Rozdział 17
Od wielu lat byłam przyzwyczajona do ciszy. W końcu spędzając tyle czasu sama, zamknięta w czterech ścianach, musiałam się do tego przyzwyczaić. Do tego każdy mój głośniejszy dźwięk mógł rozzłościć matkę, a kiedyś było to dla mnie okropną wizją przyszłości. Myślę, że gdybym miała to zrobić ponownie w tym momencie, sprawiłoby mi to ogromną radość. Jej twarzy wykrzywiona w furii, gdy nie mogła nawet podnieść na mnie ręki, tak by samej się nie zranić, była dla mnie piękniejsza od samego raju.
Tak było w przypadku mojej matki, ale nie mogłam powiedzieć, że to, co panowało między zebranymi osobami w salonie wampira, było komfortowym przeżyciem. Mogłoby się wydawać, że widziało się małe iskierki przeskakujące między dwoma mężczyznami. Wzrok jednego był ostry jak nóż kuchenny samego Gordona Ramzesa, za to drugi ewidentnie wiedział o swoim niechcianym towarzystwie, tylko że albo tak dobrze grał, albo naprawdę nie obawiał się, co Mark mógłby z nim zrobić.
Jedyną osobą, która świetnie się bawiła, była blondynka. Jak zwykle zajadała się pierniczkami, pijąc jeszcze ciepłą kawę, podczas gdy John nie tknął swojej. Myślę, że czując na sobie takie spojrzenie, jakim obdarzył go wampir, również bym tego nie zrobiła. W końcu on sam zaparzał mu boski napój, mógł dodać, jakiegoś środka przeczyszczającego czy innych leków. O morderstwo go nie podejrzewałam. Doskonale wiedziałam, że nie kłopotałby się później z wynoszeniem ciała. Zbyt dużo było z tym roboty. Jak to powiedział, wolał jeść na mieście. Z tych powodów ja również czułam się bezpieczna w jego mieszkaniu. Nawet jeśliby mnie ugryzł to nadal bym żyła. Tak myślę. Choć tego samego nie mogłam powiedzieć o nim.
Od ciągłego milczenia zadrapło mnie w gardle, ale nie ośmieliłam się odchrząknąć. Zwróciłabym tym tylko na siebie niepotrzebnie uwagę.
Rose najwidoczniej nie miała z tym problemu, sięgając po kolejnego piernika. Na jej nieszczęście, a nasze zbawienie potraciła kubek z kawą, który stał przy brzegu. Naczynie przechyliło się niebezpiecznie na róg stołu, po czym jak w zwolnionym tempie przechyliło się ku podłodze. Wyciągnęłam rękę, łapiąc porcelane, nim roztrzaskała się o ziemię.
Skrzywiłam się, czując pieczenie dłoni. Najwidoczniej kawa była gorętsza, niż myślałam. Czułam, jak rękawiczka przywiera do mojej skóry, utrzymując ciepło blisko niej, ale nie wypuściłam kubka z uścisku. Odstawiłam go na stół jak gdyby ciecz w nim była pokojowej temperatury.
— O matko, przepraszam — odezwała się energicznie Rose, przerywając trwającą ciszę.
Zacisnęłam zęby, gdy to, co starałam się uniknąć, właśnie się wydarzyło. Cała uwaga wszystkich obecnych w pomieszczeniu skupiła się właśnie na mnie.
Udając, że niczego nie widzę, zignorowałam natarczywy spojrzenia całej trójki, zamiast tego chciałam udać się do łazienki, by umyć ręce i ściągnąć przemoczoną rękawiczkę. No właśnie chciałam. Powstrzymał mnie głos, którego jako ostatniego spodziewałam się usłyszeć, zważając na sytuację, w jakiej się znaleźliśmy.
— Wszystko w porządku? — zapytał nadzwyczaj zaniepokojony ognistowłosy. Było to dziwne. — Kawa była jeszcze gorąca — wytłumaczył, zapewne zauważając pytający wzrok Mark'a na sobie. Choć byłam pewna, że wampirowi nie chodziło o pytanie bruneta, a same intencje jego zadania. — Powinnaś przemyć ją zimną wodą. — Podniósł się z krzesła, tym samym oferując swoją pomoc.
— Poradzę sobie — odpowiedziałam od razu, chcąc jak najszybciej powstrzymać go, zanim cokolwiek wykiełkowałoby mu w jego głowie i wpadłby na jeszcze gorszy pomysł.
— Mokra rękawiczka mogła przykleić się do twojej skóry. — Wciąż nie ustępował. Chciał upewnić się, że wiedziałam o tym wszystkim i naprawdę twierdził, że sobie nie poradzę.
— To nie było aż takie gorące. — Uniosłam rękę, jakby po samym jej wyglądzie mógł to stwierdzić. — A rękawiczka się rozciąga — wytłumaczyłam, mając ochotę przewrócić oczami na jego upór. Powstrzymał mnie przed tym wzrok Mark'a, który patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zagryzłam policzek, opuszczając jednocześnie spojrzenie na kilka kropel kawy, które spadły na podłogę. — Trzeba to wytrzeć — mruknęłam, widząc, że wampir nie odwraca ode mnie spojrzenia.
Nie zastanawiając się już nad niczym, oddaliłam się od nich. Przebywając tam dłużej, czułam się o wiele bardziej dziwnie, niż gdy po raz pierwszy spotkałam Rose. Byłam wtedy niesamowicie przytłoczona jej entuzjazmem, jednocześnie sama chcąc być taka sama. Teraz również czułam ciężar tym jak wiele osób, którzy mnie znali przebywało w jednym pomieszczeniu, ale jednocześnie przestałam widzieć w tym coś złego. Było to dziwne i przerażające.
Do obecności wampir już przywykłam i lubiłam przebywać w tym mieszkaniu. Nawet pobyt blondynki stał się dla mnie jak odwiedziny natrętnej ciotki, które przychodziła raz na jakiś czas i musiało się spędzić z nią kilka godzin. Najdziwniejsze było to, że nawet obecność Johna wydała mi się czymś normalnym. Choć był w tym miejscu pierwszy raz. Pewnie to dlatego, że byłam zmuszona znosić jego obecność podczas moich wycieczek na polanę. Musiałam się już po prostu przyzwyczaić.
Odkręciłam zimną wodę i gdy tylko zanurzyłam w niej dłonie, od razu poczułam ulgę. To tak, jak w gorące lato, kiedy po długiej podróży w słońcu, mogło się wejść pod chłodny prysznic. Nawet ściąganie rękawiczek, z którymi jednak męczyłam się dłużej, niż myślałam, nie zepsuło mi uczucie ulgi. Było po prostu idealnie.
Opuściłam wzrok na swoje dłonie, po których spływała lodowata woda, tworząc na ich skórze małe fale. Co było z nimi nie tak? Wyglądały jak każde inne, niepozornie. Nie różniły się niczym, a jednak potrafiły zadawać ból. Pod żadnym kątem nie były nadzwyczajne z samego wyglądu, a jednak uważałam je za obrzydliwe. Samo patrzenie na nie sprawiało, że czułam się z nimi źle, bo wiedziałam, co potrafiły robić. Myślę, że nawet mordercy nie zastanawiali się, jak ich na pozór zwyczajne dłonie mogły wyrządzić tyle złego co ja.
Zakręciłam kurek i uniosłam wzrok, spoglądając na swoje odbicie.
Potrafiłam długo ukrywać przed innymi swoje emocje. Nawet przed samą sobą, a jednak wciąż zdarzały się momenty, że gdy patrzałam w lustro, miałam ochotę je rozbić z bezsilności.
— Na pewno wszystko w porządku?
Drgnęłam na usłyszane pytanie, którego właściciel okazał się stać w progu drzwi.
Przeniosłam wzrok na Johna. Nie spodziewałam się, że tu przyjdzie. Myślałam, że dałam mu dosyć jasno dać do zrozumienia, że nie potrzebowałam pomocy. Chyba trochę przeliczyłam się, myśląc, że odpuści.
— Mark dał mi te rękawiczki, bym tobie przyniósł. — Wystawił rękę w moim kierunku, na której spoczywała para ciemnych, czarnych rękawiczek.
Spojrzałam na nie niepewnie. Sięgając po nie, było duże prawdopodobieństwo, że moja skóra zetknęłaby się z dłonią bruneta.
Zagryzłam policzek, zwlekając z odebraniem ich.
Staliśmy chwilę w ciszy, a gdy ognistowłosy zauważył, że nie zamierzałam przyjąć tego, co mi przyniósł, momentalnie się zmieszał.
— Przepraszam. — Zakłopotany odłożył materiał na stojącą obok pralkę.
Dopiero gdy znalazły się poza zasięgiem jego ręki, zdecydowałam się po nie sięgnąć. Podczas gdy ja zakładałam rękawiczki, chłopak obserwował moje ruchy. Nie wiedziałam, dlaczego to robił, ale jak już wspominałam, nie lubiłam być w centrum uwagi. Chyba tylko dlatego odezwałam się po raz pierwszy, by zadać mu pytanie, które nie miało na celu odtrącenie go, a nawiązanie jakiejkolwiek rozmowy. Uznałam, że w ten sposób przejdziemy na inny temat i to on będzie w centrum naszej uwagi.
— Dlaczego przyszedłeś tutaj z Rose? — Czułam, jak uniósł swoje spojrzenie, nawet pomimo tego, że ja swoje wciąż utkwione miałam na czarnym materiale. — Wiedziałeś, że Mark nie będzie zadowolony z twojej wizyty — kontynuowałam, chcąc zaprowadzić go na tor rozmowy, który mi odpowiadał.
— A ty? Mam nadzieję, że nie wyrzucisz mnie zaraz za drzwi. — Zaśmiał się, ale w jego głosie słychać było, że na pewno wziął coś takiego pod uwagę. — Jestem pewien, że wampir jeszcze tego nie zrobił ze względu na Rose, ale gdybyś tylko coś powiedział, to pewnie by mnie już tu nie było — przyznał otwarcie.
Zastanowiłam się przez chwilę nad jego słowami. Nie było to moje mieszkanie, więc mogłam sobie w nim mówić co chciałam, ale nie do mnie należała decyzja, kto mógł w nim przebywać a kto nie. Rose była rodziną Mark'a, nigdy nie postawiłby mnie nad nią. Więc nie mogłam zgodzić się z brunetem. Dodatkowo nie podobał mi się fakt, że moje próby poszły na marne i temat trzymał się mnie jak rzep psiego ogona.
— Z początku nie wiedziałem, że wampir jest wujkiem Rose — odezwał się ponownie chłopak. Chyba naprawdę przywykł do tego, że niewiele mówiłam i sam to nadrabiał. — Zorientowałem się, dopiero kiedy zaczęliśmy wchodzić do kamienicy. — Uśmiechnął się zakłopotany. — Wtedy już nie mogłem się wycofać. Ale dobrze, że tego nie zrobiłem. Chociaż myślałem, że Mark spełni swoje groźby, gdy tylko mnie zobaczy.
— Nie boisz się, że może to jeszcze zrobić? — zadałam mu kolejne pytanie.
— Mam szczerą nadzieję, że jednak się powstrzyma. Może nie obawiam się wampirów, ale jak wspominałem niezbyt mam z nimi dobre wspomnienia — skrzywił się nieznacznie, czego chyba sam nie był świadom.
Przyłapałam się na tym, iż chciałam zadać mu kolejne pytanie, które miało na celu skłonić go do wyjaśnień, co takiego przytrafiło mu się w przeszłości, że był do nich uprzedzony, jednak prędko wyrzuciłam ten pomysł z głowy. Ta wiedza nie była mi do niczego potrzebna.
Zagryzłam policzek, czując, jak moje ciało spina się odrobinę, widząc, co nieświadomie robiłam. Traciłam czujność. Nie powinnam dociekać i wypytywać go o jego życie, jeśli sama nie chciałam nic mówić. Dałabym mu zielone światło do zbliżenia się, a nie o to mi chodziło. Jedyna osoba, która wiedziała o mnie więcej niż moja matka to Mark i tak miało pozostać. Choć gdybym teraz miała o tym decydować to i on o niczym by nie wiedział. Zbyt łatwo potrafił mną manipulować.
— Chyba powinniśmy już wrócić. — Obejrzał się za siebie. — Miałem ci tylko zanieść rękawiczki, a jestem już tutaj o wiele dłużej, niż chciałby tego wampir. Ewidentnie mnie od początku nie lubi, choć nic złego nie zrobiłem. — Nie wiedziałam, czy to tylko przeczucie, ale miałam wrażenie, jakby zawarł w tym zdaniu odrobinę żartu. Mogło się to zgadzać. Mark nie byłby do niego uprzedzony z byle powodu. — Nawet teraz jestem pewien, że nas podsłuchuje, bo jeszcze nie odezwał się ani razu pomimo gadaniny Rose — rzucił ze śmiechem.
Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tak było. Ze swoim słuchem Mark nie miałby najmniejszego problemu, by tego dokonać. Ale po co miałby to robić? Często to robił? Fakt, że mógłby mnie podsłuchiwać nie był dla mnie komfortowy, nawet jeśli nie gadałam do siebie i w ogóle mało się odzywałam, to w pewien sposób naruszał moją prywatność i przestrzeń osobistą, którą ceniłam ponad wszystko.
Przytaknęłam głową, nie wypowiadając nawet zgody na głos. Dla mnie normalność.
Kiedy tylko pojawiliśmy się w salonie, wzrok wampira skierowany był prosto na bruneta. Naprawdę wyglądał, jakby przez ten cały czas nas podsłuchiwał i słyszał wszystko, co brunet mówił. To jak się go nie boi i jak nie przepada za wampirami.
— Rose — zawołał ognistowłosy. — Wiem, że ciężko oderwać cię od słodyczy, ale za chwilę zamykają sklepy — zwrócił jej uwagę, na co blondynka w momencie zwróciła głowę w kierunku zegara. Na jej twarz wpłynął niezadowolony grymas i z tęsknotą spojrzała na opakowanie pierniczków, w którym znajdowały się ostatnie sztuki.
— Nie zdążyłam nawet z tobą pogadać — zwróciła się do mnie ze smutkiem.
Oj jak mi przykro...
A tak poważnie to odetchnęłam z ulgą na myśl, że nie dopadnie mnie lawina słodkości blondynki.
Ognistowłosy spojrzał na mnie, a moja mina musiała mu doskonale zdradzać to, o czym pomyślałam, bo uśmiechnął się pod nosem.
— Mam nadzieję, że zobaczymy się jutro w naszym miejscu — powiedział zaraz przed opuszczeniem mieszkania wampira.
Jak zwykle trochę trwało, zanim zastanowiłam się nad odpowiedzią, a gdy stwierdziłam, że nie było potrzeby, by ją usłyszał, Mark właśnie przekręcał zamek w drzwiach.
Zdążyłam tylko usłyszeć zaskoczony głos blondynki pytający ognistowłosego, czy się znaliśmy.
Uświadamiając sobie, że między nimi musiał rozpocząć się temat, który niezaprzeczalnie dotyczył właśnie mnie, czułam, jak moje ciało spina się nieprzyjemnie. Blondynka, choć nie byłam chętna do rozmowy z nią, dużo wiedziała na mój temat. W końcu kilka lat starała się ze mną zaprzyjaźnić. Jak widać, nadal się nie poddała. Wiedziała o mnie rzeczy, które wolałam zachować w tajemnicy przed Johnem, a to, że rozmawiali o mnie, wcale nie wskazywało, że tak miało się stać.
Rozdrażniona gadulstwem Rose, która już zapewne wygadała polowe rzeczy ze mną związanych, ruszyłam w kierunku swojego tymczasowego pokoju, ignorując jednocześnie nadzwyczaj natarczywy spojrzenie wampira.
Dopiero kiedy znalazłam się w czterech ścianach swojego azylu, dotarły do mnie ostatnie słowa niebieskookiego.
Jak to NASZEGO miejsca?
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
Jakieś podejrzenia kim może być John? 🤭
Jak tak popatrzałam na rozdziały to jeszcze kilka ich będzie zanim poznacie prawdę o nim, ale może w tym czasie dacie radę połączyć fakty, trochę pogłówkować i odgadnąć kim jest 😁
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top