Rozdział 26
Pomimo tego, jak bardzo chciałam, by słowa, które wypowiedziałam chwilę wcześniej, nie zostały usłyszane przez chłopaka, to doskonałe zdawałam sobie sprawę z tego, że było to niemożliwe. On również nie wyglądał, jakby miał zamiar udawać, iż nic się nie stało. Był tak samo niepewny jak ja. Myślałam nawet, czy nie zostawić go samego, byleby nie usłyszeć odpowiedzi. Znając jeden z jego, można tak powiedzieć, sekretów, dowiedziałabym się o nim więcej, niż powinnam. Znałabym już część o nim, a tego właśnie starałam się uniknąć.
Lecz zamiast uciec, wciąż stałam w miejscu, udając, że moje słowa nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Sprawiałam wrażenie, że niezależnie czy udzieli mi odpowiedzi, czy też pozostawi to bez odpowiedzi, moja reakcja będzie tak samo obojętna. Nie chciałam dać po sobie poznać, że w środku trzęsłam się przed tym, że miałby się odezwać.
— Nie ma chyba co robić z tego jakiejś tajemnicy — odezwał się po chwili, a jego wzrok uciekł na jezioro za mnie. On również się denerwował. — Nie mówiłem ci tego od razu, bo trochę się bałem, że wtedy całkiem nie będziesz chciała mnie widywać. — Starał się zaśmiać, ale wyszedł mu jedynie nerwowy rechot.
Zmarszczyłam brwi na wiadomość, że obawiał się mojej reakcji. Już bez wiedzy, jakim stworzeniem był, dawałam mu jasno do zrozumienia, że nie byłam pozytywnie nastawiona do jego towarzystwa. On jednak naprawdę bał się, że mogłabym go odrzucić. To raczej on powinien to zrobić ze mną.
Spojrzałam na niego po raz pierwszy z większym zaciekawieniem niż zazwyczaj. Chyba oboje mieliśmy problem z tym, kim byliśmy. Ja siebie za to nienawidziłam, a raczej tę klątwę. John za to nie miał problemu z samym sobą, lecz z reakcją ludzi. Wszyscy bali się odrzucenia. Jednak nie myślałam, że mógłby przejmować się kimś takim jak ja. Poznaliśmy się przypadkiem i nie za wiele wprowadzałam do jego życia, więc gdybym zniknęła, nie powinien tego odczuć. Nie rozumiałam więc dlaczego się bał. A widocznie to robił, bo nawet nie zwrócił uwagi, że przyglądałam się mu inaczej niż zwykle.
— Jestem Damirem, ale z trochę innym kolorem skrzydeł, ciemniejszy — Uśmiechnął się pod nosem. — Nazwijmy rzeczy po imieniu, jestem upadłym, albo demonem. — Skarcił się za swoje poprzednie stwierdzenie. — Różnie to nazywają.
Zagryzłam policzek i przekrzywiłam mimowolnie głowę, przyglądając się temu, jak próbował zakryć stres uśmiechem.
— Pewnie wyglądam teraz jak idiota — odezwał się, nareszcie na mnie spoglądając, lecz zrobił to z o wiele mniejszą pewnością siebie niż zwykle.
Nie tylko teraz tak wyglądasz — ciągnęło mi się na usta, ale się powstrzymałam.
— Przeważnie lepiej idzie mi ukrywanie stresu. — Przetarł twarz dłonią.
Mogłabym milczeć dalej i patrzeć jak męczy się sam ze sobą, ale ten jeden raz postanowiłam dać mu spokój. Tylko jeden raz.
— Demony przypadkiem nie rzucają się na ludzi, by ich zjeść? — zapytałam poważnie, co musiał i on usłyszeć, bo przez chwilę jego oczy powiększył się, by po sekundzie roześmiać się wraz z ustami.
Pokręcił głową jak to ja miałam w zwyczaju robić. Złodziej. Przynajmniej nie wyglądał już jak zabity pies. Ponownie mogłam zobaczyć w nim radosnego jednorożca.
— Dlatego cię tutaj przyprowadziłem, z dala od ludzi i pomocy. — Choć starał się być poważny, to jego oczy wciąż się śmiały.
Prychnęłam na jego słowa i spojrzałam na jezioro.
— Ciekawe jak zamierzasz tego dokonać, nie dałbyś rady mi nic zrobić — powiedziałam z pobłażaniem.
— Mówiłem, żebyś nie wątpiła w moje zdolności.
— Ja tylko stwierdzam fakty — robiłam piłeczkę, jednak nie uzyskałam już odpowiedzi.
Odwróciłam się do Johna, który stał obok, będąc zainteresowana ciszą. Brunet przyglądał mi się z małym uśmiechem, który różnił się od tych, które mogłam u niego wcześniej zobaczyć. Ten był delikatny i... ciepły? Nic z tego nie rozumiałam, a przynajmniej dopóki nie zorientowałam się, że i na moich ustach widniał niewielki uśmiech. W momencie, w którym zdałam sobie z niego sprawę, ten od razu zgasł, a ja strzeliłam sobie w myślach po twarzy na otrzeźwienie.
Między nami nastała cisza, która dla mnie nie była zbyt przyjemna i pogarszała się z każdą kolejną sekundą. Do tej pory miałam dosyć gadaniny chłopaka, lecz w tej chwili wręcz błagałam w myślach, by się odezwał. Może demony miały zdolność czytania w myślach, bo faktycznie to zrobił.
— Kiedyś to, co kazałem ci sobie wyobrazić, będziesz mogła zobaczyć na żywo — odparł cicho, nagle nie chcąc naruszyć ciszy między nami.
— Jeśli twoje metody pozbywania się mojej klątwy sprawią, że wyrosną mi skrzydła, to zaczynam się zastanawiać, na co się zgodziłam — zaczęłam się niepokoić.
— Czyli już oficjalnie się zgodziłaś? — Złapał mnie za słowa.
Przewróciłam oczami, na co zaśmiał się rozbawiony. Nareszcie. Wrócił jednorożec.
— Dobrze, już dobrze. A o skrzydła nie musisz się martwić. Ty ich nie będziesz mieć, ale ja już tak. — Uśmiechnął się pod nosem, gdy w chwili kiedy to powiedział, na jego plecach pojawiły się ogromne, czarne skrzydła.
Choć nie chciałam, to nie mogłam powstrzymać się, by nie spojrzeć na ich pióra. Świeciły się one w słońcu i mieniły na fioletowo. Były... piękne. Tylko tego jednego dnia widziałam więcej niesamowitych rzeczy niż przez całe swoje życie. Wiedziałam, że było to dla mnie za dużo i tej nocy nie będę umieć zasnąć, ale wcale nie chciałam tego przerwać i zaczęło mnie to przerażać.
— Wolałbym, byś patrzała się na mnie takim wzrokiem nie tylko, kiedy mam na plecach skrzydła. Bez nich jestem równie czarujący. — Uniósł dumnie podbródek do góry.
— Marzenie ściętej głowy — wymruczałam pod nosem powstrzymywać się od uśmiechu.
Nie pomyślałabym, że będą jeszcze chwilę, w których będę chciała się szczerze uśmiechnąć. Wszyscy żyli ze sztucznymi emocjami, a ja nie chciałam bawić się w ich gry. Myślałam, że tak samo będzie z brunetem, a jednak jego sposób bycia, choć początkowo mnie irytował, to spowodował, iż się zaśmiałam. Może to z przyzwyczajenia, w końcu człowiek potrafił się adaptować do niekorzystnego dla niego środowiska, ale szczęście i tęcza wylewająca się od chłopaka przestały mi przeszkadzać aż tak bardzo. Wciąż przeważnie irytowała mnie jego radość niezależnie od sytuacji, ale istniały momenty, że nie widziałam w tym nic złego.
Jednak z moim zmienionym zdaniem, szła również obawa. Miałam swoje postanowienia i z nimi udało mi się przeżyć do tej pory, a odkąd pojawił się John, większość z ustanowionych zasad złamał samym swoim byciem. Nieświadoma tego, że mój mur zaczął się kruszyć, pozwalałam na jego obecność, a to on był młotem, który bił w ten mur.
Wiedziałam, że powinnam urwać z nim kontakt, ale tak jak się tego obawiałam, chyba nie byłam już w stanie sama z niego zrezygnować. Tylko on mógł to zrobić.
Tego dnia wróciłam późnym wieczorem do domu. Nie obyło się oczywiście bez obecności bruneta w drodze powrotnej. Nawet nie starałam się, by było inaczej, wiedziałam, że i tak by wyszło na jego, więc nie traciłam swojej energii na bezskuteczne próby. A on widocznie wyglądał na zadowolonego z podjętej przeze mnie decyzji. Nie wiedziałam, czy było to spowodowane wampirem, który niedawno miał ze mną kontakt w tym lesie, czy jego dziwnym postępowaniem w sprawie zniwelowania mojej klątwy, ale miałam wrażenie, że pilnował mnie na każdym kroku, kiedy przebywaliśmy w lesie.
Brakowało mi tylko, by tamten wampir był szaleńcem, który upatrzył sobie moją krew i by ją zdobyć był zdolny do wszystkiego. Nawet do poświęcenia swojego życia, o czym mu niejednokrotnie wspominałam. Gdy sobie to przypomniałam, to faktycznie wyglądał na takiego co miał nierówno pod sufitem. Liczyłam tylko na to, że nie będę musiała już go widywać.
Gdy stanęłam przed swoimi drzwiami, z niewiadomych dla mnie powodów poczułam skurcz żołądka. Przypomniałam sobie, co wydarzyło się poprzednim razem, gdy brunet postanowił mnie odprowadzić i jakoś nie chciałam, by ponownie doszło do tego incydentu.
Ku mojemu zdziwieniu drzwi wciąż pozostawały otwarte, a w wewnątrzu mieszkania panowała głucha cisza. Matka gdzieś wybyła. Ponownie. Nie żebym narzekała.
Odwróciłam głowę w kierunku Johna, lecz mój wzrok na moment prześlizgnął się na drzwi mieszkania Mark'a.
— Dziękuję za dzisiejsze popołudnie — wyszeptałam w obawie, że wampir mógł mnie usłyszeć i coś sobie ubzdurać.
— Radzę się przyzwyczaić, bo będzie ich więcej. — Zaśmiał się, widząc moją nieprzekonaną minę. — Podpisałaś pakt z diabłem, prawie dosłownie. — Cwany uśmiech wpłynął na jego usta.
— Tylko z jego parobkiem. — Przewróciłam oczami.
— Proszę? — Oburzył się. — Zobaczymy, co jutro powiesz. — Zagroził.
— Yhm — wymruczałam pobłażliwie.
Odwróciłam się i bez zbędnego przedłużania weszłam do mieszkania. Nawiązałam tylko krótki kontakt wzrokowy z chłopakiem, zanim zamknęłam za sobą drzwi. Może było to chamskie, ale powinien do tego przywyknąć.
Weszłam do salonu. Wszędzie panowała cisza. Jak cudownie. Pierwszy raz nie poszłam od razu do swojego pokoju. Choć salon nie kojarzył mi się z czymś przyjemnym, to zatrzymałam się w nim na moment. Pomimo tego, że byłam sama, to nie czułam się źle. Była przynajmniej cisza.
Może nie było matki w domu, ale i tak ostatecznie skończyłam w swoich czterech ścianach. W nich czułam się najlepiej. Usiadłam na parapecie, przyglądając się pojedynczym ludziom wracającym do swoich domów. Nie umknęła mi również sylwetką Johna, który żwawym krokiem szedł chodnikiem. Nie. Nie odwrócił się do mnie, by mi pomachać. Nawet nie wiedział, które to moje okno, więc nie miałam co liczyć na jakikolwiek gest z jego strony.
Spojrzałam na swoje dłonie. Tego dnia widniał na nich moje rękawiczki, ale skoro byłam sama w domu, to mogłam pozwolić sobie na odrobinę więcej swobody. Ściągnęłam je jednym pociągnięciem i rzuciłam na szafkę obok łóżka. Uczucie było podobne do tego po zdjęciu skarpetek. Wolność.
Przy oknie spędziłam kolejne kilkanaście minut. Wiele ludzi przewinęło się w tym czasie przez ulicę. Jedni sami inni w parach. Każdy do kogoś szedł. Wracał do domu, wiedząc, że znajdzie tam osobę, która na nich czeka. Na mnie nikt nie czekał, a jednak zdążyłam już do tego przywyknąć. Tylko dziwnie czułam się z myślą, że następnego dnia to właśnie John będzie czekał na mnie na polanie.
Objęłam kolana ramionami, przypominając sobie widok z jeziora i słowa, które powiedział mi brunet. Mogłam sobie na nowo wyobrazić piękno wody i zieleń lasu. John naprawdę wierzył, że któregoś dnia zabierze mnie na wspólny lot. By to zrobić, musiałabym opanować swoją moc. Nie chciałam podczas lotu go dotknąć i by ten upuścił mnie do wody.
Zeszłam z parapetu, gdy zmęczenie zaczęło mnie nużyc. Udałam się do łazienki, by wykonać wszystkie niezbędne czynności, po czym położyłam się w swoim łóżku.
Zamykając oczy, pierwszy raz od dawna nie czułam smutku, który ściskał mi serce. Zbyt wiele wydarzyło się tego dnia, bym o nim myślała. Nawet gdybym próbowała rozpamiętywać przeszłość, prędko zastępowałyby ją wydarzenia z tego dnia. Ponownie chciałam się uśmiechnąć, przypominając sobie minę Johna, gdy starał się przekazać mi, kim był. Bał się mojej reakcji na to, że jego skrzydła miały czarny kolor. Nazwał siebie demonem, ale czy te nie były złe? W mojej głowie miały całkiem inny obraz niż jednorożec. A przecież tak zaprezentował mi się brunet.
Szczerze powiedziawszy, mógł być kimkolwiek. Wilkołakiem, wampirem, demonem, nawet pieprzoną wróżką. Dla mnie i tak był jednorożcem.
Wtuliłam się w poduszkę, czując, że jestem na granicy snu, w którym po raz kolejny przeżywałam wydarzenia z tego dnia. Może była dla mnie jeszcze nadzieja?
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
No i co. John jest upadłym. Ktoś się spodziewał? 😁
Czy naprawdę może być zły? W końcu Mark zapewnił, iż nie jest on łowcą, ale nie był przyjaźnie do niego nastawiony 🧐
No i czy dla Ruth jest jakaś szansa na opanowanie klątwy? 🤔
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top