Rozdział 42
Nie wiedziałam, dokąd biegłam, ale najważniejsze było, że wciąż oddalałam się od łowców. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem, a ciągnący się przede mną las wcale nie pomagał mi się w tym zorientować. Miałam wrażenie, że drzew tylko przybywało, zamiast ich ubywać.
Zatrzymałam się i rozejrzałam dookoła, mając nadzieję, że zdołam wypatrzeć coś, co by mną pokierowało, ale wszystko wyglądało identycznie. Nie zdziwiłabym się gdybym utknęła w jakiejś pętli, z której nie było wyjścia. Łowcy byli dosyć szaleni, by coś takiego wynaleźć.
Wyciągnęłam rękę, by oprzeć się o drzewo, ale zdążyłam się powstrzymać, zanim moja skóra zetknęła się z jego korą. Teraz kiedy moja moc ponownie wymknęła się spod kontroli, powinnam bardziej uważać.
Spojrzałam do góry, z nieukrywanym zadowoleniem stwierdzają, że do zachodu słońca był jeszcze spory kawał czasu. Przynajmniej tyle. Nie musiałam błądzić nocą po ciemnym lesie, gdzie na każdym kroku mogłam spotkać nadprzyrodzone istoty, czy dzikie zwierzęta chętne, bym stała się ich ostatnim posiłkiem. Jak jeszcze ci pierwsi może zastanowiliby się po moich ostrzeżeniach, tak z drugimi mógłby być problem.
Założyłam włosy za ucho i ruszyłam w dalszą drogę. Gdzieś w końcu musiałam wyjść.
Moja orientacja w terenie dawno zastała zaburzona, ale teraz dołączył do tego brak poczucia czasu. Dlatego nawet nie wiedziałam, ile przeszłam, zanim na swojej drodze napotkałam skuloną, puchatą kulkę. Zatrzymałam się na jej widok, nie chcąc, bym została zauważona. Cokolwiek to było, chyba spało i lepiej dla mnie gdyby tak zostało. Naprawdę chciałam, by tak było, ale kiedy tylko postawiłam stopę na ziemi, zwierzę podniosło swój łepek, zatrzymując się na mnie zielonymi ślepiami. Ponownie zamarłam w bezruchu. Nie wiedziałam, co miałam zrobić. Podczas swoich wypraw do lasu nigdy nie napotkałam żadnego wilka.
Zwierzę podniosło się na łapy i uniosło głowę do góry. Spięłam się, myśląc, iż będzie chciało zwołać pomoc, ale ono tylko zaczęło wąchać powietrze.
Nie chcąc kusić losu, zaczęłam powoli iść do tyłu. Może było to jeszcze szczenie, ale i tak wolałam nie odwracać się tyłem do niego. Najprawdopodobniej gdybym chciała do niego podejść, uciekłoby wystraszone, ale nie chciałam ryzykować, że w tym czasie mogłaby wrócić jego matka. Wtedy byłoby już mniej ciekawie, dla mnie oczywiście.
Wilczek spojrzał jeszcze raz do góry, przekrzywiając swój łepek, aby następnie zacząć biec w moim kierunku.
Co ty robisz? Idź sobie! — zaczęłam wyklinać w myślach zwierzę.
Nic to jednak nie dało, choć to akurat mnie nie dziwiło. Inaczej było już z tym, kiedy szczenie zatrzymało się przede mną i zaczęło na mnie szczekać. Skrzywiłam się, słysząc jego piskliwy głos. Jeśli w pobliżu była jego rodzina, to z pewności już go usłyszała.
— Idź sobie — starałam się go odgonić, machając rękami i cofając się przy tym coraz dalej. — No idź — powtórzyłam gdy moje wcześniejsze słowa nic nie dały.
Maluch jednak nie robił sobie nic z moich próśb, wciąż się zbliżał, coraz to głośniej szczekając. Miałam wrażenie, iż robił to specjalnie, widząc, że próbowałam go uciszyć i odgonić. Wredne psisko.
Nagle za swoimi plecami poczułam opór. Oparłam się ręką o przeszkodę, którą było jedno z drzew. Natychmiast usłyszałam trzask drewna, które w moment stało się suche jak wiór, a z nieba zaczęły spadać liście. Uniosłam automatycznie głowę do góry, widząc efekt mojej mocy.
Przynajmniej była jedna zaletatego wszystkiego, bo szczeniak przestał ujadać.
— Głupie psisko — warknęłam pod nosem.
Zaraz po swoich słowach usłyszałam warczenie, które może nie było przerażające, ale widocznie takie miało być. Choć bardziej brzmiało to jak mruczenie.
Spojrzałam na małego wilka, który siedział na ziemi i wpatrywał się we mnie obrażonym spojrzeniem? Wilki potrafiły ukazywać takie emocje. Raczej nie. No, chyba że byłby to mały wilkołak.
Przyjrzałam się puchatej kulce, która tak jak ja oceniała mnie spojrzeniem. To prawda mógł być to wilkołak. Wtedy tłumaczyłoby to jego zachowanie. Ale dlaczego był tu sam? Wilki chyba były dosyć opiekuńcze. Szczególnie dla swoich maluchów, a w pobliżu nie zauważyłam nikogo innego.
Westchnęłam i kucnąłem przed wilkiem, który zaczął drapać się za uchem. Nie wierzyłam, że to robię, ale chyba było warto spróbować.
— Jesteś wilkołakiem? — spytałam.
Mały ożywił się na moje pytanie i zaczął kiwać łepkiem.
Wzięłam kolejny głęboki oddech. Trochę dziwnie się czułam, mówiąc do wilka, ale skoro miałam już swojego ptaka, to chyba wilk nie powinien być aż tak wielkim dziwactwem. Poza tym to w połowie człowiek. Powiedzmy.
— Wiesz, w którą stronę jest miasto? — zapytałam, lecz ku mojej rozpaczy mały zaprzeczył od razu. — Zgubiłeś się? — wilk ponownie zaprzeczył.
Zagryzłam policzek. A więc on również nie mógł mi pomóc.
Opuściłam ponownie wzrok kiedy usłyszałam piskliwe szczęknięcie. Mały stanął na swoich łapach, po czym chciał wskoczyć na moje kolana, ale odruchowo odepchnęłam go przedramieniem. Malec upadł na ziemi, skomląc cicho. Byłam pewna, że go nie oparzyłam, ale też na pewno nie spodobało mu się to, co zrobiłam. Ale co ja na to mogłam poradzić? Lepiej było dla niego, żeby się nie zbliżał.
Spojrzałam na jego opuszczony pysk gdy lizał swoją łapę. Skrzywiłam się na ten widok. Chyba jednak coś odziedziczyłam po swojej matce. Za nic nie potrafiłam opiekować się dziećmi. Nie potrafiłam uśmiechnąć się do obcych bąbelków, nie mówiąc już o tym, bym kiedykolwiek miała swoje. Raczej sama się nie zapłodnię, ale nawet gdyby, to nie chciałabym być na miejscu swojego dziecka. Skrzywienie po matce na pewno zostało w mojej głowie.
Po chwili po raz kolejny usłyszałam szczekanie. Malec wciąż starał się mi coś przekazać. Powiodłam za jego wzrokiem. Najwyraźniej czegoś ode mnie chciał.
— O to chodzi? — Wskazał na naszyte logo mojej koszuli. Wilk potwierdził moje słowa. — Ty też uciekłeś? — Ponownie potwierdził.
Świetnie. Więc oboje byliśmy w takim samym położeniu. Bez pożywienia, ubrań i nie wiedzieliśmy, gdzie się udać. On mógł zjeść jakąś wiewiórkę po drodze, ale moje ledwo zaczęte śniadanie dało się we znaki. Już zapomniałam, jak to jest mieć pusty żołądek. Mark i Ellie wystarczająco mnie rozpieścili, bym odzwyczaiła się od tego uczucia.
Poczułam ciągnięcie mnie za nogawkę. Opuściłam wzrok, napotykając spojrzenie wilka, który najwidoczniej chciał mnie gdzie poprowadzić. Szanse na to, iż dziecko lepiej odnajdzie się w wielkim, obcym lesie niż ja, było naprawdę spore. W końcu był wilkołakiem. Istotą, której las był drugim domem. Może miał jakiś instynkt? Ktoś obsikał pobliskie drzewa czy kij wie co.
Zaufałam jego intuicji i pozwoliłam się poprowadzić. Musiało trochę śmiesznie wyglądać to wszystko z boku. Dorosła kobieta prowadzona przez małego wilka.
Podczas drogi miałam wiele czasu, by poukładać w głowie to wszystko, co przytrafiło się w ciągu ostatnich dni. Tak szczerze, myślałam, że samo moje złapanie bardziej odbije się na mojej psychice. Odkąd pamiętam, łowcy byli czymś, czego bałam się najbardziej. Najwidoczniej dzięki swojej matce stałam się wystarczająco wypluta z emocji, bym przeżywała to wszystko w sposób, w jaki myślałam. Bardziej bałam się przed samym porwaniem niż podczas pobytu w laboratorium. Teraz kiedy udało mi się uciec, czułam ulgę. Chciałam móc zapomnieć o tym co się stało najszybciej jak tylko mogłam, lecz zdawałam sobie sprawę, iż nie było to takie proste.
Opuściłam wzrok na swoje dłonie. Ponownie nie miałam kontroli nad tą mocą i nie byłam do końca pewna z jakiego powodu. To przez to co mi podali, czy może znowu moja głowa walczyła sama ze sobą? Nie wykluczałam i takiej opcji, ale gdyby okazało się to prawdą, to jak mogłam później spojrzeć w oczy Johna, skoro zmarnowałam wszystkie jego starania.
Zagryzłam policzek i zaplotłam ręce na piersi, by jak najbardziej je ukryć. Wzrok wciąż miałam skierowany w podłoże i tylko podążałam za odgłosem szeleszczących liści pod łapami wilkołaka.
Mimowolnie wróciłam myślami do Louisa. Wybrał dobrowolne pozostanie w zamknięciu, ale czy naprawdę to było jedyne wyjście? On jak i wiele innych istot tam mieszkających, było zabawką genetyczną łowców. Oczywiście coś musiało pójść nie tak, jeśli ktoś bawi się w bóstwo.
Drgnęłam wystraszona, kiedy szczeniak nagle zawył i ruszył biegiem przed siebie. Warknęłam pod nosem przekleństwa kierowane w jego stronę i zaczęłam gonić uciekającą kulkę, zapchlonego futra. Mógł dać chociaż jakiś znak.
Starałam się nie stracić go z oczu, ale niemożliwe było, bym nadążyła za wilkiem, dlatego już po paru minutach, całkowicie zniknął mi za drzewami. Zatrzymałam się, próbując jednocześnie wyrównać swój oddech. Świetnie, więc ostatecznie i tak zostałam sama.
Moja kondycja leżała, więc trochę mi zajęło, zanim doszłam do siebie, lecz gdy tylko to zrobiłam, od razu ruszyłam w kierunku, gdzie niknął mi ten kundel. Skoro coś wyczuł, to może faktycznie ktoś tam był. Taką miałam nadzieję, a już nie raz przekonałam się, że potrafiła być z niej niezła suka.
Idąc przez las, przypomniał mi się zielonooki wampir. Nie wiedzieć czemu, to miejsce przypominało mi właśnie jego. Może to przez to, iż w momencie gdy przed nim uciekałam, również nie miałam pojęcia, gdzie biegłam. Mógłby pojawić się i tym razem. Może udałoby mi się z nim dogadać, by wskazał mi drogę.
Jak szybko ta myśl pojawiła się w moje głowie, tak prędko została zapomniana przez wyłaniający się budynek spomiędzy drzew. Widząc go, czułam, jak przybywa mi sił. Chciałam już wyjść z tego cholernego lasu. Zawsze był moim lekarstwem na wszystko, lecz w tym momencie chciałam nareszcie znaleźć się z dala od niego, by mieć pewność, że łowcy nie odnajdą mnie tak prędko. Jeśli w ogóle planowali to zrobić.
Budowla, przed którą stałam, wyglądała jak wyciągnięta z bajki o ukrytym pośrodku lasu zamku. Tu było podobnie, lecz zamiast zamku był po prostu ogromny dom. Choć może hotel bardziej tu pasowało. Nie zdążyłam się bardziej rozejrzeć, gdyż przeszkodziło mi w tym głośne warczenie. Odwróciłam głowę, chcąc zobaczyć źródło zagrożenia. Kilka metrów ode mnie stał potężny, szary wilk. Jego głowa była obniżona, a oczy obserwowały mnie z dziką wrogością.
Zacisnęłam szczękę, nie do końca wiedząc, co powinnam zrobić, by nie uznał mnie za zagrożenie. W końcu chciałam tylko informacji, jak dostać się do najbliższego miasta, ewentualnie pożyczyć telefon.
Obserwowałam postawę wilkołaka, nie wiedząc, jak zacząć wyjaśnienia. Byłam okropna w kontaktach międzyludzkich. Przydałby się tu John.
— Przybiegł tu mały wilkołak — zaczęłam powoli, myśląc nad każdym kolejnym słowem.
Najwyraźniej źle wybrałam, zaczynając temat właśnie od tego, ponieważ po moich słowach wilk nastroszył się jeszcze bardziej, pokazując swoją agresję. Zauważyłam resztę domowników wychodzących z budynku. Byli zaciekawieniem przedstawieniem. Przez myśl przeszło mi nawet, iż może trawiłam do stada, gdzie nieproszonych gości rozrywali na strzępy. Musiałabym mieć wtedy ogromnego pecha, ale nawet by mnie to nie zdziwiło.
— Mogłabym skorzystać z telefonu? — spytałam, rezygnując z dalszego ciągnięcia tematu małego wilkołaka.
Lecz i to było kolejnym złym wyborem, ponieważ szary wilk, zrobił krok w moim kierunku, warcząc jeszcze bardziej agresywnie. Lecz w momencie kiedy miał postawić kolejny krok, przed niego wybiegł mały chłopiec.
— Tato, poczekaj. — Mały stanął na drodze ojca, blokując mu przejście. — Ta pani też od nich uciekła.
Wilk schował swoje kły, patrząc w skupieniu na młodego. Lecz kiedy jego wzrok ponownie został przeniesiony na mnie, nie zniknęła z niego wrogość. Wciąż mi nie ufał, ale nie miałam zamiaru tego zmieniać, chciałam móc wykonać tylko jeden telefon.
Postać wilkołaka, zaczęła zmieniać swój kształt, aż ponownie przybrał on ludzką postawę. Odwróciłam wzrok, lecz zrobiłam to zbyt późno. Na szczęście ku mojemu zdziwieniu, mężczyzna był ubrany. Zastanawiało mnie to, jak działała ich przemiana. Słyszałam, że nie zawsze mieli ubrania.
— Przynajmniej powiecie mi w którą stronę do najbliższego miasta? — Poddałam się już w swoich prośbach o telefon, licząc na to, że przynajmniej jeden z gapiów będzie chętny wskazać mi kierunek, ale żaden z nich nawet się nie odezwał.
— Nasz Alfa o tym zdecyduje — odparł szorstkim tonem ojciec chłopca.
Wzięłam głęboki oddech, mając ochotę warknąć na niego z frustracji. Wilkołaki, co z nimi było nie tak?
*~>•◇•<~*
Wilkołaki były stadnymi istotami. Zazwyczaj tworzyły one grupy po kilkadziesiąt osób i rzadko zdarzało się, by spotkać jakiegoś wilka samego poza terenem watahy. Każde z nich czuło potrzebę przebywania w obecności innych, by zająć swoje miejsce. Były one jednocześnie niesamowicie rodzinnymi stworzeniami, a jednocześnie jednymi z groźniejszych. Atakowanie jakiegokolwiek z nich w pojedynkę groziło śmiercią. Już nie z samej winy tego osobnika, a ewentualnej zemsty.
Młode wilki były wyjątkowo chronione przez ich rodziców jak i większość sfory. Zapewniały one przetrwanie gatunku. Poza tym tak jak u ludzi istniała zwykła troska o nich. W końcu wilkołaki miały też ludzką stronę.
Przypominając sobie te wszystkie wiadomości, czułam się, jakbym ponownie czytała książkę, która kiedyś wpadła w moje ręce. Wtedy także zastanawiałam się, jak dużo z tego było prawdą. W końcu istniało wiele teorii na temat ich gatunku. W jednej z nich zmieniali się one w człekokształtne stwory, tracąc kontrolę nad sobą i zabijając wszystko, co napotkały. W jeszcze innej były wielkimi wilkami, które po znalezieniu swojej drugiej połówki, więziły ją w swoich domach i gryzły, by przy nich została? Trochę jak obsikiwanie drzew. Nigdy tego nie rozumiałam. Ale coś w tym musiało być cudownego, skoro tyle nastoletnich serc przyspieszało swój rytm, widząc wielkimi literami napisane słowo "MOJA".
Mogłam to wyśmiewać, ale tak naprawdę nie wiedziałam, ile z tego było prawdą. Nawet stojąc przed mężczyzną, który na moje wyglądał jak każdy inny napakowany facet, nie mogłam nadziwić się, dlaczego inni weszli do tego pokoju z pochyloną głową, jakby coś przyciskało ich do podłogi. Uniosłam wzrok na mężczyznę, a ten w tym samym momencie spojrzał na mnie.
Jego oczy zaświeciły, a z gardła wydobył się głośny ryk...
Nie mogłam się powstrzymać. Nie, nic takiego się nie stało. Po prostu oglądał mnie, zastanawiając się pewnie tak samo jak ja, po jakiego mnie tu przyprowadzili.
— Alfo, weszła na nasze terytorium. Podobno uciekła od łowców. — Wyjaśnił ojciec małego wilka, za którym tu przyszłam. Jego głowa wciąż była pochylona, ukazując swój szacunek względem władcy.
Ich alfa nie zrobił nic konkretnego, nawet się nie odezwał, ale poczułam na własnej skórze nieprzyjemne ciarki i coś, co zmuszało mnie, bym zabrała głos. Skrzywiłam się na to. Może jednak faktycznie coś potrafił, ale to nie zmieniało faktu, że naruszał tym moją wolną wolę.
Jednak nie walczyłam z nim długo. W końcu ja też chciałam jak najszybciej wrócić do domu.
— Czy mogłabym tylko dowiedzieć się, gdzie jestem i zadzwonić do rodziny? — Nie opuściłam wzroku, nawet jeśli czułam dziwną presję na sobie. Jego wzrok podobny był do tego, jakim patrzała na mnie moja matka. Wybacz psisko, już się przyzwyczaiłam.
— Skąd jesteś? — Głos alfy był stanowczy nawet przy takim zwykłym pytaniu. Oczywiście, bo jak inaczej.
Pomijając już to, że całkowicie zignorował moją prośbę, a przecież sam kazał mi się odezwać, to naprawdę zaczął działać mi na nerwy, tym jak na każdym kroku chciał pokazać swoją władzę. Ja rozumiem, musi taki być, by utrzymać stado w ryzach, ale i tak miałam go już dosyć.
— Z Driffield. — Nie wiedziałam, czy ta nazwa cokolwiek mu powie. Może byłam całkiem w innej części kraju, ale z tego co udało mi się wychwycić, to na nazwę miasta, drgnęła mu brew, jakby zaczął się nad czymś mocno zastanawiać.
— Jutro z samego rana pojedziesz do watahy sąsiadującej z twoim miastem, oni zdecydują co z tobą zdobić — odezwał się po chwili, w której myślałam, że, zaczął przysypiać z otwartymi oczami. A nie, tak robiły króliki, nie wilki.
Więc po prostu chcieli się mnie pozbyć, bo byłam problemem. Nic nowego. Przynajmniej miałam już jakiś punkt zaczepienia w swojej drodze do domu. Może tamci będą mieć trochę więcej oleju w głowie i dadzą mi ten cholerny telefon. Wystarczyło mi powiedzieć, gdzie trafiłam, to mogłabym poprosić Mark'a czy Johna o pomoc. Sama nie mogłam się nadziwić, jak myślenie o takiej prośbie tak łatwo mi przychodziło. Kiedyś byłoby to ostatnim, o czym bym pomyślała. Chciałabym pewnie wracać na własnych nogach do domu.
— Delta pokaże ci, gdzie spędzisz resztę dnia i nocy. — Zwrócił się chyba do ojca małego.
Delta? Tak się do siebie zwracali, czy po prostu nie znał jego imienia? To drugie było wysoce prawdopodobne. Nawet bym się nie zdziwiła. A więc to o ich wielkiej rodzinie było kłamstwem? Chyba jednak nie byli aż tak zgrani.
Pomijając już fakt, iż niewiele wiedziałam, o ile informacje z książek były prawdziwe, to jednak coś musiało być na rzeczy, bo samo przebywanie w tym ogromnym budynku sprawiało wrażenie, że byłam tutaj nieproszonym gościem dla wszystkich. A może to mój strój powodował tyle nieprzychylnych spojrzeń, jakie otrzymywałam.
Zostałam wprowadzona do pokoju, który obiecał mi ich alfa. Nie było w nim nic niezwykłego. Tylko to, co potrzebne, ale nawet niczego innego się nie spodziewałam. Nigdy nie byłam przyzwyczajona do luksusów, dlatego nawet podobało mi się to, co zastałam. Zawsze mogło być gorzej, a życie nauczyło mnie cieszyć się tym, co miałam.
— Wieczorem ktoś przyniesie ci kolację — poinformował mnie wilkołak, po czym zostawił całkiem samą.
Mój spokój nie trwał długo, nawet chyba nie minęły dwie minuty, kiedy drzwi otworzyły się po raz kolejny. Byłam pewna, że to ojciec chłopca czegoś zapomniał mi przekazać, ale ku mojemu zaskoczeniu w progu pojawiła się nieznajoma mi kobieta.
Weszła niepewnie do środka, zamykając od razu za sobą drzwi. Obserwowałam jej poczynania, zastanawiając się, jaki miała w tym cel. Nie wyglądało na to jakby była wrogo do mnie nastawiona, ale jej niepewne kroki nie pozwalały mi stwierdzić czy bała się mnie, czy starała się ukryć przed kimś swoją obecność. Ale ojciec małego wyszedł stąd dosłowienie przed chwilą, może nawet nie zdążył odejść od drzwi na więcej niż kilka kroków.
— Max o wszystkim mi powiedział — odezwała się wreszcie, po chwili, w której ja wciąż śledziłam ją wzrokiem.
Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o czym mówiła i kim był Max.
— Mój synek, był bardzo wystraszony kiedy uciekł, dziękuję, że się nim zajęłaś — wytłumaczyła z wdzięcznym uśmiechem.
A więc chłopiec nazywał się Max. To, że się nim zajęłam to było zdecydowanie zbyt dużo powiedziane. Ja po prostu dotrzymałam mu towarzystwa i to nie do końca z własnej chęci. To on przyczepił się do mnie i nie chciał odejść. Gdyby to ode mnie zależało, to pewnie zostawiłabym go tam samego. Nie potrafiłam zająć się sobą, a co dopiero małym dzieckiem. Więcej wyrządziłabym mu krzywdy gdybym próbowała coś zrobić. Sam doskonale widział, do czego byłam zdolna.
Widząc jednak ciepły wzrok, jakim obdarzyła mnie kobieta, nie potrafiłam powiedzieć jej prawdy.
— To nic takiego. — Uniosłam ręce przed siebie, kiedy chciała do mnie podejść.
Nie wiedziałam, jaki miała zamiar, dlatego wolałam trzymać ją na dystans. Cokolwiek by to nie było, stanowiło dla mnie lub dla niej zagrożenie. Jedna z nas zostałaby zraniona, a wolałam tego uniknąć, by nie rozzłościć reszty stada, skoro miałam szanse na powrót do domu.
Matka chłopca, zmieszała się na mój ruch.
— Przepraszam za mojego męża. Max jest tego oczkiem w głowie. Tak samo jak moim. — Uśmiechnęła się pod nosem. — Byliśmy zrozpaczeni kiedy zaginął. Mój mąż był w stosunku do ciebie tak nieufny, bo boi się, że mógłby znowu stracić syna.
Przytaknęłam jedynie głową na jej tłumaczenia. Było to całkiem zrozumiałe. Każdy rodzic tak powinien się zachowywać z tego co wiedziałam, bo nie mogłam przekonać się o tym na własnej skórze. Z początku miałam to za złe swojej matce, ale teraz nie obchodziło mnie to, co robiła. Nie wiedziałam, co się u niej działo, tak samo jak ona pewnie nie miała pojęcia, że to, co starała się wcześniej uzyskać, właśnie się spełniło i w końcu zabrali mnie łowcy. Ciekawe, jaką by miała minę, dowiadując się, że zdołałam uciec. Chciałabym to zobaczyć.
— Niestety muszę cię zamknąć, ale naprawdę nie jesteśmy tacy źli, jak może ci się wydawać. — Posłała mi przepraszający uśmiech.
Chyba niezbyt komfortowo czuła się gdy zamiast wdać się z nią w rozmowę, ja wciąż milczałam. Pewnie odebrała to jako moją niechęć do niej, ale ja po prostu tak miałam.
Tak jak zapowiedziała, zamknęła mnie w pokoju na klucz, bym nie uciekła. Pf... ciekawe dokąd. Przyszłam tu by dowiedzieć się, gdzie jestem i dostałam nawet ofertę pomocy więc po co miałabym uciekać. Chociaż skoro nie wierzyli mi do końca, że uciekłam od łowców, to było to dosyć rozsądnym wyjściem.
*~>•◇•<~*
Kolejny dzień nadszedł wyjątkowo szybko, choć większość czasu spędziłam pogrążona we własnych myślach. Większość nocy obserwowałam niebo przez okno nie mogąc zasnąć, ale dzięki wczesnym wschodzie słońca, miałam wrażenie, jakbym czas minął mi w mgnieniu oka. Tym bardziej, że udało mi się zasnąć nad ranem, a obudziło mnie walenie do drzwi gdy przyszedł do mnie ojciec Maxa, oznajmiając, że za chwilę wyruszamy.
Nie miałam co ze sobą zabrać, więc wystarczyło wstać z łóżka i byłam gotowa do drogi. Ucieszyłam się, kiedy przystali na moją prośbę i podarowali mi białe rękawiczki. O dziwo nie zadawali pytań, po co mi one były, ale to może dlatego, iż z prośbą udałam się do matki chłopca. Była ona niesamowicie ciepłą i życzliwą osobą.
Zanim opuściłam pokój, spojrzałam na swoje dłonie. Czułam żal do samej siebie, iż znowu straciłam nad sobą kontrolę. Dlaczego nie potrafiłam uczynić tego samego co przed porwaniem? Skoro siedziało to w mojej głowie, dlaczego mnie nie słuchało?
Opuściłam ręce, nie chcąc na nie patrzeć.
Do samochodu, który miał zawieźć mnie do watahy niedaleko Driffield zostałam zaprowadzona przez ojca małego wilka. Miał być za mnie odpowiedzialny i pilnować bym dotarła na miejsce, niczego nie kombinując. Może to ze mną było coś nie tak, ale wydawało mi się, że byli zbyt przewrażliwieniem na punkcie łowców. Ale chyba nie byłam odpowiednią osobą, by zwracać im uwagę akurat na to, skoro sama podejrzewałam Johna o współpracę z nimi.
Zajęłam miejsce na tylnych siedzeniach pojazdu, nie żegnając się z nikim ani słowem. Nie czułam do tego żadnej potrzeby, ale widząc zawód w oczach małego, który pożegnał się ze swoim ojcem, a ja nie zamieniłam nawet z nim słowa, poczułam dziwnego rodzaju wstyd. Nigdy nie przejmowałam się takimi rzeczami. Były one dla mnie niepotrzebne i starałam się je ukryć, ale ostatnimi czasy zaczęły zbyt często wychodzić na zewnątrz. Odzwyczaiłam się już od tego.
John, co ty ze mną zrobiłeś?
Byłam ciekawa czy zauważył moje zniknięcie. Mieliśmy spotkać się w dniu zakończenia roku, a ja się nie pojawiłam. Zaniepokoiło go to? A może po prostu uznał, że skończyłam później niż planowałam i udałam się do domu? Jednak obiecał, że będzie przy mnie kiedy wrócę. Nie miałam znajomych, z którymi mogłabym gdzieś wyjść, dlatego chciałam czym prędzej opuścić szkołę i się z nim spotkać. Ale czy dowiedział się, że zabrali mnie łowcy? Musiałby mieć na to jakieś dowody. Tylko że zabrali mnie tak nagle, że wątpiłam, by zostawili po sobie jakiś ślad. Tym bardziej, iż nikt nie widział mnie z nimi.
Oprócz zielonookiego wampira.
Po niespełna pięciu minutach wyruszyliśmy spod budynku sfory, a ja dopiero wtedy zrozumiała, że wracałam do domu. To wszystko, co się mi przytrafiło. Porwanie przez łowców, pobyt w laboratorium, poznanie Louisa i Emily to wszytko było już jedynie wspomniem, które zostało wraz z nimi w laboratorium. Było to samolubne, ale nie chciałam pamiętać, co tam się stało. Na pewno nie tego jak ich tam traktowali, nie zniknie to łatwo z mojej głowy, ale chciałam przynajmniej zapomnieć ten cały ich test i przeraźliwy pisk królika.
Schowałam dłonie między uda, zaczynając odczuwać stres, który od dawna nie zawitał w moim sercu. Nie spodziewałam się go znowu poczuć, a tym bardziej w momencie kiedy myślałam o spotkaniu z Johnem. Co miałam mu powiedzieć? Jak on zareaguje kiedy znowu się pojawię? Czy gdy zniknęłam, wszyscy odczuli to w jakiś sposób? A jak tak, to w jaki? Negatywny, czy pozytywny, bo mieli jeden problem mniej? Mark tak samo jak i Ellie zapewniali mnie, iż nie nazywali mnie problemem, ale nie potrafiłam czytać w myślach. Nie znałam prawdy. A John? Z jednej strony sam przyczepił się do mnie, ale czy wciąż chciał utrzymać tę znajomość?
Zignorowałam, ciekawskie spojrzenie mojego szofera i nabrałam głęboko powietrza, czując, że brakuje mi tlenu od nadmiaru emocji. Nienawidziłam być czegoś niepewna, a teraz niczego nie potrafiłam przewidzieć.
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
No i jest, Ruth wraca do domu 😁
No prawie do domu. Czekają ją jeszcze dyskusje i negocjacje z kolejną watahą 🤭
Czy John będzie na nią czekał? ☺️
A może miną się gdzieś po drodze 😌
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top