10. Zeus

Kiedy moja świadomość się polepszyła (bo zaczęłam popadać w jakieś dziwne zaburzenia i się "zawieszać" na długie godziny), zaczęłam obmyślać plany. Już wiedziałam, że nie mogłam liczyć na pomoc tutejszych. Przejechałam się na Damonie i nie tylko. A na ludzi z zewnątrz też nie miałam co liczyć, bo żaden by tu nie przyszedł. Czekałam więc na spotkanie z nowymi porywaczami czy innym cholerstwem. Jak zwał, tak zwał.

Jeden przyszedł nazajutrz i pierwsze co zrobił, to zaśmiał się na widok żółtej plamy na podłodze. Musiałam się załatwić, ale nie moja wina, że nie wyposażyli więzienia w ubikację. 

- Witam, cukiereczku - przywitał się i zgiął się nade mną.

Śmierdziało od niego papierosami, narkotykami czy innym świństwem. Twarz miał podłużną, z wysokim czołem i brązowymi oczami. Tłuste włosy związał w kucyk, a na ręce prezentował się złoty zegarek. Gapiłam się na jego brudne paznokcie, a on przyglądał się mnie. Jeżeli by mnie tknął, to chyba bym go zabiła. Na szczęście nie chciał próbować i powiedział:

- Zeus.

Popatrzyłam mu w oczy, ale ich nie widziałam. Mój wzrok jakby omijał jego twarz i skupiał się na ścianie z tyłu.

- Taka moja ksywa - wytłumaczył. - Ty jesteś Sarah.

Kiwnęłam lekko głową. Czułam się jakaś taka otumaniona. Naćpana. Nie ogarniałam.

- Miałem cię w prawdzie sprzątnąć - poklepał się po broni za pasem spodni - ale szkoda mi takiej laski. - Jego słowa w końcu wyrwały mnie ze szponów braku świadomości. - Więc musimy załatwić to inaczej. - ukucnął przede mną. - Bo chyba nie myślisz, że stąd wyjdziesz, co?

- Słucham - ponagliłam go.

- Jedna zasada - nie uciekasz. Inaczej kulka w łeb. A jak mówiłem, szkoda mi ciebie zabijać. - Dotknął mojego policzka.

Odsunęłam jego rękę, a gdy znowu próbował mnie dotknąć, popchnęłam go tak, że wywrócił się na tyłek. Wstał zezłoszczony i uderzył mnie z płaskiej dłoni w twarz.

- Nie waż się więcej tego robić! - wrzasnął. Sam mnie walnął, że aż przez chwilę oślepłam i bez kontroli puściłam łzy. Nietykalny idiota. - To jest mój teren, a ty jesteś naszą własnością, rozumiesz?!

- Nie jestem niczyją własnością - powiedziałam głośno i wyraźnie.

- Taka jesteś odważna? Słuchaj, młoda - znowu przede mną ukucnął - nie grasz w jakimś filmie czy czymś, więc uważaj na słowa. Znalazłaś się w gównianej sytuacji i tylko ten facet w chmurach ci pomoże. Ale ja tam w niego nie wierzę, więc jesteś udupiona.

Cieszyłam się, gdy wstał i wyszedł. Nie miałam ochoty widzieć go choć chwilę dłużej. Zeus... kurde. Za kogo on się miał?

- Wal się.

Wróciłam do rozmyślania... Maura! Ona była moją jedyną nadzieją! Jeżeli zadzwoniła po policję, powinni nas znaleźć. Albo chociaż wpaść na trop. Chyba że Adam ją zabił, co byłoby prawdopodobne i z jego perspektywy rozsądne. Ale kto wie? Oby ona lub jej ojciec przeżyli i uratowali mi życie. 

Tak... chciałam żyć. Pragnęłam tego najmocniej na świecie. Każdy ma prawo żyć, prawda? Nikt nie ma prawa go odbierać. Nawet ja sama. Nie popełnię tego błędu i nie odbiorę sobie najcenniejszego daru, jaki dostałam od Boga.

Złapałam za kraty okienne i krzyknęłam. Raz, drugi, trzeci... piętnasty, szesnasty... sześćdziesiąty... Aż w końcu nie miałam siły. Napiłam się wody, którą oszczędzałam i wróciłam na materac. Jedyną żywą istotą, jaką widziałam na zewnątrz, był gołąb. Nigdy wcześniej nie widziałam tak pięknego na wolności. Jego biała barwa napawała nadzieją i wiarą. Czy to coś oznaczało? Może uwolnił się z jakiejś hodowli? Usiadł na parapecie i patrzył na mnie. Ja patrzyłam na niego. 

- Dziękuję - szepnęłam, a ptak odleciał.

Uwielbiałam zwierzęta. Miałam w swoim życiu trzy psy i strata każdego była dla mnie olbrzymim ciosem. Jakby umierał mi członek rodziny. No bo psy były członkami rodziny. Siedząc w trzeciej już "celi" ułożyłam swoją myśl: "Człowiek to najgorszy gatunek na Ziemi. Wyrządził najwięcej krzywd i zabił najwięcej istnień. Kochaj zwierzęta. One nie posiadają cechy okrucieństwa i świadomego czynienia zła."

Nie sądziłam, że coś może mnie jeszcze zaskoczyć, kiedy to otworzyły się drzwi, a do środka wrzucono... Damona.

- Odbiło wam?! Jesteśmy po tej samej stronie! - krzyczał do Zeusa.

- Musisz jeszcze wiele się nauczyć - zaśmiał się mężczyzna. - To jest Sarah. - Wskazał na mnie głową. - Rób z nią co chcesz, hej. - Zatrzasnął za sobą drzwi.

Chłopak wstał z ziemi. Nie patrzył mi w oczy, tylko podszedł do okna i próbował opanować bijące serce. Siedziałam zaskoczona w rogu pokoju na materacu i przyglądałam się blondynowi. To kolejna jego zagrywka? Znowu będzie próbował mną manipulować i dać się podejść? O nie, nie pozwolę.

- Ładne przedstawienie. - Zaklaskałam w dłonie.

On odwrócił się gwałtownie i popatrzył na moją twarz. W jego oczach szalał strach, czego wcześniej u niego nie widziałam. Wyglądał na szczerze oszołomionego. Nie zwracając na mnie uwagi, zaczął przeklinać jak szewc. Uderzył pięścią w ścianę, co nie było najlepszym pomysłem. Osunął się z grymasem na podłogę i zamknął oczy. Patrzyłam na tę scenkę z dystansem. Co on odwalał?

- Nie wierzę... - gadał sam do siebie. - Jak mogłem niczego nie zauważyć. 

Czekałam aż się uspokoi i powie mi o co chodziło. Zrozumiałam jedynie, że ktoś go wykiwał i uwięził razem ze mną. Albo Damon tylko udawał.

- Sarah... - Usiadł prosto i popatrzył w moje szare oczy.

- Czego?

- Wszystko potoczyło się nie tak...

- Boże, gadaj wreszcie, bo nie wytrzymam.

- No kurwa! Miał cię zawieźć do domu! Ale wolał przejąć sprawę! Brawo, Adam! Słyszysz mnie, sukinsynu?!

- Uspokój się! - krzyknęłam na niego.

Podziałało i Damon w końcu siedział bezgłośnie naprzeciw mnie. Kręcił palcami sznurek od spodni i gapił się na swoje tenisówki.

- Świetny z ciebie aktor - zaśmiałam się fałszywie.

On znowu na mnie popatrzył. Z wielkim wyrzutem i rozczarowaniem. Normalnie dałam się nabrać na to jego spojrzenie.

- Nie nabierzesz mnie już, więc sobie daruj, dobra?! Nie wiem w ogóle, po co te twoje chore zagrywki! Nie dość się nacierpiałam?! Wynoś się stąd! - Odwróciłam się do niego plecami, by nie widział mych łez, ale i tak moim ciałem rzucał szloch. Nie myśląc już o Damonie, pozwoliłam wydostać się wszystkim emocjom i płaczliwym jękom.

- Ciii... nie płacz. - Poczułam jego dłoń na moich plecach.

Dotyk poparzył moją skórę, więc odskoczyłam szybko, tym samym odpychając go na bok. Oparłam się o ścianę jak zbity pies i czekałam na jego reakcję.

- O nie... co oni z tobą zrobili - szepnął Damon. Zajął moje miejsce na materacu, przez co nie miałam gdzie usiąść. Specjalnie czekał, aż zrobię to koło niego.

- Ty chyba nie rozumiesz, Sarah.

- Ty nie rozumiesz! - odkrzyknęłam. - Jeżeli już macie mnie więzić jak jakiegoś przestępcę, którymi jesteście wy, nie ja, to chociaż samą! Nie mam ochoty widzieć twojej parszywej mordy!

Uraziły go moje słowa. Przedarłam się przez mur, który był jak postawa oschłego bad boy'a. I dobrze. Naubliżam mu bardziej.

- Tak! Dobrze słyszysz. Rzygać mi się chce, gdy widzę ciebie lub twoich koleżków. Mam dość tego, co ze mną robicie. Nie macie nawet pomysłu, jak się mnie pozbyć. Niech któryś mnie w końcu zabije, bo chyba zwariuję! A potem zgińcie w pierdlu, bo tam jest wasze miejsce.

Damon wstał i pozwolił mi wrócić na gąbkę. Położyłam się na niej tyłem do chłopaka, a on usiadł pod ścianą. Wyciągnął spod pupy wszystkie kawałki gruzu i wypuścił wstrzymywane powietrze.

- Ale ty nie ro...

- Cholera, Damon! - przerwałam mu. - Wynoś się stąd!

- Nie mam jak! Zamknęli mnie tu tak, jak ciebie. Daj mi pomyśleć... - Odwróciłam się do niego i popatrzyłam jak na upośledzone dziecko. - To próbuję ci powiedzieć... Nie przyszedłem tu specjalnie, by ciebie wkurzać. Dałem się podejść. A teraz nie krzycz już, proszę. Musimy obmyślić plan, jak się stąd wyrwać.

- Co ty chrzanisz?!

Podszedł do materaca i wcisnął tyłek pomiędzy mnie a ścianę. Stykaliśmy się nogami, ale nie odsunęłam się, bo skupiłam całą uwagę na słuchaniu jego słów:

- Przecież ci pomogłem - powiedział z udręką na twarzy. - Nie pamiętasz? Dlaczego traktujesz mnie jak wroga?

- Pomogłeś? - zaśmiałam się. - Wpakowałeś mnie w łapy tego idioty Adama! A teraz jestem tu. Z tobą. Moi rodzice umierają w domu ze strachu. Dlaczego robicie to niewinnym ludziom?

- Nie wiem, co ci zrobił Adam. Umówiliśmy się, że odwiezie cię do domu. Nie wiedziałem, że trzyma z wrogim gangiem. 

Popatrzyłam w jego błękitne oczy i przypomniałam sobie moment, gdy prawie mnie pocałował. Nie wyglądało to jak romantyczne pożegnanie przed odwiezieniem mnie do domu. Raczej jak naśmiewanie się z mojej naiwności i oddanie mnie w ręce kolejnemu przestępcy.

- Nie wierzę ci - powiedziałam pewnie.

- Domyślam się. 

- Już ci zaufałam i się na tym przejechałam.

- Do trzech razy sztuka, nie? - Uśmiechnął się.

- Nie? Mi tam nie jest do śmiechu.

- Dobra, nie wierz, nie ufaj. Ja się uwolnię, ty zostaniesz tutaj dalej. Tego chcesz?

- Nie. To ja się uwalniam i mi w tym nie przeszkodzisz.


// Mam nadzieję, podoba Wam się rozwinięcie akcji :) Co myślicie o roli Damona w całej sprawie? I czy odpowiada Wam długość rozdziałów? Dajcie mi znać w komentarzach!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top