~46~
Pierwszą rzeczą, którą poczuła, był niewyobrażalny ból, lecz nie potrafiła zlokalizować jego źródła. Chciała się ruszyć, ale nie umiała. Jęknęła bezsilnie, gdy zrozumiała, że jej prawa ręka została przygnieciona przez sporą bryłę zbitego śniegu. Odwróciła się w miarę możliwości i ostatkiem sił pchnęła ciężar spoczywający na jej przedramieniu. Walczyła o wolność. Po długich zmaganiach w końcu udało jej się zepchnąć bryłę, która odturlała się kilka centymetrów.
Edlin wrzasnęła w momencie, w którym ciężar zniknął, a kolejna fala bólu przelała się wzdłuż jej ręki i ciała. Odwróciła się na plecy i dyszała z wysiłku, nie potrafiąc się poruszyć. Zacisnęła powieki i zmarszczyła brwi, próbując zebrać resztki sił. Wolała nie patrzeć na swoją rękę, która musiała wyglądać okropnie. Edlin miała nadzieję, że będzie mogła nią ruszać, jak już wyzdrowieje. O ile w ogóle coś z niej zostało.
Zerknęła powoli w stronę swojego przedramienia i jęknęła głośno. Widziała krew, mnóstwo krwi. Ze zmiażdżonej dłoni wyglądały kości, a całe ciało aż do łokcia było nieprzyjemnie sine. Edlin ukryła twarz w zdrowej dłoni i zaczęła płakać. Była sama, nikt nie mógł jej pomóc. Umrze tutaj z zimna, a jeśli nie, to pewnie zjawią się jakieś dzikie zwierzęta.
Nie mogła zostać w tym miejscu. Otarła nos i podparła się zdrową ręką, a następnie spróbowała się podnieść. Wrzask wydarł się z jej gardła, gdy ruszyła zmasakrowaną dłonią, lecz walczyła sama ze sobą. Poczuła ból rozlewający się po całym poobijanym ciele, ale nie poddawała się i już po chwili stanęła chwiejnie na ugiętych nogach.
Nagle coś przyciągnęło jej uwagę. Spojrzała w kierunku, jak się okazało, klaczy, która leżała z nienaturalnie ułożonymi nogami. Warstewka świeżego śniegu pokryła jej martwe ciało, a szkliste oczy wpatrywały się w niebo. Edlin poczuła łzy napływające do oczu. Oto jak ulotne jest życie. Nie tak dawno śmiała się i głaskała Greè za uchem, lecz teraz Puma nie żyła, a jej ciało zostało zmiecione przez lawinę. W ciągu kilkudziesięciu minut straciła wszystko. Nie wiedziała, gdzie jest Dorian, ani co się z nim dzieje. Musiał być załamany po śmierci Greè, a teraz pewnie jeszcze martwił się o Edlin.
Spojrzała w górę, lecz dostrzegła jedynie chmury płynące po niebie oraz krawędź, z której spadła. Nie była wysoko, ale nisko też nie. Westchnęła ciężko. Nie mogła tu dłużej zostać. Zrobiła pierwszy niepewny krok w stronę niskiego wzniesienia, które było jedyną drogą ucieczki. Po obu stronach rozciągały się ostre i wysokie skały, więc Edlin nie miała zbyt dużego wyboru.
Nie przeszła nawet dziesięciu metrów, gdy zakręciło jej się w głowie. Zignorowała to i dalej powłóczyła nogami, chcąc zajść jak najdalej się da, lecz nie trwało to długo, ponieważ zawroty głowy były coraz silniejsze. W końcu nie dała rady i osunęła się na kolana. Zaczęło jej się robić ciemno przed oczami, lecz jakaś wewnętrzna siła zmuszała ją do dalszej walki. Wbiła palce zdrowej ręki w śnieg, przyciskając zmiażdżoną dłoń do piersi. Zaczęła powoli przesuwać się do przodu, pomagając sobie nogami. Było coraz gorzej. Ciemność zajęła praktycznie wszystkie jej myśli, a Edlin powoli w nią odpływała.
Zanim zemdlała, wydawało jej się, że dostrzega w oddali jakieś duże zwierzę. Ostatnia ostrzegawcza myśl ukłuła jej nieobecny umysł, po czym Edlin pogrążyła się w mroku.
~*~
Obudziła się, a śnieg oblepiał jej policzek. Nie czuła zimna ani bólu. Podniosła się niepewnie i ujrzała błękitne oczy, wpatrujące się w nią z niecierpliwością.
- Greè! - krzyknęła uradowana, a Puma pisnęła szczęśliwa.
Edlin rzuciła się w jej kierunku i przytuliła zwierzaka. Greè zaczęła mruczeć, ocierając się łbem o szyję dziewczyny. Trwały w tym uścisku kilka minut, aż w końcu Puma odsunęła się, po czym syknęła w swój wyjątkowy sposób. Edlin spojrzała na nią i zrozumiała, że ta chce pokazać jej drogę. Wstała energicznie i ruszyła za Greè, która kluczyła pomiędzy skałami. Śnieg tłumił kroki jej ogromnych łap, kiedy pokonywała wąskie przejścia.
Edlin podążała za nią, nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje. Była taka szczęśliwa. Najchętniej wyściskałaby Pumę z całej siły, lecz ta ewidentnie chciała jej coś pokazać. Zaczął padać śnieg, a delikatne płatki osiadły we włosach Edlin, ale ten fakt nie wywoływał w niej furii. Wręcz przeciwnie. Cieszyła się.
Nagle Greè zatrzymała się gwałtownie, a dziewczyna podniosła wzrok. Przed nimi znajdowało się wąskie wejście do krótkiego tunelu. Edlin powoli weszła do środka, nie czując strachu, ponieważ była z nią Puma. Po chwili znalazły się na niewielkim placu, wyłożonym zniszczonymi, niegdyś zdobionymi płytkami. Ogromne sople zwisały z ruin bramy, która prowadziła do jakiejś ukrytej za lodem przestrzeni.
Edlin podążyła za Greè, która bez wahania przeszła przez szczelinę powstałą między dwoma skrzydłami bramy. I wtedy do niej dotarło. Chwilowo stała bez ruchu, próbując pogodzić się z tym, co się działo.
Otaczały ją złote posągi ptaków, a ona sama znajdowała się w sali ze swoich koszmarów. Tyle, że nie było stropu ani ścian, ponieważ te dawno runęły, a olbrzymie postacie stały przykryte warstewką śniegu. Niewidoczne słońce rzucało zimne promienie na ogromne sople zwisające z ruin, a te odbijały światło, nadając całemu miejscu zimny i brutalny wygląd.
Edlin nie potrafiła oddychać. Nagle coś otarło się o jej łydkę, a dziewczyna spojrzała w dół i wreszcie udało jej się nabrać powietrza do płuc. Greè spoglądała na nią swoimi ogromnymi oczami, trzymając coś w zębach. Szturchnęła dłoń Edlin nosem i mruknęła cicho. Dziewczyna dopiero teraz zauważyła, że jej ręka jest cała i zdrowa. Starając się nie okazywać smutku, sięgnęła po to, co trzymała Puma. Okazało się, że to pióro, szare, z błękitnymi plamkami. Pióro za Greè.
- Przyszłaś się pożegnać, prawda? - spytała łamiącym się głosem, a Greè skinęła głową.
Edlin wybuchła głośnym płaczem i upadła na kolana. Puma podeszła do niej i oparła swoje czoło o czoło dziewczyny, chcąc dodać jej otuchy. Edlin zamknęła oczy, jakby to miało powstrzymać kaskady łez. Dopiero teraz dotarło do niej, że Greè odeszła na zawsze. Chciała przytulić się do Pumy ostatni raz, nawet jeśli miałaby zrobić to we śnie. Ostatni raz poczuć ciepło jej ciała.
Jej dłonie napotkały pustkę. Edlin rozchyliła powieki i zdała sobie sprawę, że jest sama. Greè zniknęła, pozostawiając ją z rozpaczą i piórem, które było słabym pocieszeniem. Trwała w ciszy, gdy nagle wszystko przerwał niewyobrażalny ból. Edlin spojrzała na swoją dłoń i ujrzała otwierającą się ranę. Kości zaczęły przebijać jej skórę, a krew spływać po siniejącym przedramieniu. Sen się skończył, ustępując koszmarowi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top