19. Szkoła

W sobotę miała miejsce rozprawa sądowa. Razem z Collinem i eskortą policyjną pojechaliśmy na miejsce. Damon nadal znajdował się w szpitalu, ale jakiś policjant miał go odwiedzić i przeprowadzić przesłuchanie.

Ubrałam się w miarę elegancko i wzięłam ze sobą małą torebkę. Ze smutkiem patrzyłam, jak zabierali tatę radiowozem. Traktowali go jak przestępcę...

Nigdy nie byłam w sądzie, więc ze stresu zaczęłam się lekko trząść. Siedziałam już na ławie świadków, a tata po stronie oskarżonego. Rozmowa z obrońcą miała miejsce dzień wcześniej. Nie było nas stać na najlepszego adwokata, ale miałam nadzieję, że i niejaki George Hudgens przekona sędzinę. 

Mama siedziała wśród publiczności. Zastanawiałam się, skąd oni wzięli tych ludzi... Miejsce obok mnie zajął właściciel sklepu jubilerskiego, którego tata okradł. Nadal mnie zastanawiało, jak mu się to udało. No nie powiem, byłam pełna podziwu. 

Kolejnym świadkiem była tęga kobieta, którą pierwszy raz widziałam na oczy. Powinien z nami siedzieć jeszcze Damon... On by najwięcej wniósł do tej sprawy.

Nadszedł czas procesu... Sędzina była brzydką kobietą po pięćdziesiątce. Jej wręcz żółte włosy do ramion wiły się wokół twarzy, a małe, niebieskie oczy wywiercały w człowieku dziurę na wylot.

- Witam wszystkim zabranych - ogarnęła wzrokiem całą salę. - Z powodu nowych wydarzeń i postępów w śledztwie proces sądowy zostaje odroczony.

Publiczność ogarnęło poruszenie, a ja zaskoczona popatrzyłam na ojca. Odroczony?

- Proszę o ciszę! - Kobieta stuknęła młotkiem. - Sąd poda datę kolejnego postępowania, gdy porywacze zostaną aresztowani. Zbyt dużo faktów jest jeszcze niewyjaśnionych, więc nie możemy kontynuować dzisiejszego spotkania. Podejrzany ma zakaz opuszczania miasta oraz przydzielony nadzór. Ogłaszam koniec obrad sądu. - Sędzina wstała z wysokiego krzesła i wraz z resztą wyżej postawionych osób wyszła tylnymi drzwiami. 

Byłam w totalnym szoku. Opadłam na oparcie ławki i zmierzyłam tył togi kobiety. To dobrze, że przełożono rozprawę?

Mama wzięła mnie za rękę i bez słowa wyprowadziła na korytarz. Musiałyśmy jeszcze zaczekać na tatę, który wyszedł z mundurowym. Kupiłam sobie kawę z automatu i rozkoszowałam się jej aromatem.

- To dobrze, że nie ma dzisiaj procesu? - zapytałam mamę, która siedziała na czarnym krześle, sącząc swój napój.

- Tak, kochanie. - Uśmiechnęła się krzepiąco. - Zbiorą nowe fakty, zeznania, świadków... Możliwe, że aresztują tych potworów. Twój tata będzie miał większe szanse na uniewinnienie. Jestem tego wręcz pewna.

Odetchnęłam z ulgą. Mama miała rację. Przecież jeśli porywacze staną przed sądem, to oni będą głównymi oskarżonymi. Mój tata nie mógł pójść siedzieć za nich.

Wreszcie zobaczyłam jego śniadą twarz. Podbiegłam i prawie przewróciłam tatę na ziemię. Dał mi całusa w skroń i złapał żonę za rękę.

- Możemy wracać do domu.

- Nie martw się tato, nigdy nie trafisz do więzienia - szepnęłam mu do ucha.

- Nie, gdy mam dla kogo walczyć.

Całą drogę powrotną, wieczór i kolejny dzień rozmyślałam nad całą sprawą. Nie miałam żadnej pewności, że policja złapie porywaczy. No bo tak naprawdę nie mieli żadnego tropu. Zmienili miejsce kryjówki, Damon nic nie wiedział lub nie chciał powiedzieć, nie znałam ich nazwisk i jedyną rzeczą, która mogła pomóc, były rysopisy.

***

Po niecałym tygodniu Damon wrócił ze szpitala. Zmieniłam zdanie i jednak znowu wpuściłam go pod swój dach. Dało się jednak odczuć dawny dystans. Nie rozmawialiśmy już tak swobodnie, spędzaliśmy mniej czasu razem i ani razu więcej nie przekroczył granicy; nie wszedł mi do łóżka, nie przytulił, nie flirtował. Tylko raz, gdy się przebierał, widziałam opatrunek nad łopatką. Było mi chłopaka trochę żal, ale nie pokazywał, by go bolało lub w jakiś sposób przeszkadzało.

- Mamo, nie powinnam iść już do szkoły? - zapytałam kilka dni później.

- Myślałam o tym... już masz dużo nieobecności.

- A w ogóle nauczyciele wiedzą?

- Dzwoniłam do dyrektora i powiedziałam, że najbliższy czas nie będziesz chodziła do szkoły, bo mamy problemy, ale nie mówiłam jakie.

- Tęsknię za przyjaciółmi...

- Dla twojego dobra bym cię puściła, ale w domu jesteś bezpieczniejsza. Już przecież twoi... - przełknęła ślinę - porywacze raz byli pod domem. Wiedzą, gdzie mieszkasz i że są poszukiwani przez policję.

- Twoja mama ma rację, Sarah - wtrącił Collin.

- Nie może pan mnie odwozić? - Popatrzyłam na niego błagalnie.

- A co na lekcjach?

- Przecież chyba nie wejdą na teren szkoły. Zbyt dużo ludzi.

- Nie sądzę, że to dobry pomysł.

- Mam takie zaległości, że nie wiem, kiedy je nadrobię.

Mama popatrzyła na ochroniarza, odkładając kubek z herbatą na stół. Podrapał się po brodzie. Nikt nie wytrzymywał jej spojrzenia... Jeszcze chwila i się podda...

- No dobrze.

Uśmiechnęłam się szeroko i wstałam z białego krzesła.

- Gdzie idziesz? - spytała mama.

- Pakować plecak.

Pobiegłam do swojego pokoju i wyciągnęłam bordowy plecak spod biurka. Włożyłam do niego potrzebne na czwartek książki, piórnik oraz segregator. Większość rzeczy miałam w szkolnej szafce.

- Co robisz? - zapytał Damon, wchodząc do sypialni.

- Pakuję się.

- Idziesz jutro do szkoły? - Zmarszczył czoło.

- Mhm.

- Ten facet ci pozwolił?

- Mhm.

- Uważaj na siebie.

- Nie martw się o mnie. - Odstawiłam plecak na podłogę.

- Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało.

- Nic się nie stanie...

- Najchętniej to poszedłbym z tobą.

- Tak swoją drogą, może jednak pójdziesz na studia? 

- Najpierw to muszę znaleźć swoje miejsce na ziemi.

Popatrzyłam na niego. Żeby to zrobić, musiałam podnieść głowę, ponieważ stał przy moim regale z książkami. Powinnam teraz powiedzieć coś typu: "Dom jest tam, gdzie ludzie, których kochasz", ale Damon był sam...

- Co zamierzasz?

- Najpierw wszystko musi się wyjaśnić, a potem chyba pojadę w kierunku Nowego Jorku.

- A co potem?

- Cieszę się, że znowu rozmawiamy. - Uśmiechnął się. - Potem? Czas pokaże.

- Będziemy nadal utrzymywać kontakt?

Popatrzył na mnie błękitnymi oczami. Potem spuścił wzrok na swoje stopy, ale widziałam szczery uśmiech na jego twarzy.

- Chciałbym, Sarah.

- Też bym chciała, Damon.

***

Czwartkowego ranka jadłam śniadanie cała zestresowana. Collin szykował się w łazience, a rodzice zakładali już swoje kurtki, by wyjść do pracy. Maggie jak zwykle ganiała po domu, bo zamiast wcześnie wstać, wolała jeszcze "chwilę" poleżeć w łóżku.

- Gotowa? - zapytał ochroniarz, zaglądając do kuchni.

- Tylko ubiorę buty i możemy iść.

W przedpokoju założyłam ulubione adidasy, szary płaszczyk i plecak. Z nieprzekonywującym uśmiechem oznajmiłam, że możemy wychodzić.

Jechałam do szkoły w wielkim mercedesie Welha. Czułam podniecenie wymieszane z paraliżującym strachem, spowodowanym wizją braku towarzystwa mężczyzny w dalszej części dnia. Damon spał, kiedy się szykowałam, więc pewnie obudzi się w pustym domu. Mignęła mi myśl, że mógł nas okraść... Ale nie, nie byłby w stanie tego zrobić. Prawda?

- To tutaj? - Collin wjechał na licealny parking.

- Tak, dzięki za podwózkę.

- Jesteś pewna, że mam wrócić do domu? - Popatrzył na mnie w tylnym lusterku.

- Tak, mama przekazała wszystko dyrektorowi i na pewno będę bezpieczna.

Sięgnął do kieszeni skórzanej kurtki i wyciągnął żółtą karteczkę z numerem telefonu.

- Masz. - Podał mi ją. - Dzwoń, jeśli tylko coś lub kogoś zauważysz. Będę w pobliżu. Zrozumiano?

- Oczywiście.

- No to zjeżdżaj, jadę na naleśniki.

Zaśmiałam się i posłusznie opuściłam pojazd. Pomachałam Collinowi i ruszyłam w stronę szkolnego budynku.

Przywitała mnie masa osób. Wszyscy pytali o powód nieobecności, mówili o sprawdzianach, których nie pisałam, nowościach, uczniach... Ja zbywałam wszystkich uśmiechem, nie tłumacząc się z niczego i nie wgłębiając w nieinteresujące mnie tematy.

- Sarah! - krzyknęła moja przyjaciółka, gdy tylko mnie zobaczyła.

- Cześć! - Przytuliłyśmy się na środku głównego korytarza. - Tęskniłam!

- Nie pisałaś, że dzisiaj przyjdziesz. Zaskoczyłaś mnie!

- Wiem, przepraszam, to było takie spontaniczne.

Usiadłyśmy razem na pomarańczowej ławce.

- Jak się trzymasz? - zapytała, pochylając głowę. 

- Jest lepiej.

- To dobrze... Jak sprawy prawne? Coś wiadomo?

- Sprawa jest w toku. Nie złapano jeszcze porywaczy, ale liczę, że niedługo to się stanie.

- Więc co tu robisz? - Rozejrzała się po holu.

- Prędzej czy później musiałam wrócić do szkoły.

- Czy to aby na pewno bezpieczne?

- Mam ochroniarza, nie martw się.

- Normalnie jak w filmie! - zaśmiała się krótko.

- Nie wiem z czego tu się cieszyć. Mam wrażenie, że w ogóle nie ogarniasz wagi całej sytuacji - powiedziałam z wyrzutem.

- Nie chmurz się. - Poczochrała mnie po rozpuszczonych włosach.

- Ej!

- Próbuję cię jakoś rozweselić!

- Tym samym przypominasz mi tylko o jednym! - podniosłam głos. - Chciałam wrócić do szkoły, by nadrobić zaległości i oderwać się od domu, w którym wszyscy chodzą wokół mnie na paluszkach i omijają niezręczne tematy.

- Znowu to robisz...

- Co robię? - Popatrzyłam w jej czekoladowe oczy.

- Naskakujesz na mnie... Nie jestem niczemu winna. Nie ja ciebie porwałam.

- Gdybym tylko wyszła szybciej z twojego domu! Albo wróciła z siostrą... Gdyby Miles odprowadził mnie pod same drzwi. Dlaczego nikt mi nie pomógł?!

- Ciszej... - Przyłożyła palec do ust.

- W tobie pokładałam największe nadzieje, że pomożesz mi wrócić do normalności. Że będzie jak dawniej. A póki co, cały czas przypominasz mi o porwaniu i nie próbujesz choć trochę zrozumieć, co teraz czuję. Chcę o tym zapomnieć, okej? Chcę cieszyć się znowu tym beztroskim życiem nastolatki. U ciebie nic się nie zmieniło. Natomiast u mnie... u mnie wszystko jest do kitu!  - Wstałam zrozpaczona i szybkim krokiem ruszyłam w stronę klasy od angielskiego.

Przez całą lekcję zastanawiałam się, czy nie przesadziłam podczas rozmowy z Jenną. Nie powinnam się na nią gniewać. Przyjaźniłyśmy się od dziecka. Nie mogłam jednak znieść tego zawodu, który ogarniał mnie przy każdym spotkaniu. 

Zawsze była pozytywną, rozrywkową dziewczyną, która nie przejmowała się niczym i łapała życie pełnymi garściami. Wydawała się nie zauważać, że otaczający ją ludzie mogą mieć gorzej. Kiedyś mi to nie przeszkadzało, ale teraz, gdy sama byłam jedną z tych osób, wymagałam od Jenny większego zrozumienia. Chciałam móc z nią poplotkować, posiedzieć na jej wielkim, błękitnym łóżku, zaśpiewać karaoke i poobgadywać przystojnych kolesi ze szkoły. 

Najpierw jednak liczyłam na choć jeden gest, który nie będzie pełny współczucia i litości, podkreślony pytaniem: "Jak się trzymasz?". Zawsze potrafiła powiedzieć odpowiednie zdanie, dać dobrą radę, pocieszyć jak nikt inny i co najważniejsze - odwieźć od problemów. Dlaczego tak bardzo się na niej zawiodłam?

Następnym przedmiotem w planie był najgorszy przedmiot na świecie.

- Witamy pannę Morgan po dłuższej nieobecności.

Popatrzyłam na znienawidzoną nauczycielkę chemii. Nikt nie powiadomił ją o powodzie moich zaległości?

- Dzień dobry - przywitałam się ze sztucznym uśmiechem.

- Mam nadzieję, że nadgoniłaś tematy i jesteś przygotowana.

- Niekoniecznie.

Usłyszałam ciche śmiechy wśród innych uczniów, na co chemiczka zwęziła swoje zielone oczy i odłożyła długopis do kubka.

- Taki masz obowiązek, Sarah.

- Więc zgłaszam nieprzygotowanie.

- To jest niemożliwe, bo wykorzystałaś już wszystkie w tym półroczu - odpowiedziała z perfidnym uśmiechem wyższości i zadowolenia.

- Myślę, że jednak jestem usprawiedliwiona.

- Niby dlaczego? Śmiesz podważać moje zdanie?

Zmęczyło mnie wysłuchiwanie jej bredni więc wstałam z ławki i sama zaproponowałam:

- Mam iść do dyrektora, tak?

- Proszę bardzo. - Wskazała drzwi.

Z wysoko uniesioną głową wyszłam z klasy. Zostawiłam w niej zmieszanych kolegów oraz panią Thorpe, którą dyrek pewnie sam za chwilę do siebie wezwie.

Po krótkim "proszę" weszłam do gabinetu Filipa Measure'a. Kazał mi usiąść przed sobą na krześle, a sam oparł łokcie na blacie ciemnobrązowego biurka.

- Co ciebie do mnie sprowadza?

Dyrektor znał mnie z imienia, bo rok temu udzielałam się w samorządzie, ale to był pierwszy raz, kiedy przyszłam do niego w innej sprawie.

- Pani Thorpe.

- Czego chce?

- Miałam tutaj przyjść. Zgaduję, że źle się zachowałam.

- Co takiego zrobiłaś? - Zmrużył oczy.

- Dobrze pan wie, dlaczego nie chodziłam do szkoły, ale pani Thorpe nie. Nie byłam przygotowana do lekcji, ale chyba mam takie prawo, prawda?

- Oczywiście. Przykro mi, że nauczycielka o niczym nie wiedziała. Wszystko jej przekażę.

- Więc mogę już iść?

- Zaczekaj... - poprosił, prostując się na fotelu. - Chciałbym tylko ciebie zapewnić, że w naszej szkole jesteś bezpieczna. Twoja mama mówiła, że policja nie ujęła jeszcze sprawców i bardzo mi przykro z powodu całego zdarzenia. Musi ci być strasznie trudno... Pamiętaj, że zawsze możesz porozmawiać ze szkolną psycholog.

Uśmiechnęłam się i podziękowałam mężczyźnie za słowa otuchy. Pożegnałam się i wyszłam z gabinetu, mijając kserującą kartki sekretarkę.

Nie wróciłam na chemię, bo nie chciałam już widzieć Thorpe. Ta kobieta od samego początku dawała mi w kość i z niewiadomych mi powodów wyraźnie mnie nie lubiła. Nie zgadzało się to ze zdaniem reszty nauczycieli, którzy mieli mnie za jedną z lepszych i milszych uczennic.

Kolejną lekcją była historia. Zaszłam jeszcze do biblioteki, by oddać lekturę.

- Hejka - przywitała mnie grupka dziewczyn.

Popatrzyłam z uśmiechem na paczkę przyjaciółek z równoległej klasy, z którą czasami spotykałam się po szkole. Amanda, Kristen, Page i Spencer uważano za najgorętsze laski chodzące korytarzami tej szkoły. Nie zaprzeczę, na pewno cechowała je uroda.

- Cześć. - Przytuliłam każdą z osobna.

- Długo cię nie było! Nawet Jenna nie chciała nam nic powiedzieć - powiedziała smutno Kristen.

- Ona też o niczym nie wiedziała. Byłam na takich wczesnych wakacjach - skłamałam.

- O, kochana, zazdroszczę - zaśmiała się Page.

Nie, nie zazdrościsz, pomyślałam, ale nie dałam niczego po sobie poznać. Wolałam nie obarczać ich prawdą, bo samej było mi z nią ciężko.

- Spotkamy się dzisiaj? - zapytała Amanda, poprawiając kasztanowe loki. - Planujemy zakupy.

- Dzisiaj spasuję.

- A chociaż na kawę?

- Sorry, dziewczyny, obiecuję, że następnym razem będę mogła.

- Trzymamy cię za słowo. - Uśmiechnęła się ostatnia z nich.

- Co tak w ogóle robicie w bibliotece? - zaśmiałam się.

- Robimy projekt, a co? To takie dziwne? - Page skrzyżowała ręce na piersi.

- A żebyś wiedziała.

- Foch.

Zaśmiałyśmy się wszystkie, na co bibliotekarka uciszyła nas z wrogim spojrzeniem.

- To ja lecę, do zobaczenia!

Poszłam wreszcie w kierunku klasy historycznej. Obok znajdował się rząd granatowych szafek, w tym mojej. Wykręciłam kod i otworzyłam drzwiczki obklejone zdjęciami. Przyjrzałam się dłużej jednemu z nich, na którym widniałam z Jenną i naszą kochaną elitą. Mimo, że większość uważała je za puste lalunie, ja naprawdę darzyłam koleżanki sympatią. Nie były też wcale takie głupie. Ale cóż poradzić. Rzadko kto nie ocenia po pozorach.

Kolejne lekcje (wraz z historią) mijały już w lepszej atmosferze. Nauczyciele byli dla mnie nawet milsi niż zazwyczaj i nie przeszkadzało im moje nieprzygotowanie. Widziałam kątem oka, że Jenna zerkała na mnie od czasu do czasu. Raz nawet Nathan, chłopak, z którym siedziałam w ławce na matematyce, podał mi liścik, w którym przyjaciółka chciała mnie przeprosić. Schowałam kartkę między strony książki i wróciłam do przepisywania tematu z tablicy. Nie to, że jej nie wybaczyłam, ale to nie był czas i miejsce na godzenie się.

Po skończonych lekcjach pragnęłam jak najszybciej opuścić budynek. Wzięłam z szatni płaszcz i pognałam ku wyjściu, za którym powinien czekać Collin. Zatrzymała mnie jednak przed głównymi drzwiami Jenna.

- Jezu, cały dzień mnie unikasz.

- Śpieszę się.

- Serio? - Skrzyżowała ręce na piersi. - Nie masz dla mnie nawet chwili czasu?

Wywróciłam oczami, ale zgodziłam się odejść na bok i porozmawiać.

- Ogólnie chciałam ciebie jeszcze raz przeprosić, ale nie wiem, czy jeszcze mi na tym zależy...

- Więc o co chodzi? - Oparłam się o ścianę.

- O twoje zachowanie.

- Dziwi cię?

- Chyba zapomniałaś, kim przez ostatnie dziesięć lat dla siebie byłyśmy. A nasz układ? Coś ci to mówi?

Prychnęłam, ale mimowolnie na moją twarz wkradł się uśmiech.

- Zacytować? "Nikt nie będzie w stanie nad rozdzielić". To twoje słowa, Sarah.

- Byłyśmy małolatami. Nie wiedziałyśmy jeszcze jaki świat jest okrutny.

- Nie, świat jest piękny, tylko ludzie to kurwy.

Zrobiłam wielkie oczy, słysząc przekleństwo. Rzadko kiedy Jenna używała podobnych słów.

- A ja chcę dla ciebie dobrze - kontynuowała. - Przestań więc mnie ranić.

- Nie mam zamiaru ciebie ranić.

- Ale to robisz, Sarah. Wiem, że ciebie zraniono. Jest mi bardzo przykro z tego powodu. Gdybym mogła, to cofnęłabym dla ciebie czas.

- Rozumiem, ale...

- Nie przerywaj mi. Nie obchodzi mnie, co sobie o mnie myślisz i jak bardzo cię aktualnie wkurzam. Nie zostawię cię, bo właśnie teraz jestem ci najbardziej potrzebna. Tak się zachowują przyjaciele. Zniosę nawet twoje chore zachowanie, bo  r o z u m i e m  dlaczego się pojawia.

Patrzyłam na nią nadal, ale chyba skończyła swój monolog.

- Dzięki.

- Odprowadzić cię do domu?

- Wracam z Collinem.

- Kto to Collin? - Uśmiechnęła się krzywo i trąciła mnie w ramię.

- Żaden chłopak, idiotko. To mój ochroniarz.

Zaśmiała się, nie zauważając nawet, że przed chwilą ją wyzwałam. Albo po prostu nie było w tym krzty złośliwości.

- To idź, krowo. - Skrzywiłam się. Niech nie przesadza. - Boże, idź, Sarah, idź! - Pokazała białe zęby w szerokim uśmiechu.

***

 - Jak było w szkole? - zapytał mnie Walsh, gdy wsiadłam do samochodu.

- Szczerze, to lepiej niż myślałam.

- Żadnych podejrzanych rzeczy? - Spojrzał mi w oczy.

- Żadnych.

- To dobrze...

- Możemy zaczekać na Maggie? Dzisiaj miała tyle samo lekcji co ja.

Po niecałej minucie zauważyłam siostrę wychodzącą ze szkoły. Collin zniżył okno i krzyknął jej imię. Dziewczyna popatrzyła się w naszą stronę z początkowym zdezorientowaniem, ale po chwili rozpoznała ochroniarza.

- Mogę się z wami zabrać? - zapytała, będąc już blisko samochodu.

- Tak, wsiadaj.

Wyjechaliśmy z parkingu, kierując się do mojego domu. Patrzyłam przez okno na mijanych nastolatków, z którymi jeszcze niedawno spotykałam się popołudniami. Byłam dość popularną osobą w szkole, jeśli tak to można nazwać. Ale nie taką jak na filmach, w drogich ciuchach, otoczoną pustymi i bogatymi przyjaciółmi, zaczepiana przez ciacha ze starszych klas czy chodząca co weekend na imprezy. Byłam po prostu lubiana. Myślę, że przez moją szczerość, lojalność i miłe nastawienie do ludzi. 

Teraz czułam się całkowicie kimś innym. Kimś, kim nigdy nie chciałam być.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top