***
Nazywam się Ester Sanczes, mam 16 lat, a tegoroczne ferie zimowe zapowiadają się jako najgorsze i najnudniejsze ferie wszech czasów. Właśnie siedzę w samochodzie i nie, wcale nie w drodze na stok narciarski jak co roku! Będę robiła coś o wiele lepszego niż przemierzanie nowych szlaków, albowiem będę rozpakowywać się w nowym domu! Stary dom mojej prababci stoi pusty już od wielu lat, ale moi rodzice właśnie teraz postanowili, że się do niego wprowadzimy. Oczywiście, dlaczego nie?!
Nie chcę się wyprowadzać. Podobało mi się nasze teraźniejsze mieszkanie. Może i było małe i musiałam dzielić pokój z młodszym bratem, ale jak mam pomyśleć o tym, że choć jedną noc mam spędzić w tym wielkim, starym domu przechodzą mnie ciarki. Wszyscy oprócz mnie są bardzo podekscytowani zmianą miejsca zamieszkania. Kompletnie ich nie rozumiem.
-W końcu będziecie mieli osobne pokoje, co nie?-zagadał tata.
Mruknęłam ciche "mhm" a mój brat zdawał się nie słyszeć nawet pytania naszego ojca. Był tak zajęty swoją komórką. W samochodzie panowała lekko napięta atmosfera ponieważ do końca uważałam tę wyprowadzkę za okropny pomysł i wcale nie kryłam się ze swoją opinią. Właśnie zostawiałam za sobą wszystko-przyjaciół, szkołę i miasto w którym mieszkałam od dzieciństwa. Miron, bo tak nazywał się mój młodszy, ośmioletni brat który niezmiernie działa mi na nerwy nie przeżywał tego tak jak ja. Całe jego życie kręciło się wokół gier komputerowych więc nie ma się co dziwić.
Włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam muzykę. Patrzyłam jak krajobraz za oknem zmienia się i zastanawiałam się, jak to wszystko będzie. Łzy napływały mi do oczu na myśl, że po feriach nie wrócę do swojej szkoły i nie spotkam się ze swoimi przyjaciółkami.
Jechaliśmy już długo. Pierwszy raz cieszyłam się z tego powodu. Nie chciałam już być na miejscu dlatego słysząc entuzjastyczny głos mojej mamy który zagłuszał mi i tak głośno lecącą piosenkę nie byłam szczęśliwa. Wyjęłam słuchawki z uszu widząc, że wjeżdżamy na podjazd starego domu i przełknęłam głośno ślinę. Gdy tata zaparkował, wyszliśmy z auta wyciągając nasze bagaże których było całkiem sporo. Przystanęłam na chwilę spoglądając na budynek który od dzisiaj będę nazywała swoim domem. Był na prawdę duży. Białe ściany mocno kontrastowały z czarnym dachem. Dom znajdował się na kompletnym odludziu i to też mnie przerażało. Wokół rosło pełno drzew, a do wejściowych drzwi prowadziła kamienna ścieżka.
Mama przystanęła obok mnie i widząc jakim wzrokiem patrzę na dom powiedziała;
-Za domem jest piękny ogród...spodoba ci się. Poza tym-ściszyła głos.-Dostaniesz większy pokój od Mirona.-powiedziała i puściła mi oczko. Złapała swoją walizkę idąc za tatą który już zdążył wnieść trzecią torbę z rzędu a ja poszłam za nią. Nadal nie byłam zbytnio przekonana, jednak postanowiłam nie zrażać się za pierwszym razem... Choć wydawało mi się, że było już trochę za późno.
Mój pokój okazał się być rzeczywiście większy od pokoju mojego brata. Miron nawet tego nie zauważył. Boję się co z niego wyrośnie.
Mój pokój był uroczy. Ściany były koloru pudrowego różu a meble były białe. Miałam duże łóżko na którego na przeciwko wbudowane było wielkie okno z widokiem na ogród który aktualnie nie wyglądał pięknie bo była zima, ale czułam, że może latem może być ładnie. Miałam też dużą szafę i małe biurko po lewej stronie łóżka. Oprócz wejściowych drzwi do mojego pokoju były tam też jeszcze jedne. Ciekawa co może się za nimi znajdować otworzyłam je, a po zapaleniu światła zobaczyłam, że jest tam łazienka. Bardzo się ucieszyłam, zawsze marzyłam o własnej łazience w której mogłabym spędzać tyle czasu ile chcę i potrzebuję, a teraz ją mam! Może nie będzie tak źle jak myślałam?
Zeszłam na dół słysząc krzyk mojej mamy, że mam zejść na kolację. Schodziłam po dużych, dębowych schodach prowadzących do kuchni i salonu. Ten dom był na prawdę bardzo duży. W kuchni znajdował się ogromny stół przy którym siedzieli już mój tata i brat, a mama krzątała się jeszcze co chwilę dodając coś nowego na stół.
-Miron możesz choć na chwilę odłożyć tę komórkę?-zapytałam siląc się na spokojny ton widząc brata z telefonem komórkowym w ręku. Strasznie irytowało mnie jego zachowanie i to, że rodzice nigdy nie zwracali mu za nic uwagi. Pozwalali mu na wszystko przy czym ja nie mogłam nawet spać u mojej przyjaciółki którą znałam od dzieciństwa, nie wspominając już o jakichkolwiek imprezach. To było niesprawiedliwe!
-Och, Ester daj mu spokój.-mruknął tata rozlewając nam herbatę po kubkach. Mój tata był oazą spokoju. Nie lubił się kłócić i zawsze starał się widzieć dobre strony nawet najgorszych rzeczy. Oczywiście w przeciwieństwie do mojej mamy. Mama była na prawdę w porządku ale gdy coś nie szło po jej myśli lepiej było nie pokazywać jej się na oczy... Wyjątkiem był Miron, który w jej oczach zawsze był złotym dzieckiem.
Nałożyłam sobie na talerz trochę sałatki i zaczęłam jeść. Mama też w końcu usiadła do stołu i zaczęliśmy jeść.
-Jak ci się podoba pokój Ester?-zapytała mama gdy już skończyliśmy jeść kolację i pomagałam jej zmywać naczynia. W Wistlink, tam gdzie mieszkaliśmy jeszcze wczoraj mieliśmy zmywarkę...
-Nie jest zły.-mruknęłam. Szczerze mówiąc to bardzo mi się podobał ale przecież się do tego nie przyznam, co to to nie!
Mama już się nie odezwała, jedynie uśmiechnęła się pod nosem. Ja też już się nie odezwałam marząc o jak najszybszym pójściem do swojego pokoju i wykąpaniu się we własnej łazience. Poza tym, byłam już trochę zmęczona dlatego tylko gdy skończyłam sprzątanie po kolacji poszłam na górę. Po wykąpaniu się od razu zasnęłam.
Obudziły mnie jasne promienie słoneczne wpadające przez okno. W duchu przeklęłam się, że nie zasłoniłam rolet. Obudziłam się o dziwo z bardzo dobrym humorem i słysząc, że moi rodzice już pałętają się po kuchni zbiegłam na dół. Mama smażyła naleśniki co bardzo mnie ucieszyło. Nie ma lepszego sposobu aby rozpocząć dzień niż pyszne naleśniki z słodkim, truskawkowym dżemem. Tata siedział przy stole pijąc kawę i czytając dzisiejszą gazetę. Usiadłam do stołu wcześniej witając się z rodzicami którzy zdziwili się widząc mnie w tak dobrym humorze.
-Widzę, że nasza królewna się wyspała.-powiedział tata rzucając mi krótkie spojrzenie z nad gazety i uśmiechając się lekko. Mama właśnie postawiła talerz z naleśnikami na stole nawołując mojego brata który o dziwo przyszedł bez telefonu.
Zjedliśmy sniadanie w miłej atmosferze. Tata powiedział mi, że dzisiaj trochę będzie chciał zwiedzić okolicę i zabiera mnie z Mironem ze sobą. Ucieszyłam się na tą wiadomość, uważałam, że może to być ciekawe doświadczenie. Moje nastawienie zmieniło się i nie wiem czy to perspektywa własnej łazienki tak mnie przekonała, czy po prostu była to sprawa mojego wyśmienicie dobrego humoru.
O dwunastej czyli za dwie godziny miałam być gotowa więc od razu gdy zjadłam poszłam do pokoju przygotować się do wyjścia.
Dwie godziny szybko minęły, nawet się nie obejrzałam, a już szłam obok taty i Mirona który ubolewał nad tym, że nie mógł zabrać ze sobą telefonu. Cieszyłam się, że tata mu nie pozwolił. Nie dlatego, że byłam złośliwa i chciałam mu dopiec tylko po prostu wydawało mi się, że tylko ja widzę ten problem mojego brata i nie pocieszało mnie to. Miałam cichą nadzieję, że może coś się w tym kierunku zmieni.
Okolica była naprawdę ładna. Mieliśmy spory kawałek do innych domów i sklepów, ale to też miało swoje plusy bo byliśmy z daleka od tego całego zgiełku. Tata pokazał nam naszą szkołę do której będziemy uczęszczać. Była mniejsza niż szkoła do której do tej pory chodziłam. Było też parę małych sklepów oraz jeden większy gdzie było najwięcej ludzi. To miasto zdecydowanie było mniejsze niż Wistlink. Trochę się zdziwiłam na wieść, że nie ma tu żadnego centrum handlowego. Zastanawiałam się gdzie tutejsza młodzież spędza czas...
Ze względu na to, że Miron zaczął stawać się uciążliwy ciągłym narzekaniem, tata postanowił, że będziemy wracać. Tak i zrobiliśmy. Już po niespełna trzydziestu minutach siedziałam na swoim łóżku pijąc kakao. Nagle naszła mnie myśl, że tak na prawdę nie zwiedziłam tego domu. Odstawiłam kubek na nocną szafkę i ruszyłam "zwiedzać".
Pierwszy pokój do którego weszłam to pokój mojego brata. Nie było tam nic ciekawego więc szybko z niego wyszłam. Później sypialnia rodziców gdzie stało ogromne, jeszcze większe od mojego łóżko. Kolejne pokoje były zawalone naszymi rzeczami które jeszcze musimy uporządkować. Ostatni pokój do którego weszłam był pokojem mojej prababci, usłyszałam o nim przy śniadaniu gdy mama wspominała, że będzie musiała kupić do tego pokoju nowe zasłony. Pomieszczenie było duże, ale czułam się tam trochę nieswojo, jakby coś mnie obserwowało. To było przerażające. Podeszłam do drewnianej komody na której stało małe, stojące lusterko i jakiś przedmiot którego nie mogłam zidentyfikować. Wyglądem przypominało szkatułkę. Na jej wieku namalowana została para błękitnych oczu. Wyglądały tak realnie, że trochę się wystraszyłam. Postanowiłam, że zabiorę to do siebie i szybko opuściłam ten pokój w którym czułam się bardzo nieswojo. Cieszyłam się, że mogłam już opuścić to miejsce.
Gdy wróciłam do pokoju, nowy nabytek położyłam również na swojej komodzie. Niestety uczucie które towarzyszyło mi w pokoju prababci Agnes nie zniknęło. Nadal czułam na sobie czyjś wzrok i na prawdę to było nie do wytrzymania. Gdy przeszłam z biurka do okna, kątem oka spostrzegłam, że oczy z szkatułki podążały za mną. Poczułam rosnący strach. Czy ja oszalałam?
Dla sprawdzenia zaczęłam chodzić w tę i we w tę, ale błękitne oczy cały czas za mną "chodziły".
Postanowiłam przyjrzeć się bliżej temu przedmiotowi. Usiadłam z nim na łóżku wpatrując się w namalowane na nim oczy. Postanowiłam spróbować to otworzyć.
Otworzyło się od razu. Z środka zaczęło bić jasne światło które oślepiało mój wzrok. Jednak trwało to parę sekund, a już po chwili przede mną stała dziewczyna z niebieskimi włosami i oczami takimi samymi jakie widziałam na szkatułce.
-Królowo! W końcu nadeszła nadzieja dla naszego upadłego państwa! Musisz iść ze mną...-powiedziała niebieskowłosa jakby była to sprawa życia i śmierci. Ukłoniła się.
-Królowa?!-krzyknęłam z niedowierzaniem. Nie rozumiałam co to wszystko ma znaczyć.
Dziewczyna była bardzo niskiego wzrostu i wydawała się lekka jak piórko.
-Jesteś królową, Ester!-pisnęła.-Królowa Agnes przewidziała twoje przybycie jeszcze przed złymi czasami dla naszej krainy...-szepnęła jakby była to najbardziej poufna rzecz na całym świecie.
Królowa Agnes? Ich świat? O co chodzi? Nie miałam pojęcia co się dzieje i z osłupieniem wpatrywałam się w dziewczynę która stała przede mną z czystą radością wymalowaną na twarzy. Nagle usłyszałam zbliżające się kroki do mojego pokoju. Sparaliżował mnie strach.
-Chowaj się, ktoś tu idzie!-szepnęłam do niej. Niebieskowłosa wskoczyła do szkatułki w tym samym czasie w którym do pokoju wszedł Miron.
-Ester, masz tutaj internet?-zapytał się. Widząc mnie wpatrującą się w pudełko leżące na podłodze przede mną zaczął się śmiać i podniósł je.
-Oddawaj to!-krzyknęłam naskakując na niego. On nie może tego otworzyć, on nie może się o niczym dowiedzieć! Próbowałam wyrwać mu to z rąk, ale nie dałam rady.
Chłopak spróbował podnieść wieczko, ale mu się nie udało. Kamień spadł mi z serca.
-Nawet nie da się tego otworzyć!-krzyknął i rzucił mi to na łóżko.-Powinnaś iść do szpitala.
-Wyjdź stąd!-krzyknęłam wypychając go za drzwi, na koniec nimi trzskając. Gdy upewniłam się, że chłopak jest już u siebie w pokoju i nie ma zamiaru wrócić, wzięłam szkatułkę i otworzyłam ją. Mi się udało.
-Tylko królowa potrafi otworzyć to pudełko!-krzyknęła dziewczyna która pojawiła się znowu.
-Zaraz, zaraz. Niczego tutaj nie rozumiem, możesz mi wyjaśnić o co chodzi?-zapytałam lekko zdenerwowana.
-Jak to, królowa nie wie? Jesteś prawnuczką królowy Agnes, a co za tym idzie, odziedziczyłaś po królowie tron! Tak długo wszyscy czekaliśmy... Musisz nam pomóc i uratować królestwo!-wykrzyknęła nagle.
-Jakie królestwo?!-byłam rozdarta. Ta dziewczyna mówiła o tym z grobową powagą, a ja nic nie rozumiałam.
-Królowa pozwoli.-powiedziała podchodząc do mnie i łapiąc mnie za rękę. Po chwili poczułam, że moje stopy odrywają się od podłogi a my lecimy i lecimy...
Nagle to uczucie minęło a my stałyśmy już na ziemi. Otworzyłam oczy i zaniemówiłam. Znajdowałam się na wzgórzu z którego miałam widok na całe miasto które widziałam pierwszy raz na oczy. Znajdowało się tam pełno małych domków z kolorowymi dachami jednak w oczy najbardziej rzucał się ogromnych rozmiarów zamek. Był wykonany jakby ze szkła, ale nie można było zobaczyć co znajduje się w środku.
Nie mogłam uwierzyć, że to dzieję się na prawdę. Myślałam, że to jakiś głupi sen. Spojrzałam na stojącą obok mnie dziewczynę.
-Wszystkiego dokładnie dowiesz się w zamku, Ester. Mamy kawałek do przejścia, chodź!
Nie wiedziałam czy dobrze robię, ale ruszyłam za nią rozglądając się we wszystkie strony. Było w tym miejscu coś takiego intrygującego i tajemniczego. Było tam tak kolorowo! Drzewa były raz różowe raz niebieskie. Zwierzęta takie jak zające, sarny czy lisy w ogóle nie bały się ludzi. Wręcz przeciwnie.
Gdy przechodziłyśmy już w okół tych wszystkich kolorowych domków poczułam się niezręcznie. Wszyscy ludzie, a były ich na prawdę sporo wpatrywali się we mnie. Każdy miał kolorowe włosy i był o wiele niższy ode mnie, nawet mężczyźni. Niektórzy z rezerwą mi się przyglądali, inni szeptali między sobą, a jeszcze inni wykrzykiwali "Jesteśmy uratowani!" czy inne hasła o podobnym znaczeniu.
Czy ty wszystko na prawdę jest możliwe? Czy na prawdę jestem królową tego o to dziwnego miejsca? Ale, jak to?! Jak to możliwe, że nigdy wcześniej nie słyszałam o tym, że taka miejscowość istnieje. Miałam nadzieję, że wszystko się wyjaśni tak jak obiecywała...właśnie nie wiedziałam jak nazywa się ta kolorowowłosa dziewczyna.
-Jak ci na imię?-zapytałam.
-Nazywam się Doris, Doris Malwari. Miło, że pytasz, ale teraz nie jest to istotne. Zaraz będziemy na miejscu. Nie mogę uwierzyć w to, że zamek znowu będzie zamieszkiwany przez królową!
Dziewczyna miała rację, już po chwili stałyśmy przed ogromnymi, białymi drzwiami prowadzącymi do zamku. Ja przy tych drzwiach wyglądałam na niską, a co dopiero Doris.
Nagle przed nami drzwi otworzyły się i weszłyśmy tam do środka. W środku było pięknie. Nigdy nie widziałam tak ładnie urządzonego miejsca. Wszystko było białe i szklane. W pomieszczeniu było bardzo jasno.
Szłam za Doris która prowadziła. Nagle stanęłyśmy przed, tak mi się zdawało, wejściem do jakiegoś pomieszczenia. Doris zapukała trzykrotnie i nacisnęła na klamkę otwierając tym samym drzwi.
-Już jest. O to ona.-powiedziała niebieskowłosa do siedzącej za biurkiem kobiety. Kobieta miała pomarańczowe, krótkie włosy. Na nasz widok ucieszyła się. Podziękowała skinieniem głowy, a Doris wyszła z pokoju.
-Usiądź proszę.-powiedziała wskazując mi fotel stojący na przeciwko niej.-Napijesz się czegoś?
-Nie, dziękuję.-powiedziałam lekko wystraszona.
-Cóż...-zaczęła.-Doris ci już pewnie wspominała. Tak wiem, pewnie zastanawiasz się czy to prawda... Tak Ester, jesteś królową. Wiem, że jesteś teraz zagubiona i nie możesz w to uwierzyć, ale nie przejmuj się. Królowa Agnes-twoja prababcia też nie mogła zrozumieć jak to możliwe. Pamiętam do dziś jak piszczała na widok bawiących się chochlików w swojej łazience.-zaśmiała się.-Jednak ja nie o tym. Nazywam się Mendillia Alver i jestem królewskim pomocnikiem.
Królewski pomocnik? Chochliki bawiące się w łazience? Tytuł królowej? Tego było zdecydowanie za dużo...
-Miło mi panią poznać.-odezwałam się. Czułam się niekomfortowo gdy kobieta cały czas mówiła.
-Och mi również.-zaśmiała się. Mendillia wydawała się bardzo miłą osobą.-Nawet nie wiesz jak bardzo. Tylko ty możesz nas uratować Ester.
-Jestem zwykłą szesnastolatką, jak mogę być królową?-zapytałam. Czułam się już coraz pewniej dlatego wcześniej tłumione pytania zaczęły ze mnie wychodzić.
-Widocznie nie taką normalną jak ci się zdawało.-odrzekła.-Jesteś królową Cyklyssi nad którą wisi ogromne niebezpieczeństwo! Ester proszę, wysłuchaj mnie teraz bardzo uważnie. Po śmierci twojej babci, królowej Agnes tron stał się pusty czekając na zastępce, czyli ciebie. Dotychczas w Cyklyssi panował pokój i wszystko się układało. Ludzie żyli w zgodzie i ze sobą i ze zwierzętami. Jednak zła czarownica, Irmina, postanowiła zaburzyć całą harmonię panującą w królestwie. Korzystając z okazji, że królestwo mimowolnie osłabło przez brak królowej, Irmina zaczęła skłócać ludzi i przyciągać ich na złą stronę. Chciała objąć tron i władzę w królestwie, ale wszyscy pamiętali o przepowiedni świętej pamięci królowej Agnes która głosiła, że po jej śmierci pojawisz się ty, silniejsza od niej samej. Jedynie to uratowało całą Cyklyssię przed panowaniem złej Irminy. Trudno mi to mówić, ale niestety jej siła nadal wzrasta. Jesteś naszą nadzieją Ester. Przepowiednie królowej Agnes zawsze się sprawdzały, a jeśli sprawdzą się i teraz, to oznacza, że jesteś obdarowana na prawdę wielką mocą. Tylko pamiętaj, magia to nie żarty i trzeba z nią uważać.
-Jak to magia?-zapytałam zdziwiona.-Czy to znaczy, że ja potrafię...czarować?!
-Oczywiście, że tak! Niby dzięki czemu otworzyłaś wejście do Cyklyssi które strzegła Doris? Oczywiście, że za pomocą magii. Jednak to była magia królewska którą obdarzone są królowe Cyklyssi.
-Czyli na prawdę jestem królową?-zapytałam łapiąc się za głowę.-A do tego potrafię czarować?
-Och...-nagle wymsknęło się Mendilli. Trochę się wystraszyłam, nie wiedziałam na co tak zareagowała. Kobieta wstała od stołu i podeszła do komody stojącej nieopodal. Ściągnęła z niej średniej wielkości lustro i wróciła na swoje miejsce podając mi je i mówiąc abym się w nim przejrzała.
To co w nim zobaczyłam przebilo moje najśmielsze oczekiwania. Moje jeszcze niedawno jasne blond włosy teraz były fioletowe!
-Każdy kolor ma swoje znaczenie. Fioletowy oznacza potęgę.
Oddałam jej lustro. Czułam się dziwnie, na prawdę dziwnie.
-Teraz zaprowadzę cie do Mafirasta. Mafirast przygotuje cie do koronacji która odbędzie się jeszcze dzisiaj. Przy innych okolicznościach wyglądałoby to inaczej, ale nie mamy tyle czasu królowo.
Skrzywiłam się słysząc, że nazwała mnie królową.
-W porządku, ale proszę nie mów do mnie królowo. Jestem Ester.
Mendillia przytaknęła z uśmiechem i wyszła z pokoju. Poszłam za nią. Gdy szłyśmy do Mafirasta obiecałam sobie, że jeszcze dzisiaj zwiedzę zamek.
Stałyśmy przed drzwiami, które jak się domyśliłam, prowadziły do pokoju Mafirasta. Mendillia nie pukając nacisnęła klamkę otwierając drzwi. Przepuściła mnie w nich. Weszłam do środka i zwracając na siebie uwagę mężczyzny. Miał zielone włosy, wąsy tego samego koloru. Ubrany był bardzo oryginalnie.
-Wiesz co robić.-rzuciła mu Mendillia. Potem zwróciła się do mnie.-Jak będzie wszystko gotowe to przyjdę po ciebie.-i wyszła z pokoju zostawiając nas samych.
Mafirast wpatrywał się we mnie skupionym wzrokiem.
-Witaj królowo.-skłonił się.-Nazywam się Mafirast Loks i jestem twoim osobistym stylistą.-usiadł na fotelu wskazując ręką wolny fotel. Usiadłam.
Spędziłam tam może pół godziny i już byłam gotowa. Wyszłam stamtąd ubrana w srebrno białą suknię do ziemii. Fioletowe włosy spięte miałam w ciasnego warkocza. Czułam się jak prawdziwa królowa. Stałam z Mendillią na przeciwko wejścia na plac, gdzie miałam zostać ukoronowana. Plan był taki, że Mendillia mnie zapowie, ja wyjdę, dostanę koronę i na koniec powiem coś od siebie. Czy się bałam? O dziwo nie.
-Drodzy mieszkańcy Cyklessi! Dzisiaj nadszedł ten długo wyczekiwany przez nas wszystkich moment, gdy Cyklessia znowu ma swoją królową! Przywitajcie królową Ester!-rozbrzmiały oklaski, domysliłam się, że teraz jest ten moment gdy wchodzę.
Z dumnie uniesioną głową, wyprostowana wyszłam na plac. Pewnym krokiem podeszłam do Mendilli która ukłoniła się przedemną. Sięgnęła po złotą koronę którą trzymał obok niej pewien mężczyzna i założyła mi ją na głowę. Odwróciłam się przodem do tłumu.
-Witajcie mieszkańcy Cyklessi!-przywitałam się.-Dziękuję za tak miłe przyjęcie mnie w królestwie. Wielkim zaszczytem jest dla mnie noszenie tej korony i nazywanie się królową. W związku z ostatnimi wydarzeniami w Cyklessi, chciałabym wam ogłosić, że zrobię wszystko co w mojej mocy aby porządek i harmonia która panowała w kraju, wróciła.
Chciałam dodać coś więcej ale tłum zaczął wiwatować. Jedyne o czym teraz marzyłam to położenie się w wygodnym łóżku. Dopiero teraz poczułam jak bardzo zmęczona jestem. Mendillia zauważyła to i wzięła mnie pod rękę zaprowadzając znowu na zamek. Poprosiła służbę o zaprowadzeniem mnie do mojej osobistej części zamku, która znajdowała się na samej górze. Wszystko było tam takie ogromne i piękne, ale zmęczenie zaczęło dawać się wie znaki. Nawet nie zauważyłam gdy odpłynęłam do krainy Morfeusza.
Rano wstałam bardzo wyspana. Byłam bardzo głodna, wieczorem nie zjadłam kolacji, dlatego od razu poszłam w stronę jadalni. Po drodze doszłam do wniosku, że nie bardzo wypada mi się jeść śniadanie w piżamie, dlatego wróciłam do pokoju. Ubrana w suknię którą przygotował mi Mafirast, poszłam na śniadanie które było już przygotowane. Usiadłam do ogromnego stołu i zaczęłam jeść. Zastanawiałam się czego dzisiaj się dowiem.
Nagle do jadalni weszła Mendillia z wysokim, czerwonowłosym mężczyzną.
-Królowa pozwoli, że się przedstawię.-powiedział nieznajomy kłaniając się.-Nazywam się Edmund Bolwi i będę miał zaszczyt wprowadzenia pani w magiczny świat.
-Witaj Edmundzie.-odpowiedziałam uśmiechając się.-Zjem tylko śniadanie i będę gotowa.
Jak powiedziałam, tak było. Od razu po zjedzeniu śniadania zeszłam na dół, gdzie czekał na mnie Edmund.
Okazało się, że jestem na prawdę trudnym przypadkiem. Nie potrafiłam nawet przenieść kubka z podłogi na stół, co Edmundowi zajmowało niecałe trzy sekundy. Czułam się głupio, ponieważ byłam nadzieją dla wszystkich i miałam być potężniejsza od poprzedniej królowej. Edmund powiedział mi aby się tym nie martwić, bo magia ewidentnie we mnie jest, tylko umiejętnie się ukrywa nie widząc żadnego zagrożenia. Powiedział, że jest to bardzo dobra cecha, bo w historii władczyń Cylessi nie jedna królowa nie radziła sobie z magią, a co za tym idzie, były bardzo wybuchowe i porywcze co niezbyt dobrze o nich świadczyło. Powiedział również, że magia drzemiąca we mnie jest na tyle silna, że nie widząc jakiegokolwiek zagrożenia czy powodu do "wybuchu" po prostu tego nie robi.
Jego słowa trochę mnie uspokoiły, ale nadal czułam się trochę niepewnie. Cóż, bardzo nie chciałam zawieść królestwa które tak na mnie liczyło.
Dopiero parę dni później przekonałam się na własnej skórze, że to co mówił mi Edmund było w pełni prawdą.
Wstałam rano, a na dworze panowała burza. Nie wiem dlaczego, ale od razu poczułam, że dzisiaj zdarzy się coś niedobrego. Burza z piorunami nie pasowała do zawsze pięknej pogody w Cyklessi. Zeszłam na dół do gabinetu Mendilli. Ona również nie wyglądała na zadowoloną.
-Irmina jest w królestwie. Szykuj się.-powiedziała a ja wystraszyłam się. Czyli ta pogoda to sprawa Irminy!
Wycofałam się z pokoju pomarańczowowłosej kierując się do części zamku, gdzie znajdował się tron. Usiadłam na nim i poprawiając swoją koronę. Szykowałam się na konfrontację z Irminą.
Nie musiałam długo czekać. Już po chwili strażnicy wprowadzili kobietę na której widok skrzywiłam się. Miała czarne, potargane włosy, wzrok niczym u szaleńca, a na twarzy malował się czysty obłęd.
Czarownica nagle zaśmiała się głośno patrząc mi prosto w oczy.
-To ty jesteś tą potężną królową?!-znowu się zaśmiała.-Kolor włosów to nie wszystko, dziewczynko.
-Czego chcesz?-zapytałam bez ogródek.
-Wszystko czego pragnę to twojego tronu i korony, dziewczynko.
-Niestety musze cię rozczarować Irmino. Nie zamierzam ci niczego oddawać, dlatego od razu mówię ci, lepiej odpuść i przestań dręczyć mieszkańców Cyklessi, bo jeśli nie, to źle to się dla ciebie skończy.
-Uważaj bo się przestraszę!-znowu zaczęła się śmiać.-Co ty mi niby możesz zrobić, dziewczynko?!
Czułam jak coś we mnie eksploduje. Nie mogłam dłużej jej słuchać, zaczęła strasznie działać mi na nerwy. Stanęłam na nogach i rzuciłam jej srogie spojrzenie. Nie wiedziałam co dokładnie robię, ale działałam impulsywnie. Podniosłam dłonie na wysokość Irminy i poczułam ogromną siłę. Zamachnęłam się, a wiedźme odrzuciło parę metrów do tyłu. Na jej twarzy przez chwilę można było zobaczyć strach.
-Więc tak się bawimy...-szepnęła i wymierzyła we mnie zaklęciem które szybko odbiłam. Zaczęła się walka, ja sama twarzą w twarz, przeciwko wiedźmie. Z początku czułam strach, ale szybko został on zastąpiony chęcią wygrania. Zaklęcia leciały spod naszych rąk. Trwała zacięta walka. Parę razy ledwo odbiłam zaklęcie lecące w moją stronę, ale oprócz małego rozcięcia na policzku nic mi nie było. Irmina też nie odniosła większych obrażeń, co trochę mnie przerażało. Pojawiało się pytanie: Co jeśli nie dam rady?
Trochę czasu minęło zanim doszło do ostatecznego starcia które jak Edmund mi wspominał było w walce najważniejsze. Zazwyczaj odbywało się jako walka przeciwko dobru i złu, czyli teraz tak właśnie było.
Spod naszych rąk wyszły promienie które toczyły zaciętą bitwę. Mój promień miał kolor fioletowy, a Irminy czarny. Napierały na siebie bardzo mocno. Wkładałam w to swoją całą siłę, jednak Irmina miała przewagę. Gdy jej siła była coraz bliżej mnie, poczułam, że wiedźma nie wkłada w tego już swojej całej siły jak na początku, tylko już cieszy się wygraną. Niestety, miałam już w głowie plan, więc nie miała się z czego cieszyć.
Również przestałam wkładać w to całą swoją siłę. Było to bardzo ryzykowne, ale wiedziałam, że to jest jedyny sposób aby wygrać.
Gdy Irmina poczuła, że odpuszczam na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Gdy jej czarny promień był już na tyle blisko mojej ręki, że mojego fioletowego promienia prawie nie było widać postanowiłam, że teraz albo nigdy! Zebrałam swoją całą siłę i skupiłam się najmocniej jak się tylko dało. Mój promień zaczął mknąć szybko w stronę Irminy której uśmiech szybko zrzedł. Moja magia rosła i rosła, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Jej oczy były wypełnione strachem. Promień uderzył w Irminę. Pojawiła się biała chmura a ostatnie co słyszałam z ust kobiety to głośny pisk. Nagle chmura zniknęła, a na podłodze jedynie co zostało to czarna szata.
Nie mogłam w to uwierzyć. Udało mi się! Wygrałam! Uratowałam królestwo! Obraz zaczął mi się rozmazywać. Widziałam jakby przez mgłę jak podbiega do mnie Mendillia ze służbą, ale było już za późno. Czułam się taka słaba, że upadłam na podłogę. Później była tylko ciemność.
Obudziły mnie jasne promienie słoneczne wpadające przez okno prosto na moją twarz. Otworzyłam oczy ale to co zobaczyłam przebiło moje najśmielsze oczekiwania. Byłam w swoim różowym pokoju, na swoim łóżku. Nie w zamku! Przetarłam oczy ze zdumienia.
Jak to? Co z Cyklyssią? Byłam królową, uratowałam królestwo!
Spojrzałam na podłogę na której leżała niebieska szkatułka z namalowanymi oczami, jednak bałam się jej otworzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top