18. Próba zaufania
- Leć do domu! - krzyknął, popychając mnie do przodu.
Nie patrząc w tył, pognałam w stronę domu. Adrenalina poniosła mnie szybko pod same drzwi. Ale tylko mnie. Rozejrzałam się w popłochu. Gdzie Damon?! Widział porywaczy? Dlatego kazał mi biec?
- Damon! - wydarłam się głośno.
Nie usłyszałam nikogo... Chować się w domu czy wracać? Moje nogi same cofnęły się na chodnik, gdzie zostawiłam blondyna. Sumienie nie pozwoliło mi zamknąć drzwi.
Stanęłam jak sparaliżowana, widząc Damona celującego do mnie z rewolweru. Był sam. W pobliżu żadnych porywaczy. Tylko on i broń.
- Co robisz? - zapytałam drżącym głosem.
Byłam pewna, że chciał mnie zabić, że to tylko kwestia sekund. Ale jego szklane oczy i trzęsąca dłoń mówiły co innego.
- Nie mogę. - Opuścił gwałtownie rękę.
Wypuściłam wstrzymywane powietrze i położyłam dłoń na sercu. Biło jak szalone.
- Chciałeś mnie zabić?! - krzyknęłam, powstrzymując płacz.
Ukucnął, nadal trzymając rewolwer i zasłonił twarz. Co, do cholery, wyprawiał?!
- Zastrzeliłbyś mnie, gnoju?!
- Właśnie nie... - odpowiedział cicho, ale usłyszałam.
- Nienawidzę cię! Wynoś się z mojego domu!
- Daj mi wytłumaczyć!
- Zamknij się! Nie chcę cię nigdy więcej widzieć!
Uciekłam tym razem już bezpośrednio do domu. Trzasnęłam drzwiami i nie zareagowałam na wychylającą się zza ściany twarz taty. Zamknęłam się w swoim pokoju i rycząca położyłam na łóżku. Pobiłam Bogu winną poduszkę w kształcie głowy lisa i rzuciłam nią o ścianę. Byłam zrozpaczona. Zraniona. Oszukana. Rozczarowana. Zła. Wściekła. Nie mogłam uwierzyć w to co się działo... Zacisnęłam zębami i zaczęłam kopać nogami o wezgłowie łóżka. Nie potrafiłam słowami nazwać tego kim, był Damon. Żadne przekleństwo nie odzwierciedlało moich uczuć.
Nagle do pokoju wszedł ON. Nie wiem jakim cudem, ale się tu dostał. Następnie zagrodził mi jedyne źródło ucieczki - drzwi. Zaczęłam wołać ojca, ale zasłonił mi usta dłonią i posadził siłą na łóżku. Nie płakałam, bo nad strachem górowała czysta nienawiść.
- Sarah, proszę, chcę ci tylko wytłumaczyć - powiedział błagalnym tonem.
Odpowiedział mu jedynie stłumiony przez rękę wulgaryzm. Rzucałam się jeszcze chwilę, dopóki nie opadłam z sił. Chyba nie chciał tak mnie obezwładniać, bo w jego oczach malował się ból. Nie chcąc przeciągać tej męczarni, uspokoiłam się i pozwoliłam mu mówić.
- Przepraszam. Źle to zrozumiałaś! Nie chciałem ciebie zabić, naprawdę. To nie ja chciałem. Kazałem ci uciekać, bo zobaczyłem samochód Brutala. I to był on. Przyjechał po ciebie. Właśnie żeby cię sprzątnąć. Myślał, że już nie żyję. Mnie też chciał zabić! Błagałem, by tego nie robił, więc powiedział, że mam robić wszystko, co zechce. Zgodziłem się, ale... zażądał bym to ja ciebie sprzątnął - tłumaczył wszystko w szybkim tempie. - Przepraszam, że w ogóle w ciebie wycelowałem, ale nie wiedziałem, czy nie patrzy na nas z boku. Sama widziałaś, że nie potrafiłem zrobić ci krzywdy! Ale zrozum, że inaczej sam by mnie zabił. Wybacz mi, Sarah...
Patrzyłam na niego początkowo przerażonym wzrokiem, ale stopniowo historia robiła się coraz bardziej wiarygodna. O mało w nią nie uwierzyłam...
- Nie! - krzyknęłam, podpierając się na łokciach - Przestań! Wynoś się stąd!
- Sarah! Mówię prawdę!
- Nie mówisz! Zostaw mnie w końcu w spokoju! Nie wierzę, że tyle czasu dawałam się oszukiwać, opowiadałam o sobie, znowu ci zaufałam! I znowu to zaufanie do ciebie straciłam! Już więcej nie potrafię! Wracaj do Brutala i odwalcie się wszyscy ode mnie i mojej rodziny! - Czułam się tak bezsilna, słaba, przykuta do łóżka. Damon był ode mnie silniejszy i wykorzystywał tę przewagę.
- Ale podczas pobytu tutaj nie miałem zamiaru cię przecież skrzywdzić.
- Nie wierzę ci, słyszysz?! Na pewno od początku miałeś taki cel.
- Więc niby dlaczego tego od razu nie zrobiłem? - zapytał, patrząc mi wyzywająco w oczy. - Hm?
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Proszę, nie zabijaj mnie...
- Co?! Mówię, że tego nie chcę! On mi kazał!
- Tak?! To niby dlaczego nic ci nie zrobił, tylko jakby nigdy nic przyszedłeś tu za mną?
W tej samej chwili bez pukania do pokoju wszedł mój tato i Maggie, która zdążyła skończyć już lekcje.
- Czemu tak krzyczycie?
- Weź go ode mnie! - krzyknęłam.
- Nie! - Damon popatrzył przelotnie na zmartwionego ojca.
- Coś ci zrobił?! Czego od niej chcesz? - krzyknął, ciągnąc go za ręce.
- Ała! - syknął z bólu chłopak.
- On krwawi... - powiedziała słabo Maggie.
Podeszłam bliżej Damona i popatrzyłam na jego plecy. Wcześniej nie zauważyłam, że miał ranę postrzałową nad lewą łopatką.
- No właśnie próbowali! - odpowiedział na moje wcześniejsze pytanie.
- Musimy cię zabrać do szpitala - oznajmił tata.
- Brutal cię postrzelił? - zapytałam zaskoczona.
- No przecież mówię!
- Jedźmy do tego szpitala, bo się wykrwawisz.
Złapałam torebkę w rękę i zbiegłam schodami na dół. Po chwili pojawiła się reszta i wyszliśmy razem przed dom.
- Czekajcie, oni mogą nadal tu być.
- Kto? - zapytała siostra.
- Moi porywacze - odpowiedziałam.
- Lepiej zadzwońmy po policję.
- A co z Damonem?
- Wezwę karetkę. - Tata sięgnął do kieszeni po telefon. - Przynieś apteczkę z łazienki.
Wróciliśmy więc do środka, gdzie posadziłam Damona na krześle. Pobiegłam do szafki, w której stała czerwona walizka. Przyniosłam ją do przedpokoju, by przyłożyć do rany chociaż gazę.
Policyjne radiowozy przyjechały po może ośmiu-dziesięciu minutach. Trochę im zeszło, ale ważne, że ujrzałam te czerwono-niebieskie światła i jedną karetkę. Sanitariusze podbiegli do Damona i zabrali go do samochodu. Nie martwiłam się już o jego zdrowie tylko o fakt, że Brutal na pewno odjechał...
- Dzień dobry, państwo nas wezwali? - zapytała policjantka o meksykańskiej urodzie.
- Tak - odpowiedział tata. - Nazywam się Artur Morgan.
- Powiadomiono nas o porywaczach.
- Tak, byli gdzieś w pobliżu - włączyłam się do rozmowy.
- Chcieli ciebie porwać?
- Nie, już to zrobili dwa tygodnie temu. Złożyłam co do tego zeznania i tak dalej. Chodzi o to, że tu wrócili i postrzelili tamtego chłopaka - mówiąc to, wskazałam na karetkę.
- Wiesz czy jeszcze tu są?
- Pewnie uciekli...
- Moi koledzy ich poszukają - powiedziała do mnie, chcąc dodać otuchy.
Dobrze wiedziałam, że jej "koledzy" nikogo nie znajdą. Przecież Brutal nie byłby na tyle głupi, by czekać na środku ulicy na policjantów. Bez jaj.
Ambulans odjechał z Damonem do szpitala. Policja obiecała mi załatwić kogoś dla ochrony i okazał się nim trzydziestoletni Collin. Jako że pokój gościnny pozostał pusty, rodzice ugościli w nim nowego domownika.
- Na czym będzie polegała ochrona? - zapytałam, gdy rozpakowywał swoją walizkę.
- Będę po prostu tutaj, dopóki nie złapią porywaczy i gdybyś chciała wyjść na zewnątrz. Mam przy sobie broń.
- A co z rozprawą przeciw mojemu tacie?
- Będziecie mieli przydzieloną asystę policyjną, która będzie towarzyszyła wam także podczas przesłuchania.
- Jakiego przesłuchania?
- Teraz ma miejsce proces przeciwko twojemu tacie, ale będzie i osobny przeciwko tym przestępcom. Przed tym będą przesłuchania.
Pokiwałam na znak zrozumienia głową i zaprosiłam pana Collina do kuchni. Zaparzyłam herbaty, którą rozlałam do czterech kubków i razem usiedliśmy przy stole.
- Wróciłam! - zawołała mama z korytarza.
Pobiegłam ją przywitać i mocno przytuliłam.
- Cześć, kochanie - zaśmiała się melodyjnie. - Wszystko w porządku? Gdzie twój kolega?
- Damon jest w szpitalu.
- Co? Dlaczego? - Jej wyraz twarzy diametralnie się zmienił.
- Chodź, przedstawię ci kogoś.
Wróciłam z mamą do kuchni, gdzie przywitał ją ochroniarz.
- Dzień dobry, Collin Welh.
- Helen Morgan, mama Sarah.
Opowiedziałam jej o tym, co się wydarzyło i kim był mężczyzna. Cały czas miała szeroko otwarte oczy i kiwała głową. Najbardziej przejęła się Damonem, a ja prawie o nim zapomniałam.
- Możemy jechać do szpitala? - zapytałam.
- Moim samochodem - odpowiedział Welh.
- Więc chodźmy.
Maggie została, by odrobić zadania domowe, a my pojechaliśmy czarnym, dużym i kuloodpornym mercedesem. Siedziałam z mamą na tylnych siedzeniach i zastanawiałam nad historią Damona. Nie wyglądała na wymyśloną. Z drugiej strony mój mózg był już przestawiony na tryb "nie ufaj mu".
Dojechaliśmy na miejsce jeszcze przed dziewiętnastą. Collin spytał o chłopaka przy recepcji, a sympatyczna kobieta o rudych, kręconych włosach podała mu numer sali. Skłamaliśmy, że jesteśmy jego rodziną, więc bez problemów wpuszczono nas na oddział. Podobno Damon przeszedł już operację wydobycia pocisku, ale pod pretekstem odpoczynku nie pozwolono nam wejść do pomieszczenia. Czekaliśmy więc na korytarzu; ja grałam na telefonie w Subway Surf, mama przechadzała się w tę i z powrotem, tata obserwował pracę pielęgniarki, a ochroniarz bawił się kluczami.
W końcu lekarka Damona wpuściła nas do sali. Chłopak leżał na łóżku szpitalnym, podłączony do kroplówki i ubrany w niebieską piżamę.
- Nie spodziewałem się was - odezwał się pierwszy, nie ruszając się choć o milimetr.
- To pan Welh, nasza ochrona - przedstawiłam mężczyznę. Był to dobrze zbudowany, wielki człowiek. Budził respekt.
- Witam, Damon Sky - odpowiedział blondyn.
Popatrzyłam na niego, słysząc nazwisko. Dotarło do mnie, że nigdy mi się tak naprawdę nie przedstawił. Albo Sky było kłamstwem.
- Jak się czujesz? - zapytała go moja mama.
- Dali mi leki przeciwbólowe, więc jest dobrze.
- Mamo? - Popatrzyłam na nią nad ramieniem.
- Tak, Sarah?
- Możecie nas na chwilę zostawić? - poprosiłam.
- Dobrze, chodź Arturze.
- Pan też może wyjść? - zwróciłam się do Collina.
Chwilę się zawahał, ale odpowiedział:
- Będę za drzwiami.
Podziękowałam mu miłym uśmiechem i przysunęłam sobie metalowe krzesło bliżej łóżka szpitalnego.
- Cieszę się, że przyjechałaś - powiedział Damon.
- Nadal uważasz, że jesteś mu coś dłużny?
- Nie wracajmy do tego. To nic niewarty śmieć i tyle. Nawet celować nie potrafi.
Uśmiechnęłam się słabo. Blady chłopak wyglądał jak siedem nieszczęść z tymi wszystkimi igłami i rurkami podpiętymi do żył.
- Czyli mi uwierzyłaś, tak?
- No powiedzmy...
- Myślałem, że mnie polubiłaś. - Złapał mnie za rękę i splótł nasze palce.
- Bo tak było...
- Więc dlaczego myślałaś, że mógłbym być tak okrutny, bezwzględny i zepsuty? - zapytał z wyrzutem.
- Przepraszam. Po prostu bardzo się przestraszyłam...
- Nie przepraszaj mnie. - Popatrzył mi w oczy. - Powiedz tylko, czy ich złapali.
- Uciekli.
- Kurwa! - przeklął zezłoszczony.
- Ej, Damon...
- Tak? - Ścisnął moją rękę.
- Przecież ty wiesz, gdzie mnie przetrzymywano - powiedziałam ostrożnie. - Możesz podać policji adres.
- Zrobię to, ale oni zmienili miejsce. Jeszcze zanim wywieźli mnie do lasu.
- Nie wiesz, gdzie mogą być? - Byłam szczerze zawiedziona.
- Nie... naprawdę bym chciał.
- Ja jednak mam nadzieję. - Uśmiechnęłam się.
- Optymistka, co? - zaśmiał się, ale chyba coś go zabolało, bo się skrzywił.
- Bycie kimkolwiek innym wydaje się być w tym świecie nieużyteczne.
Popatrzył na mnie, jakbym powiedziała coś niewiarygodnego.
- No co? - Przekrzywiłam głowę.
- Mądre zdanie. Aż gdzieś to sobie zapiszę.
Zaśmiałam się i pacnęłam go w wolną od wenflonu rękę.
- Już jest między nami w porządku? - zapytał, przygryzając dolną wargę.
- Damon... Sama nie wiem co czuję. Po prostu to miał być ostatni raz, kiedy ci zaufałam. Teraz muszę przechodzić wszystko od nowa. Boję się, że to za dużo. Że to co robię jest już głupie i naiwne.
- A kogo to obchodzi?
Popatrzyłam na okno, za którym dawno zaszło słońce. Czy aby na pewno nikogo to nie obchodziło? Mnie obchodziło. Najważniejsze to być szczerym przed samym sobą, a ja już siebie nie poznawałam. Nie miałam siły kolejny raz pracować na zaufanie. Z tyłu głowy zamieszkała już na stałe myśl, że i tym razem Damon mnie zawiedzie. Ile będę mu dawała szans? Limit się wyczerpał... Zbyt bardzo bałam się kolejnego zawodu. Bo kolejnego bym już nie przeżyła.
***
Późnym wieczorem wróciliśmy do domu. Zjedliśmy wspólną kolację z Collinem, po której poszłam porozmawiać z Maggie. Potrzebowałam się komuś wygadać i zasięgnąć porady. Moja siostra była dobrym słuchaczem i mimo stereotypom, mogłam poruszyć z nią każdy temat.
- Hej, nie przeszkadzam? - zapytałam po otworzeniu brązowych drzwi z tabliczką "Komnata Królowej".
- Uczę się na fizykę, ale spoko, wejdź. Przyda mi się chwila przerwy.
- Muszę się komuś wyżalić.
- Powiesz mi najpierw co się wydarzyło, zanim wróciłam ze szkoły?
Opowiedziałam Maggie wszystko po kolei. Nie pomijając nieprzyjemnej sytuacji z Damonem, porywaczami, policją i moimi obawami.
- Wydaje mi się, że on mówił prawdę - podsumowała z miłym uśmiechem.
- Już tyle razy mu ufałam i się na tym przejechałam...
- Ty mi tu nie rymuj - zaśmiała się - tylko uwierz. Gdyby było inaczej, wtedy jak po niego wróciłaś, dawno by cię zastrzelił.
Maggie miała rację. Damon miał pełno okazji, by mnie zamordować. Co prawda wcześniej nie widziałam u niego broni, więc mógł ją dostać od Brutala.
- Nie wiem czy potrafię...
- Sarah! No ja ciebie nie poznaję!
Popatrzyłam na siostrę spod byka.
- Kiedyś nie myślałabyś w ogóle o tym, co się opłaca, a co nie. Żyłaś na spontanie, nie przejmowałaś się nikim i niczym. Teraz analizujesz wszystko, jakby zależało od tego twoje życie.
- Hmm... bo zależy?
- Przepraszam, źle się wyraziłam. - Podrapała się po policzku.
- Rozumiem cię. Tylko o czymś zapomniałaś, siostrzyczko. - Podniosłam się z jej łóżka przykrytego różowym kocem.
- O czym?
- Że byłam porwana. P o r w a n a. Nie dziw się, że jestem inna. Nawet nie wiesz, co czuję, widząc obcego mężczyznę na ulicy, a co dopiero przechodząc blisko niego. Cały czas się boję, że ktoś czyha na mnie za rogiem. Mam ochroniarza. Nie bez powodu. Nie potrafię już żyć jak kiedyś! Odtrącam tych, których kocham, bo boję się o ich życie. Co najgorsze, boję się o swoje życie! Więc tak, zmieniłam się, Maggie.
Młodsza siostra siedziała chwilę cicho jakby moja odpowiedź była dla niej ciosem. Może zrozumiała, jak czułam się każdego dnia od porwania. Ale jednak myślała nad zdaniem:
- A jakoś przy tym chłopaku zachowujesz się jak kiedyś. Dobrze na ciebie działa, Sarah. Nie odtrącaj przynajmniej jego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top