Rozdział 41
Pierwszy raz w mojej głowie siedziała głęboko zaczepiona nadzieja. Nawet w momencie kiedy powoli zaczynałam zyskiwać kontrolę nad swoją mocą, nie czułam jej tak mocno. Gdzieś w podświadomości wciąż obawiałam się, że nagle mogło wszystko się posypać. Z każdym dniem, w którym robiłam małe kroczki w kierunku całkowitej kontroli, nadzieja znikała, bo zaczynałam wierzyć, że to, co się działo, było zasługą moją i Johna, dlatego nie musiałam liczyć na szczęście. Jednak tym razem było trochę inaczej.
Następnego ranka, zaraz po otworzeniu oczu, chciałam znaleźć się w miejscu, gdzie będę mogła sprawdzić, czy byłam w stanie kontrolować swoją moc. Nadzieja z każdą sekundą rosła coraz bardziej, a wraz z nią strach, że mogło być inaczej. Tak bardzo chciałam, by okazało się to moim przewrażliwieniem, że niemal czułam ból brzucha kiedy usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka do drzwi.
Do środka pokoju weszło dwóch łowców. Żaden z nich nie miał na sobie stroju ochronnego. Uspokoiłam się na temat widok. Skoro oni się mnie nie obawiali, to lek, który mi podali, musiał mieć działanie tylko czasowe. Nie tylko na moją niekorzyść zadziałałoby gdyby było inaczej.
Zostałam wyprowadzona z pokoju i z tego co się dowiedziałam, zaraz miało być śniadanie. Przynajmniej nas nie głodzili. Co prawda nie widziałam, by inni chodzili wychudzeni, ale nie byłam przekonana czy takich jak ja traktowali podobnie. Jak wspomniał wampir, oni się tu urodzili. Nie znali innego życia więc byli im posłuszni. Przynajmniej większość, ale ja wiedziałam, co czeka mnie poza tym budynkiem. Na pewno nie zdziwiłoby ich gdybym chciała uciec, dlatego pomimo przyzwoitego, jak na moje wyobrażenia, traktowania, ja wciąż pozostawałam czujna.
Zanim udaliśmy się na stołówkę, zostałam najpierw zaprowadzona do łazienki. Czułam się bardzo dziwnie. Jednocześnie jakbym była w więzieniu, albo zakładzie psychiatrycznym. Wszędzie mnie pilnowali. Miałam wyznaczone godziny kiedy miałam załatwiać swoje potrzeby, nawet ubrania dostałam. Oczywiście były białe jak wszystko dookoła. Dlaczego akurat ten kolor? Przecież trudniej jest zmyć z niego krew. Im to też pewnie nie było na rękę.
Gdy wyszłam z łazienek, łowcy wciąż na mnie czekali. Oczywiście szli przy mnie, jakbym miała jak uciec. Bo nie wierzyłam, że chcieli mnie oprowadzić.
Weszłam na salę, która miała służyć za stołówkę. W jej wnętrzu znajdowało się już kilka osób. Zauważyłam nawet w jednym kącie pomieszczenia wampira i dziewczynę, która została poprzedniego dnia wyniesiona przez łowców. Nie rozmawiali ze sobą, ale siedzieli naprzeciwko. Gdybym znała się trochę bardziej na tym pokręconym świecie, może wiedziałabym, co kryje się za ich krótkimi spojrzeniami. Na ten moment jedyne co podejrzewałam to telepatię.
Mogłam podejść do ich stolika, ale wolałam jednak nie zbliżać się do nich. Jak sam chłopak przyznał, miałam teraz na sobie podsłuch. Może właśnie dlatego nie rozmawiał z dziewczyną.
Usiadłam kilka stolików obok nich. Na tacy przede mną znalazła się jajecznica. Skoro tłumaczyli im, że świat na zewnątrz jest zniszczony, to ciekawe czy mieli tu kurniki, by mieć wytłumaczenie, skąd posiadali jajka. A może trzymali się teorii, że istniał jeszcze jeden taki obiekt, który zajmował się hodowlom zwierząt. Czy osoby z tej placówki wiedziały w ogóle, jak wygląda pies, czy kot? Było to trochę smutne, ale jakby spojrzeć na to trochę inaczej to ja również większość życia byłam zamknięta. Wiedziałam o świecie więcej od nich, ale nigdy nie widziałam morza, nie wspięłam się na szczyt góry, nie licząc mojej wyprawy z Johnem. Z tą różnicą, że ja miałam jeszcze szanse wydostać się z klatki i poznać na własną rękę to, o czym oni nawet nie wiedzieli, że istnieje.
Z miejsca, gdzie siedziałam, miałam doskonały widok na wampira, dlatego zauważyłam jak przez jeden, krótki moment uniósł na mnie wzrok. Nie trwało to długo, ale jemu chyba wystarczyło. Szepnął coś do dziewczyny, po czym wstał ze swojego miejsca i odniósł tace. Myślałam, że wróci do stolika, ale ten wyszedł przez drzwi jakby nigdy nic. Nikt nie stanął na jego drodze. W sumie jakby się nad tym zastanowić ubyło już kilka osób, a nikogo nie musieli wyprowadzać. Może wcale nie musiałam siedzieć w tym miejscu.
Nie dane było mi dłużej się nad tym zastanawiać, bo nagle przede mną, jak spod ziemi wyrosła postać blondwłosej towarzyszki wampira. Jej uśmiech na twarzy przypominał ten, który często nosiła Rose. Tak samo beztroski, ale było w nim też coś, co odbierało jej ten niewinny charakter. Nie wiedziałam tylko co. Może sposób, w jaki patrzała na mnie swoimi błękitnymi oczami, albo sam fakt, że jej włosy nienaturalnie świeciły, wzbudzało we mnie niepewność. Cokolwiek by to nie było, jej obecność nie była mi na rękę. Choć trochę ciekawiło mnie, kim była i co wspólnego miała z wampirem.
— Cześć, jestem Emily. — Wyciągnęła do mnie rękę. Spojrzałam na nią, ale nie wykonałam żadnego ruchu. Wciąż nie byłam pewna, czy moja moc przestała działać. — Wczoraj cię tutaj przenieśli prawda?
Usiadła na krześle obok mnie, wciąż obserwując mnie przenikliwym spojrzeniem. Czułam się pod nim, jakbym nie mogła nic ukryć. Prześwietlała mnie nim, aż zaczęłam czuć nieprzyjemne uczucie w żołądku.
— Tak się cieszę, że ktoś nowy przyszedł. — Uśmiechnęła się szeroko, a wtedy jej oczy rozjaśniły się jeszcze bardziej. Nie mogłam oderwać od tego wzroku. Cała wydawała się lśnić. — Przeważnie wszyscy z zewnątrz trafiają na oddział w gorszym stanie. — Zasmuciła się, ale w momencie zapomniała co było jej powodem smutku i ponownie jej twarz rozświetlił lekki uśmiech. — Ale nie rozmawiajmy już o tym, to drażliwy temat dla nas wszystkich. Poza tym chyba nie jesteś zbyt rozmowna. — Przechyliła głowę na bok, wyglądają przy tym jak pies.
Opuściłam wzrok na swoją tacę z jedzeniem, dochodząc do wniosku, że skoro sama zauważyła, że nie miałam ochoty na rozmowę, to w końcu odpuścił. Jak już wiele razy wspominałam, irytowało mnie nadmierne szczęście. Tak jak nie polubiłam się z Rose, tak coś czułam, że i z nią nie wyjdzie. Wyjątek stanowił John.
— Rozumiem, ja też czasami lubię posiedzieć w ciszy — odezwała się ponownie blondynka.
Westchnęłam na jej słowa. Wcale na to nie wyglądało. Coś czułam, że z Rose dogadałyby się jak dwa stare konie. Tak samo zwariowane.
— Znam jedno takie miejsce, gdzie można posiedzieć w ciszy, pokaże ci. — Wstała z entuzjazmem, czekając, aż zrobię to samo. Mnie jednak nie śpieszyło się za bardzo. — No chodź. — Machnęła pospieszająco ręką, po czym mrugnęła do mnie okiem. To chyba miał być dla mnie jakiś znak, ale nie za bardzo rozumiałam jej przekaz.
Nie znałam jej intencji, ale chyba przez to, że jeszcze przed chwilą rozmawiała z wampirem, przystałam na jej propozycje. Chyba nieświadomie darzyłam chłopaka odrobiną zaufania przez jego gatunek. Było to bezmyślne, a na potwierdzenie swoich słów mogłam Wskazał choćby zachowanie Aiden'a. On od razu chciał wgryźć się mi w szyję przy pierwszym spotkaniu, ale ostatecznie chyba a starał się mnie ostrzec w jakoś sposób przed łowcami.
Nie znałam jej intencji, ale chyba przez to, że jeszcze przed chwilą rozmawiała z wampirem, przystałam na jej propozycję. Chyba nieświadomie darzyłam chłopaka odrobiną zaufania przez jego gatunek. Było to bezmyślne, a na potwierdzenie swoich słów mogłam skazał choćby zachowanie Aiden'a. On od razu chciał wgryźć się mi w szyję przy pierwszym spotkaniu, ale ostatecznie chyba starał się mnie ostrzec w jakoś sposób przed łowcami.
Wyszłam razem z dziewczyną ze stołówki. Korytarze, którymi zmierzaliśmy, wyglądały identycznie, pomimo tego, że zmieniłyśmy kierunek już kilka razy. Wszystko wyglądało tak samo, co tylko upewniało mnie w przekonaniu, że skoro miałam kiedyś stąd uciec, to musiałabym poświęcić wiele czasu na stworzenie mapy tego obiektu. Oczywiście wszystko musiałabym mieć zapisane w głowie, ale chyba prędzej bym zwariowała, zanim bym tego dokonała.
Spojrzałam na Emily, która od dłuższego czasu faktycznie prowadziła mnie w ciszy. Jej krok był skoczny, ale twarz pozostała w głębokim zamyśleniu. Nie trwało to długo, kiedy zaczęła uśmiechać się z tego, co pojawiło się w jej głowie. Trochę przypominała obłąkaną.
— Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego kura nie potrafi latać? — Zadała mi pytanie, ale chyba wcale nie liczyła na odpowiedź.
Tak przynajmniej doszłam do wniosku po tym, jak przyspieszyła swój krok, by wskazać mi po chwili miejsce, gdzie na ścianie zamontowana była mała ławeczka, a obok niej rósł niewielki kwiat. Wyglądało, jakby mało kto tutaj przychodził. Wywnioskowałam to po uschniętych kilku liściach rośliny.
— To tutaj. — Wskazała ponownie ławkę, jakbym nie zrozumiała jej wcześniejszego gestu. — Zostawię cię tutaj. — Uśmiechnęła się przyjaźnie. — Idę pomyśleć, jak lepiej rozmawiać z delfinami. — Pomachała mi na pożegnanie.
Odprowadziłam ją wzrokiem. Rozmawiać z delfinami? Nie sugerowałam, że tego nie potrafiła, bo po tym miejscu mogłam spodziewać się różnych, dziwnych rzeczy, ale nie mogłam też powiedzieć, że obeszło mnie to, co powiedziała. Każdy, kto rozumiał zachowanie jakichkolwiek zwierząt, wzbudzał coś, czego nie potrafiłam określić. Chyba trochę takie zdziwienie. Na pewno nie uważałam tego za normalne. I tak wiedziałam, że John również zaliczał się co tej grupy, ale to nie był żaden sekret.
Usiadłam na ławeczce, a cisza faktycznie była w tym miejscu przyjemna dla ucha. Miałam pewność, że nie ma tu żadnych innych nadnaturalnych istot, ani łowców. Tak samo jak polana była moją oazą spokoju, tak to gdzie się znalazłam, również działało na podobnej zasadzie.
Spojrzałam na kwiat obok. Wyglądał na zaniedbany. Gdyby coś poszło nie tak, to nikogo nie zdziwiłoby, że całkiem usechł. Z taką myślą, wyciągnęłam w jego kierunku rękę. Zbliżyłam ją ostrożnie do płatków. Wstrzymałam oddech, skupiając się na reakcji organizmu. Chciałam mieć pewność, że zdążę zareagować, gdyby moc miała się uaktywnić. Byłam zaledwie milimetr od rośliny, kiedy poczułam drżenie skóry. To nie ja to robiłam. Zareagowała sama, co tylko dało mi do zrozumienia, że wciąż nie miałam nad sobą kontroli.
Westchnęłam, odwracając wzrok. Zmusił mnie do tego również odgłos kroków dochodzący z korytarza. W moją stronę szedł spokojnym krokiem wampir. Louis — wspomniany przed chwilą posiadacz kłów, był trochę moją męską wersją. Takie odniosłam wrażenie, bo nie widziałam, by zbytnio szukał kontaktów z innymi. Sam przyznał, że raczej był małomównym. Zadawał się tylko z blondynką tak jak ja z Johnem. Był to chyba powód, dla którego zyskał moją uwagę. Tak samo dziwny jak ja.
Chłopak podszedł do mnie, ale wcześniej przyłożył palec do ust, nakazując mi być cicho. Tak na wypadek gdybym chciała się odezwać. Tak, ja. No cóż, on jeszcze chyba nie do końca przekonał się, że nie lubiłam długich rozmów. Dlatego jeśli chciał się dowiedzieć ode mnie, co ich czeka na zewnątrz, musiał zadowolić się krótkim streszczeniem.
Wampir chwilę pokombinował przy małym, metalowym urządzeniu zapiętym przy moim kołnierzyk, po czym odsunął się, a duma była wypisana w jego oczach, choć twarz wciąż nic nie zdradzała.
Kiedy był tak blisko mojej twarz i szyi, czułam, jak nieświadomie zaczęłam brać płytsze oddechy, jakby wzięcie więcej powietrza miało sprawić, że dotknęłabym go przez swoją nieuwagę. Niewykluczone, że właśnie tak by się stało.
— Teraz już nikt nie będzie nas słyszał — zaznaczył, bym miała pewność. Przytaknęłam głową i tak nie widząc powodu, by się odezwać.
— Co chcesz wiedzieć? — spytałam jednak po chwili, bo wiedziałam, że bez tego nie odejdzie, a nie wiedziałam, od czego zacząć. Może miał już swoje wyobrażenie odnośnie świata na zewnątrz więc mogłam trochę je skorygować, zamiast zaczynać od nowa.
— Poczekajmy na Emily. Za chwilę powinna przyjść. — Obejrzał się, jakby miała za chwilę pojawić się na końcu korytarza.
Zignorowałam fakt, że miała pomyśleć nad rozmową z delfinami, uznając to za wymówkę, bym została na chwilę sama. Może nie chcieli ryzykować, że kogokolwiek zainteresowałaby cisza, że strony blondynki w mojej obecności. Całkiem logiczne. Może nie byli aż tak bardzo ograniczeni ze względu na życie w zamknięciu. Jakkolwiek źle by to nie brzmiało.
Louis zajął miejsce obok mnie, na co ja odsunęłam się od niego w obawie, że mnie dotknie.
Czyli wracaliśmy do punktu wyjścia?
*~>•◇•<~*
Nie bez powodu uważałam, że ja i kontakt z innymi istotami rozumnymi nie szły razem w parze. Na ogół przebywałam sama w ciszy, a kiedy ktoś się mnie już uczepił, przeważnie nadal pozostawałam w milczeniu i to załatwiało sprawę. Nigdy nie czułam się niezręcznie w ciszy, jaka panowała między mną a drugą osobą, ponieważ to była moja rola, by milczeć. To mój "rozmówca" wypruwał sobie żyły, by zachęcić mnie do rozmowy, albo poddawał się i odchodził.
Tym razem jednak ani ja, ani nikt inny nie zdecydował się, by pierwszy zabrać głos. Wampir równie co ja wolał ciszę, a blondynką zajęta była swoimi myślami, radośnie machając nogami jak dziecko. Uśmiechała się co chwilę do siebie, ale na tym się kończyło. Właśnie tak było odkąd przyszła. Z tego co wywnioskowałam, nie miała już aktywnego urządzenia podsłuchującego, ale na tym poprzestała nasza "rozmowa". Skoro sami się nie prosili, to ja nie czułam potrzeby, by się wypowiadać.
Każdy miał swoje jakieś granice i chyba Louis zbliżał się powoli do jednej z nich. O dziwo nie była to Emily, a właśnie ją o to podejrzewałam. Wydawała się bardziej roztrzepana. Najwidoczniej ciekawość świata zewnętrznego była u wampira silniejsza, niż potrzeba milczenia.
— No więc, czy na zewnątrz żyją jakieś zwierzęta poza inkubatorami? — spytał z początku niepewnie.
Spojrzałam na niego, doszukując się czy na poważnie się o to mnie pytał. Wcześniej wspominał, że podejrzewa, iż to co im mówią to jedna wielka ściema, ale najwidoczniej w ogóle nie wiedział, jak wygląda zewnętrzny świat.
— Większość z nich żyje na wolności. — Widziałam jak i blondynką zaciekawiła się tym, co mówiłam, więc kontynuowałam. — Nie mamy dokładnie czegoś takiego jak inkubatory, chociaż fermy chyba można do tego zaliczyć. Hoduję się tam zwierzęta, tylko by później przerobić je na jedzenie.
— A światło? To prawda, że nad ziemią świeci wielka ognista kula, która nigdy nie gaśnie?
Kiedy Louis zauważył, że chętnie odpowiedziała na poprzednie pytanie, nie krępował się, by zadać kolejne. A wtedy tracił ten swój wygląd introwertyka. Ekscytacja momentalnie zawitała w jego oczach. Nie potrafił pojąć tego co mu mówiłam.
— To się nazywa słońce — Odpowiedziałam krótko, potwierdzając to wszystko, o co mnie pytał.
— Niesamowite — wyszeptał chyba nie do końca tego świadomy.
— Ale zawsze kiedy wychodziłam, było ciemno — odezwała się nagle blondynka.
Zwróciłam na nią uwagę, będąc zaciekawiona jej słowami. Myślałam, że nikt nigdy nie widział świata zewnętrznego. Ale skoro ona przyznała się, że była już na powierzchni, to dlaczego nie mogła poinformować, co tam się znajduje innych?
— Ciężko to wytłumaczyć, ale tak jak tutaj gaszą światła, tak i na zewnątrz robi się ciemno i wtedy większość stworzeń idzie spać.— Nie potrafiłam do końca znaleźć słów, którymi mogłabym opisać zjawisko dnia i nocy, bo nawet nie wiedziałam, czy znają ich pojęcie.
— I to samo się dzieje? — Na twarzy Emily pojawiło się ogromne niedowierzanie.
Przytaknęłam głową. Śmieszne było to, że ja miałam im tłumaczyć, jak działa świat, samej niewiele o nim wiedząc, ale na pewno było to więcej od nich. Można było powiedzieć, że żyłam w podobnym zamknięciu co oni, ale nie byłaby to prawda. Ja mogłam oglądać świat, żyć w nim, a oni mieli stworzony tutaj całkiem inny świat. Z jednej strony trochę im współczułam, ale z drugiej zaoszczędzili wszystkich trudności, które niosła wiedza, jaką im odebrali. Egzystowali sobie w tej bezpiecznej bańce pod opieką łowców, ale nie narzekali, bo wierzyli, że tylko tutaj mogli przeżyć. Dla mnie było to więzienie. Bałam się tego, że tu trafiłam i byłam zdolna krzyczeć, wierzgać, drapać, by tylko się wydostać, ponieważ znałam wolność, która znajdowała się poza tym miejscem. Oni jej nie znali, dlatego akceptowali to co mieli. Całkiem wygodne ze strony łowców.
Dwójki zadałam mi jeszcze kilka pytań. Każde tak samo banalne, jakby zadawało je dziecko, ale gdyby wkroczyli w mój świat, to trochę byliby takimi dziećmi, które poznają kolory, zapachy. Wszystkiego musieliby spróbować i się nauczyć. Sami nie byliby w stanie przeżyć, czego wampir z każdym kolejnym pytaniem zdawał się być coraz bardziej świadomy. Co innego Emily, która aż drżała z podekscytowania. Byli całkowicie różni, a jednak potrafili się dogadać. Dokładnie tak jak ja i John. Gdyby tu był, mógłby lepiej opowiedzieć im o zewnętrznym świecie. Ale cieszyłam się, że jednak nie był zdolny tego zrobić. Musiałby się wtedy znaleźć tu gdzie ja, w więzieniu łowców.
Od dłuższego czasu przyglądałam się Emily, której ekscytacja odrobinę przygasła, a nawet wyglądała, jakby odpłynęła myślami gdzieś indziej. Nie było to to, co mogłam już u niej zauważyć, teraz wydawało się coś ją dręczyć. Moje roztargnienie nie uszło uwadze wampira. Po chwili i on zainteresował się stanem znajomej. W odróżnieniu ode mnie, ten wyglądał na naprawdę zmartwionego. Było to coś nowego, czego nie mogłam u niego jeszcze zobaczyć.
— Wszystko w porządku? — spytał, oglądając badawczym wzrokiem twarz dziewczyny.
— Tak, to tylko to, co zawsze — wymruczała, uśmiechając się nieznacznie. — Bardzo chciałbym jeszcze posłuchać, ale chyba będę musiała się położyć. — Nawet bez super mocy wiedziałam, jak bardzo teraz żałowała, że nie mogła zostać. Jej wcześniejsza ciekawości była widoczna gołym okiem. Ale skoro sama uznała, że woli odpocząć, to nie mogłam jej zatrzymywać.
Niemniej jednak zainteresowało mnie to, co się z nią działo. Nie ze względu na samą jej osobę. Wróciłam myślami do momentu gdy wampir pytał mnie kiedy leki przestaną na nich działać. Czy jej stan miał coś z tym wspólnego? Chciałam zapytać Louisa, co takiego dolegało blondynce, ale nie wiedzieć czemu, te słowa nie chciały przejść mi przez gardło. Może dlatego, że do tej pory nie interesowałam się czyimś życiem, a teraz miałam właśnie to zrobić. Przez chęć poznania możliwego zagrożenia, ale jednak.
Na moje szczęście wcale nie musiałam nic mówić. Chłopak widocznie sam domyślił się, iż będzie mnie to interesować, bo gdy dziewczyna zostawiła nas samych, od razu zaczął mi tłumaczyć.
— Skoro jesteś z zewnątrz, to pewnie wiesz, co tutaj się dzieje. Wielu z nas jest hybrydą różnych ras. Nic jednak nie może być idealne. Często jest tak, że nasz organizm walczy sam ze sobą chcąc zdominować te inne części. Przyjmujemy leki, które nam podają, by uciszyła tę część sprawiającą największe trudności, ale z czasem nasz organizm przyzwyczaja się do leków. To tak jak z chorobami. Kiedy zbyt długo przyjmujesz jeden specyfik, on w końcu przestałe działać, a wtedy... — przerwał, choć walec nie musiał kończyć, bym wiedziała, co chciał powiedzieć.
Byli efektem eksperymentów, i żyli tylko dlatego, że łowcy znaleźli sposób, by utrzymać ich przy życiu. Jakie to okropne.
— Emili ma nadzieję, że kiedyś zdoła wyjść na zewnątrz. Jestem ci naprawdę wdzięczny, że opowiadasz nam o tym wszystkim, ale może zauważyłaś, że nie cieszę się tak jak ona. — Opuścił wzrok na podłogę. Nagle wydał się być niesamowicie smutny pomimo tego, że wypowiedział właśnie więcej słów, niż się po nim spodziewałam. — Kiedyś myślałem, co zrobię jeśli uda mi się uciec, a te wszystkie plotki o wciąż istniejącym świecie będą prawdziwe, ale prędko doszedłem do wniosku, że nawet nie wiedziałbym, jak przeżyć jeden dzień, by coś mnie nie zjadło. Tutaj jesteśmy bezpieczni. — Zatrzymał się na tym przez chwilę, jakby sam musiał przetworzyć to, co powiedziała. Po chwili jednak uniósł głowę, spoglądając na mnie ze słabym uśmiechem. — Poza tym wątpię, bym miał szansę kiedykolwiek się stąd wydostać. Królowa, która ratowała takich jak my, zniknęła dawno temu. Krążą plotki, że została pokonana przez łowców.
Doskonale wiedziałam, że starał się uświadomić mi, iż ucieczka stąd była wręcz niemożliwa. Ale ja i tak chciałam wierzyć, że pewnego dnia mi się to uda. Chciałam móc pochwalić się Johnowi.
Uchyliłam usta. Chciałam przekazać mu, że wcale nie miałam zamiaru się poddawać. Musiał istnieć jakiś sposób. Łowcy nie byli przecież niezwyciężeni, prawda? Miałam taką nadzieję.
Nie zdążyłam jednak nic powiedzieć gdy na korytarzu zrobiło się nagle całkiem ciemno. Nic nie widziałam, dlatego dla bezpieczeństwa wampira siedziałam dalej na swoim miejscu i prosiłam, tylko by Louis nie próbował mnie dotknąć. Tak jak szybko zrobiło się ciemno, tak prędko zapaliło się światło awaryjne. Było ono o wiele słabsze od tego głównego, ale przynajmniej jakieś było.
Usłyszałam z daleka tupot stóp, a po chwili zza rogu wyłoniły się osoby ubrane w białe koszule. Więźniowie tacy jak ja, biegli w naszym kierunku, oglądając się za siebie spanikowani.
— Królowa Natalie — wyszeptał oniemiały Louis.
Spojrzałam w niezrozumieniu na Louisa. Na jego czole pojawiła się zmarszczka, a językiem przejechał po ostrych kłach. Nie wiedziałam, co to miało oznaczać, ale wcale mi się to nie podobało. Tym bardziej kiedy chłopak wstał ze swojego miejsca i złapał mnie nagle za rękę. Cieszyłam się tylko, że było to w miejscu, gdzie sięgała koszula.
— Chodź — rzucił tylko, ciągnąc mnie jednocześnie w przeciwnym kierunku co uciekające istoty.
Nie pytałam się co robił, ani co działo się dookoła nas. Dałam się poprowadzić wampirowi, choć z początku czułam lekkie obawy, to ostatecznie zaufałam mu w tej kwestii. Wierzyłam, że raczej nie prowadził mnie na pewną śmierć. Przez te kilka minut rozmowy wydał mi się naprawdę w porządku, jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało, bo jak można to określić po tak krótkiej rozmowie.
Choć po korytarzach uciekły już jedynie pojedyncze osoby, to wampir wciąż biegł ze mną w kierunku... czegoś, co uznał za najlepszy wybór w obecnej sytuacji.
Powoli zaczęłam tracić orientację i nie wiedziałam już, czy kręciliśmy się w kółko, a może wciąż biegliśmy w tym samym kierunku, co z początku. Zmienialiśmy korytarze tak szybko, że nawet nie zdążyłam zorientować się, zanim znaleźliśmy się za ogromnymi, szklanymi drzwiami, które jeszcze do niedawna musiały być zamknięte na elektryczny zamek, z dostępem tylko dla pracowników. Przynajmniej na takie wyglądały.
Pokonaliśmy jeszcze kilka korytarzy, a ja zaczęłam czuć oznaki zmęczenia. Choć adrenalina buzowała w moich żyłam, napędzając mnie do dalszego biegu, to i tak wciąż odczuwałam ból mięśni.
Dopiero kiedy znaleźliśmy się przed kolejnymi szklanymi drzwiami, za którymi widać było świat zewnętrzny, przyspieszyłam swój bieg tak, że wampir nie musiał już mnie prowadzić, a ja sama go wyprzedziłam. Zwolniłam dopiero kiedy wyszłam na zewnątrz, a promienie słońca oświetliły mi twarz. Uśmiechnęłam się do siebie jak głupia. Spojrzałam do góry, zatrzymując wzrok na słońcu. Nie wiedziałam, że będzie mi go kiedyś brakować.
Odwróciłam się za siebie, patrząc na Louisa, który z niepewnością, a nawet obawą wyszedł na promienie słońca. Uchylił usta, ale żadne słowo się z nich nie wydostało. Widziałam jednak w jego oczach niedowierzanie. Obejrzał się dookoła, poświęcając wiele uwagi drzewom, latającym ptakom, czy po prostu niebu. Dla niego było to coś nierealnego. Tak samo magiczne jak dla ludzi stworzenia takie jak on.
Widziałam, że się zachwycał, ale musiałam mu przerwać chwilę radości.
— Musimy iść, zanim się zorientują — oznajmiłam, oczekując reakcji wampira. Ten niespiesznie zwrócił się w moim kierunku, a na jego twarzy widniał mały uśmiech. Coś mi nie pasowało.
— Niesamowite, że to wszystko istnieje — odparł po chwili. Spojrzał w niebo, cofając się jednocześnie o kilka kroków, aż ponownie znalazł się w cieniu budynku. — Gdybyś nie zapewniła mnie, że jest to prawdziwe, pewnie nie odważyłbym się tutaj przyjść. Dziękuję. — Uśmiechnął się już o wiele szerzej.
Zacisnęłam szczękę, zaczynając domyślać się, co chodziło mu po głowie. Nie wiedziałam dlaczego, ale czułam nieprzyjemny uścisk w sercu. Nie bolało mnie fizycznie, ale czułam nagły smutek. Nie chciałam tego, tym bardziej, że nie rozumiałam, dlaczego żałowałam, że Louis chciał zostać, skoro znałam go zaledwie jeden dzień. Może było mi go szkoda, bo widziałam w nim samą siebie, kiedy żyłam zamknięta we własnym domu.
— Postaram się zatrzymać ich, gdyby zaczęli coś podejrzewać. — Obejrzał się za siebie, słysząc zapewne hałas na korytarzach. — Hej, uśmiechnij się, naprawdę lepiej będzie dla mnie jeśli tu zostanę — zapewnił, łapiąc jednocześnie za klamkę.
Zagryzłam policzek, chcąc opanować powiększający się smutek. Wzięłam głęboki oddech, po czym uśmiechnęłam się do wampira. Nie byłam wylewna w słowach, bo to nie w moim stylu, ale zdawało się, iż chłopak wiedział, że nawet taki mały gest z mojej strony był dla mnie sporym wyczynem.
— Nie daj się znowu złapać — zagroził mi, po czym cofnął się jeszcze o krok, znajdując się jednocześnie z powrotem w budynku.
Uniosłam rękę, ale szybko ją opuściłam, czując się co najmniej głupio. Kto jeszcze machał na pożegnanie?
Odwróciłam się, ponownie ruszając biegiem w kierunku lasu.
Uciekłam i już nigdy nie chciałam tam wracać. To, co myślałam o łowcach, było prawdą. Byli kropnymi ludźmi, którzy wykorzystywali istoty takie jak ja do swoich chorych eksperymentów. Ratowanie nas, tak, jasne.
Mogłam ich teraz wyklinać, ale wolałam zająć myśli czymś innym ponieważ...
Udało mi się John. Uciekłam.
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
Komu szkoda Louisa? 😟
Może jeszcze kiedyś nadarzy się okazja do ucieczki.
Ale kto tym razem im pomógł? 😌
Podobno królowa została złapana.
No i jak Ruth dostanie się teraz do domu? 🤭
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top