21. Strzelanina

Wysiadłam z mercedesa trzaskając drzwiami i pobiegłam, zapominając o Collinie. Nie patrzyłam za siebie, więc nie wiedziałam, czy Brutal mnie gonił, czy może został w swoim samochodzie. Wpadłam do domu z nienaturalnie bijącym sercem i od razu zamknęłam drzwi. Wyjrzałam przez okno, za którym nie było ochroniarza, ani jego wielkiego pojazdu. Na podjeździe stał jedynie obcy, sportowy wóz. Co najgorsze - pusty.

- Co się stało? - Odwróciłam się przestraszona, ale to był tylko Damon.

- Są tu.

- Kto?

- Brutal! - krzyknęłam spanikowana. - Musimy się gdzieś schować.

- Gdzie ten facet od ochrony?

- Nie wiem właśnie. Kazał mi uciekać, a sam gdzieś zniknął.

- Są przed domem?

- Jest ich samochód, ale ich nie ma... - Popatrzyłam na chłopaka, próbując uspokoić oddech.

- Szybko! - Pociągnął mnie za rękę. - Nie mamy czasu. Gdzie jest najlepsza kryjówka?

- W szafie?

- Jakaś piwnica, skrytka?

- Do piwnicy można też wejść z zewnątrz, a nie zdążymy się już w niej zamknąć.

- To biegiem do góry! - Rzucił się na schody.

Pobiegłam za nim, przeskakując o dwa schodki. Rozejrzałam się nerwowo po korytarzu.

- Gdzie mama i Maggie?!

- Pojechały na zakupy.

- O Boże...

- Spokojnie, są bezpieczniejsze od nas.

- Gdzie się chowamy?

Usłyszałam niezbyt głośny stuk gdzieś na dole. Nerwowo odsunęłam się od barierki schodów, pokazując palcem na podłogę.

- Słyszałeś? - szepnęłam.

- Nie, co jest?

- Chyba jakoś weszli do domu. - Zadrżałam na samą myśl.

- Pomyśl, Sarah. Gdzie nas nie znajdą?

Nie miałam czasu na rozmyślanie. Tym bardziej, gdy owładnął mną przeraźliwy stres i strach. Popatrzyłam na sufit. Klapa na strych.

- Wiem! Otwórz te drzwiczki.

Damon złapał za krótki sznurek, do którego sama nie mogłam dosięgnąć i wysunął schody prowadzące na górę.

- Nigdy stamtąd nie korzystaliśmy. Sama też nie miałam ochoty sprawdzać strychu.

- Wchodź pierwsza.

Posłusznie wykonałam jego polecenie i jak najszybciej potrafiłam, weszłam wąskimi schodkami na wyższe piętro. Nie zwracałam nawet uwagi na to, czy Damon właśnie oglądał mój tyłek, czy nie. Odwróciłam się, by pomóc mu zamknąć za sobą drewnianą klapę.

Na dworze zdążyło się już ściemnić, więc na strychu panował półmrok. Znalazłam na szczęście włącznik światła, a dokładniej to nagiej żarówki. Pierwsze co przyszło mi do głowy, to identyczne oświetlenie w domu porywaczy.

- Jak tu brudno - westchnęłam, patrząc na wiszące pajęczyny.

Na podłodze leżały jedynie jakieś kartony i niebieskie worki z ubraniami. Na końcu pomieszczenia stała duża, stara szafa i podobna komoda.

- Masz telefon? - zapytał Damon.

Szczęśliwa wyciągnęłam z torebki białego iPhone'a.

- Zadzwoń na policję.

- Chodźmy cicho w róg.

Przemieściliśmy się w miejsce skosu dachu. Usiadłam obok blondyna na zakurzonej podłodze i włączyłam telefon.

- Najpierw zadzwonię do mamy.

- Nie, dzwoń na gliny.

- Wyślę jej tylko SMS-a, by nie wracała do domu.

- Dobra.

Wystukałam drżącymi palcami jedno krótkie zdanie i od razu po tym zadzwoniłam na 991.

- Linia alarmowa, w czym mogę pomóc? - odezwał się kobiecy głos w słuchawce.

- Wyślijcie szybko kogoś na 1040 E Malvern Street - starałam się nie krzyczeć.

- Co się stało?

- Włamano się do mojego domu. Ci ludzie są już w środku.

- Och, okej, gdzie jesteś?

- Na strychu z kolegą. Reszta rodziny jest poza domem.

- Słyszysz włamywaczy? Wiesz gdzie są?

- Szukają mnie.

Usłyszałam trzask pękającego szkła. Poczułam, jak Damon opierający się o mnie ramieniem lekko się wzdrygnął.

- Coś rozbili... Nie wiem gdzie mogą być. Może na dole w łazience.

- Masz coś, czym możesz się obronić?

- Nie...

- A oni mają broń?

- Nie wiem, nie widziałam. Pewnie tak. Ktoś już do nas jedzie?

- Tak, wysłaliśmy już radiowozy.

- Okej... Chyba weszli piwnicą - powiedziałam do chłopaka.

- Ile masz lat? - zapytała operatorka. 

- Siedemnaście. 

- Jak się nazywasz?

- Sarah Morgan.

- Jesteś bardzo dzielna - powiedziała z opanowaniem. - Nie ruszajcie się stamtąd.

- Dobrze... Chyba wchodzą na piętro.

Słyszałam coraz wyraźniej kroki. Modliłam się, by nie wpadli na pomysł otwierania drzwiczek na strych. Z normalnej perspektywy nie było ich widać.

- Główne drzwi są otwarte?

- Nie, zamknęłam je - odpowiedziałam, nerwowo oblizując usta. - Oni weszli chyba tylnym wejściem do piwnicy. Albo jakimś oknem.

- Zostań ze mną na linii.

Damon pogładził mnie po ramieniu, dodając odrobinę otuchy. Cieszyłam się, że nie wpadłam w panikę i potrafiłam składnie odpowiadać na pytania operatorki.

- Czy te wejście na strych da się jakoś zamknąć? - zapytała.

- Nie.

- A jest miejsce, gdzie możecie się schować?

- Szafa, ale nie wiem, czy się oboje zmieścimy.

- Spróbujcie, policja zaraz będzie.

Przestałam już odpowiadać, bo usłyszałam trzaski na dole. Wyobraziłam sobie porywaczy otwierających wszystkie drzwi, szukających nas po szafach i wszelkich ukryciach.

- Spokojnie, wszystko będzie dobrze - szepnął Damon.

- Wiem, że tu jesteście! - poznałam głęboki głos Brutala.

- O nie...

- Co się dzieje? 

Ściszyłam nieco telefon.

- Nadal nas szukają...

- Schowaliście się?

- Kiedy będzie policja?

- Powinni być za chwilę. Minęło dopiero kilka minut, ale wam może się wydawać wiecznością.

- Szybciej. - Zamknęłam oczy i pomodliłam się do Boga.

Wzdrygnęliśmy się na dźwięk trzaskania drzwiami. Ktoś wywrócił prawdopodobnie stolik z wazonem, bo usłyszałam charakterystyczne rozbicie szkła.

- Prędzej czy później was znajdę! - ryknął Brutal. - Wyłaźcie!

Wstrzymałam powietrze, gdy hałas umilkł. Damon siedział jak sparaliżowany i też nie próbował wykonać ani jednego ruchu. Z nerwów ścisnęłam mocniej iPhone'a.

- Halo? Halo? - odezwała się operatorka.

Wciągnęłam głośno powietrze. Nie zauważyłam, że podgłośniłam maksymalnie telefon, a wcześniej niechcący włączyłam głośnomówiący. Głos kobiety przerwał panującą ciszę i dobiegł do uszu porywaczy.

- Słyszałeś? - zapytał inny głos.

- Niech pani się teraz nie odzywa - szepnęłam zdenerwowana.

- Sarah, właź do szafy. - Damon wstał z ziemi i otworzył drewniane drzwi.

Weszłam do środka i usiadłam na samym dole. Blondyn zamknął mnie samą, na co zaprotestowałam.

- Nie zmieszczę się z tobą. Zostań tam.

Nie chciałam. Nie wiem, czy z powodu strachu o chłopaka, czy własnego egoizmu, że zostanę sama.

- Patrz, tu jest wejście na strych - usłyszałam zadowolenie w głosie Brutala.

Pomacałam wnętrze szafy i znalazłam jedną rzecz, która nie była całkiem złą bronią. Wyczołgałam się na zewnątrz i stanęłam obok Damona.

- Co ty wyprawiasz? - syknął.

- Trzymaj. - Podałam mu kij golfowy.

- Skąd to masz?

Nie odpowiedziałam, tylko złapałam go kurczowo za rękę, czekając na to, co miało się za chwilę wydarzyć. Zamknęłam opuchnięte od codziennego płaczu oczy i słuchałam, jak przestępcy mocują się ze schodkami.

Nagle syrena policyjna zabrzmiała na całej ulicy. Popatrzyłam na malutkie okienko w dachu, które teraz zalewała czerwona i niebieska barwa.

- Są, nic nam nie będzie - powiedział Damon.

Snop światła dostał się przez otwarte drzwiczki w podłodze. Po chwili pojawiła się głowa o zakrytej czarnym materiałem twarzy.

- Tu jesteście - zaśmiał się mężczyzna.

Damon wyciągnął przed siebie kij, gotowy w każdej chwili mnie obronić. Kazał schować się za nim, co tym razem zrobiłam.

- No nie powiem, dobra kryjówka, ale... przede mną nigdy nie uciekniecie.

Zaczął iść w naszym kierunku, celując do Damona z pistoletu. Za nim z dziury w podłodze wyskoczyła osoba postury Buki.

- Jest już policja - ostrzegłam.

- Zanim tu przyjdą, będzie już po tobie - prychnął drugi.

- Myślałaś, że jeśli powiesz o wszystkim glinom, ja zostawię was w spokoju? - zapytał Brutal.

- Nie róbcie jej krzywdy - warknął Damon.

- Co ty tu robisz w ogóle? Zakumplowaliście się, czy jak?!

- Nic ci do tego.

- Kogo pierwszego załatwiamy?

Cofnęłam się do samej ściany. Gdzie ci policjanci?! Brutal nadal celował w chłopaka, a ja schodziłam na zawał.

- No kogo?!

- Nie róbcie jej krzywdy! - powtórzył się blondyn.

- Zamknij mordę! Czyli ty chcesz być pierwszy? Proszę.

Nie wierzyłam własnym oczom, ale mężczyzna naprawdę go postrzelił. Damon padł na ziemię i skulił się, pojękując. Krzyknęłam przerażona i uklęknęłam przy jego plecach.

- Nie!!! - zapłakałam gorzko.

- Teraz twoja kolej. - Brutal skierował lufę w moją stronę.

- Odłóżcie broń! - usłyszeliśmy nagle.

Policjanci w końcu nas znaleźli i teraz stali przy wejściu na strych. Każdy mierzył do porywaczy z identycznych broni.

- Na ziemię! - polecił jeden z nich. 

Porywacze nie mieli tego w planach. Odwrócili się i strzelili do funkcjonariuszy. Dwóch z nich upadło niespodziewanie na panele. Wyglądali na martwych, a Damon na szczęście jeszcze oddychał.

Trzeci policjant bez żadnych skrupułów oddał celny strzał do Buki. Brutal widząc umierającego towarzysza, pomścił go i zabił mężczyznę. Już trójka "naszych" leżała nieruchomo na ziemi. Kolejni dopiero wchodzili na piętro.

Bez namysłu ślizgnęłam się po podłodze do ciała Buki. Zabrałam mu pistolet i drżącymi rękami skierowałam na Brutala. Odwrócił się w moją stronę i ujrzałam zaskoczenie malujące się na jego spiętym ciele.

- Nie jesteś do tego zdolna, Sarah - warknął.

Nie odpowiedziałam. Złapałam tylko pewniej broń.

- Nie potrafisz.

Uwierzyłam w jego słowa. Plus dałam się rozproszyć przez kolejną dwójkę policjantów. Brutal nacisnął spust i... Popatrzył zdezorientowany na pistolet. Rzucił nim zezłoszczony o ziemię i zaczął szukać innego, z nabojami, przy zwłokach.

Odetchnęłam z ulgą, która ogarnęła moje spięte ciało. Czekałam już tylko na to, aż porywacz zaprzestanie poszukiwań i popatrzy mi w oczy. Ściągnął kominiarkę i wytarł nią spocone czoło.

- Upuść broń! - krzyknął głośno kolejny policjant.

Wreszcie Brutal odwrócił się w moją stronę, a ja czując złamane serce, wyciągnęłam rękę do przodu.

- Przepraszam.

Kula przeszła przez jego czoło. Nigdy nie zapomnę wyrazu tej parszywej twarzy. Momentu, kiedy nie spodziewał się, że zrobię coś takiego... Sama nigdy bym siebie o to nie posądziła.

Czując na sobie wzrok reszty mężczyzn, upuściłam pistolet, przytuliłam Damona i pocałowałam go w zimne usta. Ostatnia łza spłynęła po jego policzku. Poczułam jego ostatni oddech. Ostatnie spojrzenie błękitnych oczu spotkało moje. Ostatnim jego słowem było moje imię.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top