi jedzenie. Ale ja zawsze traktowałam go, jak to nazwał, z dystansem. Przecież od początku trzymał z przestępcami. Sam nim był. Nie ważne jaki miał do mnie stosunek i jak się w tej chwili zachowywał.

Nie mieliśmy za dużo czasu. Musieliśmy działać. Oboje obawialiśmy się o swoje życie.

- Jakieś pomysły? - zapytał.

- Jedynym wyjściem są drzwi. Trzeba czekać na Adama lub Zeusa.

- Zgadzam się, ale co dalej?

- Ty jesteś facetem! - Stanęłam naprzeciw niego i dotknęłam go palcem w pierś. 

- Możemy się nie kłócić?!

- Dobra! - odkrzyknęłam.

Patrzył mi w oczy, oddychając ciężko. Takie kłótnie do niczego nie prowadziły, tylko psuliśmy łączącą nas relację. 

- Przepraszam - powiedziałam po namyśle. 

- Weź się na mnie nie wyżywaj, okej? - Uśmiechnął się głupkowato.

- Coś wymyśliłeś?

- A umiesz walczyć?

- Kiedy mnie porwaliście, mimo że się broniłam i tak byłam bez szans - przypomniałam mu.

- Mnie wtedy z wami nie było, Sarah - sprostował z wyrzutem. - No, ale chyba wiesz, gdzie najbardziej boli?

- Jasne.

- I tego się trzymaj.

Później Damon pokazał mi, jak powinnam uderzyć napastnika w razie potrzeby, jak używać broni, jak uwolnić się z uścisku, jak ściągnąć sznur z dłoni, jak przewrócić na ziemię osobę cięższą ode mnie.

- Uderz mnie - powiedział nagle.

- Serio? - upewniłam się.

- Dawaj z pięści w twarz. Tylko nie w jaja, błagam.

Normalnie bym się zaśmiała, ale nie miałam na to siły. Postanowiłam wypróbować prawego sierpowego. Zamachnęłam się i uderzyłam Damona w lewy policzek z pięści. Nie pocelowałam najlepiej, ale zatoczył się lekko w tył. Bez uśmiechu rozmasował czerwony policzek, a ja złapałam się za rękę.

- Ałaaa - jęknęłam.

- Prawie dobrze.

- Przepraszam... - Dotknęłam jego policzka z wyrzutami sumienia. 

On położył swoją ciepłą dłoń na mojej, a ja zmieszana popatrzyłam mu w oczy. Bez zastanowienia ją zabrałam i schowałam do kieszeni. Spuściłam wzrok na swoje buty i onieśmielona założyłam kosmyk włosów za ucho. Damon też jakby się speszył, bo cofnął się nieznacznie.

- Eee... jeszcze czegoś cię nauczyć? - Podrapał się po karku, co robił często, gdy czuł się niekomfortowo.

- Jak wrócić do domu...

Nasze spojrzenia znów się spotkały, ale tym razem wytrzymałam i nie odwróciłam wzroku. Damon był jedyną osobą, która mogłaby mi pomóc znowu zobaczyć rodzinę. Tęskniłam za Maggie, mamą i tatą jak nigdy dotąd. Musiałam mu zaufać. Inaczej wydostanie się stąd beze mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top