Rozdział 39
Mam bardzo ważne pytanie 😅
Czytaliście już ten rozdział?
Bo jestem na 98% pewna że tak, ale wattpad pokazuje mi go jako nieopublikowany 🤔
☆pov.John☆
Spojrzałem na zegarek. Było dokładnie za piętnaście dziesiąta, kiedy zapukałem do drzwi Mark'a. Chwilę temu Ruth wyszła z mieszkania, a ja chciałem mieć pewność, że gdy wróci, to ja będę w środku. Wiedziałem, jak ważny był to dla niej dzień i chciałem w nim uczestniczyć.
Opuściłem wzrok na różę trzymaną w mojej dłoni. Zawsze przynosiłem ich kilka ze sobą, ale ta wydawała się wyjątkowa. Nie była przeznaczona na nasz trening. Chciałem jej ją dać tak po prostu. Teraz wydawało się to jednak cięższe, niż początkowo myślałem.
Zaśmiałem się pod nosem sam z siebie. Nie bałem się całej armii władcy podziemia, a dostawałem pietra na myśl wręczenia Ruth jednej róży. Dla niektórych zwykły, przereklamowany kwiat, dla nas miał on specjalne znaczenie.
Dokładnie tak, jak się spodziewałem, drzwi otworzył mi wampir. Od razu odsunął się na bok, zapraszając mnie do środka. Jeszcze jakiś czas temu nigdy nie powitałby mnie tak otwarcie jak teraz. Pamiętałem jeszcze jego groźby, które kierował w moją stronę, gdy przyszedłem tu po raz pierwszy.
— Niecierpliwość jest chyba u was rodzinna — powiedział mężczyzna, zerkając na zegar.
— Chciałem być przed Ruth, a pewnie wyjdzie od razu, gdy tylko będzie to możliwe. — Zaśmiałem się, będąc pewny, że tak właśnie będzie.
Odłożyłem róże na szafkę, a sam obejrzałem się w lustrze. Moje włosy zaczęły opadać mi już na czoło i gdyby nie żel, którego użyłem, wyglądałbym, jakby założono mi garnek na głowę. Już teraz miałem spory problem, by utrzymały się w jednym, tym samym stanie cały dzień. Powinienem pójść do fryzjera, albo poprosić Rose, by mnie ostrzygła.
— Widzę, że z waszej dwójki, to ty będziesz spędzał więcej czasu przed lustrem. — Usłyszałem głos wampira za swoimi plecami.
Obejrzałem się w lustrze na niego, specjalnie poprawiając sobie jeszcze raz włosy. Mężczyzna pokręcił głową, ale nie skomentował tego więcej.
Zająłem miejsce na sofie. Wiedziałem, że już za chwilę Ruth powinna pojawić się w mieszkaniu. Dla niej był to ogromny krok. Choć nie powiedziała mi wprost, to bała się tego, co ją czekało po zakończeniu edukacji. Gdy zapytałem się jej po raz pierwszy, dlaczego wciąż kontynuowała swoją naukę, nie powiedziała mi całej prawdy. Chodziła do szkoły, bo matka jej tak kazała, a w zamian ona miała gdzie mieszkać. Nic dziwnego, że nie starała się sprzeczać. Doskonale wiedziała, że kobieta byłaby w stanie wyrzucić ją z domu, a w tamtym momencie nie miałaby jak sobie poradzić. Mark na pewno zaoferowałby jej swoją pomoc, ale ona nie chciałaby jej przyjąć. Teraz była bardziej skłonna do negocjacji.
W momencie, w którym się teraz znajdowała, nie musiała się już martwić o dach nad głową. Sama świadomość, że była w stanie kontrolować swoją moc i być może samemu stanąć na nogi, dodawała jej sił. Wierzyłem w nią, że da sobie radę. Z moją pomocą czy bez niej, była wystarczająco silna.
Obejrzałem się po raz kolejny na zegar. Myślałem, że Ruth pojawi się do godziny, a tymczasem wciąż jej nie było. Już widziałem minę dziewczyny, kiedy zakończenie przedłużało się o kolejne minuty. Na pewno chciała stamtąd iść jak najszybciej. I tak cieszyło mnie to, że tam poszła. Bycie w takim tłumie ludzi, było dla niej kolejną, jedną z największych prób. Wiedziałem jednak, że nie poddała się, bo sama chciała sobie udowodnić, że potrafi to przetrwać.
Jak po kolejnych piętnastu minutach potrafiłem sobie to wytłumaczyć, tak gdy minęła kolejne dwadzieścia minut, to zacząłem się poważnie martwić. Nawet sam Mark stał się bardziej nerwowy. W takim stanie widziałem go jedynie, kiedy starał się mnie odgonić od Ruth.
Wziąłem telefon do ręki i wybrałem numer dziewczyny. Naprawdę liczyłam na to, że odbierze, ale nawet nie było sygnału. Od razu włączała się poczta głosowa, co tylko dodało mi obaw. Nie musiałem nawet nic mówić wampirowi, bo doskonale zdawałem sobie sprawę, że przez ten czas cały czas miał wytężony słuch.
— Pójdę jej poszukać — oświadczyłem, po czym podniosłem się z sofy.
— Może chciała pójść jeszcze na polanę. — Mark starał się podsunąć mi pomysł, gdzie mógłbym zacząć jej szukać, ale ja od razu wykluczyłem to miejsce.
— Za bardzo bała się łowców, by tam pójść.
Nawet gdyby bardzo chciała, to nie zapuściłaby się w tamto miejsce. To prawda, łowcy byli naszymi wrogami od zawsze. Od początku gdy na świecie pojawiły się stworzenia inne od ludzi, znaleźli się i tacy, którzy chcieli się ich pozbyć. Najdłużej walczyły wampiry, ale nawet oni w końcu zrozumieli, że lepiej się ukrywać.
Niechętnie to przyznawałem, ale dawniej wampiry były najsilniejszą i najliczniejszą rasą na świecie zaraz po ludziach. Nawet po ukryciu się przed ludźmi, długo pozostawały w pełni sił dzięki ich królowej, ale gdy ona upadła, a na jej miejsce nie wszedł wyznaczony przez nią potomek, wampiry rozbiły się na wiele mniejszych grup i ciężko było teraz określić ich siłę. To właśnie z rąk łowców ich władca upadł. Dali radę nawet jej, a była uznawana za najlepszą królową. Więc niż dziwnego, że wszystkie stworzenia obawiały się łowców.
— Rozejrzę się po mieście — zaproponowałem, zostawiając teren lasu Mark'owi. On na pewno szybciej sobie z tym poradzi. Ja nawet z lotu ptaka nie mógłbym sprawdzić lasu tak dokładnie. — Mark? — Zauważyłem, że mężczyzna wcale mnie nie słuchał, a czemuś innemu poświęcał swoją uwagę.
Wampir wskazał na drzwi i podszedł do nich, skradając się po cichu. Poszedłem w jego ślady, zaciekawiony jego zachowaniem. Nie bez powodu taki był, a to oznaczało, że musiało mieć to coś wspólnego z Ruth.
Poszedłem za nim i przełożyłem ucho do drzwi. Po drugiej stronie dobiegła mnie kłótnia dwóch osób. Zmarszczyłem brwi, starając się zrozumieć ich słowa.
— Co mnie to obchodzi. Ostrzegałam, że jest niebezpieczna, to wy mieliście uważać!
Od razu zdołałem rozpoznać, do kogo należał ten głos. Matka Ruth już od samego początku dała się zapamiętać ze swojej krzykliwej strony. Odrobinę zacząłem współczuć jej rozmówcom.
— W umowie była informacja, że z umówionej kwoty odejmiemy wszelakie zniszczenia, które spowodował obiekt — powiedział ze spokojem obcy mi głos.
Choć nie wiedziałem jego miny, mogłem przysiąc, że właśnie była nieugięta co do kwestii, jaką poruszyła kobieta. Jego oficjalny ton głosu kojarzył mi się jedynie ze sztywnymi biznesmenami.
— Chyba czytała pani umowę — dodał nowy głos, o wiele mniej oficjalny. Zapewne nowy rekrut. Jeszcze nie był tak zniszczony. Oczywiście w żaden sposób nie zamierzałem mu współczuć, ponieważ zaczynałem domyślać się, kim byli, a ta wiedza wcale nie uspokajała moich nerwów.
— Nazywacie siebie łowcami, a nie potraficie złapać jednej, głupiej dziewczyny — rzuciła z jadem matka Ruth.
— Dostała pani całość umówionej kwoty po odliczeniu szkód, dlatego to tyle z naszej strony, życzę miłego dnia.
Usłyszałem jeszcze oddalające się kroki mężczyzn, a każde ich tąpniecie, zgrywało się z moim sercem, które zaczęło momentalnie przyspieszać.
Odwróciłam się w kierunku Mark'a. Jego twarzy tak samo jak moja wyrażała strach. On też martwił się o Ruth.
Złapałem się za włosy, ciągnąć ich końcówki. Czułem, jak moje płuca zaciskają się ze strachu.
Nie mogli jej złapać. Przecież była na zakończeniu roku. Miałam wrócić do domu i świętować ze mną swoje nowe życie. Cieszyła się, że udało jej się opanować moc. Miała nareszcie cieszyć się życiem.
Zacisnęłam szczękę z frustracji.
Nie wierzyłem, że słowa mężczyzn były prawdą.
— John, sam nic... — zaczął wampir, ale nie słuchałem go dłużej.
Wyszedłem z jego mieszkania, a moim celem był las. Musiałem znaleźć się na naszej polanie. To tam musiała pójść. Mogła jeszcze z nimi walczyć. Na pewno nie dała się tak łatwo złapać.
Całkiem zignorowałem wcześniejsze słowa łowców. Wciąż miałem w głowie, że jeszcze nie udało im się jej złapać, choć oni jasno przyznali, iż stało się to, czego się obawiałem.
Gdy tylko znalazłem się na granicy lasu, rozłożyłem swoje skrzydła. Leciałem nad drzewami, nie przejmując się, czy ktokolwiek mógłby mnie zobaczyć. Gdyby któryś z łowców mnie zauważył, nie zostawiłby mnie w spokoju przez mój kolor skrzydeł, lecz nie myślałem wtedy o tym. Ważniejsza dla mnie była brunetka.
Zacisnąłem szczękę, widząc już z daleka otwartą przestrzeń naszej polany. To tam wszystko się zaczęło. Gdybym nie odnalazł przypadkiem tego miejsca, to nasza znajomość zakończyłaby się najprawdopodobniej na tym jednym spotkaniu w szkolnym budynku.
To nie mogło się tak skończyć.
Zleciałem na ziemię, a moje kostki wydały przy tym z siebie rozpaczliwy dźwięk. Skrzywiłem się z bólu, ale nie zrezygnowałem z dalszej drogi. Ważniejsze dla mnie było znalezienie Ruth. Musiała gdzieś tu być.
Rozglądałem się w panice. Dawno nie czułem jej tak mocno.
Wszędzie było pusto. Zniknął nawet rudzik. Wszystko ucichło, gdy do lasu wkroczyli łowcy. Każde stworzenie czuło ich zamiary i wolało trzymać się z daleka.
Chciałem już ruszyć w dalszą drogę po lesie, by znaleźć brunetkę, ale wtedy w trawie zobaczyłem błysk. Coś odbijało promienie słoneczne.
Podszedłem bliżej tego, a moim oczom ukazał się telefon. Jego szybka była pęknięta i wyglądało na to, że ktoś specjalnie próbował się go pozbyć.
Kucnąłem i wziąłem urządzenie do ręki. Taki sam miała Ruth. To jej telefon leżał w trawie, a to znaczyło, że była tutaj.
Moją głowę zaatakowały wszystkie myśli, które starałem się trzymać z daleka. Nie chciałem przyjąć do wiadomości tego, że łowcy naprawdę ją zabrali, ale ona sama nie zniszczyłaby swojego telefonu. Nie ta Ruth, którą się stała. Ona miała nadzieję na normalną przyszłość.
Im bardziej czułem uścisk w klatce piersiowej spowodowany strachem i rozpaczą, tym bardziej złość gromadziła się w moim ciele i paliła mnie od środka. Czułem, jak chciała, bym jej ustąpił. Odczuwałem jednocześnie ogień palący moje wnętrzności i niesamowity chłód, który towarzyszył mi, odkąd stałem się upadłym, a jednak ostatnio nie doskwierał mi tak mocno. Tak jakby zniknął.
Zamknąłem oczy, bo tak łatwiej było mi zdusić swoją naturę. Miałem wrażenie, że słyszę szepty, które chciały, bym przestał się powstrzymywać. Namawiały mnie, bym wrócił do świata demonów, bo tam należałem i tam byłem potężniejszy, a to właśnie było mi potrzebne, by odzyskać Ruth.
Wiedziałem, że nie mogłem jej tam zostawić. Nie mógłbym na siebie spojrzeć gdybym to zrobił.
Nie, to nie to. Ja po prostu nie chciałem jej tam zostawiać.
Zacisnąłem zęby, by po chwili cały się rozluźnić. Otworzyłem oczy, ostatni raz spoglądając na telefon Ruth, zanim schowałem go do kieszeni. Wstałem na nogi i poruszyłem skrzydłami, szykując je do ponownego lotu.
Wyciągnąłem rękę przed siebie i spojrzałem na dwie obręcze spoczywające na moich palcach. Do tej pory ułatwiały mi aktywację moich płomieni. Ciężko było mi wrócić do stanu, który miałem przed moją przemianą w upadłego, a one ułatwiały mi to. Lecz w tamtym momencie, zaczęły jakby palić mnie w skórę. Były przeszkodą.
Ściągnąłem obręcze i ponownie wystawiłem rękę przed siebie. Nie minęła chwilą, a nad dłonią pojawił się płomień. Miotał się niespokojny i można było powiedzieć, że nie miałem nad nim kontroli, ale była to nie prawda. Czułem się lepiej, niż jeszcze tego ranka.
Wiedziałem, że stąpałem po cienkim lodzie, korzystając z mocy, które podsuwał mi gniew. Wystarczył jeden krok, by się w tym zatracić, ale musiałem spróbować. Tylko tak miałem jakieś szanse, by jej pomóc.
Zdawałem sobie jednak sprawę, że sam niewiele mogłem zdziałać. Była jedna osoba, która mogła mi pomóc. Sam wielokrotnie porywał się na samobójcze akcje, by ratować moją siostrę, nawet kiedy ja straciłem już wiarę. Wiedziałem, że mnie zrozumie i on najlepiej będzie wiedział, kiedy moja natura upadłego zacznie przejmować kontrolę. Sam przechodził przez dokładnie to samo. Dlatego musiałem prosić go o pomoc.
Luke był moją jedyną nadzieją.
*~>•◇•<~*
☆pov.Ruth☆
Czułam się, jakbym dryfowała na wodzie. Chociaż nie otworzyłam jeszcze oczu, to wydawało mi się, jakby wszystko krążyło wokół mnie, albo to ja się kręciłam. Starałam się unieść powieki, lecz te były zbyt ciężkie. Z początku dałam sobie jeszcze czas, by się wybudzić, ale gdy zagłębiłam się w swój umysł, zaczęły dochodzić do mnie wydarzenia z tego, nim zasnęłam. Wszystko po raz kolejny pojawiło się przed moimi oczami. Tym razem również nie mogłam nic zrobić.
Czułam zbierający się we mnie strach. Mój oddech przyspieszył, tak samo jak serce. Chciałam się podnieść, ale nie potrafiłam. Moje ciało wciąż mi się sprzeciwiało, a ja nie potrafiłam zmusić je do posłuszeństwa.
Usłyszałam dźwięk kroków. Ktoś się do mnie zbliżał, a ja coraz bardziej zaczynałam wpadać w panikę, nie wiedząc, kim był nieznajomy i jakie miał wobec mnie plany. Jednego jednak byłam pewna, nic co zamierzał ze mną zrobić, nie mogło mi się spodobać.
Zbliżający się dźwięk jego butów, był dla mnie jak cichy morderca. Skupiłam się z całych sił na tym, by dowiedzieć się, jak daleko mnie był, ale on poruszał się wyjątkowo ostrożnie, jakby specjalnie się ze mną drażniąc.
Chciałam się wzdrygnąć, gdy usłyszałam koło swojej głowy dźwięk odkładanych kartek, ale wciąż nie potrafiłam się poruszyć, nie powstrzymało to jednak gęsiej skórki, która pojawiła się na mojej skórze.
— Same z tobą problemy.
Usłyszałam łagodny kobiecy głos. Z początku mogłoby się wydawać, że sprawiał on wrażenie przyjemnego dla ucha i osoba posiadająca go musiała być ciepła i życzliwa. Ja jednak w obecnej sytuacji wiedziałam, że nie miałam nawet co na to liczyć.
— Chyba nie ma sensu próbować znowu cię usypiać — westchnęła cicho, a następnie usłyszałam pisk kółek, gdy musiała odsunąć ode mnie jakąś maszynę. Tak to sobie wyobrażałam, bo czego innego mogłam spodziewać się po łowcach i ich eksperymentach przeprowadzanych nad takimi jak ja. — Skoro wciąż się nie możesz ruszyć, ale za to doskonale mnie słyszysz, to mogę zacząć tłumaczyć ci, po co tu jesteś.
Skupiłam się na słowach kobiety. Wiedziałam, jak marne było moje położenie, ale liczyłam na to, że dzięki jej informacją będę wiedziała, czy moje wyobrażenia są bliskie prawdy, choć wolałam, by nie były.
Opanowałam swój oddech na tyle, ile potrafiłam, by móc wyraźnie usłyszeć każde jej słowo. Nie mogłam jedynie zniwelować szalenie bijącego serca i uścisku w żołądku, który ciągle mnie rozpraszał.
— Możesz myśleć, że jesteśmy szalonymi naukowcami, którzy chcą wykorzystać takich jak ty do przeróżnych eksperymentów. — Zaczęła swoją wypowiedź wyjątkowo spokojnie.
Od razu przypomniała mi się Ellie i sposób, w jaki ona się do mnie zwracała, ale szybko skarciłam się w myślach za takie porównanie. Uraziłabym tym Ellie.
— Sposób, w jaki jesteście tutaj przyprowadzani, na pewno zaprzecza temu, po co naprawdę was tutaj zabieramy, ale będziesz musiała uwierzyć mi na słowo. — Do moich uszu dotarł jej cichy śmiech i nawet nie wiedziałam, czy mi się nie przesłyszało, bo jednocześnie po pokoju rozbrzmiało piknięcie jakiejś maszyny. — Łapiemy takich jak ty, którzy nie radzą sobie ze swoimi mocami, albo wykorzystują je w niewłaściwy sposób po to, by nauczyć ich, jak powinni je wykorzystywać.
Od razy zarzuciłam jej kłamstwo, ale wtedy do mojego umysłu wpadła myśl, że może jednak to ja się myliłam. Jak sam Mark mówił, łowcy zabierali tych, którzy narazili się ludziom. Ci, którzy ukrywali swoje istnienie i nie wykorzystywali zdolności do własnych korzyści nad ludzką rasą, mogli cieszyć się życiem w spokoju. Może kobieta mówiła prawdę? Ale w takim razie, dlaczego zabrali mnie dopiero w momencie, kiedy zaczynałam sobie radzić. To właśnie teraz powinni dać mi spokój.
— Możesz poczuć chwilowy ból głowy, ale szybko minie — uprzedziła mnie nagle, a ja dokładnie w momencie kiedy przestała mówić, poczułam, jakby coś wbijało mi się w sam środek czaszki. Chciałam złapać się za głowę i naprawdę zdziwiłam się, gdy mi się to udało. Jeszcze przed chwilą nie potrafiłam poruszyć nawet palcem.
Dokładnie tak jak uprzedzała, ból wcale nie trwał długo. Mogłabym nawet przyznać, że był to zaledwie ułamek sekundy, po którym poczułam, jak moje ciało stało się ciężkie i osowiałe. Dokładnie jakbym wyszła z wody, gdzie spędziłam kilka godzin.
Otworzyłam oczy, a pierwsze co ujrzałam, to profil kobiety, która swój wzrok skierowany miała na monitor komputera stojącego obok mojego łóżka. Poprawiała swoje okulary, które zsunęły jej się na czubek nosa, zanim odwróciła do mnie wzrok.
— Możesz jeszcze przez chwilę czuć się zmęczona, ale nie potrwa to długo, patrząc na to jak ciężko było utrzymać się w narkozie. — Wyczułam w jej głosie nutkę irytacji gdy wspomniała o problemie, który im przysporzyłam.
Czy gdyby nie to, że jakimś cudem wybudzałam się pomimo ich leków, to jeszcze przez długi czas by mnie nie obudzili? A może wcale nie mieli tego w planie? Patrząc na lekarski ubiór kobiety, zaczęłam myśleć, że ta perspektywa była wysoce prawdopodobna.
Rozejrzał się po pokoju. On również bardziej przypominał izolatkę, niż miejsce, gdzie miałam spędzić kolejne dni na "terapii" czymkolwiek to dla nich by nie było.
Uniosłam się do pozycji siedzącej i wyciągnęłam rękę, by złapać się ramy łóżka. Na mój ruch kobieta odsunęłam się prędko ode mnie. Na jej twarzy pojawiło się chwilowe zaskoczenie, ale ustąpiło ono prędko twardemu spojrzeniu.
Opuściłam wzrok na swoje dłonie. No tak, nie miałam na sobie rękawiczek. Może nie wiedzieli jeszcze, że potrafiłam już kontrolować tę moc. Musieli wiedzieć o mnie jeszcze zanim zdołałam ją opanować. W takim razie, dlaczego tak długo zwlekali z zabraniem mnie? Czy wiedzieli o Mark'u i Ellie? John zapewne dalej pozostawał poza ich zasięgiem. Jak sam się przyznał, dla łowców sam kolor jego skrzydeł był powodem, dla którego mogliby go zabrać. Nie patrzeliby, że nie jest taki, jak inni upadli. Podobno kradli, oszukiwali, zwodzili i namawiali do zabójstw i sami zabijali. A skoro nie wiedzieli o ognistowłosy, to nie zdawali sobie sprawy, iż nie potrzebowałam już ich pomocy. Jeśli naprawdę o to chodziło.
— Widzę, że naprawdę szybko się regenerujesz. — Uśmiechnęła się przyjaźnie w moim kierunku.
Posłałam jej swój niepewny wzrok. Nie ufałam jej.
— Nie musisz się niczego bać — odparła uspokajająco, po czym wstała ze swojego krzesełka. — Chodź, oprowadzę cię po instytucie.
Zeszłam z łóżka, lecz wcale nie zapomniałam gdzie byłam i jakie miałam przekonania o tym miejscu. Wciąż w mojej głowie pojawiały się kolejne myśli, które mówiły mi, że nie mogłam im ufać.
— Tutaj naprawdę nie jest tak źle, jak wszyscy mówią — zaczęła, kiedy wyszłyśmy z izolatki.
Po korytarzu chodziło kilka osób ubranych w jednakowe mundurki. Rozmawiali ze sobą, śmiali się, przypominało mi to trochę szkołę.
Świetnie. Skończyłam jedno bagno, by wpaść do drugiego.
Spojrzałam na dziewczynę siedzącą na jednej z ławek. Jej nienaturalnie niebieskie oczy patrzały na mnie z zaciekawieniem. Po chwili uśmiechnęła się do mnie serdecznie, a jej blond włosy zaświeciły się, jakby odbijało się od nich słońce. Na pewno nie było to normalne. Lampy w tym pomieszczeniu raczej były zimnej barwy i nie dałyby takiego efektu.
— Jak widzisz, wszyscy nasi podopieczni mają wiele czasu dla siebie, a popołudniami idą na zajęcia kształtujące ich zdolności. — Moją uwagę na nowo przykuła kobieta, która nie zauważyła mojego rozproszenia, bo oddaliła się ode mnie kilka kroków. Dogoniłam ją, by nie zgubić się w tym miejscu. — Pójdziemy teraz na stołówkę. Muszę dokończyć papierkową robotę, ale później przyjdę po ciebie. Chcielibyśmy zobaczyć, co potrafisz. — Obejrzałam się na mnie i uśmiechnęła po raz kolejny.
Za dużo uśmiechów. Wspominałam już, co o tym sądziłam. Jednak kiedy John to robił, było to z początku irytujące, ale szczere. Ten wyszczerz, który widniał na twarzy kobiety, na pewno nie był taki.
— Czasami niektóre ćwiczenia mogą być nieprzyjemne albo męczące, ale bardzo chcielibyśmy, by wszystko przebiegło we współpracy dwóch stron. Nie chcielibyśmy posuwać się do użycia siły, ponieważ naprawdę chcemy wam pomoc. Mam nadzieję, że rozumiesz, co chcę przekazać. — Choć jej usta wciąż zdobił nieszczery uśmiech, to w oczach zapaliła się iskierka ostrzeżenia. To nie była prośba, a rozkaz, bym posłusznie wykonywała każde ich polecenie.
Nie oczekiwała ode mnie odpowiedzi, po prostu założyła z góry, że przystałam na jej... prośbę? Ja wcale nie miałam zamiaru niczego obiecywać. Nie rzucałam słów na wiatr, nawet jeśli w grę wchodzili łowcy. Więc nic dziwnego, że to właśnie w tym miejscu zdecydowałam się uważać na to, co mówię. Zawsze mogli wykorzystać moje słowa na swoją korzyść. Nie wiedziałam na ile znali o mnie prawdę. Nie chciałam przez przypadek zdradzić im czegoś, co mogłoby przysporzyć mi więcej kłopotów i tak miałam już ich zbyt wiele.
Chwilę później weszłam do pomieszczenia, które było stołówką. Znajdowało się w niej kilka osób, ale ci byli zajęci jedzeniem swoich dań.
Kobieta w kitlu zostawiła mnie samą, bym mogła dojść do siebie. Z jednej strony zapewniała mnie, iż nie musiałam się tu niczego bać i że chcieli mi tylko pomóc, ale ja i tak nie potrafiłam im zaufać. Plotki o nich nie wzięły się znikąd. Tylko że patrząc na twarze innych istot, nie widziałam, by coś im dolegało. Zachowywali się... normalnie.
Już całkiem nie wiedziałam, co miałam o tym myśleć.
Podeszłam do automatu z napojami. Jednorazowe białe kubki stały obok maszyny i wyglądało na to, że mogłam używać ich do woli. Choć w ustach czułam nieprzyjemny posmak, to odeszłam od automatu z pustymi rękami. Nawet coś takiego jak picie, było dla mnie zbyt podejrzane. Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała coś zjeść, ale chciałam to odwlec jak najdalej.
Podeszłam do białej ściany i oparłam się o nią, by móc obserwować, co działo się na sali w nadziei, że zauważę coś, co pozwoli mi odnaleźć się w tej sytuacji. Niewiadoma nie pozwoliła mi odpocząć nawet na chwilę. Ciągle w głowie miałam myśl, że mogli wpaść tutaj łowcy i chcieć pozamykać nas w klatkach. Jakby samo przetrzymanie w ich ośrodku jak w psychiatryku nie wystarczało.
Zagryzłam policzek kiedy nic, kompletnie nic nie zwróciło mojej uwagi. Żadne zachowanie nie wydawało mi się podejrzane. Jedyne co niesamowicie zaczynało działać mi na nerwy to biel, która była dosłownie wszędzie. Stoły, krzesła, ściany czy koszule, które nosiły istoty przede mną, wszystko było w nieskazitelnej bieli. Może naprawdę był to psychiatryk. Choć nawet tam było więcej kolorów.
Odwróciłam głowę w kierunku drzwi, gdy te otworzyły się pierwszy raz, odkąd pojawiałam się tutaj ja. Weszła przez nie ta sama dziewczyna, którą widziałam na korytarzu. Rozejrzała się swoimi niebieskimi tęczówkami po stołówce, by ostatecznie zatrzymać się na miskach z owocami. Nie zastanawiając się dwa razy, podeszła do nich, lecz kiedy była w ich zasięgu, nagle się zatrzymała. Przyłożyła rękę do ust i uklęknęła na ziemi.
Ze zmarszczonymi brwiami obserwowałam, jak kilka osób podchodzi do niej szybkim krokiem. Momentalnie zrobiło się niemałe zamieszanie, po którym na salę wpadło dwóch łowców i wynieśli dziewczynę ze stołówki.
Obserwowałam to wszystko z daleka i byłam niemalże pewna. Nie, po prostu byłam pewna, że działo się w tym miejscu więcej, niż ktokolwiek przypuszczał.
Nie wiedziałam tylko, czy ja chciałam poznać prawdę.
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
Hm... co takiego planują łowcy? 🤭
A może faktycznie cały świat miał o nich złe zdanie? 🤔
Wygląda na to, że faktycznie chcą pomóc Ruth. A czasami trzeba być stanowczym i nieugiętym, by doprowadzić do porządku nieposłuszne osoby 🤐
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top