Rozdział 44

Jak wszyscy doskonale wiedzieli, nigdy nie byłam gadułą. Teraz jednak miałam wrażenie, jakby każdy oczekiwał ode mnie rozległej historii. Ich wzrok starał dowiedzieć się ode mnie wszystkich informacji, nawet jeśli sama nie chciałam ich powiedzieć. Czułam się przytłoczona tym wszystkim. Wszyscy czegoś ode mnie oczekiwali, a ja nie potrafiłam dać im czegoś, co by ich zadowoliło.

Zagryzłam policzek, czując, jak napięcie w moim ciele sięga zenitu. Nie mogłam wytrzymać ich wzroku na sobie.

— Ktoś napadł na siedzibę łowców i przez zamieszanie udało mi się uciec — oznajmiłam krótko, lecz ich wzrok wcale się nie zmienił.

Oczywiście, że nie, bo to im nie wystarczało. Chcieli wiedzieć więcej, ale nie potrafiłam rozgadać się tak jak Rose, czy z przejęciem wypłakać się w ramię któregoś z nich jak zrobiłaby to Ellie, która już teraz to robiła, a to ja niby miałam ciężej to znieść. Wcale nie zaprzeczałam, że tak było, bo choć z zewnątrz tego nie okazywałam, to w środku miałam jeden wielki bałagan.

Zerknęłam przez moment na drzwi swojego pokoju. Chciałam móc zniknąć za nimi i by ktoś inny wyjaśnił reszcie, co dokładnie się wydarzyło. Tym, który odzywał się za mnie, był od niedawna John, lecz tym razem i on o niczym nie wiedział.

Nie widział tego co ja, nic nie słyszał, nie widział, ale zdecydowanie potrafiłam odczytać reakcję mojego ciała i niekontrolowane odruchy. Zaczynało być to trochę niepokojące dla mnie, że on doskonale wiedział, czego chciałam. Dokładnie jakby czytał mi w myślach.

— Dajmy Ruth odpocząć, na pewno jest zmęczona — zwrócił się ognistowłosy do reszty.

Podziękowałam mu w duchu, choć moje usta pozostawały zamknięte.

Odebrałam jego słowa jako pozwolenie, by schować się w pokoju i tak właśnie zrobiłam. Ponownie uciekłam. Chyba aż tak się nie zmieniłam.

Gdy tylko opadłam na swoje łóżko, czułam, jakbym nigdy stąd nie wychodziła, a jednocześnie jakby czegoś mi brakowało. Jakbym coś straciła. Wszystko było na miejscu, a ja jednak czułam się inaczej. Zakryłam sobie oczy przedramieniem, starając się oczyścić umysł, ale nie potrafiłam wyrzucić z głowy tego, że John był zaledwie pokój obok i może zbierał na siebie karcącego spojrzenia wysyłane przez wilkołaka, ale robił to dla mnie.

Wciąż nie potrafiłam uwierzyć, że John chciał mi pomóc. Przez całe swoje życie byłam przyszykowana, że jeśli łowcy mnie złapią, będzie oznaczało to dla mnie koniec. Nikt nie będzie próbował nawet mnie stamtąd wydostać. Myślałam nawet, że w ogóle nie będzie nikogo, kto by się tym przejął. Mark opiekował się mną, ale ze mną czy bez wciąż nic by się nie zmieniło w jego życiu. Nie ryzykowałby dla mnie, bo mógł stracić coś o wiele ważniejszego. Chociażby swoje życie. A John już następnego dnia ruszył, by mi pomóc. Nie wiedziałam, czy był aż tak lekkomyślny, czy naprawdę zależało mu, by zdołać mnie wydostać przed tym, jak przerobią mnie na roślinkę czy coś innego. Gdyby jednak do tego doszło, miałby wymówkę, by odpuść, ale do tej pory się na to nie zapowiadało, skoro ignorował telefony swojego przyjaciela. Musiał podejrzewać, że on już wiedział, co starał się zrobić.

Otworzyłam oczy i uniosłam się odrobinę, kiedy ktoś zapukał do moich drzwi. Osoba ta nie potrzebowała pozwolenia, bo chwilę później klamka powędrowała w dół, otwierając drzwi, lecz gdybym chciała, miałam czas by się temu sprzeciwić.

John wszedł do pokoju, a jego wzrok zatrzymał się na mnie. Obserwowałam go w ciszy tak samo jak on mnie, podczas gdy podchodził do łóżka. Chciałam usiąść i przesunąć się, by zrobić mu miejsce, lecz jemu wcale nie przeszkadzało to, że zajmowałam większość materaca. Usiadł obok mnie, nie przejmując się tym, że jego bok stykał się z moimi nogami. Ja za to zareagowałam odruchowo i odsunęłam się od niego. Dopiero widok jego smutnego spojrzenia uświadomił mi, iż specjalnie usiadł tak blisko, by sprawdzić moją relację. Odwróciłam wzrok, nie chcąc widzieć pojawiającego się zawodu na jego twarzy.

— Wybacz, że nie mam dzisiaj róży, ale przyleciałem tu od razu gdy Thomas powiedział, że wraca z tobą do domu. — Uśmiechnął się radośnie. — Zastanawiam się, czy wracać dzisiaj do swojego domu. Myślisz, że Mark będzie miał coś przeciwko jeśli chciałbym tutaj zostać? Thomas potrafi być przerażający. — Odwrócił wzrok w stronę drzwi, jakby faktycznie obawiał się, że wilkołak mógłby za chwilę wejść przez próg tylko po to, by wygłosić mu kazanie.

Nasze spojrzenia spotkały się kiedy odwrócił się w moim kierunku, a ja wciąż przypatrywałam się temu, jak pomimo tego co się stało, on potrafił się uśmiechać, jakby do niczego nie doszło. W jego oczach wciąż widniała ta radość co zawsze, ale ja miałam wrażenie, że to nie były jego prawdziwe uczucia. Jak sam kiedyś przyznał, szczęściem starał się wyrzucić z siebie negatywne emocje. Dlatego starałam się doszukać w nim tego, co naprawdę czuł. Chciałam wiedzieć, nawet jeśli miałoby okazać się to rozczarowanie. 

John chyba wyczuł to co starałam się zrobić, bo jego uśmiech zmalał i zrzucił z siebie swoją maskę, pozwalając mi odczytać z niego to, co naprawdę czuł. 

Jako pierwsze uderzył we mnie jego strach. Bał się, ale nie potrafiłam sprecyzować czego dokładnie. O mnie? Mnie? Może wszystko na raz. Zobaczył już, że na moich dłoniach znowu pojawiły się rękawiczki, a to raczej nie było spowodowane chłodem, bo właśnie zaczynało się lato. 

Chciałam opuścić wzrok, czując się źle z tym, że go zawiodłam. Przynajmniej w jego oczach nie chciałam widzieć tego uczucia, ale kiedy uśmiechnął się do mnie tym razem troskliwie, nie potrafiłam już spojrzeć w inne miejsce niż jego oczy. Ciepło jakie z nich biło, było tym, czego od zawsze nieświadomie pragnęłam, a teraz kiedy je dostałam, nie chciałam tego tracić. 

Poczułam szczypanie oczu i już wiedziałam, że łzy za chwilę zgromadzą się w nich, dlatego, zanim do tego doszło, chciałam wyjaśnić mu wszystko, co się stało. Zasługiwał na to. 

— Ja naprawdę nie potrafiłam tego opanować — zaczęłam i tylko dlatego, że on wciąż patrzał na mnie z troską, dałam radę kontynuować. Od zawsze gardziłam takim uczuciem, a teraz było moją najsilniejszą podporą. — Oni podali mi coś i nic nie mogłam zrobić. — Obraz zaczął mi się rozmazywać, ale nie przejmowałam się tym, że pokazałam mu się w takim stanie. Tylko on mógł to zobaczyć i nie stanowiło to dla mnie powodu do wstydu. — Zabiłam tego królika — wydusiłam, czując okropny żal do siebie.

Opuściłam wzrok, kiedy poczułam, jak John łapie mnie za dłoń, w pierwszym odruchu chciał ją zabrać, ale on wzmocnił uścisk, a ja zrezygnowałam, nie chcąc się z nim szarpać. Nawet przez rękawiczkę czułam ciepło jego dłoni i to jak gładził ją uspokajająco. 

— To nie była twoja wina. Sama na pewno byś tego nie zrobiła. — Był pewien swoich słów i faktycznie tak było. Zanim podali mi to coś, nie zraniłam zwierzęcia. Ale i tak ostatecznie zabiła go moja moc. Gdyby nie ja, to nie musiałby ginąć. — Spójrz na mnie — poprosił, co wykonałam bez najmniejszego zawahania. — Już raz to opanowałaś, dasz radę zrobić to ponownie. Poza tym — uśmiechnął się zadziornie — już wiem co na ciebie działa, więc efekty naszej pracy będą jeszcze szybsze. 

Duma aż biła od niego kiedy przyznał, iż znał moje słabe strony, ale nie wiedział, że i ja znałam jego. Już drugi raz te same sztuczki nie sprawdzą się w moim przypadku, ale ufałam mu, że i tym razem zdoła mi pomóc. 

— Dziękuję — wyszeptałam i opuściłam wzrok na nasze dłonie. Uśmiechnęłam się pod nosem. Naprawdę mu ufałam w sposób, jaki nawet Mark nie był w stanie osiągnąć, a do tej pory był mi najbliższą osobą. 

Skupiłam swój wzrok na jego palcach. Zmarszczyłam brwi kiedy czegoś mi tam brakowało.

— Nie masz pierścieni — zauważyłam. 

— Tak. — Zaśmiał się zakłopotany. Robił to zawsze jeśli chodziło o coś, co dotyczyło jego prawdziwych, głęboko skrywanych uczuć, bądź natury upadłego. Tym razem stawiałam na tę drugą opcję. — To trochę ciężko wytłumaczyć. 

Bez słowa wciąż się w niego wpatrywałam, bo przecież nie mogło być to nic dziwniejszego od tego, że potrafiłam ranić ludzi samym dotykiem. Może nie znałam tego świata jakoś dobrze, zaledwie kilka kwestii zasłyszanych od Mark'a, to byłam zdania, że to jedno potrafiłabym zrozumieć. Przynajmniej spróbować chciałam. Tak jak ja zwierzyłam mu się dawniej ze swoich trosk i problemów, tak oczekiwałam tego od niego. W końcu wtedy kiedy wyciągnął wszystko ode mnie i ja nie byłam skóra do zdradzenia mu sekretów. Mogliśmy teraz zamienić się rolami, co było trochę absurdalne. To on miał pomóc mi, ale tak naprawdę pomagaliśmy sobie nawzajem.

Musiał dojść do tego samego wniosku co ja, albo tak dobrze ze mnie czytał, że przystał na moją niemą prośbę. Wziął głęboki oddech, zanim zaczął mówić, chyba sam potrzebował się na to przyszykować.

— Pierścienie pomagają mi wytworzyć ogień. Kiedyś nie musiałem z nich korzystać, ale odkąd uciekłem z podziemia ciężej mi wrócić do dawnej formy — powtórzył swoje słowa sprzed kilku tygodni. A podobno szło mu już coraz lepiej. Ale nie zamierzałam mu teraz tego wytykać, czując, że nie był na to moment. — No, chyba że pozwoliłbym swoim negatywnym emocjom przejąć kontrolę — wyjaśnił nieśmiało, nawet trochę zawstydzony, albo niepewny tego jak zareaguję, ale ja słuchałam go z pełnym skupieniem i nie myślałam nawet, by go skarcić. Nie jeśli robił to dla mnie. Byłabym okropna gdybym mu to wytknęła, zamiast podziękować i przeprosić.

Ścisnęłam jego dłoń, która wciąż stykała się z moją, kiedy czułam, jak spięty oczekiwała mojej reakcji. Dopiero po tym geście wrócił do wyjaśniej. Wyglądało na to, że rozumieliśmy się bez słów. Że mną inny sposób mógłby być prawie niemożliwy. Nie lubiłam długich konwersacji. 

— Przez... cały czas czuje, że podziemie jest moim prawdziwym domem, a zimno nie daje mi o tym zapomnieć, ale nauczyłem się temu opierać. — Zawahał się przez chwilę, ale nie zwróciłam na to szczególnej uwagi, a może powinnam. — Gdybym pozwolił przejąć kontrolę swoim instynktom upadłego, mógłbym zyskać większą moc, a była mi ona potrzebna, żeby móc cię uwolnić. 

Nie potrafiłam opisać tego co działo się w moim wnętrzu, kiedy dotarło do mnie znaczenie jego słów. Może było to prawdziwe szczęście, o którym zdążyłam już zapomnieć, a może uczucie, że wcale nie byłam kimś, o kim się zapominało, gdy nie było go w pobliżu. 

Usiadłam na łóżku, wyplątując jednocześnie rękę z uścisku bruneta. W miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu była jego dłoń, wciąż czułam jej ciepło, nawet przez rękawiczkę. Wlepiłam swoje spojrzenie w kostki, a na głowie czułam palące spojrzenie bruneta, lecz nawet to nie zmusiło mnie, bym od razu uniosła wzrok. 

— Dlaczego? — wyszeptałam słabo. — Dlaczego chciałeś zrobić to wszystko dla mnie? 

Bałam się tego uczucia, które pojawiało się w moim sercu i rosło z każdym kolejnym widokiem jego niebieskich tęczówek. Gdyby teraz odszedł, nie wiedziałam, czy potrafiłabym się pozbierać, dlatego czułam się tak bardzo niepewnie na tym gdzie stałam, a jednocześnie szczęśliwa, bo byłam dla kogoś ważna. 

Uniosłam wzrok kiedy dłuższy czas milczał. Chciałam móc przynajmniej wyczytać coś z jego mimiki twarzy, ale ponownie zasłonił swoje prawdziwe uczucia. Uśmiechnął się za to do mnie przyjaźnie. 

— Nie mogłem znieść myśli, że cię przed tym nie ochroniłem. Powinienem to przewidzieć, pójść po ciebie. No i obiecałem, że nauczę cię kontrolować swoją moc, a chyba jeszcze nie doszliśmy do końca lekcji. — Zaśmiał się beztrosko.

Przytaknęłam głową, choć doskonale wiedziałam, że to nie była cała prawda, coś ukrywał i nie chciał mi tego przekazać. Ale w ten sposób sprawił, że zamiast odpuścić, ja tylko bardziej zaczęłam głowic się nad tym co ukrył. Dawniej puściłabym to w niepamięć. Skoro nie chciał mi o czymś mówić, to tak miało być i nie powinnam dociekać, ale przecież to przez niego się to zmieniło i tym razem na jego niekorzyść, musiał się z tym pogodzić. Ten raz nie zamierzałam odpuścić.

*~>•◇•<~*

Już od pierwszego spotkania z Johnem, wiedziałam, że nie jest on do końca normalny. Czy to fizycznie, czy psychiczne, ewidentnie uznawałam, że coś było z nim nie tak. Jak się później okazało, faktycznie nie był tak całkiem normalny, w końcu nie każdy posiadał ogromne skrzydła. Pozostawała jeszcze kwestia jego psychicznego zdrowia i jak w tym miejscu miałam mieszane uczucia, bo wcale nie było tak źle, oprócz jego przejawów masochizmu, to teraz miałam wrażenie, że zaczął gadać od rzeczy. Odbiło mu, zbzikował, dostał fioła i nic nie mogło wytłumaczyć jego słów i nadać im choć odrobinę sensu. 

— Jeśli się nie zgodzisz, będę musiał użyć siły — zagroził brunet, kiedy ja wciąż upierałam się przy swoim. 

Posyłałam mu swoje nieugięte spojrzenie od jakichś piętnastu minut, podczas których on starał się przekonać mnie co do słuszności swoich słów. 

— Gdybyś zamieszkała ze mną, byłabyś daleko od matki. Łowcy mogą tu wrócić, by cię szukać. — Jakoś ich tutaj nie widziałam. Chociaż wiedziałam, że takie myślenie było głupie i naiwne to przynajmniej był to jakiś argument, by mu odmówić. — Lepiej dmuchać na zimne — dodał, a ja zaczynałam mieć coraz częściej wrażenie, że czytał mi w myślach.

— Nie mam przy sobie pieniędzy, a nie będziecie mnie przecież utrzymywać, sami na pewno macie ciężko — odmówiłam stanowczo.

— Kira zaczęła pracę zaraz po skończeniu szkoły, a Luke jej szuka. Ja w przyszłym tygodniu kończę urlop. — Widziałam iskierki nadziei w jego oczach, lecz wciąż nie rozumiałam tej jego upartości. 

— No...

Nie potrafiłam podać mu kolejnego argumentu, bo na każdy z nich miał prosta i szybką odpowiedź. Nie potrafiłam się też skupić kiedy jego dłoń gładziła moją. Był w pełni świadom tego, jak bardzo mnie to dekoncentrowało i z premedytacją to wykorzystywał. Nie chciał jej wypuścić z uścisku. Jak gdyby w tym momencie miałabym ponownie zniknąć. Ale byłam tu, wróciłam i ja również nie chciałam odchodzić. 

Westchnęłam, co uznał za moje poddanie się. Na jego ustach zawitał szeroki uśmiech, a chwilę później wyciągnął drugą rękę w moim kierunku. Chciał mnie uścisnąć. Jeszcze tydzień temu nie czaiłby się w ten sposób, tylko by mnie objął. Ucieszyło mnie to, jak uszanował mój powtórny strach przed dotykiem i nie zrobił tego bez mojej zgody. 

Spojrzałam w jego oczy i niepewnie przytaknęłam głową. Ja również chciałam poczuć ponownie czyjąś bliskość i ciepło. Brunet przyciągnął mnie do siebie ostrożnie, a ja momentalnie położyłam podbródek na jego ramieniu. Tak mi tego brakowało, nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo. 

— Trzeba powiedzieć Mark'owi — powiedział, wciąż trzymając mnie blisko siebie i nie zapowiadało się, jakby miał to zmienić. — Myślisz, że słysząc swoje imię, zaczął nas podsłuchiwać? 

Gdyby faktycznie tak było, to musiałoby znaczyć, że przez cały czas słuchał. Wolałam, by tak nie było, wiedziałam, że na pewno był ciekawy, ale straciłby w moich oczach gdyby faktycznie specjalnie podsłuchiwał. Znaczyłoby to, że nie uszanował mojej decyzji. Cholera, do tej pory nie przejęłabym się tym tak bardzo.

— Myślę, że jednak nas nie słucha — wymruczał chłopak przy moim uchu. — Będziemy musieli niestety do niego iść. — Westchnął, udając zawiedzionego, a ja poczułam, jej jego ciepły oddech owiewa mój kark. — To nasz najdłuższy kontakt, lecimy po rekord, mówiłem, że jestem dobrym nauczycielem. — Zaśmiał się, a ja mogłam poczuć, jak jego klatka piersiowa zawibrowała przy tym geście.

To dlatego tak długo nie chciał mnie wypuścić? Naprawdę był cwany i zmienił swoje taktyki. Kombinował jak... jednorożec pod górę? 

Nie przejęłam się jego słowami, po prostu wciąż tkwiłam w jego ramionach i zaskakując samą siebie, nie chciałam z nich wychodzić. Ale zrobił to sam ognistowłosy. 

— Naprawdę musimy mu powiedzieć o twojej przeprowadzce. — Uśmiechnął się, licząc, że i ja to zrobię, ale moje usta wciąż pozostawały nieruchome, bo doskonale wiedziałam, że jego reakcja była wymuszona. Zbyt wiele naoglądałam się takich ludzi, by nie potrafić tego odróżnić. 

Śledziłam wzrokiem sylwetkę chłopaka, który wstał z łóżka, by wyjść z pokoju do Mark'a. Nie tylko John nauczył się odczytywać moje odruchy. Ja również zyskałam te zdolności i doskonale wiedziałam kiedy starał się uciec, a teraz ewidentnie to zrobił. Nie znałam jeszcze powodu jego dziwnego zachowania. Do tej pory miałam go za jednorożca skaczącego po tęczy. Z początku denerwowała mnie ta jego ciągła radość i pewność siebie. Nie przejmował się tym, co ktoś inny o nim myślał. Dopiero poznając jego sekret, zdradził mi kawałek siebie i pokazał tę część, której się wstydził. Już nie był taki śmiały, a raczej niepewny i zawstydzony. Lecz do tej pory, tylko gdy chodziło o jego naturę, był taki speszony, ale przecież teraz nie wspominałam o jego kolorze skrzydeł.

Może wprowadzenie się do niego nie było takim złym pomysłem. Miałabym więcej czasu i okazji, by dowiedzieć się, co go dręczyło. Nie dawało mi to spokoju. Obce było dla mnie uczucie takiego zainteresowania. Siedziało ono w mojej głowie i nie pozwalało się wyrzucić. Było wręcz irytujące i przez to bardziej nachalne. Paliło mnie, a ja poddawałam się temu, nie wiedząc, jak je zwalczyć, bo do tej pory wszystko odpychałam od siebie. Kiedy nagle przestałam to robić, trochę gubiłam się w tych wszystkich uczuciach. Nie wiedziałam, jak sobie z nimi radzić i co one oznaczają. Nigdy nie zaznałam ciepła takiego, jakie pojawiało się za każdym razem, gdy John mówił mi jak bardzo bał się o mnie kiedy zniknęłam. Było to przyjemne, ale całkiem nie wiedziałam, czy powinnam się przed tym bronić, czy pozwolić mu się poprowadzić. Za każdym razem czułam potrzebę podziękowania mu, a nawet chciałam go przytulić, ale czy byłoby to właściwe? Czułam się jak dziecko, które uczyło się znaczenia słów. 

Podniosłam się z łóżka, oglądając pokój, w którym do tego czasu wampir pozwalał mi zajmować. Miałam po raz kolejny zmienić swoje miejsce. Czy kiedykolwiek je miałam? Czy uda mi się oswoić z nowym otoczeniem? Nie lubiłam zmian i ciężko je znosiłam. Wątpliwości pojawiały się za każdym razem czy było dobrze tak jak było, a może w poprzednim miejscu było lepiej, albo czy w innym czułabym, że to było właśnie to. 

Podeszłam do okna, chcą zapamiętać widok z niego. Może mogłabym kiedyś jeszcze raz stanąć w tym pokoju i wyjrzeć właśnie przez to okno, ale to już by nie było to samo, bo już nie będzie moje. Chyba za bardzo to przeżywałam, ale obawiałam się tego co miało nadejść. Nowe mogło oznaczać także złe. Jednak John chyba nie zaproponowałby mi czegoś, co miałoby mi zaszkodzić. Do tej pory robił wszystko, by mi pomóc i choć wciąż nie zdradził mi powodu swoich działań, to naprawdę zaczęłam mu ufać. Chciałam wierzyć, że będzie dobrze, gdziekolwiek mnie nie pokieruje. Mnie, która nie wiedziała nic o normalnym życiu i relacjach międzyludzkich. 

— To chyba trochę dziwne, że czuję się jak ojciec, którego córka rusza własną drogą. 

Odwróciłam się kiedy doszedł do mnie głos wampira. Mark stał w progu pokoju i przyglądał się mi z niewielkim uśmiechem, który o dziwo odwzajemniłam, niepewnie, ale przy jego czułym wzroku nie mogło to umknąć.

— Tak, zdecydowanie jest to niepokojące — odpowiedziałam, oglądając, jak mężczyzna zaczyna się śmiać. 

Pokręcił głową, sam chyba nie dowierzając, że mu odpowiedziałam w taki sposób. Przeważnie bym to przemilczała. Podszedł do mnie, ale zatrzymał się, zanim całkiem się zbliżył.

— Mogę cię uścisnąć? — Zapytał z nadzieją, a mój uśmiech znikł z twarzy.

Opuściłam głowę, odwracając wzrok.

— Moja moc... znowu nie potrafię jej kontrolować — wymruczałam pod nosem, ale dla niego nie był to problem i tak słyszał.

— Będę uważał — zapewnił mnie. Chyba naprawdę zależało mu na tym. 

Opiekował się mną, odkąd byłam mała, ale nigdy nie pozwoliłam mu się przytulić. Patrząc teraz z perspektywy czasu, to faktycznie mogło to wyglądać, jakby był moim ojcem. Mój własny zostawił mnie kiedy go potrzebowałam. Byłam jego dzieckiem, a bez zastanowienia po prostu mnie odrzucił. Mark, choć nie byliśmy w żaden sposób spokrewnieni, zapewnił mi więcej, niż powinien. I wciąż nie usłyszałam, czego chciał w zamian. Jeszcze do niedawna bałam się, że pewnego razu chciałby jednak dostać tę zapłatę, ale teraz nawet chciałam ją usłyszeć. Odwdzięczyć się za te wszystkie lata. A tymczasem jedyne, o co mnie poprosił kiedy miałam opuścić jego mieszkanie, to jedno przytulenie. 

Spojrzałam w jego oczy i przytaknęłam powoli głową. Wampir zbliżył się do mnie, wyciągnął ręce i ostrożnie objął mnie ramionami. Z początku czułam się trochę dziwnie. Do tej pory tylko John mnie przytulał. Nie licząc Rose, która robiła to bez mojego pozwolenia. Z ognistowłosym to było całkiem co innego. Wiedział co go czeka jeśli będzie nieostrożny i chyba nawet trochę na to liczył. W końcu był masochistą. Mark natomiast raczej nie miał takich zapędów. Nigdy nie próbował mnie dotknąć, jako jedyny od razu zaakceptował i zrozumiał moją moc. Doszedł do słusznych wniosków, że lepiej dla niego jeśli nie będzie się do mnie zbliżał i dziękowałam mu za to. 

— Nawet nie wiesz, jak się cieszę — wypowiedział, aby po chwili odsunąć się ode mnie. — Naprawdę czuję się jak dumny ojciec. — Zaśmiał się odrobinę zakłopotany tym, do czego się przyznał. Musiało być to dla niego nowe. Ja sama nigdy nie widziałam go takiego. 

Uratował go za to John, którego sylwetka ukazała się w drzwiach. To na nim teraz skupiłam swoją uwagę, dałam jednocześnie wampirowi wolną rękę co do zmiany tematu, który sam, nawiasem mówiąc, zaczął. 

— Wszystko już gotowe — oznajmił ognistowłosy z uśmiechem. — Kira już zaczęła szykować dla ciebie pokój. 

Przytaknęłam głową, zgadzając się, w sumie nawet nie wiedziałam na co. Chyba po prostu przytakiwałam samej sobie. Nawet gdybym teraz chciała się wycofać, to byłam pewna, że niebieskooki robiłby wszystko by skierować mnie ponownie na właściwy tor. 

— Chyba pojedziemy teraz do mnie, a później wrócę się po twoje rzeczy — kontynuował John.

Spojrzałam na szafkę, w której znajdowały się moje ubrania, bo tylko to należało tutaj do mnie. Były jednymi rzeczami, które mogłam zabrać. 

Podeszłam do swojego plecaka. W środku wciąż znajdował się mój zeszyt. Tak dawno do niego nie zaglądałam, że poczułam lekki wstyd. Sama przed sobą, a to sprawiało, że ciężej było się tego pozbyć. Nie mogłam przecież odwrócić swojej uwagi. A może jednak mogłam? Mój wzrok zatrzymał się na opakowaniu karmy dla ptaków. Kupiłam ją w pierwszych dniach znajomości z ognistowłosym. Wtedy jeszcze nie pomyślałabym, że któregoś dnia będę pakować się do właśnie tego plecaka, by wprowadzić się do chłopaka. Nie było to nawet w moich myślach możliwe, a jednak to właśnie robiłam. 

Uśmiechnęłam się pod nosem. Co on ze mną zrobił? Głupi jednorożec masochista.

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●

Kto spodziewał się przeprowadzki? 😄
Czy łowcy zostawią Ruth w spokoju? 🤔
Co takiego ukrywa John? 😶

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top