Rozdział 22
Jak bardzo musiałam być głupia, by zamiast pognać przed niepokojący chłopakiem do miasta, ja zdecydowałam ukryć się w pobliskim lesie? Mogłam jeszcze wykopać sobie grób, by on nie musiał się tym trudzić. Jednak coś odziedziczyłam po swojej matce i zdecydowanie nie była to inteligencja. Nie miałam jak inaczej wytłumaczyć swojej decyzji.
Kiedy znalazłam się między drzewami, niebo całkowicie przysłoniły ciemne chmury. Nie musiałam się odwracać, by przekonać się, iż chłopak wciąż za mną podążał. Byłam dla niego łatwym celem, wcale mu się nie dziwiłam. Nawet jeśli miał się rozczarować, bo przecież nie był w stanie mi nic zrobić, nie szkodząc również sobie, to i tak nie było mi po drodze, by mieć z nim jakikolwiek kontakt.
Przez chwilę miałam nawet wrażenie, jakby chłopak specjalnie ociągał się z podejściem do mnie bliżej. Przez długi czas utrzymywał ode mnie pewną odległość. Bawił się, podczas gdy ja szukałam wzrokiem kogokolwiek, kto mógłby zniszczyć plany mojego oprawcy. Jednak nie miałam co na to liczyć, sama dobrze wiedziałam, że nie będzie w tym lesie nikogo i od początku właśnie o to mi chodziło, by być sama. No i mi się udało, bo poza sarnami nie było w pobliżu nikogo innego, oczywiście poza zboczeńcem, który mnie śledził.
Nie chciałam oglądać się za siebie, tym bardziej, że zbliżałam się do kolejnego wyjścia z lasu, ale kiedy za sobą nie słyszałam już krok od chłopaka, wolałam się upewnić czy na pewno mi odpuścił. Mógł w końcu zaprzestać pogoni za mną gdy zobaczył, iż zbliżałam się do cywilizacji.
Spodziewałam się ujrzeć za sobą ścieżkę, na końcu której stałby on, ale jedyne co dostrzegłam to pustą drogę. Jeśli nie wszedł w żadne krzaki, to jedynym wyjściem było, że urosły mu skrzydła. Nic by mnie już nie zdziwiło.
No może poza postacią chłopaka, który nagle pojawił się przed moją twarzą gdy zwróciłam się w kierunku wyjścia z lasu. Nie zajęło mi to więcej niż sekundę, by odsunąć się od niego na bezpieczniejszą odległość, niż był do tej pory. O całkowitym swoim komforcie mogłam mówić jedynie jeśli znalazłby się poza moim zasięgiem wzroku.
— Nawet nie wiesz, jak na rękę mi poszłaś, uciekając do tego lasu — odezwał się chłopak, podchodząc powoli w moim kierunku.
Nie chciałam przekonywać się, co oznaczały jego słowa. Nie zamierzałam również stać w miejscu i próbować nawiązać z nim jakąkolwiek dyskusje jak kończyło się to w serialach. Nikt o zdrowym rozsądku tak by nie postąpił. Dlatego ponownie odwróciłam się do niego plecami, tym razem zrywają się do biegu. Moja Kondycja leżała na ziemi jak puste puszki po piwie na podłodze w salonie, ale kawałek mogłam zmusić się do biegu.
No właśnie, mogłabym, gdyby nie chłopak, który ponownie pojawił się przed moją twarzą gdy tylko odwróciłam głowę. Zagryzłam policzek, przypominając sobie, bym nie zaczęła panikować, a tym bardziej by opanować mięśnie twarzy. Pokazanie przed nim strachu było najgorszym, co mogłam zrobić w tamtym momencie.
Tym bardziej jeśli zaczynałam domyślać się, z kim miałam do czynienia. Tylko niewiele osób potrafiło pokonać taką odległość w ułamku sekundy. Choć nie byłam do tego przyzwyczajona, ponieważ Mark nie często korzystał ze swoich mocy, to doskonale wiedziałam, co potrafiły wampiry.
Chłopak uśmiechnął się, ukazując swoje kły, widocznie będąc rozbawiony moją nadzwyczaj spokojną reakcją. Ściągnął swój kaptur obserwując mnie z takim samym zaangażowaniem co ja. Skoro nie potrafiłam uciec, to przynajmniej mogłam próbować innych sposobów.
— Nie myślałem, że tak szybko nadaży się okazja do spróbowania twojej krwi, chociaż planowałem to, odkąd pierwszy raz cię zobaczyłem. — Spojrzał w moje oczy, a ja starałam się utrzymać swój wzrok i nie opuścić go jako pierwsza.
Pomimo słabego światła, zdołałam zobaczyć jego wygląd twarzy. Najwidoczniej nie przejmował się anonimowością. Trupy przecież się nie wygadają. Taką musiał kierować się zasadą.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że skądś kojarzyłam jego spojrzenie. Spotkaliśmy się gdzieś? Bardzo możliwe, jednak inni obchodzili mnie tyle, co grzyby rosnące w lesie. Dlatego nie potrafiłam skojarzyć, gdzie go spotkałam. Zielony kolor oczu miała spora część populacji, więc nic mi one nie mówiły. Tak samo jak ciemny kolor włosów.
— Ale jestem zaskoczony. — Zatrzymał się ode mnie zaledwie kilka kroków. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, co miał na myśli. Musiał to zauważyć, bo zdecydował się łaskawie mi odpowiedzieć. — Myślałem, że będziesz więcej uciekać.
Gdybym miała szansę, to nadal bym to robiła. Jednak nie miałam co mierzyć się z wampirem.
— I tak nie dam rady ci uciec — wytłumaczyłam swoje zachowanie, co spotkało się z jego nieukrywaną aprobatą.
Jeszcze przed chwilą narzekałam, jak to w serialach bohaterka rozmawiała ze swoim oprawca, a teraz sama to robiłam. Tylko że ja na ucieczkę raczej nie miałam szans. Zostało mi tylko przekonanie go, jak zabójczy mógł się okazać jego posiłek. Ja.
— Przynajmniej wiesz, na czym stoisz. — Zaśmiał się wampir, ale nie był to czysto rozbawiony śmiech. Wręcz rażąco było w nim słyszeć wyższość nade mną, o której zdawał sobie sprawę.
— Za to ty nie jesteś tego świadom — oznajmiłam, zdzierając jego uśmiech, lecz tylko na moment, po którym ponownie zaczął się śmiać. — Moją krew jest trującą — sprostowałam, ale nawet to nie przekonało go, by mi odpuścił.
— Żyje na tym świecie już kawał czasu, zaczęło mi się już tu nudzić, więc jeśli mówisz prawdę, a twoja krew pachnie niezwykle kusząco, to mogłaby być moim ostatnim posiłkiem. — Zniknął mi z pola widzenia, by po chwili pojawić się za moimi plecami. Wiedziałam o tym tylko przez jego oddech, który czułam na swoim karku, lecz jeszcze mnie nie dotknął.
Nie wyglądało na to, by mi nie wierzył. Mało tego, ja również wierzyłam jego słowom. Nigdy nie myślałam w ten sposób o długowieczności wampirów. Sama nie widziałam siebie za dziesięć lat na tym świecie, nie mówiąc już o setkach lat. Była to dla mnie całkowita abstrakcja.
— Ale jeśli tak bardzo chcesz zachować to co twoje i uratować moje życie, to proszę — nachylił się nad moim uchem, na co spięłam się przez jego bliskość — uciekaj, może dasz radę — wyszeptał.
Odwróciłam głowę, nie wytrzymując jego obecności po usłyszeniu słów wampira. Tak jak się spodziewałam, nie było go w pobliżu, lecz nie znaczyło to, że mi odpuścił. Wiedziałam doskonale, że czaił się gdzieś między drzewami i chciał mieć zabawę z polowania na mnie. Czy chciałam mu dać tę satysfakcję? Szczerze? Miałam to w dupie, skoro miałam szansę na ucieczkę to dlaczego miałabym nie spróbować? Jak głupie by to nie było, to ja również miałam coś, dzięki czemu potrafiłam się bronić przed takimi jak on. Tylko do jednego się nadawałam, do ramienia innych istot. Więc ta sytuacja była czymś dla mnie stworzonym. Może dlatego biegnąc w stronę wyjścia, nie czułam takiego strachu, że mógłby nagle zeskoczyć na mnie i zaatakować.
Ściągnęłam swoje rękawiczki w biegu. Wrzuciłam je do kieszeni bluzy, mając nadzieję, że nie wypadną mi po drodze.
Pozostając wciąż czujna, zbliżałam się do wyjścia z lasu. Wiedziałam, że nie mogło to pójść tak łatwo, dlatego nawet nie przestraszyła mnie postać chłopaka, który nagle zjawił się przed moją twarzą. Uśmiech na jego twarzy jasno dawał mi znać, jak świetnie się bawił. Nie czekając zbyt wiele, zmieniłam swój kierunek biegu.
Doskonale zdawałam sobie sprawę, że zmierzałam w kierunku, w którym zaganiał mnie wampir. Zagłębiałam się coraz to dalej w las, zamiast z niego wyjść. Nie zamierzałam jednak nad tym rozpaczać. Istniały tylko dwa sposoby, bym mogła wyjść z tej sytuacji cała. Ucieczka do znienawidzonego centrum miasta, albo ta bardziej absurdalna i samobójcza, przekonać go, że naprawdę nie byłam warta jego trudu. A przy tym nie na rękę były mi spojrzenia ludzi.
Nie oglądałam się za siebie, bo wiedziałam, że go tam nie zobaczę. Poruszał się sprawnie w ciemnościach, doskonale wiedząc, jak zmylić swoją ofiarę. Zdecydowanie nie było to jego pierwsze polowanie.
Zwolniłam swój bieg mimowolnie. Mój oddech był szybki i nierównomierny. Nawet adrenalina krążąca w moich żyłach nie dawała mi możliwości ucieczki w nieskończoność. Zatrzymałam się pośrodku drzew, opierając się plecami o jedno z nich, by nie zaszedł mnie od pleców. Chyba nawet nie miał takiego zamiaru, bo chwilę później zjawił się przede mną. Nie wyglądał na ani trochę zmęczonego, w odróżnieniu do mnie kiedy ledwie łapałam oddech.
— To koniec? — zapytał prześmiewczo. — Myślałem, że bardziej uparcie będziesz chciała dostać się do miasta.
— Nie przepadam za ludźmi — odparłam, próbując uspokoić oddech.
— Jedzenie to jedzenie. — Wzruszył ramionami. Spojrzałam na niego, zastanawiając się, co dokładnie chciał osiągnąć całą tą szopką. Mógł od razu mnie zaatakować, a bawił się ze mną w kotka i myszkę.
— Czyli to by było na tyle z twojego ratowania mi życia? — zapytał retorycznie, doskonale zdając sobie sprawę, że długo nie byłabym w stanie już uciekać.
— Tego nie powiedziałam — mruknęłam pod nosem, obserwując jego ruchy, by być gotowa na obronę.
— Jesteśmy w środku lasu — przypomniał mi jakbym zapomniała. — Nikt cię tu nie usłyszy — wyjaśnił gdybym nie zrozumiała.
— Może właśnie o to mi chodziło? — Odważyłam się na pewniejszy ton głosu.
Wampir uniósł brwi, widocznie nie spodziewając się usłyszeć ode mnie takich słów. Jednak jego zaskoczenie nie trwało zbyt długo. Musiało znudzić go już dalsze czekanie, bo ponownie ruszył w moim kierunku. Zagryzłam policzek, zaczynając stresować się, bo przecież nie mogłam oszukać samą siebie, że byłam od niego silniejsza.
Wyciągnęłam rękę w jego kierunku, lecz ten złapał za nią bez problemu. Zacisnął na niej swoją dłoń i pewnie nawet nie był świadomy, jak mocno to zrobił. Skrzywiłam się z bólu i trochę odruchowo, trochę przemyślanie złapałam za jego dłoń, ściskając ją z całej siły. Wampir w sekundzie wyrwał ją z mojego uścisku, obserwując powstałą ranę w miejscu zetknięcia się naszych skór.
Myślałam, że będzie zły, oszołomiony, ala nie spodziewałam się, że uśmiechnie się zadowolony i z aprobatą spojrzy w moje oczy.
Nawet jeśli mój oddech zaczął uspokajać się po biegu, to w tamtym momencie przyspieszył po raz kolejny. Tym bardziej kiedy chłopak ponownie zniknął mi sprzed oczu, a ja pomimo swoich starań nie potrafiłam go odnaleźć.
— Może będzie ciekawiej niż myślałem.
Usłyszałam cichy szept przy swoim uchu.
Odwróciłam się zaalarmowana, przez przypadek dotykając jego twarzy swoim policzkiem. Tak jak się spodziewałam, na jego skórze również pojawiło się oparzenia. Tak jak poprzednim razem był z jakiegoś powodu zadowolony, to teraz naprawdę nie spodziewał się, że nie tylko moje dłonie potrafiły ranić. Grymas na jego twarzy mówił sam za siebie, że tym razem nie było mu już tak wesoło.
Miałam nadzieję, że w końcu zrozumie, że powinien sobie odpuścić, dlatego ponownie zdecydowałam się uciec. Jeśli miał choć trochę więcej rozumu niż pospolita wiewiórka, powinien darować sobie kolację, jaką byłam ja. Widocznie tak było, bo gdy po chwili obejrzałam się wokół, nie zdołałam, go nigdzie wypatrzeć, a i uczucia bycia obserwowany zniknęło. Jedynie moje przeczucie nie minęło. Ale zarzuciłam to na miejsce, w którym się znajdowałam.
Nie przejmowałam się tym zbyt długo, tym bardziej zauważyłam światło w środku lasu, które na pewno nie wydobywało się z latarek. Wyglądało bardziej jakby ktoś rozwalił ognisko w lesie, lecz te gasło i zapalało się naprzemiennie.
Normalnie trzymałabym się od tego z daleka. Nie była to moja sprawa, a ja miałam dosyć kłopotów na ten wieczór. Tylko że to dziwne zjawisko znajdowało się dokładnie na linii prowadzącej do miasta. Omijanie tego dodałoby mi dodatkowych minut, w których wampir mógł zmienić co do mnie zdanie.
Zagryzłam policzek, ostatecznie decydując się podejść bliżej ognia.
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
Coś uparty ten wampir 😅
Czy odpuścił już naszej Ruth? 😉
Skąd w środku lasu wziął się ogień? 🤔
I kto go rozpalił? 🤭
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top