~8~
Poranny chłód uciążliwie wgryzał się w skórę Edlin. Co chwila po jej plecach przebiegał dreszcz. Pocierała ramiona dłońmi, starając się trochę ogrzać, jednak nic to nie dawało i w końcu zrezygnowała z tej czynności. Spojrzała na Doriana. Jedynym znakiem świadczącym o tym, że w ogóle odczuwa zimno, była gęsia skórka pokrywająca jego ręce.
- Dlaczego jest tak...
- Zimno? - dokończył za nią. - Zbliżamy się do równin. Niedługo zaczną się Deszcze, ale poprzedzają je kilkutygodniowe mrozy.
- To może być jeszcze zimniej!? - jęknęła zrozpaczona.
- Dużo, dużo zimniej. - powiedział, a Edlin wzdrygnęła się mimowolnie na te słowa.
- Ale dlaczego tak jest?
- Ciekawska jesteś. - mruknął, po czym uśmiechnął się, a następnie wzruszył ramionami. - Od czasu Wielkiej Powodzi wiele się zmieniło. Między innymi to, że nad równinami występują Deszcze.
- Tyle, że to nie wyjaśnia, dlaczego tak jest.
- Dużo byś chciała wiedzieć.
- A ty dużo wiesz. - odparła niecierpliwie. - Więc mów.
Westchnął, a następnie przeczesał włosy dłonią. Zamyślił się na chwilę, próbując sobie wszystko przypomnieć.
- Kiedyś nie było równin, a roślinność była niezwykle rzadko spotykana. Tutaj - postukał butem o ziemię - kiedyś był piasek. Nic, tylko pustynia, ale mimo upałów za dnia, w nocy ziemia zamarzała. Po nadejściu Powodzi wyrosły tu rośliny i wiele się zmieniło, ale niektóre elementy dawnego klimatu pozostały...
- Czyli przymrozki przed Deszczami. - przerwała mu, a Dorian uśmiechnął się, dumny z siebie, że Edlin zrozumiała.
- Co się tak cieszysz? Nie ma w tym większej filozofii, więc nie masz powodu do dumy.
- Ja? Dumny? Z czego? - spytał, niby zaskoczony.
- Przecież to widać, Dorian. - uniosła brew, a on uśmiechnął się niewinnie.
Szli dalej w ciszy. Chłopak dał Edlin czas na przemyślenie wszystkiego, co jej powiedział. Greè goniła nieopodal jakiegoś robaka, który był tak mały, że prawie niewidoczny. Przez to przyczajona Puma wyglądała jeszcze zabawniej. Nagle wyskoczyła w górę, lecz owad jej umknął, a Greè wylądowała z cichym mruknięciem niezadowolenia.
- Musimy porozmawiać. - powiedziała poważnie Edlin, odrywając Doriana od obserwowania zabawy. Przyjrzał się jej brudnej twarzy, a następnie spojrzał w jej fioletowe oczy.
- O czym? - spytał niepewnie.
- O twojej dalszej podróży.
Początkowo nie zrozumiał, lecz szybko złączył wątki i otworzył szerzej oczy.
- Dlaczego?! - oburzył się.
- Powiedz mi, gdzie jest najbliższa Osada. - zażądała, ignorując jego pytanie.
- Jakiś miesiąc drogi stąd.
- No, to za miesiąc się rozstajemy.
Edlin dostrzegła na jego twarzy szok, a następnie smutek. Musiał myśleć, że po tym wszystkim będą iść razem do Doliny Starożytnych. Mylił się. Po chwili ciszy spojrzał na Edlin buntowniczo.
- Nie. - powiedział stanowczo. - Idę z tobą do Doliny.
- Wybacz, ale zostajesz w Osadzie.
- Dlaczego?
- Bo taka była umowa! - warknęła, coraz bardziej zirytowana, a Dorian zmarszczył brwi i zatrzymał się, przez co Edlin również stanęła i odwróciła się w jego stronę, zaciekawiona zachowaniem chłopaka.
- Idziemy razem, bo sama nie przeżyjesz. - wyjaśnił, ignorując jej wściekłe spojrzenie. - Potrzebujesz mnie. Znam się na wielu rzeczach, żyję na powierzchni długo dłużej niż ty. Więc jesteś na mnie skazana. Nawet jak utniesz mi nogę, to będę za tobą iść.
- Ciekawa propozycja. - mruknęła. - A tak w ogóle, to dlaczego chcesz ze mną iść? Nie wydaje mi się, żeby była to bezinteresowna prośba.
- To nie prośba! - krzyknął desperacko. - Chcę z tobą iść, bo od kilku lat nie miałem kontaktu z nikim oprócz Greè! Od miesięcy nie rozmawiałem z człowiekiem, rozumiesz?
To drastycznie zmieniło sytuację. Zrobiło jej się żal Doriana, jednak szybko doszła do wniosku, że to może być tylko kłamstwo. Spojrzała w jasne oczy chłopaka i zrozumiała, że mówi prawdę. Westchnęła głośno.
- Przemyślę to.
- Tu nie ma nic do myślenia, Edi. - powiedział. - Postanowione. Idziemy razem.
Gdy wymawiał te słowa, z jego ust leciała para. Zrobiło się jeszcze zimniej, mimo że zbliżało się południe. Stali tak naprzeciwko siebie i z każdym oddechem uwalniali z płuc ciepłe powietrze, które zmieniało się w białe obłoczki. W końcu Dorian podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu.
- Chodźmy już. - powiedział. - W nocy będzie jeszcze zimniej.
Ruszyli, a krew zaczynała szybciej krążyć w ich żyłach. Edlin poczuła, że jest jej minimalnie cieplej, jednak do temperatury, która była kilka dni temu, sporo brakowało. Nagle dookoła rozległy się szepty. Groźne syki i pomruki pojawiły się znikąd, a wysokie trawy szeleściły i falowały.
- Gayah. - wyszeptał Dorian z obrzydzeniem, wciąż rozglądając się po krzakach dookoła.
Edlin poczuła, jak resztki ciepła umykają z jej ciała razem z nikłym poczuciem bezpieczeństwa. Lodowate dreszcze przemykały po skórze dziewczyny. Wzdrygnęła się, lecz próbowała nie poruszać się gwałtownie, żeby przedwcześnie nie wydać na siebie i Doriana wyroku śmierci.
~*~
Szli tak cały dzień. Nic nie jedli, ponieważ nie chcieli prowokować Gayah zapachem mięsa. Greè wróciła do Doriana i szła nieco z przodu. Rozglądała się nerwowo. Jej mięśnie były napięte, a sierść na karku zjeżona. W miarę, jak robiło się ciemniej, Gayah coraz bardziej dawały znać o swojej niechcianej obecności. Nie ukrywały się już tak, jak poprzednio. Co chwila spomiędzy suchych, żółtych traw połyskiwały pomarańczowe oczy głodnych bestii. Stwory zmniejszały krąg dookoła podróżnych, a Greè z każdym ich pomrukiem warczała głośno.
Edlin była wycieńczona stresem i zawsze, gdy dostrzegała ślepia i wychudzone twarze Gayah przez jej ciało przebiegał dreszcz. Szła ostatnia, zaraz za Dorianem, który miał włócznię w pogotowiu i co chwila mierzył ostrzem w innym kierunku.
Znajdowali się na wzniesieniu, z którego rozciągał się piękny widok. Wysokie trawy układały się i falowały pod wpływem zimnego wiatru. Pojedyncze drzewa rosły w nieregularnych odległościach od siebie, ale najwięcej ich było wzdłuż wąskiego pasma niewielkiego i płytkiego strumienia, przecinającego równiny na dwie części. Niskie wzniesienia usiane były ogromnymi, poszarpanymi głazami, których szara powierzchnia odbijała ostatnie promienie zachodzącego słońca. Gdzieniegdzie połyskiwał metalowy pancerz planety, który wytrzymał aż do tego momentu, mimo mrozów i Deszczy.
Edlin nie dostrzegała piękna tego miejsca, pochłonięta psychiczną walką z Gayah. Umysł dziewczyny był wyczerpany. Miała dosyć opierania się pokusie ucieczki i szaleńczego biegu. Nie mogła znieść myśli, że dookoła niej skrada się stado Gayah. Szepty chudych istot wierciły dziurę w jej mózgu. Tak bardzo chciała stąd uciec.
Pokonywali zarośla, które z każdym krokiem odbierały im energię. Walka z wysoką trawą owijającą się wokoło kostek i rąk stawała się coraz bardziej trudna. Greè jako jedyna bez problemu pokonywała źdźbła. Bezszelestnie poruszała się pomiędzy roślinami, a te spływały delikatnie po jej ciele. W końcu doszli do strumienia. Woda cicho szemrała, obijając się o kamienie na brzegu. Metal na dnie rzeczki był zardzewiały i z każdą sekundą odpadała od niego drobinka zniszczonego tworzywa. W ten sposób pogłębiało się koryto, a woda niosła z sobą pomarańczowy, metaliczny piasek.
Greè była już na drugim brzegu. Strzepywała z łap lodowate krople, a Dorian szedł w jej kierunku, krzywiąc się z bólu, najpewniej z powodu zimna, które wgryzało się w jego nogi. Nagle zatrzymał się i gwałtownie odwrócił głowę, w momencie, w którym Edlin z cichym jękiem osunęła się na kolana, rozchlapując przy tym wodę, a długie pazury wysunęły się z jej boku, pozostawiając po sobie cztery obficie krwawiące rany.
Dorian momentalnie rzucił się w jej stronę. Gayah wyskoczyły z traw porastających brzegi rzeczki i ruszyły szybkimi susami w stronę rannej dziewczyny. Dorian dopadł do Edlin i wyciągnął ją z wody, żeby ta nie zamarzła. Greè walczyła z dwoma stworami, a niebieskie pazury błyszczały od wody i krwi. Na twarzy Doriana pojawił się gniewny grymas, gdy bestie zaczęły się podkradać. Zamachnął się włócznią, nadziewając na jej ostrza dwa Gayah naraz. Szybkim ruchem zrzucił ciała i czekał na następnych przeciwników, podczas gdy Puma, która już poradziła sobie z atakującymi ją potworami, dobiła zranione przez niego stwory. Nagle z najbliższych zarośli wyskoczył Gayah. Z dzikim sykiem skoczył chłopakowi na plecy, jednak ten odwrócił się błyskawicznie, a następnie złapał stwora za barki i rzucił nim w trawy. Bestia potrząsnęła głową, zaskoczona reakcją ofiary, po czym ruszyła do ataku. Dorian jednak nie dał jej szans, wbijając włócznię między oczy wychudzonej istoty.
Greè zabiła kilkanaście Gayah, jednak stawała się coraz słabsza. Przez rany odniesione w poprzedniej, jaki i tej walce, uciekało z niej życie. Puma jednak walczyła zawzięcie, wbijając kły i pazury w ciała coraz liczniejszych przeciwników. Rzuciła się na jednego z Gayah, po czym wgryzła się w jego czaszkę. Chrupnęły kości, a granatowa krew trysnęła dookoła. Bestia upadła na ziemię, a z otworu w jej głowie intensywnie sączyła się ciemna maź.
Edlin leżała na ziemi. Jej nogi były wręcz sparaliżowane bólem i zimnem, które wkradło się do jej mięśni przez lodowatą wodę strumienia. Obserwowała walkę, jednak obraz rozmywał się przed jej oczami. Czuła, jak z jej ciała ulatuje cenna krew i ciepło. Rana na brzuchu nie bolała, znieczulona jadem Gayah. Dziewczyna spojrzała na swoją dłoń, którą przyciskała do boku, a następnie szybko odwróciła wzrok i z trudem powstrzymała odruch wymiotny. Brunatna krew spływała po ręce, plamiąc trawę swoim kolorem. Edlin czuła obrzydliwy, metaliczny zapach i znów była bliska zwrócenia zawartości żołądka, mimo tego że był on pusty.
Nagle ujrzała, że jeden z Gayah skrada się w jej stronę, po tym, jak zwinnie i zgrabnie ominął związanego walką Doriana. Bestia była coraz bliżej. Edlin chciała zawołać o pomoc, jednak z jej gardła wydobył się tylko słaby jęk. Stwór dopadł do niej i błyskawicznie zatopił kły w zmasakrowanym boku dziewczyny, zwabiony zapachem jej krwi. Ta wrzasnęła, mimo iż przed chwilą nie potrafiła wydobyć z siebie choćby jednego sensownego dźwięku. Niespodziewanie poczuła, jak Gayah odrywa się od jej ciała, powodując jeszcze większy krwotok. Okazało się, że to Dorian odepchnął go, a bestia odrzucona w tył jeszcze bardziej rozszarpała bok Edlin, nie umiejąc uwolnić swoich zębów z jej mięśni. Ostatkiem sił spojrzała na walczących. Dorian wbił włócznię w łeb potwora, a jego pomarańczowe ślepia zgasły. To była ostatnia rzecz, którą Edlin zobaczyła wyraźnie. Obraz przed jej oczami na powrót zaczął się rozmywać, a żółte i czarne punkciki pląsały coraz intensywniej. Walczyła, by nie stracić przytomności, lecz nie wytrzymała długo i po chwili odpłynęła w ciemność.
Nagle wieczorne powietrze rozdarł niewyobrażalnie głośny skrzek. Czarna postać przemknęła po ciemnym niebie, a następnie zanurkowała i jednym ruchem ogromnych szponów zabiła kilkanaście Gayah. Zawróciła w miejscu i przypuściła kolejny atak, tym razem uderzając silnymi skrzydłami. Kolejne stwory padły na ziemię, wywrócone siłą podmuchu, a Greè zakończyła ich żywot kilkoma sprawnymi ruchami szczęk. Dorian przerażony celował ostrzem włóczni w latające stworzenie. Widział jedynie ciemny zarys na tle wschodzących gwiazd. Nieprzytomna Edlin leżała za nim, a jej krew tworzyła kałużę, która oblepiała plecy dziewczyny. Nagle spostrzegł, że w jego stronę ruszyło stado Gayah składające się z kilkunastu wściekłych stworów. Ich oczy wyrażały przerażenie, jednak napięte mięśnie zdradzały, że są nieustraszone i gotowe do ataku. Dorian już wielokrotnie widział tę postawę i nie dał się nabrać.
Przygotował się do ataku. Stanął na szeroko rozstawionych nogach i wymierzył włócznią w najbliższego Gayah. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma najmniejszych szans z taką hordą w pojedynkę, jednak musiał zrobić co w jego mocy, żeby obronić Edlin. Greè walczyła z niedobitkami po ataku skrzydlatego stwora, więc został całkiem sam. Nagle całe stado Gayah zostało zgniecione przez olbrzymie szpony. Jeden z nich zdołał uniknąć śmierci, jednak olbrzymi kruk dziobnął go i uniósł. Następnie rzucił przeciwnikiem w górę jak małym kamykiem, a ten spadł z wysoka i zderzył się z ziemią z głuchym trzaskiem łamanych kości. Z pleców Gayah ziała wielka dziura, przez którą wypływały wnętrzności i niebieska krew.
Dorian oderwał wzrok od zwłok i spojrzał na kruka. Jego czarne pióra mieszały się ze śnieżnobiałymi. Mleczne oczy wpatrywały się ciekawsko w chłopaka, a z olbrzymiego dzioba powoli kapała granatowa krew.
- Zivon...
Kruk zaskrzeczał głośno i zatrzepotał skrzydłami, słysząc swoje imię. Dorian złożył włócznię i wrzucił ją pospiesznie do plecaka. Nie będzie jej potrzebował, dopóki jest z nimi Zivon. Następnie odwrócił się gwałtownie i podniósł Edlin, nie zważając na jej krew, która zaczęła spływać po jego dłoniach. Przywołał Greè krótkim gwizdem i przerażony spojrzał przelotnie na rany Pumy. Było bardzo źle. Westchnął i spojrzał na kruka.
- Prowadź do Cerdii.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top