Rozdział 34

Jeszcze miesiąc temu powiedziałbym, że nie potrzebowałam nikogo, kto byłby obok mnie. Samotności wydawała mi się najbardziej odpowiednia dla mnie. Podczas naszych pierwszych spotkań z Johnem, naprawdę nie mogłam doczekać się, aż chłopak sobie pójdzie. Wolałam towarzystwo swoich słuchawek i grającej w nich melodii, niż jakiejkolwiek osoby.

Stara ja powiedziałaby pewnie, że zwariowałam, ale teraz cieszyłam się, że chłopak wtedy sobie nie odpuścił. Wiedziałam, że gdy uda mi się opanować moją moc, albo nawet gdy wrócimy do Driffield, nasz kontakt mocno się ograniczy. Ja nie będę go już potrzebować, a on nie będzie mieć powodu, by się ze mną spotykać. Jeszcze niedawno czekałam na ten moment, ale teraz wywoływał u mnie smutek.

Równie szalone było dla mnie to, jak w zaledwie kilka tygodni niebieskooki zdołał zburzyć mój mur, którym chroniłam się przed emocjami. Może nie całkowicie, ale na pewno dawniej nie pozwoliłabym, by ktokolwiek zobaczył moje łzy, czy nawet uśmiech. Naprawdę w niego nie wierzyłam. Nie wiedziałam tylko, czy to zmiana na lepsze, czy gorsze.

Idąc za chłopakiem ze wzrokiem wpatrzonym w jego plecy, czułam spokój, choć według Johna roztaczał on wokół siebie niebezpieczną aurę. Ja jednak wcale jej nie widziałam, mogłabym nawet powiedzieć, że to właśnie radość rozrzucał wokół siebie. Nie bez powodu był nazywany przeze mnie jednorożcem. Mogło to być też za sprawą tego, że żadne ze stworzeń nie potrafiło mnie już wystraszyć swoją naturą. Demony, upadli, potwory spod łóżka, to wszystko było mi znajome.

Chłopak idący przede mną odwrócił się, by upewnić się, że nadal za nim podążałam. Lecz widząc mnie niedaleko siebie, uśmiechnął się i zaczekał, aż zrównam z nim krok. Dopiero po tym kontynuował swoją wędrówkę. Lecz wciąż się nie odezwał. Szliśmy w przyjemnej ciszy. Takiej, jaką uwielbiałam. Rozmowy mogłyby wszystko zniszczyć.

Zerknęłam ukradkiem na twarz chłopaka. Wyglądał, jakby toczył ze sobą rozmowę w głowie, ale jednocześnie gdyby jakieś zwierzę wyskoczyło nam na drogę, od razu by zareagował. Leśna ścieżka prowadząca po zboczu góry, mogła szykować wiele niespodzianek. On jednak doskonale o tym wiedział. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Chyba nie tylko dla mnie las był jak drugi dom.

Jakby się nad tym dłużej zastanowić, to właśnie w podobnym miejscu spotkałam go po raz drugi i to właśnie przesądziło o początku naszych spotkań. Nie wyglądał na zagubionego, nawet jeśli znajdowaliśmy się wtedy z daleka od ścieżki. Nic dziwnego, w końcu był upadłym i gdzieś musiał wypuszczać swoją naturę spod przykrycia. Miasto raczej nie wchodziło w grę z oczywistych powodów.

Nasza wędrówka stanęła pod znakiem zapytania, gdy natrafiliśmy na skalną ścianą. Nie była ona wysoka, ale wystarczająca, by sprawiała utrudnienie w naszej wyprawie. John jednak nie wyglądał, jakby miało go to powstrzymać. Bez problemu zaczął wspinać się po wystających kamieniach i po chwili stał już na górze, rzucając mi wyzywające spojrzenie.

Przewróciłam oczami na jego pomysły. Był szalony. Choć czy ja również taka nie byłam, skoro bez żadnych sprzeciwów, podeszłam do ściany? Złapałam za wystający kawałek skały, a wzrokiem odnalazłam dziurę, w którą mogłam włożyć stopę. Uniosłam się wyżej i miałam wrażenie, jakby wspinała się na szczyt ogromnej góry, a tak naprawdę wisiałam zaledwie metr nad ziemią. Rozejrzałam się, by odszukać kolejną skałę, której mogłam się chwycić, jednocześnie próbując przypomnieć sobie, jak robił to brunet. Wyciągnęłam do wystającego kamienia rękę, a gdy go złapałam, pojęłam, że nie miałam jak się na niej podciągnąć. Nawet jeśli by mi się udało, to nie wiedziałam, gdzie miałabym oprzeć stopy. Do tego ręka, którą się trzymałam, zaczynała poddawać się bez mojej zgody.

Myślałam już, czy nie zeskoczyć z powrotem na ziemię, ale nagle poczułam jak ognistowłosy łapie mnie za nadgarstek. Spojrzałam na niego zaskoczona, ale on tylko uśmiechnął się do mnie zadziornie. Miał szczęście, że włożył rękawiczki. Wymieniliśmy się dniami, w których mieliśmy okrycie na rękach. Raz on, raz ja. Tak było bezpieczniej. Oczywiście nie od razu się zgodziłam, ale powoli zaczynałam dochodzić do wniosku, że z nim nie dało się wygrać, Jak widać jego upartość się opłacała.

Chłopak pomógł mi dostać się na górę. Gdy tylko to zrobiłam, zauważyłam oznaczenie na drzewach, a niedaleko niego linę, która prowadziła obok ściany, po której weszliśmy. Zaledwie kilka kroków dalej było normalne wejście, a my wspinaliśmy się po głazach.

Chłopak musiał zauważyć, na co patrzę, bo odezwał się ze słyszalny rozbawieniem.

— Tamtędy byłoby nudno.

Nie musiałam nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, że szczerzył się jak głupi.

Nie skomentowałam nawet jego zachowania. Nie z powodu, że nie chciałam, bo przecież nic takiego się nie stało, a przez to, że całkiem zapomniałam o tym co chodziło mi po głowie, przez widok, który ujrzałam.

Przede mną rozpościerał się krajobraz na wioskę u podnóża góry. Drzewa, które kiedyś rosły w tym miejscu zostały wycięte, dzięki czemu odsłaniały wszystko to, co widziałam. Zbliżyłam się do krawędzi, by móc lepiej wszystko zobaczyć. Nie zwróciłam uwagi nawet na to, że chłopak oddalił się ode mnie. Chciałam jeszcze przez moment zostać w tym miejscu, by ten widok utrwalił się w mojej pamięci. Może nie mogłam go przenieść na papier z moimi małymi zdolnościami artystycznymi, ale przynajmniej miało być to coś, co będzie należeć tylko do mnie.

— Ruth — zawołał John, wygrywając mnie z zamyślenia.

Odwróciłam głowę i zauważyłam, że jego twarz zdobił tajemniczy uśmiech, a ja nie wiedziałam, co go tak zadowoliło.

— Jest jeszcze coś, co musisz zobaczyć — odezwał się, wyciągając w moim kierunku swoją dłoń.

Spojrzałam na nią, nie wiedząc, dokąd mnie to zaprowadzi, ale mimo wątpliwości złapałam za nią, co spotkało się z zadowoleniem chłopaka.

Ruszyłam za nim, będąc prowadzona do niewielkiej budki, o której obecności zdałam sobie sprawę dopiero po chwili. Stała ona na skraju zbocza i byłam pewna, że widok z niej musiał być równie piękny.

Rozglądałam się po drodze, by zapamiętać każdy szczegół tych widoków. John nie wydawał się tym wszystkim tak samo zafascynowany jak ja. Może to przez to, że z lotu ptaka musiał widzieć o wiele więcej takich krajobrazów. Może mógł zrobić dla mnie kiedyś ich zdjęcie?

Weszliśmy do domku, a w drzwiach mogłam zauważyć zwisające klucze. Czyżby chłopak miał do nich dostęp? Byłoby to zbyt podejrzane, by takie miejsce stało puste i dostępne dla wszystkich. Nie mówiąc już o dzikich zwierzętach, a po prostu o bezdomnych, czy nastolatkach, którzy z łatwością mogliby zniszczyć wszystko, co znajdowało się wewnątrz budynku. Drzwi wyglądały na porządne i z łatwością by ich nie wyważyli. Jeśli była tu mowa o ludziach. Inne stworzenia i tak nie byłyby z nimi problemów.

John przepuścił mnie przodem, a gdy tylko znalazłam się wewnątrz budynku, zauważyłam mnóstwo instrumentów stojących pod ścianą, wiszących na półkach, położonych na ziemi. Gdzie nie spojrzałam, znajdowało się coś innego. Od ogromnych kontrabasów, po małe trójkąty. Różnorodność była wielka. Każdy znalazłby coś dla siebie. Mój wzrok jednak przesuwał się po tym wszystkim, lecz wypatrywał tylko tego jednego. Lecz nigdzie nie potrafiłam go dojrzeć. Jego jako jedynego nie było. Ale to i tak nic. Sama obecność w takim miejscu działała na mnie uspokajająco.

Odszukałam wzrokiem bruneta, który stał przy drzwiach prowadzących chyba na taras. Tak to przynajmniej wyglądało. Punkt widokowy musiał być z niego niesamowity. Zachęcona tą myślą, ruszyłam w kierunku Johna bez zbędnych pytań.

Tak jak się spodziewałam, wyszliśmy na niewielki taras, lecz to, co zobaczyłam, było o wiele piękniejsze, niż myślałam. Pogoda idealnie nam dopisywała. Bezchmurne niebo podkreślało urok wsi, która niemalże świeciła od promieni słońca. Będąc tak wysoko, aż zapierało mi dech w piersi. Ale nie powstrzymało mnie to, by podejść bliżej barierki.

— Myślałem, że to bardziej zwróci twoją uwagę.

Usłyszałam nagle głos niebieskookiego. Odwróciłam się w jego kierunku, będąc zainteresowana słowami chłopaka. Stał on przy wspaniałym, czarnym pianinie opierając się o krzesło, znajdujące się obok niego. Miałam wrażenie, że samą swoją postawą zachęcał mnie bym podeszła i usiadła przy instrumencie.

Zrobiłam jeszcze jeden krok w kierunku barierki, ale ostatecznie porzuciła pomysł podejścia do niej. Dużo bardziej zachęcające wydało mi się samo pianino.

Dotknęła klawiszy, nieśmiało naciskając jeden z nich. Brzmiało pięknie. Niektórzy powiedzieliby, że to nic nadzwyczajnego. Pianino jak każde inne. Ale dla mnie miejsce, w jakim się znalazło, było czymś, co oddawało mu tej wyjątkowości.

Uniosłam spojrzenie, lecz widząc zachęcający wzrok bruneta, wróciłam do klawiszy. Nie lubiłam grać w czyjeś obecności, ale nie mogłam sobie odpuścić tego razu. Nie w tym miejscu. Poza tym brunet widział już zbyt wiele rzeczy z mojego życia, które wolałam zachować w tajemnicy, by ta jedna zrobiła mi różnicę.

Nie wiedziałam, co powinnam zagrać. W głowie miałam pełno pomysłów, ale żaden z nich nie był odpowiedni. Zawisłam z dłonią nad klawiszami i dopiero kiedy zdążyłam się zirytować na swoje niezdecydowanie, zagrałam kilka tonów, które przyszły mi do głowy. Nie miałam konkretnej melodii w głowie, lecz im dłużej ją grałam, tym bardziej zaczęła ona przypominać piosenkę, którą dawniej za namową ognistowłosego, zapisałam w swoim zeszycie. Nie zraziłam się tym wcale, a nawet lepiej mi się przewidywało następne nuty. Gdybym potrafiła, zamknęłabym oczy, by dać ponieść się muzyce, ale wiedziałam, że nie było mnie na to stać przy tym utworze.

Moje palce zagrały ostatnie tony melodii, a następnie wokół nas zapanowała przyjemna dla ucha cisza, którą przerywał tylko śpiew ptaków. Nawet było słychać machanie skrzydłami przez osę latającą po drugiej stronie tarasu. Jednak nie przeszkadzało mi to. Było przyjemnie. W żaden sposób nie niezręcznie.

— Dotrzymałaś słowa. — Usłyszałam cichy głos chłopaka. — Obiecałaś, że będę mógł kiedyś posłuchać, jak grasz. Warto było czekać.

Skinęłam głową, uświadamiając sobie, że naprawdę tak było. Nie planowałam tego, ale faktycznie dotrzymałam słowa.

Zagryzłam policzek, wciąż unikając wzroku chłopaka. Biłam się z własnymi myślami, bo przecież ja taka nie byłam. Nie potrafiłam tego zrobić, ale czułam, że powinnam. Nie w moim stylu były kolejne słowa, które wypowiedziałam i chyba oboje o tym wiedzieliśmy, ale żadne z nas nie zwróciło na to uwagi.

— Dziękuję za to, że mnie tu zabrałeś — wymruczałam, czując się dziwnie kiedy te słowa wyszły z moich ust. Odwróciłam się, by zobaczyć reakcję Johna, lecz ten tylko uśmiechał się delikatnie. — I za całą pomóc z... tym. — Wskazałam na swoje dłonie.

— Jeszcze wcale nie skończyłem — rzucił tajemniczo.

— To i tak dużo. — Zmarszczyłam brwi. — Nie będę miała jak się za to odwdzięczyć — kontynuowałam, chcąc go uświadomić, że nie posiadałam nic cennego, co mogłabym mu dać. Pomóc mu też nie potrafiłam i nawet nie wiedziałam z czym. Jego skutki uboczne bycia upadłym nie wyglądały, jakby dało się je jakoś rozwiązać. Chyba że ciepły koc by na coś się zdał. Wtedy mogłabym coś wykombinować.

— Nigdy nie mówiłem, że chcę coś w zamian. — Chciał mnie uspokoić, ale mi niezbyt podobał się ten pomysł. Nie lubiłam być komuś coś winna. — Ale zastanowię się i później ci powiem — dodał, widząc, że nie przekonały mnie jego poprzednie słowa.

Skinęłam na potwierdzenie głową. To wydawała się najlepszym rozwiązaniem.

Tylko czego mógł chcieć w zamian? Przyglądałam mu się ukradkiem, gdy ten obserwował widok z tarasu i doszłam do wniosku, że naprawdę nie wiedziałam. Nie wyglądał na materialistę, a to dużo utrudniało. Naprawdę chciałam mu się odwdzięczyć i aż dziwnie się czułam, zauważając, że traktowałam to w pełni poważnie. Zaczynałam wariować.

John odwrócił się do mnie, przyłapując mnie na obserwowaniu go. Ja jednak nie przejęłam się tym nawet wtedy, gdy uśmiechnął się zaczepnie. Po prostu kontynuowałam wlepianie w niego swojego spojrzenia. Poza tym...

Pasował mu ten uśmiech.

*~>•◇•<~*

Naprawdę dziwnie czułam się kiedy tego ranka razem z Johnem zaczęliśmy znosić do samochodu nasze bagaże.

— Na pewno nie chcecie zostać jeszcze jednego dnia? — zapytała z nadzieją staruszka. — Nie zdążyłam jeszcze poznać mojej wnuczki.

Drgnęłam na to, jak mnie nazwała. Czułam się... dziwnie, gdy ona tak szybko przyjęła mnie do swojej rodziny, a ja nawet w myślach, wciąż nazywała ją po prostu staruszką.

— Ruth ma jutro szkole, nie może pozwolić sobie na nieobecności — wytłumaczył John, zerkając na mnie rozbawiony, gdy przewróciłam oczami na powód, który przytoczył.

— No tak, oczywiście. — Kobieta uśmiechnęła się do chłopaka przyjaźnie. Miałam wrażenie, że wymienili nawet ze sobą jakiś tajny kod komunikacyjny.

Przyglądałam się im niezrozumiałe, jednak rozproszyło mnie przybycie staruszka, który stanął w progu drzwi, przyglądając się nam z ostrożnością. Nie widziałam nigdy u niego innego spojrzenia. Może to za sprawą właśnie moich słów, ale gdy tylko przebywaliśmy razem ze staruszką, on czaił się gdzieś w pobliżu. Chyba naprawdę obawiał się tego, co mogliśmy im zrobić. Nie zdziwiłabym się, gdyby chował gdzieś pod koszulą pistolet. Wyglądał na takiego, który mógł go posiadać.

Włożyłam do bagażnika swoją torbę i odsunęłam się brunetowi, który niósł jego rzeczy. Nie wiedziałam, co powinnam dalej zrobić. Pożegnania nie były dla mnie. Najchętniej po prostu wsiadłabym do samochodu i odjechała. Ale staruszka widocznie miała inny plan.

— Przyjedźcie jeszcze kiedyś. — Podeszła do bruneta i objęła go w serdecznym uścisku. John oczywiście ze szczerym śmiechem odwzajemnił gest.

— Na pewno — odpowiedział ku uciesze kobiety, lecz nie mogłam tego samego powiedzieć o jej mężu, który mordował chłopaka wzrokiem.

Odwróciłam wzrok od mężczyzny tylko dlatego, że zauważyłam, jak staruszka zbliża się do mnie, by i mnie uścisnąć. Wystawiłam ręce przed siebie, dając znak, by się nie zbliżała. Może raz udało mi się utrzymać róże w dłoni, ale nie mogłam spodziewać się cudów. Nie chciałam zranić kobiety, gdy ona przywitała nas tak otwarcie.

— Następnym razem gdy przyjedziecie, liczę na uścisk od ciebie — zaznaczyła, posyłając mi ciepły uśmiech pełne wiary.

Może nie dałam po sobie tego poznać, ale ucieszyły mnie jej słowa.

Nawet po namowach kobiety, staruszek nie podszedł do nas, by się pożegnać. Nie miałam mu tego za złe. On najwidoczniej również ich nie lubił. Może to właśnie po nim to miałam? Skoro byliśmy jakoś powiązani genetycznie, to było to możliwe. Tak samo jak kobieta lubiłam grać na instrumentach i jak się później dowiedziałam, to jej budka stała na szczycie góry. Miała ona dobre kilkadziesiąt lat, a wyglądała jak nowa. Najwidoczniej na tym terenie nie zasiedliły się stwory, będące w stanie zniszczyć tamten budynek.

Gdy odjeżdżaliśmy z podjazdu, zauważyłam staruszkę, która machała nam na pożegnanie. John oczywiście nie mógł powstrzymać się przed tym samym. Najwidoczniej polubił się on z moją babcią bardziej niż ja.

Zamknęłam oczy i oparłam głowę o fotel. Wracałam do domu. Tylko gdzie on tak właściwie był? Mieszkania mojej matki nie mogłam tak nazwać, tak samo jak wampira. W końcu byłam dla nich tylko sąsiadką. Nie mieli żadnych powodów, by mnie do siebie przyjąć. To, że pozwalali mi u siebie zostać, było tylko ich dobrocią.

Nie miałam swojego miejsca, gdzie mogłabym czuć się jak u siebie. Pobyt u babci pozwolił mi na chwilę o tym zapomnieć. W końcu tak samo jak John, byłam tam tylko w gościach. Wiedziałam, że za jakiś czas będziemy wracać i to pozwoliło mi czuć się tam dobrze. Ale teraz? On wracał do siebie, a ja? Mogłam tylko liczyć na to, że wampir zechce przyjąć mnie do siebie jeszcze na kilka nocy. A dalej? Może powinnam zacząć budować sobie jakiś szałas? Podcieranie się liśćmi musi być z początku uciążliwe, ale do wszystkiego da się przyzwyczaić, prawda?

Chyba poczucie humoru niebieskookiego zaczęło mi się udzielać.

— Nie zasypiaj.

Ocknęłam się na głos chłopaka. Nie wywołuj wilka z lasu jak to mówią. Może faktycznie potrafił czytać w myślach?

— Wiesz, jak się nudziłem w tamtą stronę kiedy ty spałaś — zaczął żalić się, choć nie wyglądało jakby miał mi to za złe.

— No to powinieneś już do tego przywyknąć — powiedziałam, układając się na fotelu, by wygodnie mi się leżało.

— Tak to nie działa — odburknął chłopak, lecz ja już leżała z zamkniętymi oczami, ale otworzyłam je wystraszona, gdy brunet zrobił szybki ruch kierownicą, a samochód zakołysał się na boki. — Mówiłem, byś nie zasypiała. — Zaśmiał się, zerkając na mnie ze szczerym rozbawieniem w oczach.

Westchnęłam ociężale, ale usiadłam z powrotem na fotelu tak, by wiedział, że nie miałam ochoty na sen. Naprawdę nie chciało mi się spać, ale tylko wtedy mogliśmy spędzić całą drogę w ciszy. A tak wiedziałam, że prędko ona nie nastanie.

Nie musiałam nawet czekać na pierwsze słowa chłopaka. Tak jakby tylko czekał, aż nabierzemy prędkości, bym nie mogła wyskoczyć z samochodu, by zacząć coś gadać. Nie żebym miała ochotę wyskakiwać z jadącego pojazdu przy jakiejkolwiek prędkości. Nawet ta niewielka liczba na liczniku potrafiła być zdradliwa.

— Ostatnio usłyszałem pytanie, czy jak lecę nad lasem to robaki nie wpadają mi do ust — zaczął swoje opowieści roześmiany. Zapowiadało się, że prędko nie skończy. — I faktycznie zacząłem się nad tym zastanawiać. No bo co jeśli nie zwracałem na to uwagi, bo moja natura to ignoruje?

Wyglądał, jakby faktycznie się tym przejął, ale mógł tylko udawać. Przekonałam się już o tym, że miał wiele masek.

— Dodatkowe białko nie zaszkodzi — mruknęłam pod nosem.

— Owszem wszystko można jeść, ale co jeśli przenosiły jakieś choroby?

— Wtedy masz je i ty. — Zerknęłam na niego, by zobaczyć jego reakcje i była taka, jakiej się spodziewałam. Chyba wziął moje słowa na poważnie, bo poprawił się na fotelu nerwowo. — Ale nie masz co się martwić, u weterynarza dostaniesz tabletki na odrobaczenie. Tylko lepiej przyjdź z psem. — Po moich słowach chłopak uśmiechnął się zadziornie i spojrzał na mnie na moment.

— Myślę, że Thomasa będzie ciężko przekonać, by poszedł do weterynarza. Skubany zawsze wyczuje, co się świeci. — Odwrócił z powrotem wzrok na drogę, ale na jego ustach wciąż błąkał się uśmiech jak u dziecka, które coś nabroiło.

— Chyba nie tylko wampiry są gatunkiem, którego nie trawisz — zauważyłam.

— Wilkołaki? Nie, nic do nich nie mam. Po prostu lubię ich drażnić — przyznał otwarcie. — A Thomasa to już w szczególności. Poza tym jesteśmy przyjaciółmi i mam pewność, że mnie nie zagryzie. Tak myślę — dodał po chwili z zakłopotanym uśmiechem.

— Te czarne skrzydła całkiem do ciebie pasują — odezwałam się po chwili. — Jesteś jak taki diabełek lubiący denerwować innych.

— Oto cały ja. — Wzruszył ramionami.

Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym odwróciłam głowę w kierunku szyby, obserwując mijane przez nas drzewa. Nie mogłam spać, ale to nie oznaczało, że musiałam rozmawiać z nim całą drogę. Równie dobrze to, co w tym momencie robiłam, było jakby jechał sam, ale on miał na to chyba trochę inny widok.

Wyglądając przez szybę, czułam się jak w tandetnym teledysku. Tym bardziej że z radia zaczęła lecieć jedna z piosenek sprzed dziesięciu lat. Nawet po upływie dekady znałam jej tekst na pamięć. Wystarczająco razy słyszałam ją z podwórka, gdy jakieś nastolatki przechodziły pod moimi oknami. Zazdrościłam im wtedy tego, że mogli wychodzić na zewnątrz, gdy ja musiałam siedzieć zamknięta w czterech ścianach. Próbowałam się buntować, ale co mogłam dorobić jako dziesięciolatka. Moim jedynym znakiem buntu mogła być niezjedzona kolacja, lub brak chęci do kąpieli. Wszystko i tak kończyło się bez rezultatów, bo już wtedy matka nie interesowała się tym, co robię. Równie dobrze mogłam nie jeść nic przez kilka dni i dopiero gdy bym zemdlała, zaczęłaby się martwić o moje ciało i wstrzymanie alimentów.

Odwróciłam się, kierując swój wzrok przed siebie, lecz po chwili przeniosłam go na bruneta, gdy zauważyłam, jak wystukuje on palcami rytm piosenki o kierownicę. On również musiał znać ten utwór. Czy był jednym z tych, którzy przechodzili pod moimi oknami wraz z głośnikami? Na jego twarzy widniał spokój, jakby same tony melodii go uspokajał i przywoływały radosne wspomnienia. U mnie były to raczej te, o których wolałam zapomnieć. Jednak nie było niczym dziwny, że nasze życia różniły się od siebie, więc i dzieciństwo mieliśmy całkiem odmienne.

Ale gdy tak przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę, chcąc czy nie chcąc, musiałam przyznać, że... był całkiem przystojny.

*~>•◇•<~*

Nie powinno nikogo zaskoczyć, że chłopak podczas drogi powrotnej zdążył odezwać się jeszcze nie raz, a to, co mówił, było na takim samym poziomie, jak zjedzone przez niego muchy. Ale może to kwestia aklimatyzacji, lecz przestało mi to przeszkadzać i po prostu słuchałam jego przemyśleń, samej nie musząc nic dodawać.

Nawet nie wiedziałam kiedy, ale staliśmy już pod kamienicą, w której mieszkałam. Wysiadłam z samochodu bruneta i otworzyłam bagażnik, by wziąć swoją torbę, lecz przeszkodziła mi w tym czyjaś ręka, która niespodziewanie pojawiła się na materiałowej rączce. Przewróciłam oczami na uśmiech, który posłał mi John. Dogoniłam go, gdy zaczął oddalać się od pojazdu i otworzyłam mu drzwi, by bez problemu mógł wejść do budynku.

Wchodząc po schodach, obawiałam się, że Mark nie będzie skłonny przyjąć mnie ponownie, ale gdy drzwi otworzyły się mi przed twarzą, jeszcze zanim zdążyłam w nie zapukać, moje wątpliwości odeszły na ten moment w niepamięć. Szczególnie że na twarzy wampira widniał serdeczny uśmiech.

Weszłam do mieszkania, omijając mężczyznę, który zaczął witać się z Johnem i odebrał od niego moje ubrania.

— I jak było? — zapytała z entuzjazmem Ellie, gdy tylko znalazłam się w salonie.

— W porządku — odpowiedziałam krótko, wiedząc, że nie mogłam odejść bez odpowiedzi.

— Wyjazd uważam za udany — dopowiedział za mnie John, który również znalazł się w pomieszczeniu was z wampirem.

— To wspaniale — ucieszyła się kobieta. — Zaraz wszystko mi opowiecie, ale najpierw zrobię nam coś do picia — zaproponowała podekscytowana.

— Chętnie bym został, ale siostra na pewno czeka już na mnie w domu — odmówił grzecznie brunet.

— No tak, jasne — odparła zakłopotana wampirka.

Byłam pewna, że po tym John wyjdzie z mieszkania Mark'a, ale on zamiast tego podszedł do mnie i nim zdążyłam się zorientować co robi, ten zaciągnął mi kaptur na głowę, po czym przytulił mnie mocno na pożegnanie. Całkowicie nie spodziewałam się po nim czegoś takiego, dlatego na moment zastygłam w bezruchu, a zimny pot oblał moje plecy.

— Widzimy się jutro po szkole — dodał ze śmiechem, po czym odsunął się ode mnie, całkowicie ignorując mój stan.

Dopiero gdy odszedł ode mnie, byłam w stanie wypuścić wstrzymywane nieświadomie powietrze.

— N-nie spóźnij się — odpowiedziałam, czując się głupio, stojąc bez słowa w jednej i tej samej pozycji, ale nie ściągnęłam z głowy kaptura. Był na ten moment moją ochroną przed natarczywym wzrokiem pary wampirów. Nie musiałam na nich patrzeć, by wiedzieć, co wyrażały.

Odchrząknęłam po chwili, gdy John opuścił mieszkanie Mark'a, orientując się, że wciąż stałam w jednym miejscu.

— Pójdę się wykąpać — wymruczałam, nie wiedząc, po co to zrobiłam. Nigdy nie musiałam tego mówić.

Wyminęłam resztę domowników, którzy uśmiechali się z radością. Nie widziałam żadnego powodu do jej okazania. Lecz wzrok Marka był inny niż ten, który mogłam zobaczyć u niego już nie raz. Ten był bardziej spokojny, ale jednocześnie miałam wrażenie, jakby się czymś martwił.

Zignorowałam to jednak, nie wiedząc powodu, dla którego miałabym się w to bardziej zagłębiać.

A może trzeba było?

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●

Pytanie do osób które czytają ten rozdział zaraz po publikacji. Czy mi się coś zepsuło, czy wattpad sam cofnął publikacje rozdziału po kilku minutach? 😅

Troszeczkę późno, ale się wyrobiłam 😅
Mam mnóstwo rozdziałów, ale brak czasu żeby je sprawdzać i jednocześnie pisać kolejne 🙈

Ruth chyba powoli przekonuje się do Johna nie sądzicie? 😏
A gdyby tak udało jej się opanować swoją moc, mogłoby być jeszcze ciekawiej między nimi prawda? 🤭

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top