Rozdział 29

Jako dziecko myślałam, że gdy osiągnę pełnoletności, będę czuć się dorosłą. Posiadałabym chłopaka, może już swoją pierwszą pracę. Nie wiedziałam siebie jako, nie wiadomo kogo, a jako zwykłego, szarego człowieka. Jednak byłam w swoich wyobrażeniach szczęśliwa.

A teraz?

Zostałam bez dachu nad głową. Nie miałam szkoły, rodziny. Zostałam z niczym. Jeszcze do niedawna myślałam, że do tego czasu miałam jeszcze miesiąc, ale moja matka postanowiła to przyspieszyć. Choć moi rówieśnicy kończyli szkołę dopiero za kilka tygodni, ja nie wiedziałam już sensu, by do niej uczęszczać. Skoro i tak miałam skończyć pod mostem. Mark proponował mi bym u niego zamieszkała, ale przecież nie mogłam żerować na nim w nieskończoność.

I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od odwiedzin jednego potwora. On jeden pokazał mi, że nie tylko to, co uważaliśmy za przerażające, kryło w sobie strach. Ludzie, choć wyglądali pięknie, byli prawdziwymi straszydłami. Lecz przywykliśmy już do tego, będąc wychowywani w tym środowisku. Nic dziwnego, że wszelka zwierzyna bała się rasy ludzkiej, bo tylko my potrafiliśmy ranić bezinteresownie.

Leżąc na łóżku w bezruchu, wpatrując się w sufit, byłam pogrążona w swoich myślach i czułam się odrobinę jak obłąkana, ale nigdy nie powiedziałam, że taka nie byłam.

Nie miałam ochoty wstawać już z łóżka. Czułam, że moje myśli, które przeważnie atakowały mnie wieczorami, teraz postanowiły przypomnieć o sobie o wiele wcześniej. Odsuwałam od siebie myśl, że powodem tego zaburzenia mogła być moja matka. Kogo jak kogo, ale jej zdanie nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Nie przejęłam się tym, że nie chciała mnie już dłużej widzieć. O tym wiedziałam już od dawna. Bardziej moje myśli zajęły jej słowa o tym, że chciała, by mnie zabrali. Gdyby naprawdę to, co starała się osiągnąć, spełniło się, nie odpoczywałabym teraz spokojnie w mieszkaniu wampira. Może leżałabym w jakiejś formalinie albo już dawno moje prochy wyrzucone byłyby do kosza.

Podniosłam się na nogi, gdy usłyszałam radosny głos Ellie, która najwidoczniej wróciła do domu. Zrzuciłam swoje nadchodzące myśli w tył głowy, a przynajmniej tak się starałam.

Tak jak się spodziewałam, kobieta zaraz po ściągnięciu butów, zaczęła opowiadać, że spotkała mnie przed drzwiami z Johnem. Nie speszyła się, nawet gdy wyszłam z pokoju. Uśmiechnęła się tylko ciepło w moim kierunku.

— Ruth, nie wiedziałam, że przyjdziesz dzisiaj. — Przerwała na moment swoje opowiadanie i zrobiła kilka kroków w moim kierunku. — Już za chwilę Mark zrobi nam kolację, a my pogadamy sobie na sofie. — Zachęciła mnie gestem ręki, bym poszła za nią. — Może otworzę wino?

— Ruth zaproponowała wcześniej, że to ona zrobi kolację — odezwał się Mark, za co byłam mu wdzięczna.

— Ale... — Spojrzała na mężczyznę, a ten tylko spojrzał na nią ciepłym wzrokiem. — No dobrze — ściszyła ton głosu albo po prostu nie naładowała go aż tyloma emocjami. — W takim razie ja z Ruth zajmiemy się jedzeniem, a ty wyniesiesz później śmieci.

Mogłabym zacząć się z nią kłócić, że wolałam, by mi nie pomagała, ale wiedziałam, że z nią nie miałam co negocjować. Zawsze kończyło się to moim podaniem się z braku sił.

Jak zwykle Ellie postawiła na swoją potrawę, która wymyśliła dosłownie przed chwilą. Jak bardzo nie irytował mnie jej charakter, to nie mogłam odmówić jej talentu kulinarnego. Zawsze gotowała coś z niczego.

Podobnie było i tym razem. Ona biegała po całej kuchni z przeróżnymi przyprawami, podczas gdy ja dostałam zadanie, by zająć się kurczakiem.

Wzięłam do ręki nóż i zaczęłam kroić mięso. Może z moją głową jednak nie wszystko było tak jak powinno, ponieważ moje myśli podsuwały mi swoje wcześniejsze obawy przed łowcami. To ja mogłam być na miejscu tego kurczaka. Na pewno istniała istota, która żywiła się ludzkim mięsem. Byłabym pewniej jej ostatnim posiłkiem, ale chyba lepiej umrzeć z pełnym żołądkiem. Lepiej dla trupa. Dla ludzi, którzy mają później go sprzątać już nie.

Nie znałam metod łowców, ale właśnie tak wyobrażałam sobie, co robili z tymi, których uznali za bezużytecznych lub już niepotrzebnych.

— Ruth, już wystarczy.

Odskoczyłam do tyłu, gdy poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Ellie przyglądała mi się zmartwiona, a ja zdezorientowana przez moment straciłam kontrolę nad swoimi emocjami. Kobieta przyciągnęła rękę do siebie, a ja w strachu szukałam na niej oznak poparzenia. Choć miałam bluzę, bałam się, że tym razem mogła nie zadziałać. Jednak nic na to nie wskazywało.

Mówiłam, że nie potrafi uszanować przestrzeni osobistej.

— Wybacz, ale wołałam cię, a ty nie reagowałaś. — Wyglądało na to, że naprawdę nie było to jej kaprysem.

Spojrzałam na deskę do krojenia. Kurczak zmienił się prawie w papkę, choć miałam pokroić go tylko w kostkę.

— Przepraszam — wymruczałam pod nosem.

Czułam na sobie spojrzenie wampirki, gdy podeszłam do zlewu, by zacząć myć naczynia. Jeszcze chwila i przez przypadek odcięłabym sobie palce.

Choć tego nie lubiłam, to zaczęłam myć naczynia w ciepłej wodzie. Inaczej nie pozbyłabym się tłuszczu, ale już wiedziałam, że moja skóra na dłoniach będzie nieprzyjemna w dotyku od zbyt długiego moczenia w wodzie i to na dodatek ciepłej. Choć to może jeden z ostatnich razy, gdy mogłam umyć dłonie w ciepłej wodzie. Nie zdziwiłabym się, gdyby łowcy oblewali swoje eksperymenty zimną wodą jako kąpiel.

Zadrżałam niekontrolowane, jakby to właśnie mnie ktoś oblał. Przekrzywiłam kurek na cieplejszą wodę, gdy ta nagle wydała mi się zbyt zimna. Powinnam korzystać, póki mogłam.

*~>•◇•<~*

Miałam nadzieję, że z nadejściem kolejnego dnia moje wszelkie obawy i niechciane myśli znikną, ale przez noc zdążyło się ich jedynie nagromadzić. Jednocześnie mnie to irytowało i denerwowało. Byłam idiotką, że słowa matki wciąż były rozpamiętywane w mojej głowie. Nigdy nie przejmowałam się tym, co o mnie mówiła. A teraz nie potrafiłam zapomnieć, że chciała oddać mnie łowcą. Nie chodziło mi o to, że usłyszałam to z ust matki, a sam fakt, że gdyby jej się udało, to już byłabym w całkiem innym miejscu.

Nie potrafiłam nawet skupić się na tym, co mówił do mnie John. Choć powtarzał mi już po raz kolejny jedno i to samo zdanie to wcale ono do mnie nie docierało.

— Spróbuj jeszcze raz, wyobraź sobie, że zamiast odbierać jej energie, dajesz ją. — Wyciągnął w moim kierunku kolejna już czerwoną różę.

Westchnęłam rozdrażniona, ale starałam się skupić na swoim zadaniu bardziej niż zazwyczaj. Próbowałam wyrzucić z głowy swoje poprzednie rozterki. Było to niesamowicie ciężkie, ponieważ wciąż do mnie wracały, ale chciałam tak samo jak brunet przyłożyć się do swojego zadania. On brał na poważnie pomoc mi, więc i ja chciałam to zrobić.

Złapałam za gałązkę róży i choć liczyłam się z tym, że za moment uschnie z całych sił, starałam się zatrzymać jej życie na swoim miejscu. Gdy moje palce zetknęły się z łodygą, zagryzłam policzek, nie chcąc by i ta skończyła na kupce z uschniętym kwiatami. Jednak moje nadzieje zostały utracone wraz z widokiem opadających liści.

— To bez sensu, wydajesz tylko niepotrzebnie pieniądze na róże — skapitulowałam. — Nie wiem, po co w ogóle je kupujesz, rośnie tu dużo kwiatów.

— Tak jest ciekawiej i może będzie to dla ciebie dodatkową motywacją, bym całkiem nie zbankrutował. — Zaśmiał się brunet.

— Sam chcesz wydawać pieniądze więc to twoja wina, jeśli zostaniesz z pustymi kieszeniami. — Odgarnęłam włosy z twarzy, które opadły na nią przez podmuch wiatru. Założyłam je za ucho pod roześmianym spojrzeniem niebieskich tęczówek.

— A jednak coś zadziałało. — Uśmiechnął się radośnie. — Nie zwiędła od razu — dodał po chwili.

Zagryzłam policzek, gdy zdałam sobie sprawę, że faktycznie tak było. Zanim pozbawiłam ją życia, zdołałam poczuć jej chłodną i gładką łodygę.

Spojrzałam na leżące na ziemi zwiędłe kwiaty. Przez ostatnie lata każda moja próba dotknięcie czegokolwiek co miało w sobie życie, kończyła się zniszczeniem tego. A teraz pojawił się ognistowłosy i po kilku tygodniach sprawił, że w mojej klątwie zaczęły pojawiać się odstępy od normy. Starałam się to uzyskać przez lata. Płakałam nocami, ponieważ wszystkie moje wysiłki szły na marne. A teraz, choć wiedziałam, że to jeszcze zbyt szybko bym zaczęła się cieszyć, robiłam sobie nadzieję. Nadzieję, że kiedyś będę mogła wyjść na miasto bez rękawiczek i obawy, że kogoś zranię.

Spojrzałam na Johna, pierwszy raz nie ukrywając małego szczęścia, które zaczęło kiełkować w moim sercu. Chłopak, widząc to, uśmiechnął się do mnie życzliwie.

To właśnie teraz, gdy przeżywałam swoją utratę domu, przydarzyło mi się to, co dało mi nadzieję na normalne życie.

— Daj jeszcze jedną — nakazałam, będąc zdeterminowana do dalszych treningów.

— Już już powoli. — Zaśmiał się chłopak, gdy zobaczył moje zniecierpliwienie. — To była już ostatnia, ale tak jak powiedziałaś, mamy wiele kwiatów wokół. No i jestem jeszcze ja.

Przewróciłam oczami na jego propozycje. Masochistyczny jednorożec.

Uśmiechnęłam się odrobinę na swoje stwierdzenie.

— Ze mnie się śmiejesz? — zapytał od razu brunet, udając poważnego.

— Może — wymruczałam obojętnie, pozbywają się swojej oznaki radości.

— Zapamiętam to sobie. — Uniósł palec na mnie, grożąc mi nim.

Spojrzałam na jego dłoń i od razu Zmarszczyłam swoje brwi.

— Co masz na ręce? — zapytałam, pochylając się nad jego dłonią, chcąc się jej bliżej przyjrzeć, ale chłopak zabrał ją od razu.

— To? — Odwrócił rękę, by tylko on mógł zobaczyć zaczerwienioną skórę. — Nie najlepszym pomysłem jest łapanie za gorący czajnik. — Zawstydził się od razu, na co zabawnie się patrzało. Nagle zaczął unikać mojego wzroku.

Nie codziennie mogłam go takiego widzieć. Tak jak mówiłam, poznawałam jego różne strony, choć nie do końca tego chciałam. Wiedziałam co mnie później czekało. Prędzej czy później i tak musiałam zostać sama. Nawet jeśli udałoby mi się w jakimś stopniu opanować klątwę, to wątpiłam, by zniknęła ona całkowicie. A nie chciałam ponownie zranić kogoś, kto chciał mi pomóc. U Mark'a również nie mogłam mieszkać wiecznie. Musiałam mu jeszcze wytłumaczyć, że i tej nocy zamierzałam u niego nocować.

— Myślisz, że Rudzik pozwoli nam zbliżyć się do jego gniazda? — zapytał nagle chłopak. Przynajmniej zapamiętał nazwę tego ptaka.

Wzruszyłam ramionami. Było to dzikie stworzenie. Lepiej byłoby, gdyby nie pozwolił. W większości przypadkach nic dobrego nie przychodziło dzikim zwierzętom w zaprzyjaźnianiu się z ludźmi.

— Macie wiele wspólnego więc może pozwoli ci uczyć swoje dzieci latać — zadrwiłam, nawiązując do jego skrzydeł.

— Naprawdę tak myślisz? — Podekscytował się.

Prychnęłam na jego reakcje. Czasami nie potrafiłam zobaczyć w nim dorosłego chłopaka, a szczeniackiego nastolatka. Dawał mi przebłyski swojej poważnej odsłony, ale to było wciąż mało, bym przestała widzieć w nim jednorożca.

Nawet w trakcie drogi powrotnej nie mogłam zaznać chwili ciszy. Ciągle coś do mnie mówił, jednocześnie odwracając moją uwagę od myśli jak przekazać Mark'owi, że planowałam spędzić u niego kilka kolejnych nocy. Nie robił tego specjalnie, ale dzięki jego paplaninie zapomniałam na moment, co stało się poprzedniego dnia.

Lecz wystarczyło, bym znalazła się sama w moim tymczasowym pokoju, a wszystkie obawy powróciły do mnie ze zdwojoną siłą.

Naprawdę miałam nadzieję, że uda mi się opanować swoją klątwę? Przez tyle lat nic się nie zmieniło, a teraz miało nagle mi się poprawić? Bo jeden upadły postanowił mi pomóc? Myślałam, że czas swojej naiwności miałam za sobą. Mówiłam sobie, że nie będę już dawała sobie nadziei na coś, co było po prostu niemożliwe. Powinnam skupić się na tym, jak zamierzałam dalej przeżyć. Mark w końcu pojmie, że byłam zwykłym pasożytem i wyrzuci mnie przed drzwi, jak zrobiła to moja matka. W sumie nawet się jej nie dziwiłam. Sama miałam siebie dosyć. A John? Skoro naprawdę miał tak silną potrzebę własnej satysfakcji z pomocy komuś, to istniało wiele ludzi, którzy z chęcią to wykorzystają.

Wcale nie byłam mu potrzebna. Nigdy nie byłam.

Skuliłam się na łóżku. Mając nadzieje, że to chociaż trochę powstrzyma myśli wdzierające się do mojej głowy.

☆pov.John☆

Z początku przychodziłem na polane, będąc zaciekawionym, dlaczego dziewczyna taka jak Ruth na nią przychodzi. Nie była taka jak inne nastolatki. One wciąż chciały się bawić, a najmniejszy problem potrafiły wyolbrzymić do ogromnej skali. Nie twierdziłem, że było to coś złego, bo sam wciąż starałem się czerpać z życia jak najwięcej radosnych chwil. Ostatni rok był dla mnie czasem, w którym nareszcie mogłem odetchnąć z ulgą i zrobić te wszystkie szalone rzeczy, o których kiedyś marzyłem.

Moja historia była o wiele bardziej zawiła niż ktoś mógłby przypuszczać. Nie mogłem tym jeszcze obrzucać brunetkę, ale chciałem jej kiedyś o sobie opowiedzieć. Wszystkie ważne dla mnie osoby wiedziały o mojej przeszłości, a Ruth z każdym dniem coraz bardziej zaliczyła się właśnie do takich osób. Nawet jej sarkastyczny charakter mnie nie odrzucił, a doskonale wiedziałem, że właśnie to miał osiągnąć. Doskonale wiedziałem, jaki był jej plan, bo kiedyś również uważałem, że to jedyne rozwiązanie, by przeżyć. Ale z biegiem czasu pojąłem, że udawanie braku uczuć prędzej czy później doprowadzało do samozniszczenia.

Gdy dwa dni temu matka Ruth rzuciła w jej kierunku wszystkie te wyzwiska, bałem się, że mogło to ją zaboleć, jednak nic nie wskazywało, by przejęła się obelgami matki. Najwidoczniej nie było to pierwszy raz.

Pomimo że nie zasmuciły jej słowa kobiety, to nie udało jej się ukryć tego jak zawieszała się na długie chwilę. Nie przerywałem jej, mając nadzieję, że w ten sposób pozwolę jej poukładać sobie w głowie wszystkie swoje rozterki. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że nawet gdybym zapytał, nic by mi nie powiedziała. Nie uzyskałem jeszcze jej tak dużego zaufania.

Pomimo swoich starań i zapewnień samej siebie, że nie potrzebowała nikogo, to właśnie mając obok siebie drugą osobę, widziałem w niej więcej życia i szczęścia. Nie dosłownie, tylko raz widziałem, jak się uśmiechała, ale mówiłem tu o szczęściu, które nieświadomie każdy człowiek ukazywał nawet wtedy, gdy nie chciał.

Jako upadły potrafiłem wyczuć aurę moich potencjalnych ofiar. To właśnie dzięki temu widziałem, że wcale nie chciała być sama. Potrzebowała tylko kogoś, kto przekonałby ją, że wcale nie była niechciana, tak jak starała się to udowodnić jej matka. To przez kobietę Ruth odsunęła się od innych, wmawiając sobie, że była przeklęta. A tak naprawdę jej zdolności były niesamowite. Chciałem jej to udowodnić.

Taki miałem plan, ale by go spełnić to musiałem spotkać się z dziewczyną, a pomimo naszych codziennych spotkań tego ranka zostałem sam na polanie. Czekałem kolejne godziny, a po brunetce nie było śladu. Dopiero gdy słońce zaczęło powoli zachodzić, Podniosłem się z ziemi, czując chłód, gdy promienie zaszły za drzewa. Była to kolejna wada bycia upadłym. Gdy przebywałem z dala od świata demonów, wszędzie czułem zimno. Z czasem dało się do tego przyzwyczaić, ale i tak lubiłem wygrzewać się na słońcu.

Skłamałbym, gdybym powiedział, że nieobecność Ruth wcale mnie nie zmartwiła. Tym bardziej po ostatnich wydarzeniach. Dlatego moim kolejnym przystankiem był dom znanego mi już wampira. Nie przepadałem za tym gatunkiem, odkąd jeden z nich, a zarazem były mojej siostry prawie pozbawił mnie życia. Okropny facet. Najgorsze, że wciąż czaił się w pobliżu i choć nie miał już ochoty odebrać mi życia, obrał sobie za cel uprzykrzania go moim przyjaciołom.

Mark jednak okazał się być całkiem w porządku facetem. Był również rodziną Rose, to trochę usprawiedliwiało, dlaczego różnił się od większości wampirów, które tylko szukały czegoś, w co mogły wbić kły. W końcu po kimś Rose musiała odziedziczył swój szalony charakter i dobre serce.

Gdy stanąłem przed mieszkaniem wampira, przypomniałem sobie pierwszy raz, gdy zapukałam do tych drzwi. Wtedy naprawdę brałem pod uwagę, że mogłem skończyć bez głowy. Tym razem czułem, że mężczyzna powstrzyma się od takich drastycznych środków.

Zaskoczyłem się tym bardziej, gdy drzwi otworzyła mi młoda kobieta. Ellie uśmiechnęła się smutno na mój widok. To tylko wzmocnił moje obawy.

— Wejdź — zachęciła mnie i przesunął się na bok.

Wszedłem do mieszkania, a kobieta zamknęła od razu za mną drzwi.

— Ruth od rana nie wychodzi z pokoju. Nie chciałam z Mark'iem do niej wchodzić, ale nawet nie wyszła na obiad. — Wyglądała na naprawdę zmartwioną. — Może do ciebie wyjdzie. — Widziałem w jej oczach nadzieję.

— Stało się coś wczoraj? — zapytał Mark równie zaniepokojony.

Pomyślałem chwilę, ale nic sobie nie potrafiłem przypomnieć. Dlatego byłem pewien, że to wydarzenia z jej domu musiały mieć na nią taki wpływ.

— Nie, nic złego — zapewniłem.

Nie mówiłem o tym, co słyszałem od jej matki, ponieważ jeśli Ruth im o tym nie powiedziała, sam nie czułem się odpowiedni, by to zrobić.

— Ruth, John przyszedł! — zawołał wampir przy drzwiach.

Z jej pokoju słychać było jedynie ciszę, ale gdy zacząłem tracić już nadzieję, dobiegł mnie szczęk zamka, a drzwi uchyliły się, ukazując nam brunetkę, która jakby nigdy nic wyszła z pokoju do nas. Gdy na nią spojrzałem, widziałem tę samą dziewczynę, którą zobaczyłem po raz pierwszy w szkole. Starała się odetchnąć mnie samą swoją postawą i spojrzeniem, które jasno dawało mi znać, że nie byłem mile widziany.

— To ja czekałem pół dnia aż...

— Po co przyszedłeś? — wtrąciła mi się ostro w zdanie. To jednak nie sprawiło, że się zniechęciłem. Wiedziałem, już jak działała.

— Tak jak mi kazałaś, przyszykowałem się tym razem o wiele bardziej, więc nie chciałbym, by to się zmarnowało.

Miałem plan, który mógł okazać się wyjątkowo skuteczny, ale do tego musiała być wraz ze mną na polanie.

— Mówiłam, że niepotrzebnie wydajesz pieniądze. — Z jej mimiki nie potrafiłem nic wyczytać. To moja zdolność mówiła mi, że ten ponury charakter, który przedstawiała, wcale nie był jedynie maską. Teraz we wszystko co mówiła, głęboko wierzyła. — Mówiłam, że to bez sensu. Tego nie da się opanować — wymruczała.

— Ja już się w to wciągnąłem. — Uśmiechnąłem się, chcąc ją pocieszyć, ale widocznie odniosło to odwrotny skutek.

— To już nie mój problem! — Podniosła głos. — Znajdź sobie kogoś innego, by zaspokoić swoją potrzebę pomocy.

Odwróciła się uważając zapewne, że to koniec naszej rozmowy. Zacisnąłem szczękę. Nie myślałem nawet, by to tak zostawić. Podszedłem prędko do niej. Nie wahałem się nawet przez chwilę, po prostu złapałem ją za rękę. Co prawda w miejscu, gdzie miała bluzę, ale i tak czułem jak spięła się pod moim dotykiem. Ja jednak nie chciałem jej puszczać.

— Co ty? — wydusiła wystraszona. — Mówiłam, byś dał sobie spokój. — Wyrwała się z mojego uścisku i złapała za swoją rękę, jakby chciała ją albo mnie ochronić przed kolejnym dotykiem.

Cofnęła się i obrzuciłam mnie ostrym spojrzeniem, zanim ponownie ruszyła w stronę drzwi.

— Naprawdę chcesz, by nic się nie zmieniło? — Zapytałem, gdy sięgała za klamkę. Jej ręka zawisła w powietrzu. Ale to tylko na moment, po którym odwróciła się do mnie z jeszcze większą agresją.

— A co mam innego zrobić?! — Uniosła głos niespodziewanie. — Naiwnie zrobiłeś sobie tylko nadzieję. Tego nie da się zmienić. — Wskazała na swoje dłonie.

— Było już lepiej — przypomniałem jej, co tylko wywołało u niej grymas.

— Nic nie było lepiej! — Krzyknęła, chcąc zagłuszyć to, że naprawdę mogła opanować tę moc. — Jeśli jeszcze raz tu przyjdziesz powiem Mark'owi by cię nie wpuszczał — ściszyła ton głosu, co wcale nie oznaczało polepszenia się sytuacji.

— Czego się boisz? — zapytałem ciepło, chcąc przekazać, że wcale nie chciałem zrobić jej nic złego, tylko sprawić by mi zaufała.

— Czego? — Zaśmiałam się, ale jej dłonie zaczęły drżeć. — Mając za ścianą matkę, która jasno przyznała mi, że chciała, by inni odkryli, czym byłam, może być wiele możliwości. Nie zdziwiłabym się, gdyby za kilka dni nasłała na mnie łowców.

Zacisnąłem szczękę, nie chcąc jej przerywać, bo widziałem, że był to moment, w którym wybuchła.

— Nie chcę robić sobie nadziei, bo... — Jej następne słowa zostały zduszone przez jej płacz, a krople łez zaczęły ściekać jej po policzkach. Nawet Mark nie spodziewał się zobaczyć jej w takim stanie. — Skoro i tak mają mnie zabrać, to chce swoje ostatnie dni spędzić nie myśleć o tym gównie. — Ponownie wskazał na swoje dłonie.

Czułem ogromny smutek bijący od niej, który również sam zacząłem odczuwać. Chciałem jej pomóc, ale wiedziałem, że potrzebowała więcej czasu, a bałem się, że mogła zbyt szybko się poddać.

— Nikt cię nie zabierze. — Starałem się ją uspokoić. — A nad twoją mocą da się zapanować — Uśmiechnąłem się do niej pocieszająco.

Dziewczyna otarła oczy z łez, ale jej warga wciąż drżała. Nie mogłem znieść tego widoku. Zrobiłem krok w jej kierunku i rozłożyłem ramiona, by ją przytulić. Nie interesowało mnie to, że mogłem się poparzyć, miała bluzę, więc nic by mi się nie stało. Ona jednak odskoczyła ode mnie od razu.

— Nie dotyka mnie! — Zaraz po tym, jak krzyknęła, wbiegła do pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Spojrzałem na drzwi, za którymi zniknęła ze szczerym zmartwieniem. Byłem bezradny. Chciałem jej pomóc, ale teraz gdy całkowicie przestała pozwalać mi się do siebie zbliżyć, nie potrafiłem nic zrobić.

Mark odkąd Ruth od nas uciekła, cały czas wsłuchiwał się w dźwięki odbiegające z jej pokoju. Nie musiał nawet nic mówić, bym doskonale wiedział, co się działo za ścianą.

— To prawda? — odezwała się Ellie która była w takim samym szoku co wampir. — To, co mówiła o swojej matce?

Przytaknąłem głową w odpowiedzi. Nie wiedziałem, co robić. Nienawidziłem tej bezradności.

— Ale nikt nie odkrył zdolności Ruth prawda? — dopytywała kobieta z obawą.

Choć Ruth upierałam się, że była sama, to wcale tak nie było. Miała wokół siebie osoby, którym na niej zależało, ale sama przed sobą bała się do tego przyznać. Wychowywana w przekonaniu, że była potworem i problemem, zaczęła w to wierzyć, a każdy akt dobroci odbierała jako coś, za co musiała zapłacić.

Chciała grać oziębłą, ale unikała ludzi, chcąc ich chronić przed sobą. Za każdą dobroć odwdzięczała się z nawiązką i wciąż sądziła, że odrzuci tym od siebie ludzi. Nikt kto ma trochę rozumu i chęci jej poznania, nie uznałby ją za odpychającą.

— Ruth chcę cię od siebie odepchnąć, bo boi się tego, że ktoś mógłby ją na prawdę polubić — odezwał się Mark półszeptem.

Uśmiechnąłem się smutno, bo właśnie coś podobnego pomyślałem.

— Zaczęła ci ufać i to ją przeraża. — Wtrąciła, Ellie. — Znamy ją od dawna, a jeszcze nigdy nie ściągnęła przy nas bluzy. Traktuje ją jako swoją ochronę.

— Ale teraz chyba wszystko zniszczyłem — westchnąłem zawiedziony.

Nie pomyślałem i chciałem ją przytulić. To, że ja nie obawiałem się jej, nie oznaczało, że ona nie bała się tego, co może mi zrobić. Jak głupi podszedłem do niej, lecz nie mogłem znieść tego, jak się bała. Chciałem ją pocieszyć. Znaliśmy się krótko, ale ja już wiedziałem, że nie mogłem jej zostawić samej.

— Daj jej trochę czasu. Musi sobie wszystko przemyśleć, inaczej nie będzie brała innej opcji jak ucieczki — polecił mi Mark.

Wampir wszedł do kuchni i załączył czajnik z wodą.

— Zostań jeszcze przez chwilę — poprosił, a ja nie brałem innej możliwości niż zgodę.

*~>•◇•<~*

Miałem nadzieję, że ten dzień zakończy się wielkim postępem Ruth w opanowaniu swojej mocy. Miałem podejrzenia, dlaczego wszystko, czego dotknie zostaje zniszczone lub uszkodzone, ale chciałem jeszcze mieć pewność co do swojej teorii. Wydarzenia z mieszkania Mark'a rzuciły na moje podejrzenia więcej światła i brakowało mi tylko czegoś, co jasno potwierdziłoby moje przypuszczenia.

Wampir, który siedział od dłuższej chwili w ciszy, wzbudził moje zainteresowanie, gdy zauważyłem, że od jakiegoś czasu nawet nie przysłuchuje się słowom swojej żony.

Dopiero kiedy i kobieta zauważyła zmianę w zachowaniu mężczyzny, zamilkła, a w pomieszczeniu zapadła głucha cisza, wampir odważył się odezwać.

— Chciałbym, żebyś ze mną poszedł — zwrócił się do mnie. Zaskoczył mnie odrobinę swoją prośbą, ale zgodziłem się niemalże od razu.

Wstałem z sofy i ruszyłem za nim. Zmarszczyłem brwi, gdy zbliżaliśmy się do pokoju brunetki. Wampir złapał za klamkę i pociągnął ją, nawet nie wahają się przed wejściem do dziewczyny. Zrobił to jednak tak cicho, że sam nawet nie usłyszałem kliknięcia zamka.

Weszliśmy do pokoju Ruth, a ja od razu wyłapałem ją wzrokiem. Spała na łóżku, skulona jak mała dziewczynka. Zerknąłem na wampira niepewnie. Czułem się nieswojo, wchodząc do pokoju, w którymś ktoś spał. Sam nie byłbym zadowolony, gdyby mi się to przytrafiło i uważałem to za nieodpowiednie.

Mark zauważył moje niezadowolenie, ale nie zmusiło go to do wyjścia. Zamiast tego podszedł bliżej do brunetki.

— Wiem, co sobie myślisz, ale to jedyny sposób by jej pomóc — wyszeptał, patrząc z troską na pogrążoną w śnie dziewczynę. — Podejdź. — Zachęcił mnie gestem ręki.

Wykonałem jego polecenie, choć wciąż nie podobało mi się, że byliśmy tu, gdy ona spała. Ale wiadomość, że mogłem jej pomóc była w mojej głowie na tamten moment wystarczającym usprawiedliwieniem.

— Złap ją za rękę — powiedział z zadziwiający spokojem.

Spojrzałem na niego zaskoczony, ale nie sprzeciwiłem się. Mogłem dać się jej poparzyć po raz kolejny, jeśli miałoby to jej pomóc.

Opuściłem wzrok na jej dłoń leżącą na poduszce. Wyciągnąłem rękę, dotykając ostrożnie jej skóry, by jej przypadkiem nie zbudzić.

Byłem przyszykowane na ból, który mogłem znieść, ale nic takiego się nie stało. Odwróciłem wzrok w stronę Mark'a, który uśmiechał się do mnie smutno.

— Ona nie chce sprawiać innym bólu, a strach przed tym powoduje aktywowania się jej zdolności — wytłumaczył wampir, przyglądając się jej dłoni ze zmartwieniem.

— To właśnie chciałem dzisiaj sprawdzić — przyznałem.

Przeniosłem z powrotem spojrzenie na nasze dłonie, gdy brunetka ścisnęła moją rękę nieświadomie. Miała delikatne i ciepłe dłonie. Uśmiechnąłem się z pobłażaniem. A ona ich nienawidziła. Moje były zniszczone i szorstkie.

Wszystkie podejrzenia, które miałem, okazały się prawdziwe. Zacząłem rozmyślań nad tym, co może być powodem mocy dziewczyny, od chwili naszego spotkania na polanie, gdy złapałem ją za rękę przez rękawiczkę. Moja historia z gorącym czajnikiem nie była do końca prawdziwa. To w chwili, gdy ją dotknąłem, zostałem poparzony. Była wtedy wystraszona i nawet rękawiczka nie dały rady mnie ochronić. Tak jak myślałam, materiał nie był dobrym izolatorem. Ale kiedy brunetka uspokoiłam się, bo przecież miałem rękawiczki, jej moc zaczęła słabnąć, aż całkiem zniknęła, a ja mogłem bez bólu trzymać ją za rękę. Dało mi to do myślenia, ale potrzebowałem jeszcze się upewnić.

Lecz skoro znałem działania jej mocy, nadszedł czas, bo i ona to zrozumiała. Ale zwykłe wytłumaczenie jej tego, by nie wystarczyło. Chciałem, by przestał się bać. Wiedza na temat działania swoich zdolności, nie zlikwidowałoby jej strachu. Zamierzałem najpierw udowodnić jej, że wcale nie była przeklęta, a dopiero później pokazać działanie jej mocy.

Wyswobodziłem delikatnie rękę z jej uścisku. Spojrzałem ja jej ślady łez na policzkach i już wiedziałem, że zrobię wszystko by udowodnić jej, że miała ogromny dar, a nie klątwę.

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●

Ten rozdział ma ponad 4k słów 💪
I jest to też rozdział w którym pierwszy raz widzimy perspektywę Johna 😁
Ruth zamknęła się ponownie na wszystkich, ale przecież na Johna już raz to nie podziałało.😏
Tylko jakie teraz podejmie dalsze kroki by brunetka w końcu mu zaufała 🤭

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top