Szok

Sakura była poirytowana.

Była uczennicą Tsunade, należała do siódmej drużyny, co w jej mniemaniu, czyniło ją znaną i poważaną shinobi.

Dlaczego, więc mam się zajmować czymś tak absurdalnie prostym?

Każdy inny mógłby się tym zająć!

Zwłaszcza z takim kretynem jak Lee. Uważała go za najgłupszą osobę w całej Konosze.

Bo to przecież trzeba mieć nierówno w głowie, by z takimi brwiami do ludzi wychodzić.

I jeszcze łudzić się, że ktoś taki jak ja, go pokocha.

Niedoczekanie.

Wychodząc z pokoju nawet nie spojrzała na zakurzoną półkę pełną romansów. I choć teraz zapewne nie pamiętała żadnego z tych tandetnych czytadeł, to właśnie one gdzieś w głębi jej serca zakorzeniły tę myśl, że jej rycerz musi być piękny i odważny, bo inaczej nie jest jej wart.

Okrutny mit, który miał przysporzyć cierpienia jeszcze niejednej dziewczynie.

Ale ona nieświadoma zbliżającej się tragedii – spokojnie jadła owsiankę.

– Kochanie, nie powinnaś się śpieszyć? – zapytała matka patrząc na zegar była już prawie ósma.

Sakura machnęła ręką. Nie zamierzała biegać, nie dla niego. Zresztą, widziała wczoraj w jak beznadziejnym stanie jest ich miejsce pracy. Jak się okazało, genialny Shikamaru mógł się zająć tylko wymyślaniem, a realizowaniem tego projektu miała zająć się dwójka wybrańców.

I o ile słowo realizacja brzmiało jeszcze dostojnie, to sprzątanie brzmiało aż nadto banalnie.

Sprzątanie tego zajmie wieki. A w jego towarzystwie będzie się to jeszcze ciągnąć jak tysiąclecia.

Dziewczyna była zwyczajną nastolatką i nienawidziła sprzątania z całego serca. Postanowiła, więc pozostawić to zadanie w rękach Lee mając nadzieję, że chłopak nie będzie na nią czekał z tak niewdzięczną pracą.

Przecież jest taki wspaniały – na pewno sam sobie poradzi.

Przyszła pół godziny po umówionym czasie. Ale stała chwilę zastanawiając się czy na pewno trafiła pod dobry adres.

Było tam naprawdę czysto. Wokół roznosił się zapach środków do czyszczenia. Zakaszlała, gdy żrący środek zaczął drażnić jej układ oddechowy.

– Cześć, Sakura – chan. Pięknie dziś wyglądasz! – powiedział chłopak dostrzegając ją.

Odłożył ścierkę i wyszedł jej na powitanie.

Dziewczyna z trudem powstrzymała się od wymiotów. Nienawidziła tego jego płaszczenia się i wiecznej adoracji jej persony. Nie rozumiała jak można być tak ślepym, przecież wyraźnie dawała mu znaki, że nie jest nim zainteresowana.

Cóż, nigdy się nie zastanawiała skąd właściwie brała się w nim ta determinacja i gotowość do poświęceń dla niej.

Ale, gdyby tylko choć nad chwilę się nad tym zatrzymała, dostrzegła by jeden niepokojący szczegół.

Lee traktował ją tak jak ona traktowała Sasuke. I choć ona nigdy w życiu by tego nie przyznała, prawda była taka, że byli identyczni.

Gloryfikowali swoje ideały i gotowi byli poświęcić im wszystko. Nawet jeśli ta ukochana osoba pozostawała niewzruszona i obojętna na wszystkie ich starania.

– Witaj. – odparła oschle i rozejrzała się po ich miejscu pracy.

Stoisko stało przy ścianie tuż obok wejścia na widownię. Od reszty holu oddzielała je długa, biała lada. Teraz wszystko wyglądało tak jak Shikamaru wczoraj o tym opowiadał.

– Już wszystko załatwiłem! – powiedział radośnie.

Źrenice miał wielkie niczym mały piesek żebrzący o pochwałę od właściciela. Ale Sakura nawet nie zwróciła na to uwagi. Była zadowolona, że uniknęła ciężkiej pracy.

Jak pan jest zadowolony ze swego niewolnika.

– Ładnie się postarałeś. – powiedziała. Puste słowa.

Pewnie zapisze je w swoim pamiętniczku i będzie pamiętał do końca życia.

– No, to skoro wszystko już zrobione to ja już sobie pójdę. – oznajmiła i odwróciła się w stronę wyjścia.

– Ale, Sakura – chan! – zawołał.

Zatrzymała się na pięcie, zagryzając wargi, byle by nie odwarknąć Czego jeszcze chcesz?!

– Musimy, przecież jeszcze iść na szkolenie BHP. – powiedział.

Jęknęła. Była zmęczona na samą myśl o robieniu czegokolwiek z nim.

*

Sakura zawsze wiedziała, że panowie feudalni są dość osobliwymi jednostkami.

Ale, żeby wymagać od shinobi wiedzy w zakresie czegoś tak absurdalnego jak bezpieczeństwo i higiena pracy było dla niej szczytem absurdu.

– Tu macie cały regulamin, przeczytajcie to sobie. – powiedział Shikamaru kładąc na stole grube zakurzone tomisko.

Dziewczyna nie miała zamiaru dotykać tego siedliska bakterii. Pamiętała co Tsunade mówiła jej o starych przedmiotach. Ten jeden raz akurat słuchała jej uważnie.

Najlepiej było by to zapobiegawczo odkazić w spirytusie.

– Nie mamy wyboru, musimy to zrobić. – powiedział Lee poważnym tonem. – Czasem nie ma żadnej drogi na skróty, Sakura – chan.

Gdy skupił się na zadaniu i nie próbował jej zaimponować – był naprawdę skrupulatny. Widziała jak uważnie notuje najważniejsze dla siebie zagadnienia. Był bystry. Wyglądał jak prawdziwy geniusz. Był prawdziwym Kwiatem Konohy. Był. I to chyba najbardziej się liczyło.

Zawsze przy niej – chociażby miało to znaczyć stanie w ich dusznym sklepie i sprzedawanie napojów lub czytanie jakiś dziwacznych ksiąg.

– Jak pierwszorzędnej klasy natręt. – podsumowała Ino, gdy streszczała swoim kolegą z drużyny, rozmowę z Sakurą. – Doprawdy, nie wiem co ona w nim zaczęła widzieć! Ona chyba naprawdę oszalała!

Shikamaru spojrzał na nią znacząco, przypominając jej, ze wciąż znajdują się w miejscu publicznym. I choć małe było prawdopodobieństwo, by ktokolwiek z ich znajomych zjawił się o tej porze w restauracji, to nie ulegało wątpliwością, że akurat takie wieści mają niesamowicie zaskakującą zdolność roznoszenia się.

– Też tego nie rozumiem. – stwierdził. – I nie zamierzam się nad tym zastanawiać. Kobiety są zbyt kłopotliwe do zrozumienia.

Choji oderwał się na chwilę od jedzenia i powiedział:

– Bo oni tak naprawdę są tacy sami. Oboje marzą o ideałach, podczas gdy sami są jedynie marnymi pomiotami... Nie chcę ich obrażać, ale czym oni są w obliczu wielkości tego świata? Nie urodzili się jako wybrańcy, nie mają żadnych specjalnych zdolności, oprócz tych, które sami zdobyli poprzez ciężką pracę. Rozumiecie, prawda?

Ino i Shikamaru cały czas słuchali go uważnie. Nigdy nie uważali go za wybitnie inteligentną jednostkę, ale dzięki swojej empatii w tej jednej dziedzinie był zawsze lepszy od nich w rozumieniu innych. Miał to czego brakowało ich chłodnie myślącym umysłom.

Dlatego w tej jednej kwestii potrzebowali trochę więcej czasu, by przytaknąć.

– Czyli, jednak oboje zmądrzeli. – oznajmiła Ino.

Puszysty chłopak, przełykając kolejny kawałek mięsa odpowiedział:

– Są głupi, każda zakochana osoba jest głupia.

Shikamaru westchnął mrucząc pod nosem:

– Jakie to kłopotliwe..

A już myślał, że wszystko zrozumiał.

*

Sakura siedziała na swoim balkonie i z góry obserwowała całą ulicę. Kurz na drodze rzadko unosił się aż tak wysoko. Gwar dochodzący z dołu stanowił mieszaninę różnorakich głosów od starych mistrzów dających ostatnie rady swoim zestresowanym uczniom aż po podekscytowanych genninów czy zwykłych obywateli chcących pooglądać pojedynki.

I pośród całego tego zamętu – wreszcie to dostrzegła. Zrozumiała, że ładna buźka to nie wszystko.

Ba, to zupełnie nic nie znaczyło.

Była zła na siebie. Nie rozumiała jak mogła przez te wszystkie lata tak bardzo błądzić. Czuła się jakby nagle ktoś zrzucił jej przepaskę z oczu.

Świat zdawał się być piękniejszym miejscem, gdy na zawsze pozbyła się swoich uczuć do Sasuke.

Stało się to tak nagle, że uznała, iż po prostu doznała oświecenia.

Czasem, przecież tak bywa w życiu, że nagle dostrzegamy coś co zawsze było tuż przed naszymi oczyma, prawda?

W tym samozachwycie nie zauważyła szyderczego uśmiechu mężczyzny stojącego na sąsiednim balkonie.

Przez swoje zamyślenie zupełnie zapomniała o tym, że musi iść do pracy.

Pobiegła pędem omal nie zabijając się na schodach.

Zdarzyło się paru natrętów, którzy chcieli się z nią umówić, kilku upierdliwych klientów skarżących się na to, że sok był zbyt rozwodniony albo popcorn przesolony.

Przetrwała to wszystko bez zabijania kogokolwiek tylko dlatego, że miała go koło siebie. I za każdym razem, gdy ktoś sprawiał, że miała ochotę rozbić głowę klienta o blat, Lee podchodził do niej i mówił:

– Szkoda marnować siły przepięknego kwiata Konohy, na tak marne sprawy.

Jego obecność nigdy nie sprawiała jej takiej radości.

Nawet nie spostrzegła kiedy ten dzień dobiegł końca. Nawet taka prosta praca okazała się pasjonującym zajęciem przy boku odpowiedniego człowieka.

– Do jutra, Lee. – powiedziała szczerze.

Nie odpowiedział jej.

To było dla niego zbyt piękne by mógł uznać to za prawdziwe.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top