6
Ciężko jest, kiedy sam bujasz w obłokach i ciągle myślisz o osobie, która ci się spodobała. Trudno skupić się na czymś innym, a szczególnie na misji, którą zaraz mieliśmy zrealizować. Zrozumiałem, że znów ujrzę Stephana i Alissę. Szczęśliwych. Przynajmniej tak sądziłem, bo po dziewczynie można spodziewać się wszystkiego. Tak, znowu miałem napawać się widokiem tych dwóch zakochańców, sam nie wiedząc, kiedy to ja będę mógł objąć ramieniem kobietę, w której niedawno się zauroczyłem. Kiedy będę mógł wyznać jej miłość i usłyszeć od niej to samo.
Skierowałem się ku wyjściu z zamiarem zostawienia Stephana w pokoju. Przechodząc obok łazienki, dobiegł mnie z niej dość mocny zapach perfum. Jakby ten dzban nie mógł po prostu wziąć kąpieli. Pachniałby lepiej, a tak Alissa udusi się przy nim już przy pierwszym spojrzeniu na niego. Zatkałem nos palcami i wyszedłem z mieszkania.
Na korytarzu wziąłem głęboki wdech, rozkoszując się powietrzem bez żadnego zapachu perfum. Bez pukania wszedłem do pokoju znajdującego się naprzeciwko. Richard pozdrowił mnie skinieniem głowy, rozmawiając przez telefon po angielsku. Stwierdziłem, że pewnie tłumaczy sobie z Maćkiem Kotem ostatnie udogodnienia co do naszego wspólnego planu. Przez okno zobaczyłem, że na balkonie stoją Markus i Karl. Głowy mieli zwieszone i jakby wypatrywali kogoś w dole. Postanowiłem do nich dołączyć.
– Cześć, chłopaki – przywitałem się z nimi.
– Ćśś! – zganił mnie Eisenbichler, kładąc palec wskazujący na ustach, chociaż wcale głośno nie mówiłem. Kiwnął głową w dół. Podszedłem do niego, oparłem ręce o balustradę i spojrzałem, co znajduje się pod hotelem.
Na kostce brukowej przed wejściem do hotelu stali nasi skoczni koledzy. Kamil z żoną, Kubacki z partnerką, narzeczona Kota i Alissa, która niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę. Na jej czole dojrzałem zbierające się kropelki potu. Cóż się dziwić, zbliżało się południe. Nikt normalny o takiej porze nie wychodził z domu. Temperatura sięgała powyżej trzydziestu stopni Celsjusza. Słońce grzało jak cholera. Na myśl, że my za moment również mieliśmy być skazani na ten ukrop, zachciało mi się pić.
Ewa zaczęła pytać o coś Kamila, ale ten potrząsnął szybko głową. Agnieszka machnęła ręką i powiedziała kilka słów, a Alissa zmarszczyła brwi i zaczęła przyglądać się badawczo swoim towarzyszom. Pewnie czekali na Maćka, który rozmawiał jeszcze przez telefon z Richardem. Co jak co, ale nasz plan miał zostać sekretem aż do końca. Dopiero po spotkaniu Ali i Stephana mieliśmy im o wszystkim powiedzieć. Chyba powinniśmy szykować się na śmierć z rąk Leyhe, bo facet nigdy nie lubił, kiedy organizowaliśmy coś bez jego wiedzy. Szczególnie taką niespodziankę. Ale gdybyśmy mu o tym powiedzieli, niespodzianka nie byłaby już niespodzianką dla ich dwojga.
Zaraz zobaczyliśmy, jak z hotelu wychodzi Maciek, śmieje się głośno do zebranych, Alissa jeszcze bardziej marszczy brwi, a po chwili wszyscy ruszają do centrum, gdzie miało dojść do wielkiego spotkania. Poczułem na swoim ramieniu czyjś dotyk. Odwróciłem głowę. To Richard. Uśmiechał się pod nosem, a może raczej pod wąsem, i odprowadził wzrokiem Polaków, aż zniknęli nam z oczu. Wtedy poklepał mnie po plecach.
– Panowie, oficjalnie nadszedł ten dzień – powiedział cicho. – Nadszedł ten dzień, kiedy uratujemy pewną parę przed wieczną rozłąką.
– To co, idziemy do tego centrum? – dobiegł nas głos Stephana.
Odwróciliśmy się w jego kierunku jak poparzeni. Już myśleliśmy, że wszystko słyszał i nasz plan szlag jasny trafił. Ale tak najwyraźniej nie było. Leyhe patrzył na nas ze zmarszczonymi brwiami. Zupełnie jak Alissa. No i niech mi tu ktoś powie, że oni do siebie nie pasowali.
– Coś się stało? – spytał, a widząc, że pokręciliśmy zgodnie głowami, zwrócił się do mnie. – Andreas, czy mogę prosić cię na słówko?
Dopiero wtedy naprawdę pomyślałem, że Stephan wszystkiego się domyślił. Kiwnąłem głową i poszedłem za Leyhe. Sądziłem, że wyjdziemy na korytarz, bo brunet kierował się w stronę drzwi, ale zatrzymał się tuż przed nimi. Spojrzał w kierunku balkonu, upewniając się, że pozostali koledzy tam zostali i nikt nie będzie w stanie nas podsłuchać. Wziął głęboki wdech, a ja pytająco uniosłem brwi.
– Chciałbym cię przeprosić za tę kłótnię – powiedział.
Więc o to mu chodziło. A ja już myślałem, że wszystko się wydało. Cóż, od tamtego momentu, kiedy Stephan wypowiedział ku mnie swoje dość raniące słowa, ani razu się do niego nie odezwałem. On do mnie też. Obaj byliśmy uparci, ale Steph wiedział, że ja na pewno nie ustąpię. Dlatego w końcu pierwszy postanowił wywiesić białą flagę.
– Nie ma sprawy, Steph – odparłem. – Rozumiem, że mogłeś się zdenerwować. Nie powinienem...
– Nie, nie, Andi, to ja nie powinienem tak mówić... – przerwał mi i zaczął się tłumaczyć, ale jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Nie zamierzałem popuścić.
– Stephan, błagam cię, nie rób...
– Wiem, nie mam robić cyrków, ale...
– Dobra, przyjąłem przeprosiny, nie musisz teraz...
– Rozumiem, że nie lubisz wylewnych rozmów...
– Uczuciowych tym bardziej, więc...
– Ale proszę, daj mi wytłumaczyć...
– Do jasnej cholery, Stephan! – warknąłem, przerywając naszą wymianę zdań. Leyhe zacisnął usta w wąską linijkę. Czyli tym razem nie zamierzał się już ze mną kłócić. – Przeprosiny przyjęte, wszystko rozumiem, tylko błagam, nie bądź więcej takim debilem i nie wściekaj się o byle gówno. Dziękuję, mam nadzieję, że resztę wakacji spędzimy w dobrej atmosferze i nie będziesz wszystkich wokół wkurzał.
– Dzięki, młody – zaśmiał się Stephan i dźgnął mnie łokciem w bok. – Oszczędziłeś mi tej gadki, którą już sobie ułożyłem, a byłaby beznadziejna.
– Nie ma za co, stary – odparłem, uśmiechając się. – Tylko ogarnij się już, błagam.
Do mieszkania z powrotem weszli Richard, Markus i Karl. Freitag zarządził, że wychodzimy do miasta w tym momencie i nie akceptuje żadnej wymówki. Wybuchłem śmiechem razem ze Stephanem, słysząc poważny, ale zarazem komiczny głos Richarda. Można by powiedzieć, że był on naszym kadrowym błaznem. Ceniliśmy go za poczucie humoru, ale też charakter, bystrość i wielkie serce.
Ale koniec już o tym. Czas wypełnić misję.
***
Zachowanie mojego towarzystwa wydawało mi się co najmniej dziwne. Śmiali się z byle czego, jakby byli... naćpani? Ale o co ja ich posądzałam. Przecież to dojrzali ludzie. Nigdy nie tknęliby narkotyków. Zalać w trupa też by się nie zalali. Nie zauważyłam niczego niepokojącego, co mogłoby oznaczać te dwa stany.
Spacerkiem doszliśmy do centrum. To dzisiaj mieliśmy wybrać sobie kilka pamiątek z Rodos, mimo że przechodziliśmy obok tych sklepów kilka razy dziennie. Nasze plany dnia najpierw polegały na opalaniu się na plaży, a później na zwiedzaniu wyspy. Jednak teraz w końcu mogłam odetchnąć od tej rutyny. Wybieranie pamiątek to już coś.
Przez kilka, może kilkanaście minut towarzyszyły mi Ewa, Agnieszka i Marta, ale po chwili oznajmiły, że dadzą mi w spokoju wybrać coś dla siebie. Poszły zapewne do swoich partnerów, zostawiając mnie samą. Odetchnęłam z ulgą. Lubiłam te dziewczyny, ale czasami przytłaczała mnie ich gadatliwość. Sama byłam cicha i dość skryta w sobie, więc ich towarzystwo powoli pomagało mi stać się bardziej rozmowną. Ale nie aż tak rozmowną, jak były właśnie one. Czasami zastanawiałam się, czy mówią tak dużo również w towarzystwie Kamila, Maćka oraz Dawida.
Stałam w środku jednego ze sklepików, w którym znajdowała się między innymi masa pocztówek, kiedy usłyszałam znajome głosy. Wychyliłam się zza jednej z kolumn, zmrużyłam oczy i spojrzałam w stronę wyjścia.
Wiedziałam, że poranne zwidy tak naprawdę wcale nie były zwidami, halucynacjami czy snami na jawie. Richard i Andreas, których podejrzewałam o ranną rozmowę przed hotelem, stali oddaleni o kilka kroków od budynku. Rozmawiali o czymś głośno, ale ich spojrzenia były rozbiegane. Jakby coś knuli. Ruszyłam w ich kierunku, nie wiedząc, że naprawdę coś spiskują.
Nie wiedząc, że zaraz uderzę w osobę, której w ogóle się tu nie spodziewałam.
***
Chyba naprawdę dostałem obsesji na punkcie pocztówek.
Kiedy znaleźliśmy się już w centrum, widziałem parę znajomych sylwetek. Dokładnie tych samych, które ujrzałem, gdy razem z Andreasem jechałem taksówką z lotniska do hotelu. Wskazałem ręką na Dawida, Maćka i Kamila, ale Richard robił wszystko, aby mnie od nich odciągnąć. W końcu pokazał mi sklep z pamiątkami, w którym znajdowało się mnóstwo pocztówek. Od razu pomyślałem o Alissie i adresowanych do niej kartkach. Zbierałem je z każdego miejsca, w jakim byłem, więc teraz również nie mogło zabraknąć takiej pamiątki.
Słyszałem głośną rozmowę Richarda i Andreasa o tym, gdzie pójdziemy na obiad. Kłócili się, czy pójść do pizzerii, czy może do wytwornej restauracji. Wellinger był za tym pierwszym, Freitag za drugim. W końcu zdecydowali się na pomysł Richarda, który przekonał Andiego jakimś argumentem. Nie usłyszałem już go, ponieważ Freitag ściszył głos. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, co Richi miał do ukrycia, wziąłem ze stojaka jedną pocztówkę, zrobiłem krok do tyłu i uderzenie zwaliło mnie z nóg.
Głowa pulsowała mi od uderzenia w posadzkę, ale czułem też, że coś na mnie leży. Po chwili zrozumiałem, że był to raczej ktoś niż coś. Leżąca na mnie osoba poruszyła się i jęknęła. Potarłem się po głowie. Otworzyłem oczy, ale miałem przed nimi tylko mroczki. Kiedy w końcu wrócił mi wzrok, mogłem zobaczyć człowieka, który spowodował wypadek. Już otworzyłem usta, aby rzucić potok przekleństw, ale odebrało mi mowę.
Brązowe, falowane włosy opadały na mój tors. Kilka kosmyków łaskotało mnie po policzkach. Nos był zaczerwieniony, pewnie od zbyt długiego przebywania na słońcu. Blizna na prawym policzku zostawiała po sobie jasny ślad, który wtapiał się w kolor skóry. Rozchylone różowiutkie usta wyglądały tak soczyście, że bez wahania mógłbym je pocałować. A te niebieskie oczy, te niebieskie jak toń oceanu oczy wpatrywały się we mnie.
– Alissa – wyszeptałem.
– Stephan – powiedziała cicho dziewczyna.
Z dala usłyszałem charakterystyczne śmiechy moich kolegów z kadry. Wściekły właściciel sklepu podszedł do nas i zaczął mówić po grecku, ale kątem oka ujrzałem Maćka Kota, który podszedł do niego i zaczął przepraszać po angielsku.
Wpatrywaliśmy się w siebie, nie wierząc w to, co właśnie się stało. Alissa zeszła ze mnie i oboje wstaliśmy, dalej nie mogąc oderwać od siebie wzroku. Położyłem dłonie na jej policzkach, gładząc je.
Była prawdziwa. Nie śniłem. To działo się naprawdę.
Zaśmiałem się głośno, a usta Alissy rozszerzyły się w szczerym uśmiechu. Porwałem ją w swoje ramiona, uniosłem i okręciłem wokół własnej osi, czując zapach kokosowego szamponu, który doprowadzał mnie do obłędu.
Zatrzymałem się i postawiłem Alissę na ziemię. Założyłem kosmyk jej włosów za ucho i zacząłem całować każdy centymetr jej twarzy oprócz ust. Nie wiedziałem jeszcze, czy tego pragnie.
– To ty – wyszeptałem i przytuliłem Ali do siebie, czując, jak po moich policzkach lecą łzy.
__________
Męczyłam Was niesamowicie, ale w końcu jest ten moment! Warto było czekać? Ale czy teraz będzie lepiej? Czy wszystko się ułoży? A może pokomplikuje? O tym dowiecie się nie tylko w niedzielę, ale też w kolejnych rozdziałach! Tymczasem co sądzicie o tym, co się stało? Dajcie znać!
A.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top