Rozdział 35
Od zawsze myślałam, że najlepiej będę się czuć, gdy wokół mnie nie będzie nikogo. Mogłabym wtedy bez skrępowania robić to, na co tylko miałabym ochotę, nie muszą martwić się swoją klątwą. Nikt by mnie nie widział i miałabym pełną swobodę. A jednak teraz, gdy leżałam na trawie, a obok mnie siedział ognistowłosy chłopak, wcale nie czułam strachu. Nawet przestało mi przeszkadzać to, że on wcale nie potrafił usiedzieć w ciszy. Co chwilę coś gadał.
Na moją skórę padały ciepłe promienie słońca, ogrzewając moje odkryte ręce. Miałam nawet małą nadzieję, że się opalę. Już od jakiegoś czasu przestałam czuć się niekomfortowo w obecności bruneta, będąc bez bluzy. Doskonale wiedział co się stanie jeśli mnie dotknie i był świadom zagrożenia, a jednak wciąż przy mnie był. Pewnie dlatego potrafiłam zamknąć oczy i odpocząć, gdy moja głowa dawała o sobie znać w dosyć nieprzyjemny sposób. Byłam niemalże pewna, że to przez bandę dzikich zwierząt chodzących po szkolnym budynku.
W tle słyszałam śpiew rudzika i tylko on wraz z szumiącymi liśćmi zakłócał ciszę panującą wokół. Nawet John zamilkł na moment, a ja wtedy nie miałam ochoty otwierać oczu. Tej nocy nie spałam za dobrze. Zresztą jak każdej, lecz przeżycia z ostatnich dni musiały się kiedyś na mnie odbić. No i chyba przyszła na to pora.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że zasnęłam. Dopiero gdy przewróciłam się na bok, uświadomiłam sobie, że coś było nie tak. Wcale nie pamiętałam, żebym wracała do domu. No i tam nie było śpiewającego rudzika.
Usiadłam prędko na ziemi, rozglądając się wokół. Słońce powoli zbliżało się do koron drzew, a moje ciało nie było już w promieniach słońca. Cień zdążył zakryć mnie całą, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że musiałam spać przynajmniej dwie godziny.
Przeniosłam wzrok na Johna, który o dziwo wciąż był w moim pobliżu. Zwrócony do mnie bokiem, chyba nie zauważył jeszcze, że się obudziłam. Trzymał on wyciągniętą rękę przed siebie, a na jej końcu błyszczał się mały płomyk. Byłam zaciekawiona, co chciał osiągnąć, dlatego postanowiłam się jeszcze nie ujawniać. Obserwowałam za to jak płomień zmienia swoje kształty. Wygina się, zmniejsza, zwiększa. Mogłam przyznać przed samą sobą, że wyglądało, jakby chłopak wiedział, co robił. Może było to tylko moje zdanie, ponieważ gdy spojrzałam na jego twarz, była całkowicie skupiona, a nawet lekko poddenerwowana. Nie było wiele okazji, bym mogła go takiego widzieć, więc chciałam przyjrzeć się mu jeszcze chwilę.
Po chwili jednak ponownie przeniosłam wzrok na ogień. Cieszyłam się, że brunet wciąż mnie nie widział, bo przez moment po mojej twarzy przebiegło zaskoczenie, gdy zamiast płomyk zobaczyłam prawie identycznego rudzika siedzącego na jego dłoni. Tylko że ten był stworzony z płomieni. Ptak wyglądał jak żywy i nawet tak się zachowywał. Jednak coś takiego musiało kosztować chłopaka sporo siły, bo nawet z tej odległości widziałam, jak wkładał w to wszystkie swoje siły, a gdy ptak ponownie zmienił się w zwykły płomień, on warknął pod nosem słowa niezadowolenia.
Wraz ze swoją rezygnacją, odwrócił się w moim kierunku, przyłapując mnie na bezwstydnym obserwowaniu go.
— Kiedyś potrafiłem stworzyć feniksa — powiedział, gdy zbliżył się do mnie, a na jego twarzy widniała tęsknota, której wcale nie próbował ukryć. — Odkąd uciekłem z podziemia, nie udało mi się go przywołać. Ale po to właśnie wciąż trenuję — dodał prędko, a jego ton zmienił się na o wiele radośniejszy.
Nie zmieszałam się nawet po tym, jak przyłapał mnie na przeglądaniu mu się, tylko wciąż wpatrywałam się w jego oczy, próbując wyczytać z nich czy był szczery. Było to dla mnie zastanawiające, jak pomimo delikatnego smutku, który ujrzałam w jego tęczówkach, mogłam dojrzeć też iskierki czegoś pozytywnego. Nie udawał radosnego, a naprawdę taki był, nawet pomimo wcześniejszej tęsknoty.
— A dla ciebie przyszykowałem dzisiaj coś, co z pewnością ci się spodoba — zapewnił mnie, a uśmiech na jego ustach poszerzył się jeszcze bardziej.
Wyciągnął w moim kierunku dłoń, która była ubrana w czarną rękawiczkę. Złapałam za nią już bez jakiegokolwiek wahania. Mogłam przyznać, że udało mu się sprawić, iż nie bałam się już tak kontaktu fizycznego z drugą osobą. A przynajmniej w jakimś stopniu, bo do tej pory tylko on każdą okazję wykorzystywał, by złapać mnie za dłoń.
Masochistyczny jednorożec.
Myślałam, że John wypuści moją dłoń gdy tylko wstanę na nogi, lecz on uparcie trzymał ją w swoim uścisku przez całą drogę, którą mnie prowadził. Z początku nie wiedziałam, gdzie idziemy, lecz im dalej szliśmy, tym bardziej zaczynałam podejrzewać nasz cel. Ale niczego nie mogłam być pewna, bo gdy myślałam, że idziemy nad jezioro, które jakiś czas temu pokazał mi chłopak, on nagle skręcił całkiem w inną stronę. Niegdyś zaczęłabym podejrzewać, że chciał mnie po cichu zabić, albo uprowadzić, ale zdążyłam już zauważyć, że to nie było w jego stylu.
Dopiero po chwili gdy wyszliśmy z lasu, a przed nami odsłoniła się niewielka polana, która była zakończona klifem, pojęłam, że staliśmy dokładnie z drugiej strony jeziora, które obserwowaliśmy poprzednim razem.
Podeszłam bliżej krawędzi, ostrożnie wychylając się, by zobaczyć w dole lustro wody. Nie miałam miarki w oczach, ale mogłam śmiało przyznać, że było wysoko. Upadek stąd do wody musiał skończyć się jakimś urazem. Nie było szans, by wyjść z tego cało. Dlatego nie próbowałam nawet podejść bliżej. Od samego przebywania blisko takiej przepaści, zaczęło kręcić mi się w głowie i miałam wrażenie, jakby coś popychało mnie w stronę spadku. Nie polepszała sytuacji sprawa, że wcale nie potrafiłam pływać.
Chciałam cofnąć się, lecz nie potrafiłam zrobić więcej niż jednego, małego kroku. Poczułam, jak coś szarpnęło mnie za rękę, uniemożliwiając oddalenie się dalej. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że niebieskooki wciąż trzymał mnie za rękę. Spojrzałam na niego, nie wiedząc, o co mu chodziło. Myślałam, że po prostu się zamyślił, ale widząc na jego plecach ogromne skrzydła, czułam, jak po moim ciele przechodzą ciarki strachu. John, zamiast mnie uspokoić, tylko upewnił mnie w moich obawach.
— Pamiętasz, jak mówiłem, że kiedyś to, co kazałem ci sobie wyobrazić, stanie się rzeczywistością? — rzucił do mnie z zadziornym uśmiechem.
— Nie — zaprotestowałam twardo, doskonale wiedząc, co chodziło mu po głowie. On jednak tylko przyciągnął mnie za rękę, nic nie robiąc sobie z moich protestów. — John, nie mam rękawiczek. — Zaczęłam odrobinę panikować. No dobra nie odrobinę, a bardzo.
Rozejrzał się wokół, szukając czegoś, co by mi pomogło odwrócić jego uwagę, ale nic nie potrafiło mi przyjść do głowy. John zaprzestał swoich ruchów, gdy znalazłam się przed nim, a za plecami miałam krawędź urwiska.
— Hej, popatrz na mnie — poprosił łagodnie. Zaskoczona jego nagłą zmianą tonu, uniosłam spojrzenie, napotykając uspokajające tęczówki bruneta. — Wszystko będzie dobrze — zapewnił.
Zagryzłam wargę. Pierwszy raz nie miałam pojęcia co robić. Czułam się rozdarta. Z jednej strony chciałam mu zaufać. Do tej pory nie wyszłam na tym źle, ale bałam się również tego, że mogłam podczas lotu go zranić, przez co razem wylądowalibyśmy w wodzie.
Poczułam, jak chłopak ściska mocniej moją dłoń, czym odwrócił moją uwagę od czarnych myśli.
— Zaufaj mi — poprosił, a jego postawa odrobinę się zmieniła. Już nie widziałem w nim tego roześmianego i pewnego siebie chłopaka. Sam jego wzrok mówił mi, że jeśli teraz bym się nie zgodziła, odpuściłby. Nie zamierzał mnie do niczego zmuszać, ale jednocześnie chciał, bym mu zaufała.
Przytaknęłam głową, zgadzając się na jego propozycje. Na potwierdzenie swojego pozwolenia, opuściłam rękę, którą trzymałam w górze, próbując wyrwać ją z uścisku bruneta.
— Jeszcze będziesz chciała to powtórzyć — zapewnił mnie, powracając do swojej pewnej siebie strony. — Lepiej się trzymaj. — Uśmiechnął się do mnie, a wyzywające ogniki zapalił się w jego oczach.
Przewróciłam oczami na jego kolejne nawiązanie do masochistycznych zapędów.
— Ciekawe jak... — Nie zdążyłam dokończyć, bo rozproszyło mnie to, jak chłopak odwrócił mnie plecami do siebie i objął w pasie, przyciskając do swojej klatki piersiowej. Spięłam się na ten nagły gest. — Nie skończyłam. — Wymruczałam niezadowolona.
— Powiesz mi później — wymruczał nad moim uchem roześmiany.
Nie wiedziałam, czy coś jeszcze powiedział, bo mój umysł całkiem przestał odbierać bodźce słuchu, gdy chłopak przychylił się do przodu, sprawiając, że zaczęliśmy spadać z klifu w stronę jeziora. Zacisnęłam oczy, czując, jak powietrze uderza w moją twarz. Zacisnęłam palce na rękach bruneta, które obejmowały mnie w pasie i nie przejmowałam się tym, że mógł mieć po tym siniaki. Przez chwilę chciałam nawet krzyknąć do niego jakąś obelgę, ale zrezygnowałam z tego pomysłu, przypominając sobie, jak mówił o tych wszystkich muchach.
Dopiero gdy poczułam szarpnięcie, a opór powietrza, nie był już tak nieznośny, uchyliłam delikatnie powieki. Pierwsze co zauważyłam, to wodę, która przesuwała się z dużą prędkością pod naszymi stopami. Dopiero gdy uniosłam wzrok, zobaczyłam drzewa porastające brzeg, łabędzie pływające w oddali i nasze odbicie w wodzie. Może było ono niewyraźnie, ale zadziorny uśmiech, jaki widniał na twarzy bruneta, nie musiał być wcale widoczny, bym wiedziała o jego istnieniu.
Czułam każde machnięcie skrzydeł chłopaka, gdy ten unosił nas wyżej, lub obniżał ku wodzie, bym mogła dotknąć ją dłonią. To, co sobie wyobrażałam, a co widziałam, było całkiem innym doświadczeniem. Może wiatr, który wiał mi w oczy, nie był czymś, o czym marzyłam, ale byłam w stanie to znieść, bo cała reszta wystarczająco mi to wynagradzała.
Dlatego właśnie, kiedy John zatrzymał się w miejscu, skąd poprzednio obserwowaliśmy jezioro, żałowałam, że to się skończyło. Nie przyznałam tego, ale ognistowłosy miał rację. Chciałam, by mogło się to kiedyś powtórzyć.
Stanęłam o własnych siłach na ziemi, lecz nie spodziewałam się, że zwykły krok mógł być dla mnie aż takim wyzwaniem. Nogi przypominały watę. Miałam wrażenie, że uginają się pod moim ciężarem i bez pomocy Johna, załamią się, a ja skończę tyłkiem na ściółce.
Podeszłam z asekuracją chłopaka do pobliskiego drzewa, o które się oparłam.
— Wszystko dobrze? — spytał zmartwiony moim stanem.
— Tak, tylko muszę się uspokoić — odpowiedziałam, pochylając głowę do tyłu i zamykając oczy. Wzięłam głęboki oddech, po którym zaczęłam powoli wracać do siebie.
— Przepraszam, mogliśmy stąd odlecieć. — Usłyszałam jego poruszony głos. — Klif to chyba nie był dobry pomysł — wymruczał do siebie.
Uśmiechnęłam się pod nosem, ale po chwili nie mogłam się powstrzymać przed cichym śmiechem. Opuściłam głowę i spojrzałam na zdezorientowanego chłopaka. Jego mina jeszcze bardziej mnie rozśmieszyła. Chyba adrenalina uderzyła mi do głowy. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio śmiałam się w takim stopniu, a teraz nie potrafiłam się opanować. Może jednak wpadłam do wody i się utopiłam, a teraz to było życie w zaświatach.
Odsunęłam się od drzewa, ale przytrzymałam się go ręką, gdybym miała jednak upaść. John uśmiechnął się do mnie delikatnie, najwidoczniej myśląc, że zwariowałam. A mnie po prostu rozśmieszył widok jego zakłopotanie miny, a adrenalina, która krążyła w moich żyłach, tylko wzmocniła to uczucie.
— Chciałem zaproponować powtórkę, ale widzę, że tobie już chyba wystarczy. — Zaśmiał się, a ja przewróciłam oczami na jego słowa.
Opanowałam swój śmiech, jak i równowagę, przez co mogłam stanąć już o własnych siłach na ziemi.
Spojrzałam na chłopaka, czując, że przyglądał mi się przez dłuższą chwilę z większą intensywnością niż do tej pory. Zmarszczyłam brwi, zachęcając go jednocześnie, by powiedział, o co chodziło.
— Masz piękny śmiech — odezwał się w końcu, a ja zagryzłam wargę niekontrolowanie na jego słowa. — No i mamy kolejny sukces. — Wskazał na pień stojący za moimi plecami, o który jeszcze chwilę temu opierałam swoją dłoń.
Zamarłam w miejscu, patrząc na liście drzewa, które błyszczały się od czasu do czasu, poruszone przez wiatr. Były soczyście zielone i co najważniejsze żywe.
*~>•◇•<~*
Czas nigdy nie miał dla mnie większego znaczenia. Każdy rok był tylko kolejnym, który udało mi się przeżyć. Nie przywiązywałam wagi do tego, jaka liczba pokaże mi się na torcie. Mark zawsze znajdował sposób, by w dniu moich urodzin zaciągnąć mnie do swojego mieszkania, choć niejednokrotnie starałam się go tego dnia unikać. Gdyby nie szkoła, która wyznaczał godziny lekcji, to pewnie jeszcze bardziej czas nie miałby dla mnie znaczenia. Może nawet sugerowałabym się położeniem słońca, właśnie tym określając porę dnia. W końcu ta wiedza była mi potrzebna do tego, by wrócić do domu z polany, zanim zrobi się całkiem ciemno.
A jednak ostatnio zaczęłam wyczekiwać upragnionego końca lekcji bardziej niż zwykle. Nawet w sobotnie poranki, mój wzrok wędrował co chwilę na zegar, by zobaczyć tę upragnioną godzinę wyjścia na polanę.
Tym razem nie było inaczej. Gdy tylko usłyszałam dźwięk dzwonka, zerwałam się ze swojego miejsca w ławce. Ominęłam tych, którzy zdążyli już wstać i szybkim krokiem udałam się do wyjścia. Czułam na sobie wzrok niektórych osób z klasy, ale szczerze miałam to gdzieś. Jak zwykle zresztą.
Zwolniłam dopiero gdy znalazłam się za bramą. Obejrzałam się za siebie, zauważając, że inni dopiero zaczęli wychodzić z budynku. Sięgnęłam do swojego plecaka po słuchawki, a gdy pierwsze słowa piosenki dotarły do moich uszu, ponownie ruszyłam w kierunku lasu, śpiewając sobie w głowie.
Zatrzymałam się na przejściu dla pieszych. Wpatrywałam się w sygnalizację, oczekując zielonego światła, ale chwilę później zwróciłam głowę w kierunku osoby, która zatrzymała się obok mnie. Nie musiałam się nawet zastanawiać, bo jego twarz dosyć wyraźnie wyryła się w mojej pamięci. Nie na co dzień ktoś gonił mnie po ciemnym lesie, chcąc skosztować mojej krwi.
Aiden zetknął na mnie i posłał w moim kierunku zadziorny uśmiech. Pomimo że jego obecność nie była mi w żaden sposób na rękę, to uspokajała mnie wiedzą, że nie zrobiłby nic jeśli wokół byli ludzie. Aż tak bezmyślny by chyba nie był. Choć skoro ostrzegałam go, iż moja krew zabija, a on i tak pragnął jej skosztować, to chyba nie był całkiem zdrowy na umyśle. Ale kto był? Każdy był na swój sposób popieprzony.
Nie do końca wiedziałam, czy dobrym pomysłem było pójście w tamtym momencie do lasu. Ale wampir nie wydawał się mną zainteresowany tak jak dawniej, a i oddalił się ode mnie w całkiem innym kierunku, gdy minęliśmy przejście dla pieszych. Nie widziałam więc przeciwwskazań, by ruszyć prosto do lasu.
Jak się okazało, miałam rację i wampir musiał sobie mnie odpuścić, bo nie spotkałam go już później. Napotkałam za to pewnego jednorożca masochistę, który wygrzewał się w promieniach słońca, gdy weszłam na naszą polanę. Od razu rzucił mi się w oczy brak jego czarnej bluzy. Wciąż pozostał przy tym kolorze, ale na jego ciele znajdowała się tym razem zwykła, ciemna koszulka.
Nie wahałam się dłużej, tylko podeszłam do niego, chcąc dać mu znać o swoim przybyciu.
— Mam wrażenie, że twój urlop w pracy był tylko słabą wymówką — odezwałam się jako pierwsza, gdy zbliżyłam się do chłopaka. — Przyznaj się, zwolnili cię?
John usiadł na ziemi i spojrzał na mnie z tajemniczym uśmiechem.
— Nie — rzucił zagadkowo.
Spojrzałam na niego z pobłażaniem. Nie mógł mieć aż tyle wolnego. Niemożliwe było, żeby mógł pojawiać się na polanie w tak różnych godzinach, mając jednocześnie prace. Raczej nie miał aż tak elastycznego grafiku. Ale po minie chłopaka nie wyglądało, jakby chciał zdradzić mi więcej odnośnie tego co robił.
— Na dzisiaj przygotowałem coś małego. — Sięgnął do swojego plecaka.
— Może tym razem ty będziesz się wysilał? — zaproponowałam. — No wiesz, zawsze to ja muszę wypruwać sobie żyły.
— Strasznie dzisiaj rozgadana jesteś — zauważył z uśmiechem, na co wzruszyłam ramionami. — Ty potrzebujesz ćwiczeń, nie ja.
— No nie wiem, czy małego rudzika można porównać do magicznego feniksa — rzuciłam zaczepnie.
— A ja ci pomagałem — westchnął urażony.
— Bycie miłym nie popłaca. — Wzruszyłam ramionami.
— Jestem innego zdania — powiedział, patrząc na mnie smutnym wzrokiem, lecz po chwili jego humor ponownie się zmienił. — No dobrze, skoro ja dzisiaj mam się wykazać, to przydałoby się postarać.
Usiadłam przed nim na ziemi, obserwując, co zamierzał dalej zrobić. Na jego plecach pojawiły się ogromne skrzydła, co zyskało moją aprobatę, choć nie wyrażałam tego przed brunetem. Nigdy nie przyznałam tego głośno, ale były one czymś niesamowitym. Nie potrafiłam się na nie napatrzeć gdy mieniły się na odcienie fioletu w promieniach słońca. John wspominał, że nie lubił na nie patrzeć, ja jednak byłam całkiem innego zdania.
Przeniosłam wzrok na jego wyciągniętą rękę, na końcu której pojawił się płomień. Był on zwykłą kulką i chyba ten kształt nie wymagał od chłopaka zbytniego wysiłku. Trudność przynosiło mu nadanie zwierzęcego wyglądu. Przyglądałam się w ciszy, jak chłopak próbuje swoich umiejętności, by ukształtować płomień w postać feniksa, lecz ogień wciąż się buntował.
— Zamknij oczy, to pomaga się skupić — poleciłam mu.
U mnie było tak samo. Tylko że w mojej głowie zamiast tego co chciałam, pojawiały się jeszcze wątpliwości, które niszczyły całe moje starania. Chłopak jednak nie powinien mieć takich problemów. On nie obawiał się, że coś zabije jeśli tego dotknie.
Tak jak zasugerowałam, John przymknął powieki, a ogień, który do tej pory walczył z nim, zaczął powoli przybierać kształt rudzika. Może nie był to feniks, ale i tak poszło mu szybciej, niż myślałam. Już widziałam jego zadowolony uśmiech, bo ponownie mógł powiedzieć, że to ja potrzebowałam ćwiczeń, dlatego z małym uśmiechem, złapałam za patyk leżący na ziemi i przyłożyłam go do ognia. Ten od razu zaczął tracić swój kształt. Zauważyłam na twarzy bruneta pojawiającą się frustracje, co tylko jeszcze bardziej zachęcił mnie do tego co robiłam.
Myślałam, że niebieskooki prędzej zauważy, co się działo, ale widocznie trochę go przeceniłam. Albo nie podejrzewał, że będę próbowała mu przeszkadzać. Lecz gdy otworzył oczy, a jego wzrok zatrzymał się na patyku, którego jeden koniec wciąż tkwił w ogniu, a drugi trzymała moja dłoń, jego usta otworzyły się w zdziwieniu. Spojrzałam mu odważnie w oczy, wcale nie mając zamiaru zaprzestać tego, co robiłam.
Przynajmniej do momentu, gdy patyk w całości został pochłonięty przez ogień, co poskutkowało tym, że i moja dłoń znalazła się w płomieniach. Wypuściłam gałąź z ręki, zlękniona tym, co się stało. Czekałam na ból, lecz na mojej dłoni nie znalazłam żadnych oparzeń. Usłyszałam za to rozbawiony śmiech niebieskookiego.
Przewróciłam oczami i podniosłam się na nogi, czując na sobie wciąż roześmiane spojrzenie Johna.
— Myślę, że jednak zaliczyłem dzisiejszy trening celująco.
Przepuściłam jego słowa koło ucha. Sięgnęłam za to po swój plecak. Zarzuciłam go na ramię i zaczęłam iść w kierunku, skąd jakiś czas temu przyszłam. Lecz kiedy dotarłam do linii drzew, a ognistowłosy wciąż siedział w swoim miejscu, mruknęłam pod nosem obelgę w jego stronę. Zawsze chodził za mną i nie dawał chwili spokoju, a teraz nie wyglądało, jakby spieszyło mu się, by wstać z ziemi.
Zagryzłam policzek i przeklinając samą siebie, odwróciłam głowę w jego stronę.
— Jeśli dalej będziesz tam siedział, to upieczesz się na skwarkę — krzyknęła do niego, na co w odpowiedzi uniósł głowę w kierunku promieni słońca.
— Myślę, że lekka opalenizna nie zaszkodzi mojej urodzie — skwitował tylko, bo nadal siedział w tym samym miejscu.
Zacisnęłam palce na rączce od plecaka, ale nie odezwałam się ponownie. W ogóle, dlaczego zależało mi na tym, by poszedł ze mną? Przecież właśnie o to mi chodziło, by zostać sama. A jednak zostałam jeszcze chwilę, mając nadzieję, że chłopak jednak zdecyduje się pójść ze mną.
Odwróciłam głowę, karcąc się we własnych myślach za to, co robiłam. Naprawdę powinnam się nad sobą zastanowić. Co ja w końcu chciałam? Odkąd wróciłam do domu, coraz częściej zapominałam, kim byłam. Nie mogłam być taka beztroska jak niebieskooki. Jeden mój nieostrożny ruch, a ktoś zostałby z poparzeniem. Oczywiście w najlepszym wypadku, bo jeśli nigdzie by tego nie zgłosił, to może uniknęłabym bycia ma listach gończych łowców. A po tym jak ostatnio miałam okazję zobaczyć ich na własne oczy, to jakoś nie spieszyło mi się, by ponownie się spotkać. To tak jakby wyjść na miasto nocą, jednocześnie doskonale wiedząc, że z pobliskiego więzienia zwiał seryjny morderca.
— Ale nie mogę być bardziej opalony od ciebie.
Drgnęłam zaskoczona kiedy usłyszałam głos bruneta za sobą. Gdybym cofnęła się o krok, mogłabym się o niego oprzeć. Ale czy chciałam to zrobić? Moją skórę chroniła bluza, której nie zdążyłam zdjąć, gdy weszłam na polanę. Jedynie dłonie miałam odkryte, ale przecież mogłam trzymać je przed sobą.
— Możemy iść do parku, tam drzewa nie będą nam zasłaniać słońca — zaproponował.
Poczułam na swoich plecach jego dłoń, która popchała mnie delikatnie do przodu, gdy on sam zrównał ze mną krok. Chyba pilnował, bym na dłużej nie utknęła w tamtym miejscu.
— Będzie to również kolejny krok twojej nauki. — Złapał mnie za rękę, kiedy zauważył, że chciałam sięgnąć do plecaka, gdzie schowane były rękawiczki. — Musisz się przyzwyczaić, wychodzić na miasto bez nich. Jak już całkiem opanujesz swoją moc, nie będą ci już dłużej potrzebne.
Nie byłam przekonana co do tego pomysłu, ale przystałam na jego propozycję. Odpuściłam, a chłopak zabrał swoją rękę z mojej.
Park, do którego zmierzaliśmy, był mi doskonale znany. Może teraz nie był moim ulubionym miejscem, ale gdy byłam mała, często przychodziłam do niego z rodzicami. Może dlatego źle mi się kojarzył. Ale kiedy szłam do niego z Johnem, jakoś nie odczuwałam tego aż tak bardzo. Może to przez to, że chłopakowi usta nie zamykały się przez całą drogę. Jak zwykle zawsze.
Od bramy parku dzieliło nas tylko jedno przejście dla pieszych. Zatrzymaliśmy się na nim, oczekując zielonego światła.
— Mówię ci, chłopak mojej siostry przedstawił jej Thomasa, jako przyjaznego wilka, którego udało mu się oswoić — opowiadał roześmiany John. — Chciałbym zobaczyć ich pierwsze spotkanie. Kira, a naprzeciwko niej oswojony i potulny Thomas.
Sygnalizacja nad nami wydała z siebie pisk, świadczący o zmianie światła. John ruszył przed siebie bez zastanowienia. Poszłam w jego ślady, lecz moją uwagę zwrócił ryk silnika z miejsca, gdzie na pewno nie powinno go być. Kierowcy powinni zwalniać, a nie przyspieszać.
W jednej chwili zauważyłam samochód, który pomimo czerwonego światła nie wyglądał, jakby miał zamiar hamować. Zmrużyłam oczy, kiedy jego światła mnie oślepiły. Spojrzałam na roześmianego Johna, który nieświadomy zagrożenia, wciąż szedł przed siebie. Z mojej twarzy na pewno odczytał przerażenie, ale mało mnie obchodziło ukrywanie tego co czułam.
Złapałam go za rękę ciągnąć w swoim kierunku. Włożyłam w to całą swoją siłę. Chłopak zatoczył się w moim kierunku, a samochód sekundę później przejechał za jego plecami.
Z początku John był zdezorientowany, ale krzyk obok nas wystarczył, by wszystko rozjaśnić. Mnie udało się uchronić chłopaka, ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia.
Roztrzęsiona spojrzałam na osobę, która leżała na ulicy, a pod nią zaczęła tworzyć się kałuża krwi. Ludzie jednak szybko zasłonił mi ten widok, tworząc zbiorowisko wokół rannego. Ale nawet to nie przeszkodziło mi, by mój mózg zamiast nieznajomego podsunął mi niebieskookiego.
Zacisnęłam dłoń, wciskając rękę bruneta. Wiedziałam dzięki temu, że naprawdę nic mu nie było.
— Dzięki — odezwał się wreszcie chłopak. Najwidoczniej sam musiał dojść do siebie po tym co się stało. Zapewne i on zdawał sobie sprawę, że miał być na miejscu tamtego faceta.
Wyciągnął rękę, obejmując mnie i przyciągając do siebie. Pocieszał mnie, choć to on teraz tego potrzebował.
Uważałam, by nie dotknąć przypadkiem swoim policzkiem jego odkrytych ramion. Dziwiłam się tylko, że on wcale na to nie zwracał uwagi. Choć nie bez powodu był jednorożcem masochistą.
Odsunął się ode mnie i zerknął w stronę, skąd przyjechał rozpędzony samochód. Z daleka można było usłyszeć już syreny karetki.
— Chodźmy. — Powrócił do mnie swoim spojrzeniem.
Przytaknęłam głową, czując wciąż szybko bijące serce w swojej klatce piersiowej, ale nie ruszyłam się z miejsca. Przynajmniej dopóki on nie zaczął się oddalać, a ja nagle zostałam pociągnięta za nim.
Opuściłam wzrok, dopiero wtedy orientując się, że wciąż trzymałam go za rękę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że na moich dłoniach nie było rękawiczek, tak jak myślał jeszcze do tej pory. Miałam je założyć, ale John powstrzymał mnie od tego. Nic jednak nie wskazywało na to, że coś go boli. A przynajmniej do tego momentu, bo gdy o tym pomyślałam, ten skrzywił się, lecz nie wyrwał ręki. Za to ja wydostałam ją prędko z jego uścisku, patrząc na pojawiające się na jego skórze oparzenie.
Uniosłam swoje spojrzenie, napotykając ciepły uśmiech na jego twarzy.
Skarciłam się w myślach za swoje zapomnienie, ale...
Trzymałam go za rękę i nic się nie stało. Przynajmniej na początku.
Poczułam łzy w swoich oczach, więc chcąc się ich pozbyć, zamrugałam szybko oczami i uśmiechnęłam się do chłopaka, będąc szczerze szczęśliwa.
Znowu mi się udało.
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
Nasza Ruth dorasta 😢🥰
Jej relacją z Johnem zaczęła w dosyć szybkim tempie posuwać się do przodu, ale czy tak zostanie? 🤔
Nic nie może być czarno białe 🤭
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top