Rozdział 36

Nigdy bym nie pomyślała, że kiedykolwiek przyznam otwarcie, iż jeden roześmiany jednorożec może odmienić moje życie. O dziwo na lepsze. Zawsze sądziłam, że wszystko, co miało w sobie radość, było przesadnie wyolbrzymione. Sama pilnowałam się, by nie okazywać takich emocji. A tu nagle pojawił się pewien niebieskooki brunet i zmienił całkowicie moje spojrzenie na świat. Nie od razu. Musiał być w tym wyjątkowo uparty i cierpliwy, ale chyba się opłacało. Mógł być w jakimś stopniu z siebie dumny, a uśmiech na jego twarzy, nie pozwolił mi temu zaprzeczyć.

— No dawaj, spróbuj jeszcze raz — zachęcał mnie w dalszym ciągu, nawet pomimo tego, że jego dłonie były całe czerwone. — Nie myśl o tym, już to ustaliliśmy, że tylko twój strach powoduje aktywację zdolności.

Spojrzałam niepewnie na jego wyciągnięta dłoń. Lecz prędko uniosłam wzrok, mając nadzieję, że jednak zrezygnuje. Ale nic na to nie wskazywało. Mało tego, on naprawdę był gotowy zrobić wszystko, bym tylko ponownie złapała go za dłoń. Nawet jeśli miałby skończyć z poparzeniem trzeciego stopnia.

Zamknęłam oczy, wiedząc, że nie da mi spokoju, jeśli się nie zgodzę. Starałam przypomnieć sobie, co czułam w momencie, kiedy udało mi się złapać róże u babci. Odtwarzałam tę scenę w myślach setki razy, lecz za każdym razem z takim samym skutkiem. Ostatecznie i tak bałam się, że coś pójdzie nie tak i właśnie to się działo.

— Nie myśl o tym — powtórzył szeptem brunet.

Łatwo powiedzieć.

Już nawet nie musiałam na niego patrzeć, by widzieć, jak uśmiecha się szeroko od ucha do ucha. Jego roześmiane niebieskie tęczówki wyryły się w mojej pamięci do tego stopnia, że ciągle gdy zamykałam oczy, widziałam je przed sobą. Ale z jakiegoś powodu działały na mnie uspokajająco, więc gdy i tym razem widziałam je pomiędzy ciemnością, nie starałam się ich pozbyć. Pozwoliłam się im poprowadzić.

Myśląc tylko o głębokim błękicie, wyciągnęłam dłoń przed siebie do momentu, aż nie poczułam, jak moje palce stykają się z tymi chłopaka. Nie myślałam o niczym innym jak o jego oczach, choć wątpliwości wciskały się do mojej głowy, to jakoś zatrzymywały się odgonione przez chłopaka, który pewniej złapał za moje dłonie.

Czułam jego szorstką skórę na palcach. Było to dla mnie całkowicie nowe doświadczenie. Nigdy nie poświęcałam temu uwagi. Nie, żebym miał wiele okazji do tego, ale jednak teraz zaczęłam o tym myśleć.

— Otwórz oczy — poprosił John, wciąż pozostając przy szepcie.

Jak zahipnotyzowana uchyliłam powieki. Pierwsze co zdobyło moją uwagę, były same nasze dłonie, które tkwiły we wzajemnym uścisku i nie wyglądało na to, jakby na skórze chłopaka pokazały się nowe ślady mojej mocy. Może nawet stare rany były mniej czerwone. Albo to tylko moja wyobraźnia, gdy zbyt bardzo podekscytowałam się tym, iż mi się udało.

Uśmiechnęłam się pod nosem na ten widok, a w momencie gdy już miałam ponownie pomyśleć o tym co może się stać jeśli moja moc się aktywuje, chłopak zapalił nad naszymi dłońmi swój płomyk, który po chwili zmienił kształt na małego rudzika. Uniosłam na niego wzrok, napotykając pełne zadowolenie i dumy spojrzenie niebieskich tęczówek. Przewróciłam na to oczami, ale wcale nie z irytacji, a z tego, że nawet w takiej chwili zdołał poprowadzić moje myśli we właściwym kierunku.

Ognisty ptak wyleciał do góry, lecz prędko po tym rozpłynął się w powietrze. Nie musiałam długo czekać, aż jego miejsce zajął kolejny, tym razem ten prawdziwy. Rudzik ćwierkał szczęśliwie i poszybował po niebie, co chwilę przelatując nad naszymi głowami.

— Myślę, że chce naszego towarzystwa — odezwał się nagle John, zwracając na siebie moją uwagę.

Spojrzałam na bruneta, a kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, nie musiał nic mówić, bym wiedziała, co miał na myśli. Moja mina od razu zrzedła, ale nawet to nie powstrzymało go przed tym, by rozłożyć swoje skrzydła i zanim się obejrzałam, wziął mnie na ręce, nie pytając wcale o pozwolenie. Nawet nie miałam okazji, by się odezwać, bo od razu wybił się w powietrze. Natychmiast złapałam się jego szyi, bojąc się, że spadnę, ale nawet nie byłam tego bliska, chłopak trzymał mnie w stabilnym uścisku. Choć ta wysokość przyprawiała mnie o zawroty głowy, to nie mogłam się powstrzymać, by nie zerkać co chwilę w dół, podziwiając korony drzew z lotu ptaka. Mogłabym dalej udawać, że nic nie robiło to na mnie wrażenia, ale coś takiego było dla mnie całkowicie nieosiągalne, a jednak stało się. Nie wyobrażałam sobie, że mogłam kiedyś szybować nad lasem, a tym bardziej że będę tkwić w czyichś ramionach.

Odwróciłam głowę na bok, zauważając lecącego obok rudzika. Podstępny był z niego ptak. Czasami miałam wrażenie, że zachowywał się trochę bardziej ludzko od innych ptaków.

Spojrzałam na skrzydła Johna, które poruszały się w rytmicznie, zapewniając nam stałą wysokość, nie spędzać jednocześnie przed siebie. Ich czerń mieniła się na fioletowo i choć widziałam jej już sporo razy, to wciąż były dla mnie czymś niesamowitym. Wyciągnęłam rękę i wahają się tylko przez moment, dotknęła ich piór. Gdy tylko to zrobiłam, poczułam, jak brunet zaśmiał się na mój ruch, ale nie wyglądało, jakby mu to przeszkadzało. Nawet przestał machać skrzydłami, a my powoli zaczęliśmy opadać w dół. Dopiero kiedy znaleźliśmy się przy ziemi, musiałam zabrać rękę, by mógł swobodnie wylądować.

Postawiłam stopy na ziemi, ale moje nogi wydawały się jak z gumy i musiałam włożyć w to wiele wysiłku, by ustać na nich o własnych siłach. Odwróciłam się w kierunku Johna, lecz ten stał zwrócony do mnie plecami, a wielkie skrzydła zasłaniały mi jego widok. Wcale nie narzekałam. Mogłam przez jeszcze jakiś czas je podziwiać.

— Mogłeś mnie chociaż uprzedzić — zaczęłam z uśmiechem, lecz gdy wciąż się nie odzywał, zaczęłam obawiać się, iż poparzyłam go swoim dotykiem. — John? Wszystko w porządku?

Dopiero po moim pytaniu brunet zaczął się powoli odwracać, a ja w obawie zaczęłam doszukiwać się w nim jakichś ran. W pierwszej chwili wcale nie spojrzałam na to, co spoczywało w jego dłoniach, ponieważ obserwowałam z niesamowitą dokładnością jego skrzydła. Lecz jego wzrok prędko przejął moją uwagę, a wtedy rzuciła mi się w oczy kolejną rzecz.

— Jakoś nagle przestało mi to wychodzić — powiedział zakłopotany i opuścił wzrok na swoje dłonie, gdzie i ja powędrowałam spojrzeniem.

Pomiędzy jego palcami tkwiła krwisto czerwona róża, dokładnie taka, jaką po raz pierwszy udało mi się dotknąć w domu babci. Ale na tym się nie skończyło. Jej płatki otaczał rudawy ogień, który wił się i tańczył wokół korony kwiatu, przez co róża wyglądała jeszcze bardziej niesamowicie.

— O twoich urodzinach dowiedziałem się dzisiaj od Marka chwilę przed naszym wyjściem i nie miałem co lepszego wymyślić. — Spojrzał mi w oczy zawstydzony.

Wyciągnęłam niepewnie rękę przed siebie i złapałam za łodygę róży. Odebrałem ją od chłopaka, pilnują się na każdym kroku by, zamiast zabierać, przekazać jej swoją energię. Chciała zrobić to samo co babcia, a gdy pomyślałam o tym, płatki róży zaczęły błyszczeć i rozłożyły się, ukazując w pełnej okazałości ich piękno. Uśmiechnęłam się, a w oczach poczułam łzy radości.

Zagryzłam policzek, nie wiedząc, czy byłam na to gotowa, ale zanim obawy zdążyły zająć mój umysł, w jednym kroku zbliżyłam się do bruneta i objęła go w uścisku, którego na pewno się po mnie nie spodziewał. Lecz nawet to nie sprawiło, że zaczął mieć wątpliwości, bo od razu odwzajemnił mój gest.

— Dziękuję — wyszeptałam, nie wiedząc, co powinnam więcej powiedzieć. Nigdy nie byłam w czymś takim dobra.

Ta jedna róża, zwykły kwiatek, który dla wielu był już zbyt oklepany, znaczyła dla mnie więcej, niż najdroższe diamenty, jakie mogłam dostać. Była znakiem mojego zwycięstwa z klątwą, która towarzyszyła mi przez większość życia, a fakt, że dostałam ją właśnie od Johna, dzięki któremu to wszystko mi się udało i do tego zawarł w niej cząstkę swoich zdolności, sprawiał, że zwykłe "dziękuję" wydawało mi się nie wystarczać.

Odsunęłam się powoli od niego, a na moich ustach wciąż widniał delikatny uśmiech. John za to wpatrzony był we mnie bez słowa. On również się z czegoś cieszył, a w oczach tańczył mu wesołe ogniki. Przekręciłam głowę nie, wiedząc, o co mu chodziło.

— Pięknie wyglądasz, gdy się uśmiechasz — wytłumaczył, wciąż nie przestając się na mnie patrzeć.

Może na ten komplement powinnam się zawstydzić, zarumienić, ale ja tylko poszerzyłam swój uśmiech, utrzymując nasz kontakt wzrokowy.

Po chwili jednak odwróciłam wzrok, rozglądając się w miejscu, gdzie byliśmy. Mogłam powiedzieć jedną rzecz, te rzędy drzew i krzaków nic mi nie mówił. Nigdy nie rozumiałam, jak wilkołaki nie gubiły się w lasach, skoro tu wszystko wyglądało podobnie. Ja kompletnie nie wiedziałam gdzie byłam. Mogło to być zaraz obok wyjścia, lub kompletnie w lesie.

— W którą stronę do domu? — Zapytałam bruneta, jeszcze raz rozkładając się wokół, jakby miało mi to pomóc.

Chłopak tylko wzruszył ramionami, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że i on nie wiedział, gdzie jesteśmy. Ciekawie.

— Pierwszy raz tu jestem, przeważnie latam nad sprawdzonymi terenami. — Powiódł za mną wzrokiem, gdy mój zatrzymał się na wypalonej lampie naftowej. — Chodźmy stąd, zanim kogoś tu spotkamy.

Nie myślałam, by zaprzeczać. Szczególnie że wiedziałam, do kogo prawdopodobnie należała ta lampa. To łowcy używali właśnie takiej, kiedy spotkałam ich w lesie. Nie zmieniało to faktu, że nie miałam pojęcia, w którą stronę do domu. Wtedy zabrał mnie stąd wampir, mógł odbiec w każdym kierunku.

— To gdzie idziemy? — spytałam.

— Do góry — rzucił do mnie John, na co przewróciłam oczami. No oczywiście.

Chłopak wyciągnął do mnie rękę, czekając, aż za nią złapie. Przyłapałam się na tym, że po raz kolejny obawiałam się tego zrobić, ale odepchnęłam tę myśli i zdecydowanie chwyciłam jego dłoń. Chłopak uśmiechnął się zadowolony i przyciągnął mnie do siebie. Chwilę później szybowaliśmy nad drzewami, a chłodny wiatr obijał się o moją twarz. Uśmiechnęłam się szeroko. Wszystko było pięknie do momentu gdy...

Gdy jakaś mucha nie wpadła mi do gardła.

*~>•◇•<~*

Ten dzień zapowiadał się jak wszystkie poprzednie. Miałam spotkać się z Johnem na polanie zaraz po skończonych zajęciach, jak to twardo zaznaczył. Chyba obrał sobie za cel doprowadzenia mnie do ukończenia szkoły. Nawet jeśli do zakończenia został jedynie tydzień. Wszystko pewnie skończyłoby się właśnie w ten sposób, jaki miałam zaplanowany, gdyby nie jeden wampir, który swoim pojawieniem się zaburzył cały mój plan.

W swoim życiu chciałam pozbyć się wielu osób. Często były to nawet tacy, których spotkałam po raz pierwszy, bo samym swoim zachowaniem, wywoływały u mnie odruchy wymiotne. Czasami moja chęć mordu zwiększała się, jak to było z początku przy jednorożcu. Byli jeszcze tacy jak ten jeden wampir.

Aiden zaczepił mnie w drodze do szkoły i pewnie nie zwróciłabym na niego uwagi, nawet jeśli chciałby śledzić mnie całą drogę, gdyby nie zmusiły mnie, bym poszła razem z nim. Nie wiedziałam dlaczego, pomimo iż ostatnim razem przekonał się o mojej mocy, ponownie próbował wejść ze mną w kontakt fizyczny, ale nawet nie wydał się zaskoczony, gdy nie oparzyłam go tak, jak to robiłam wcześniej. Zachowywał się, jakby doskonale wiedział, że nic mu nie będzie.

Podczas gdy prowadził mnie w całkiem odludne miejsce, wciąż trzymał w stanowczy uścisku mój nadgarstek. Zdawałam sobie sprawę, że nie mogłam go wyrwać, nawet gdybym się postarała. Nie krzyczałam, bo byłam niemalże pewna, że zdołałby to jakoś wytłumaczyć przechodniom, których mijaliśmy. Nie obawiał się również zranienia, bo przy ludziach nie mogłam pokazać swoich zdolności i on doskonale o tym wiedział. Może wcale nie był taki głupi, za jakiego go miałam. Albo wręcz odwrotnie.

— Powiesz, gdzie mnie prowadzisz? — zapytałam, gdy zauważyłam wejście do lasu.

Podejrzewałam, z jakim zamiarem mnie tam prowadził, ale jeśli było to możliwe, chciałam przekonać go, by dał sobie spokój. Ja i rozmowa, coś niespotykanego, a jednak.

— Zabieram cię na spacer — odpowiedział wampir i chociaż starałam się doszukać w nim jakichś oznak podstępu czy kłamstwa, to nic takiego nie dałam rady znaleźć. Wyglądało na to, jakby naprawdę chciał jedynie się przejść, ale przecież ostatnim razem dał mi do zrozumienia całkowicie coś innego.

Zagryzłam policzek i dalej posłusznie szłam, będąc ciągnięta przez chłopaka. Może mogłabym w lesie użyć swoich mocy, ale wolałam tego uniknąć, skoro przez cały ten czas udało mi się je utrzymać zamknięte. Byłam z tego niesamowicie dumna i jeden, natrętny wampir nie mógł tego zmienić. A poza tym odrobinę ciekawiło mnie to, co chciał zrobić.

— Myślałam, że spacerować powinno się przeznaczonymi do tego ścieżkami. — Zauważyłam, gdy skręciliśmy w zarośla.

— Ostatnim razem byłaś mniej chętna do rozmowy. — Momentalnie zmienił tor, w jakim biegła nasza dyskusja.

Przewróciłam oczami i zamilkłam. W tej chwili nie mogłam dowiedzieć się niczego więcej. Jeśli zamierzał nagle mnie ugryźć, nie zamierzałam zakopywać jego truchła. Zastanawiało mnie jedynie, dlaczego nie użył swoich zdolności, by wynieść mnie gdzieś, gdzie nie będzie nikogo w zasięgu kilku kilometrów. Przecież był do tego zdolny. Już ostatnim razem dał mi się o tym przekonać. Ale skoro jeszcze tego nie wiedziałam, to czułam, że miałam za moment się o tym przekonać, co planował.

Przeszliśmy jeszcze kilka minut, podczas którym nie raz zastanawiałam się nad aktywowaniem swojej mocy, ale za każdym razem odtrącał mnie od tego pomysłu skupiony wyraz twarzy wampira.

W końcu chłopak zatrzymał się, a jego wzrok skierowany był przed nas. Podążyłam za nim spojrzeniem. W oddali zauważyłam dwie postacie, które szły obok siebie, a ich uważny wzrok skanował otoczenie. W momencie kiedy jedna z nich odwróciła głowę w naszym kierunku, wampir wciągnął mnie za drzewo, a ja spięłam się na ten szybki gest. To samo uczynił Aiden, lecz powód, dla którego i on zareagował w taki sposób, poznałam chwilę później.

Chłopak odsunął mnie stanowczo od siebie.

— Wiedziałem, że z Johnem jest coś nie tak. — Skrzywił się na widok swojej skóry na dłoniach, która miała widoczne ślady oparzenia. Jednak nie trwało to długo, aż jego rany zaczęły się goić.

Odwróciłam głowę w kierunku, gdzie wcześniej byli podejrzani mężczyźni. Na usta cisnął mi się mały uśmiech, gdy w mojej głowie przywołałam to, jak często John był nazywany w moim umyśle. Nie bez powodu zyskał miano masochisty.

Moja twarz nic nie zdradzała, co chyba nie spodobało się wampirów. Najwyraźniej chciał zobaczyć, jaką reakcję wywoło u mnie ujrzenie nieznajomych. Oczywiście byli oni łowcami. I choć w moim wnętrzu czułam nutkę strachu, to nie chciałam dać po sobie tego poznać. Na pewno nie przed wampirem.

— Od jakiegoś czasu przeszukują las. Idą od wschodniej granicy Driffield. Jak myślisz, czego szukają? — Stanął za moimi plecami.

Chyba chciał mnie przestraszyć swoją nagłą bliskością. Jednak na mnie nie robiło to już takiego wrażenia. Może kiedyś, przed spotkaniem Johna obawiałabym się, że mógłby mnie dotknąć. Teraz wiedziałam, że nawet jeśli to zrobi i go ponownie zranię, będzie to jego sprawą, bo przecież doskonale wiedział o mojej mocy. To jak te koty na filmach, które pomimo przestraszenia się jednej rzeczy, wciąż do niej wracały, by wystraszyć się po raz kolejny. Aiden przypominał mi właśnie takiego kota. Nie lubił się słuchać i wyglądało na to, że dosłownie chodzi własnymi ścieżkami. Nawet jego oczy były żywo zielone, dokładnie jak u większości kotów. Te futrzaki również miały ostre kły, które mogły wbić się w skórę, więc nawet to się zgadzało.

— Nie zdziwiłabym się gdyby szukali nieposłusznego kota, który ciągle im ucieka. — Odparłam zagadkowo i pierwszy raz zauważyłam na jego twarzy chwilowe zaskoczenie. Nawet chyba zaczął rozmyślań nad moimi słowami, szukając w nich sensu.

Ostatecznie chyba nie dał rady odkryć mojego przekazu, ale nie wyglądało, jakby go to speszyło. Co to to nie. Nawet lepiej. Wydawał się być w jeszcze lepszym nastroju, jakbym właśnie podsunęła mu świetny pomysł.

— Może się ich zapytamy? — rzucił ochoczo i zaczął popychać mnie w kierunku mężczyzn.

Moje buty zakopały się w liściach, gdy zaparłam się odruchowo nogami. Dopiero w tej chwili pojęłam, co zrobiłam. Dałam Aidenowi dokładnie to, czego oczekiwał. Pokazałam, że bałam się podejść bliżej. O mojej porażce upewnił mnie cichy rechot przy uchu.

— Nie podejdziemy bliżej? — Zaśmiał się po raz kolejny.

— Nie lubię poznawać nowych ludzi — odpowiedziałam w obronie i wcale nie było to kłamstwo. Po prostu dałam inny argument, dla którego wolałam nie zbliżać się do tamtych ludzi.

Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że wcale nie przekonałam tym chłopaka. Ale o dziwo ten zabrał rękę z moich pleców. Lecz to, że wcale nie krępował już moich ruchów, nie oznaczało, że czułam się w jakikolwiek sposób bezpieczniej i swobodniej. Przynajmniej nie chciał już mnie ugryźć, jak to było poprzednim razem, ale wtedy tylko jemu groziło niebezpieczeństwo. Teraz to ja znalazłam się na celowniku, bo z pewnością on potrafiłby uciec. Ja mogłam liczyć jedynie na swoją słabą kondycję, a nie oszukując samej siebie, daleko nie zdążyłabym uciec, zanim by mnie złapali. Tak samo i wampir zdawał sobie z tego sprawę. Co gorsza, miałam wrażenie, że wiedział o mnie więcej, niż bym mogła przypuszczać. Dosłownie tak jakby od dłuższego czasu mnie obserwował. Ale nie uznawałam siebie za ciekawy obiekt, dlatego ciężko było mi znaleźć powód, dla którego miałby to robić. Tylko że wiedział zdecydowanie zbyt wiele na mój temat.

— Oni chyba jednak chcą nas poznać. — Wskazał na dwie postacie, które patrzał w naszym kierunku.

Od ich intensywnego spojrzenia poczułam ciarki na plecach. Z automatu cofnęłam się odrobinę, a moje plecy napotkały twardą korę drzewa. W jednej chwili moja skóra zadrżała, a pień zaczął trzeszczeć i pękać. Wypuściłam głośno powietrze. Obejrzałam się za siebie, by upewnić się, że to znowu się stało. I choć bardzo chciałam się mylić, to miałam rację. Całe życie płynące w drzewie, zostało przeze mnie wchłonięte.

Nie miałam czasu, by nad tym rozpaczać, ponieważ z oddali zaczęły dochodzić do nas odgłosy szybkich kroków poruszających liśćmi. Odwróciłam głowę w ich kierunku, będąc spanikowana. Biegli wprost na mnie. Aiden rozpłynął się w powietrzu, jakby nigdy go nie było. Nawet łowcy nie przejęli się, gdy zamiast dwójki swoich ofiar zostałam tylko ja.

Zaszumiało mi w głowie, ale nie myślałam wtedy nad tym, chcąc od razu zacząć uciekać. Odwróciłam się w przeciwnym kierunku, lecz wtedy obraz rozmazał się przed moimi oczami, a ja poczułam, jakby coś miażdżyło moje ciało, pozbawiając je resztek powietrza. Zamknęłam oczy, czując szybko nadchodzące mdłości. Otworzyłam je dopiero gdy poczułam jak świat wokół mnie zwalnia. I choć po moich policzkach spłynęły krople łez, które pojawiły się z powodu dziwnego uścisku, to i tak rozpoznałam swoją polanę, na której spotykałam się z Johnem. Tym razem jednak to nie on mi towarzyszył, a był nim wampir, na którym miałam ochotę użyć swojej mocy i zrobiłbym to ze szczerą satysfakcją, gdybym potrafiła podnieść się z ziemi. Lecz w tamtym momencie nawet zaczerpnięcie powietrza stanowiło dla mnie spory wysiłek.

— Było całkiem zabawnie, musimy to kiedyś powtórzyć — powiedział jak gdyby nigdy nic.

Wyglądało, że z jego strony to byłoby na tyle, bo zaraz po wypowiedzeniu tego, zaczął odchodzić w stronę linii drzew, a kiedy wszedł za jedno z nich, nie pojawił się po jego drugiej stronie. Po prostu zniknął.

Jak bardzo byłabym zagubiona w tamtym momencie, to nie chciałam od niego żadnych wyjaśnień. Miałam dosyć jego obecności i liczyłam na to, że nie będę musiała go już widywać. Cokolwiek chciał tym osiągnąć, nie było warte tego, co przeżyłam. Był utrapieniem.

Położyłam się na plecach i starałam uspokoić odrobinę swój oddech. Przymknęłam oczy, zastanawiając się nad słowami wampira, bo chcąc nie chcąc, zasiały w moim sercu ziarnko niepokoju. Skoro to, co mówił było prawdą i faktycznie łowcy przeszukiwali las, to oczywiste było, że prędzej czy później natrafią na tę polanę.

Tylko kogo szukali?

Wątpiłam, by chodziło im o mnie czy Johna. Ja starałam się nie wychylać i nie przypomniałam sobie, bym zrobiła coś, co by mnie zdradziło. John również nie wspominał o niczym niepokojącym. Ale wampir miał jakiś cel w swoich działaniach. Może była to zwykła rozrywka. A może ostrzeżenie?

Chyba za dużo o tym myślałam. On nie wyglądał na takiego, który troszczył się o kogoś poza sobą. Ale stwierdziłam, że lepiej będzie jeśli zacznę unikać na jakiś czas wypadów do lasu. To samo chciałam zaproponować Johnowi. Lepiej było zostać w mieście.

Zaśmiałam się sama z siebie. Dziwnie było, że coś takiego pojawiło się w mojej głowie. Raczej robiłam wszystko, by spędzić jak najmniej czasu między ludźmi.

Uchyliłam oczy, słysząc radosne ćwierkanie nad sobą.

— Chyba będziemy musieli się rozstać na jakiś czas — oznajmiłam rudzikowi, gdy ten zleciał na ziemię przede mną. Dopiero gdy przechylił swój łepek na bok, jakby nie rozumiał, o co mi chodziło, zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy.

Zaczynałam gadać do ptaka tak samo jak John.

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●

Coś zaczyna się dziać miedzy Johnem a Ruth nie sądzicie? 😉
A co takiego Aiden chciał przekazać Ruth? 🤔
Czu może po prostu szukał rozrywki? 🤭

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top