~42~

Było tak, jak to przewidziała. Nie zmrużyła oka przez całą noc, dopiero nad ranem udało jej się zapaść w lekki i czujny sen. Wierciła się niespokojnie, mając najgorsze przeczucia. Cały czas odnosiła wrażenie, że coś ją obserwuje. Nawet bliskość Doriana nie dodawała jej otuchy.

Odwróciła się na drugi bok z cichym pomrukiem, a wschodzące słońce zaświeciło jej w oczy przez wąską szczelinę, tworzącą wejście do jaskini, więc Edlin zmarszczyła brwi, próbując jakoś temu zapobiec. Już miała odwrócić się plecami do wyjścia, gdy nagle coś przesłoniło światło. Otworzyła oczy, wstrzymując oddech. Jakiś olbrzymi kształt pojawił się obok jaskini, a gdy Edlin wsłuchała się w odgłosy z zewnątrz, usłyszała ciężkie, zwierzęce dyszenie.

Omal nie krzyknęła, gdy uświadomiła sobie, że to niedźwiedź, niesamowicie olbrzymi i nienaturalnie potężny. Na szczęście Dorian w porę zasłonił jej usta dłonią, powstrzymując ją od zwrócenia uwagi bestii. Spojrzała na niego i skinęła głową, a chłopak odsunął rękę. Czekali w napiętej ciszy, aż niedźwiedź odejdzie. Nie trwało to długo, ponieważ zwierzę po chwili węszenia w okolicach wejścia do jaskini po prostu odeszło.

Edlin wstrzymywała oddech przez kilkanaście sekund, zanim dotarło do niej, że już po wszystkim. Gdy zrozumiała, jak blisko był niedźwiedź, poczuła, że ogarnia ją panika. Nagle cała jaskinia jakby się skurczyła, a ściany zaczęły się do siebie zbliżać, zgniatając przerażoną Edlin. Chciała uciec z pułapki, lecz strach przed bestią czyhającą na zewnątrz skutecznie trzymał ją w jaskini. Nie potrafiła złapać oddechu, a zbliżające się do niej nieregularne ściany nie poprawiały jej stanu psychicznego. Czuła się uwięziona we własnym strachu, który paraliżował jej mięśnie i ograniczał myślenie. Zrozumiała, że się dusi. Zaczęła gorączkowo łapać powietrze, lecz nic nie docierało do spragnionych tlenu płuc.

Niespodziewanie znalazła się w ramionach Doriana, który przytulił ją do siebie i zaczął głaskać przerażoną dziewczynę po głowie. Edlin stopniowo się uspokajała, wsłuchując się w bicie serca chłopaka. Wszystko wróciło do normy. Jaskinia znów wyglądała tak, jak powinna. Ściany już nie zbliżały się do siebie, a strach nie więził Edlin w psychicznej pułapce.

- Już dobrze? - spytał cicho Dorian, jakby bojąc się, że niedźwiedź go usłyszy.

- Tak. - odparła szeptem.

- Na pewno?

- Yhym...

- Pamiętaj, że ten wielki kretyn jest chory i nie czuje naszego zapachu. - powiedział już normalnie i głośno, chcąc pocieszyć Edlin.

Udało mu się, ponieważ dziewczyna uśmiechnęła się lekko, lecz natychmiast posmutniała.

- Ale ciągle słyszy. - syknęła, bardziej zła niż przerażona. - Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe!?

- Bo nie mieszkasz w Osadzie, Edi. Oni się tam niczym nie przejmują, mają wszystko, rozumiesz?

- To czemu nie mieszkasz w Osadzie? Mógłbyś wygodnie żyć...

- Wybrałem inaczej niż reszta. - przerwał jej z buntowniczym błyskiem w oczach. - I nie żałuję.

Edlin uśmiechnęła się pod nosem. Zupełnie zapomniała o niebezpieczeństwie, które doprowadziło ją do panicznego strachu. Była już spokojna i dopiero teraz poczuła zmęczenie spowodowane nieprzespaną nocą. Przetarła twarz, a następnie ziewnęła. Tak bardzo chciała chociaż chwilę odpocząć. Oparła głowę na ramieniu Doriana i zamknęła oczy, lecz ten spokój nie trwał długo.

- Musimy iść. - powiedział łagodnie chłopak.

- Niee...

- Tak. Jeśli nie znajdziemy kryjówki przed zmrokiem...

- Wiem, wiem. Ten niedźwiedź nas zabije, ale on i tak to zrobi, Dorian. - mruknęła leniwie, coraz bardziej zatapiając się we śnie.

- Edlin, serio. Wstawaj, zbieraj rzeczy i idziemy.

- Ale ja chcę spać. - zaprotestowała. - Nie zmrużyłam oka przez całą noc.

- Ja też. - odparł Dorian. - Myślisz, że mógłbym zasnąć w takiej sytuacji?

Edlin nie odpowiedziała. Mruknęła cicho i wstała niechętnie, a następnie podeszła do swojego plecaka. Zarzuciła go na ramię, po czym stanęła obok klaczy, która spojrzała na nią ogromnym, końskim okiem i parsknęła. Edlin odniosła wrażenie, że zwierzak prosi ją o wyprowadzenie z tej ciasnej przestrzeni. Poklepała klacz po karku, chcąc dodać jej otuchy, a następnie złapała za ogłowie i spojrzała na Doriana, który szedł w jej kierunku z plecakiem w dłoni. Wyglądał okropnie w kurtce poplamionej ciemną krwią Gayah, która jakoś nieprzyjemnie podkreślała jego podkrążone ze zmęczenia oczy. Założył podszyty futrem kaptur, ukrywając pod nim brudne włosy, po czym uśmiechnął się lekko, a Edlin odwzajemniła uśmiech.

Już po chwili jechali pomiędzy zaspami śniegu, który wędrował w przeciwnym kierunku niż oni, targany silnymi podmuchami wiatru. Po kilku minutach spędzonych na mrozie, Edlin zaczynała się poważnie zastanawiać, czy płuca mogą zamarznąć. Jeśli tak, to jej właśnie zamarzły. Każdy oddech sprawiał jej ból, którego nie potrafiła zignorować. Okryła się mocniej kurtką i zaciągnęła kaptur na głowę.

Było zimniej niż poprzedniego dnia, a ciemne chmury zaczęły powoli zajmować coraz więcej miejsca na niebie. Zdawało się, że zaraz spadną na ziemię, zgniatając wszystkie żywe istoty. Edlin spojrzała w górę i zapragnęła w duchu, żeby tak się stało. Przynajmniej nie musiałaby męczyć się z tym zimnem. Westchnęła, przenosząc wzrok na ukryte w obłokach góry, które były oddalone o wiele lodowatych dni.

Nagle coś trzasnęło po prawej stronie, więc Edlin błyskawicznie spojrzała w tamtym kierunku, lecz nic nie zauważyła. Znów ten dźwięk, tym razem za nią. Dorian również to usłyszał, ponieważ zerknął przez ramię, a następnie przeniósł wzrok na Edlin. Był przerażony, ale starał się to ukryć. Edlin nie umknął jego drobny ruch ręką, gdy wyciągał włócznię.

Znów poczuła ten strach z jaskini, lecz przełknęła ślinę i starała się nie myśleć o niedźwiedziu. Niestety, nie miała nawet szans na sprawdzenie swojej odporności psychicznej, ponieważ coś zaryczało tuż za jej plecami, a przerażona Edlin nawet się nie oglądała, bo wiedziała, co to. Dorian ponownie się odwrócił, a dziewczyna wyczytała potwierdzenie swoich obaw w jego szeroko otwartych oczach. To był niedźwiedź.

Bez namysłu uderzyła klacz w boki, a ta, jakby czekając na znak, wyrwała przed siebie z głośnym rżeniem.

Konie co chwila potykały się w głębokim śniegu, lecz ani na moment nie przestawały cwałować. Edlin zamknęła oczy, bojąc się strachu klaczy, który niesamowicie szybko jej się udzielił. Odważyła się odwrócić i natychmiast tego pożałowała, ponieważ spojrzała w czerwone od rdzy ślepia rozwścieczonego niedźwiedzia. Bestia była olbrzymia, wyglądała wręcz nienaturalnie, a wielkie, pomarańczowe plamy na jej ciele sprawiały, że zwierzę wyglądało naprawdę mrocznie.

Niedźwiedź otworzył ogromną paszczę i wydał z siebie okropny dźwięk. Coś jakby ryk, lecz był on bardziej zbliżony do skowytu. Edlin nie miała ochoty rozważać, do czego był podobny, przyjęła po prostu, że był przerażający. Słyszała piszczącą w kieszeni Tenriss, lecz nie było czasu się nią przejmować.

Nagle coś uderzyło w ziemię tuż za tylnymi nogami klaczy, a ta wierzgnęła dziko i przyspieszyła. Edlin zrozumiała, że nie ma już nad nią kontroli. Koń biegł przed siebie na oślep, a dziewczyna miała nadzieję, że chociaż jakieś resztki instynktu stadnego nie zostały odepchnięte w głąb zwierzęcego mózgu i klacz podąży za drugim koniem.

Każdy oddech kłuł Edlin w klatkę piersiową, jakby rozrywając jej ciało od środka, lecz nie mogła się teraz poddać i musiała ignorować ból. Skupiła się na Dorianie jadącym przed nią. Dostrzegła leżący w śniegu pień, który akurat przeskakiwał i jęknęła cicho. Nie potrafiła jeździć konno, a co dopiero skakać. Żeby było śmieszniej, nie miała żadnej kontroli nad klaczą, która gnała bezmyślnie przed siebie. Zamknęła oczy, gdy koń spiął wszystkie mięśnie i wybił się w powietrze.

Już myślała, że się udało, lecz nagle runęła w dół, spadając z końskiego grzbietu. Klacz potknęła się o wystającą gałąź, której nie zauważyła przez strach ogarniający jej zwierzęcy umysł. Zanim Edlin dotknęła ziemi, poczuła na karku wilgotny oddech. To koniec. Chciała zamknąć oczy, ale się rozmyśliła. Jakoś podświadomie wyczuła, że niedźwiedź już zamyka paszczę, a jedynie centymetry dzielą jego zęby od jej ciała.

Nagle coś świsnęło tuż obok ucha Edlin. Rozległo się głuche uderzenie, a po nim wściekłe warknięcie. Wszystko wydarzyło się w kilka sekund, które jakimś cudem zdawały się trwać godzinami. Dziewczyna upadła twarzą w śnieg, lecz natychmiast podniosła się na łokciu i zobaczyła, jak niedźwiedź ląduje na białym puchu, plamiąc go krwią. Zaczął kręcić się w kółko, trąc uzbrojoną w kilkucentymetrowe pazury łapą o łeb. Edlin dostrzegła włócznię wystającą z jego ogromnego pyska. Przecież każde normalne zwierzę by tego nie przeżyło.

- Edlin, szybko! - krzyknął Dorian.

Dopiero teraz zwróciła na niego uwagę. Czekał na nią kilkanaście metrów dalej, trzymając w dłoni wodze drobiącej w miejscu klaczy, która uniosła wysoko łeb i spoglądała na niedźwiedzia z przerażeniem. Wystarczyło tylko przebiec tę odległość, wsiąść na koński grzbiet i odjechać najszybciej jak się da. Był tylko jeden maleńki szczegół, niszczący cały plan. Oślepiony furią niedźwiedź.

Edlin zdecydowała w ułamku sekundy. Wstała, potykając się o nieregularną dziurę w śniegu, powstałą po tym, jak klacz upadła na ziemię po nieudanym skoku. Dziewczyna spięła wszystkie mięśnie i wyjęła zza pasa swój nóż. Wzięła głęboki oddech i ruszyła. Bieg w śniegu do połowy łydek nie należał do łatwych, lecz nie miała wyboru. Zbliżała się do wciąż walczącego z włócznią niedźwiedzia. Teraz albo nigdy. Zamachnęła się i rozcięła pysk bestii od ucha do początku paszczy, o milimetry mijając oko. Następnie złapała za włócznię i nie zatrzymując się, pociągnęła ją za sobą. Początkowo poczuła silny opór, lecz po chwili wszytko zniknęło, poprzedzone nieprzyjemnym mlaśnięciem i trzaskiem.

Przebiegła odległość dzielącą ją od Doriana i dopadła siodła. Gorączkowo wspięła się na koński grzbiet, a chłopak oddał jej wodze, jednocześnie zabierając od niej brudną od krwi włócznię.

- Normalna jesteś!? - wrzasnął, gdy ruszyli pełnym cwałem, oddalając się od zagrożenia.

- Nie! - krzyknęła, dając upust swojemu strachowi i złości.

- Nie mogłaś po prostu przybiec!? Musiałaś wyrywać mu z pyska tę durną włócznię, idiotko!?

- Musiałam, debilu! Czym byś z nim walczył, jakby znowu zaatakował, co!?

Dorian nie odpowiedział. Odwrócił głowę i warknął sfrustrowany, a Edlin zamknęła oczy. Tego im właśnie brakowało do szczęścia. Kłótni. Zaczęła ją boleć głowa. Za dużo emocji. Zacisnęła dłonie na wodzy, a skórzane paski zaczęły wbijać się w jej dłonie.

- Ja po prostu się martwię... - powiedział Dorian, a Edlin spojrzała na niego, unosząc brew.

- To przestań. - odparła zirytowana.

Nagle klacz zarżała dziko, odrzucając łeb w tył. Dziewczyna poczuła, że znów spada. Tym razem uderzyła o twardą i śliską powierzchnię. Jej kostka chrupnęła, a Edlin wrzasnęła, łapiąc się za nogę, jakby to miało w czymś pomóc. W tym momencie rozległ się ryk niedźwiedzia, który biegł w ich stronę. Krew kapała z jego niemal rozerwanego pyska, gdy nieubłaganie zbliżał się do swoich ofiar uwięzionych na zamarzniętym jeziorze.

Spojrzała z przerażeniem na Doriana, który zeskoczył z siodła i podszedł do niej szybkim krokiem. Klęknął obok niej, cały czas zerkając w stronę zagrożenia. Udało im się zdobyć trochę czasu, podczas gdy niedźwiedź dochodził do siebie po ataku, lecz to było zbyt mało. Jeśli Dorian nie odjedzie bez niej, nie ma szans na przeżycie.

- Uciekaj, debilu! - krzyknęła, odpychając jego rękę.

Zignorował ją i spojrzał smętnie w jej szeroko otwarte oczy. Pomógł wstać Edlin, która niemal natychmiast upadła, ponieważ skręcona kostka odmówiła posłuszeństwa. Podtrzymał ją i zdobył się na uśmiech kogoś, kto za wszelką cenę stara się zachować optymizm, chociaż już zna swój los. Edlin zacisnęła powieki i złapała Doriana za rękę, przygotowując się na koniec. Czuła drgania lodu, gdy niedźwiedź uderzał w niego swoimi ogromnymi łapami podczas biegu. Chłopak powoli prowadził ją w stronę koni, które lada chwila mogły uciec.

- Dori, wiesz, że się nie uda, prawda? - spytała zrozpaczona.

- Przynajmniej próbujemy, tak?

Edlin zerknęła przez ramię i zamarła. Niedźwiedź był bliżej niż myślała. Bestia pokonała większość odległości, jaka ich dzieliła i ciągle zmniejszała dystans. Dziewczyna rozejrzała się i zrozumiała, że zanim spadła z konia, który się poślizgnął, przejechali większą część zamarzniętego jeziora. Jedynie kilkadziesiąt metrów dzieliło ich od brzegu.

Byli już niecały metr od koni, gdy te niespodziewanie zerwały się do ucieczki. Dorian wrzasnął, wściekły na zwierzęta, lecz nic nie mógł zrobić. Edlin odwróciła głowę i otworzyła szeroko oczy. Odepchnęła chłopaka w bok, a sama skoczyła w przeciwnym kierunku. W tym momencie ogromna łapa rozdarła powietrze w miejscu, gdzie przed chwilą stali, a niedźwiedź zaryczał wściekle. Zarzucił łbem i skierował swoje przerażające spojrzenie na Edlin, po czym obrócił się powoli w jej kierunku. Obnażył olbrzymie, żółte kły i stanął na tylnych łapach, a dziewczyna gorączkowo próbowała odczołgać się poza jego zasięg, lecz wiedziała, że to niewykonalne, szczególnie ze skręconą kostką. Adrenalina nieco uśmierzyła ból, lecz Edlin i tak go czuła. Nie spuszczała wzorku z niebezpieczeństwa, chcąc widzieć do końca mordercę, który ją zabije.

Nagle niedźwiedź zaryczał i odwrócił się błyskawicznie. Edlin dostrzegła Doriana, który mierzył w bestię ostrzem włóczni, z którego skapywała świeża krew. Czerwona strużka spływała powoli po grzbiecie zwierzęcia, sklejając jego brudne futro. Niedźwiedź warknął i zamachnął się ogromną łapą, lecz Dorian w porę uskoczył, a następnie dźgnął przeciwnika w kark. Niestety, bestia poruszyła się, a włócznia uwięzła w jej barku, nie czyniąc poważniejszych szkód. Niedźwiedź zaryczał, po czym znów zaatakował. Chłopak ponownie uniknął pazurów, lecz następne uderzenie nadeszło niespodziewanie szybko i Dorian nie zdążył zareagować. Udało mu się jedynie nieznacznie odsunąć, lecz to wystarczyło.

Pazury ominęły jego twarz o milimetry, lecz silna łapa niedźwiedzia posłała go na ziemię. Edlin wrzasnęła, gdy Dorian upadł na lód, a z ust pociekła mu jasna krew. Dziewczynę ogarnął strach, lecz natychmiast został stłumiony przez adrenalinę i wściekłość. Wyjęła zza pasa nóż, a następnie rzuciła nim w niedźwiedzi łeb, nie myśląc o konsekwencjach. Dopiero gdy bestia odwróciła się w jej stronę z płonącymi od furii ślepiami, zrozumiała, że została sama, bez broni i do tego była ranna. Czekała ją niezbyt chwalebna śmierć. Nie było szans na odzyskanie noża, bo ten wbił się w łopatkę zwierzęcia, poza jej zasięgiem.

Zaczęła się cofać, lecz wiedziała, że to bezsensowne. Niedźwiedź szedł w jej kierunku, zostawiając za sobą na lodzie małe plamki krwi, która spływała z jego posklejanego od brudu futra. Gdy był już blisko, ponownie stanął na tylnych łapach, jakby odwlekając ten moment, w którym zabije swoją ofiarę. Edlin zamknęła oczy i zasłoniła twarz ręką, jakby to miało jej w czymś pomóc.

Nagle rozległ się charakterystyczny syk, którego Edlin dawno nie słyszała. Otworzyła oczy akurat w momencie, w którym Greè wbijała swoje błękitne pazury w bok niedźwiedzia. Dziewczyna głośno wciągnęła powietrze, gdy bestia zaczęła lądować na przednich łapach. Odturlała się w bok, a dwa zestawy ostrych pazurów uderzyły w lód, w miejscu gdzie przed chwilą była. Patrzyła chwilę, jak Puma, to atakuje napastnika, to odskakuje w tył, unikając jego ciosów. Nagle oprzytomniała i potrząsnęła głową, a następnie rozejrzała się w poszukiwaniu Doriana.

Natychmiast ruszyła w jego kierunku, a każdy najdrobniejszy ruch nogą sprawiał jej ból. Po dłuższej chwili znalazła się przy nieprzytomnym chłopaku, podczas gdy Greè wciąż walczyła z niedźwiedziem, odciągając jego uwagę od ludzi. Edlin spojrzała na Doriana, a następnie poklepała go po twarzy.

- No, Dori, wstawaj. - szepnęła desperacko. - Dorian, błagam.

Złapała go za ramiona i potrząsnęła nim lekko, lecz nic się nie stało. Wiedziała, że chłopak żyje, bo przecież oddychał, ale lepiej, żeby był przytomny. Uderzyła go w policzek, ale również bez skutku. Już miała się poddać, lecz nagle Dorian kaszlnął, wypluwając nieco krwi, a następnie otworzył lekko oczy. Edlin westchnęła z ulgą, widząc, że chłopak odzyskał przytomność.

- Co się dzieje? - spytał nieobecnym głosem, ale po chwili sobie przypomniał i usiadł gwałtownie, przykładając dłoń do czoła. - Gdzie on jest?

Edlin wskazała skinieniem walczące zwierzęta, a Dorian otworzył szeroko oczy, a następnie spojrzał na dziewczynę z zaskoczeniem.

- Przecież to Greè!

- Brawo, geniuszu. - odparła, a następnie złapała go za podbródek i odwróciła jego głowę w swoim kierunku, żeby skupić uwagę chłopaka. - Musimy stąd uciec, póki niedźwiedź jest zajęty walką. Chociaż trochę się odsunąć.

Dorian przyglądał jej się przez chwilę, po czym przeniósł wzrok na walczącą Greè i westchnął. Skinął głową i wstał powoli, ciągle trzymając dłoń przy głowie, jakby to mogło zmniejszyć ból. Pomógł Edlin stanąć na nogi, a następnie podtrzymał ją, żeby się nie przewróciła. Dziewczyna zerknęła w stronę walczących zwierząt z poczuciem winy, lecz nie mogła nic zrobić.

Po kilkunastu przebytych metrach zatrzymała się, nie mogąc dalej iść. Ból był zbyt silny. Spojrzała smutnym wzrokiem na Doriana, a on zrozumiał, o co chodzi i pomógł jej usiąść na zimnym lodzie.

- Przynajmniej się odsunęliśmy. - powiedział, chcąc ją pocieszyć.

Edlin nie zareagowała, nie potrafiąc oderwać wzroku od walki. Greè spięła się do skoku, po czym zaatakowała, wbijając kły i pazury w ciało niedźwiedzia, który ryknął głośno, a następnie odrzucił napastnika. Greè upadła na lód, a bestia podniosła się nieco i z ogromną siłą uderzyła w miejsce, w którym przed chwilą leżała Puma. Na szczęście udało jej się umknąć. Stanęła bez ruchu, jakby się nad czymś zastanawiając, po czym warknęła i machnęła pazurami, chcąc sprowokować niedźwiedzia. Zwierzę znów stanęło na tylnych łapach, a następnie zaatakowało z góry, uderzając w lód. Greè ponownie umknęła przed ciosem i wróciła w miejsce, w którym przed chwilą stała.

Niedźwiedź zaryczał sfrustrowany zachowaniem Pumy i kontynuował swoje ataki, cały czas z takim samym skutkiem. W końcu rozległo się głośne trzaśnięcie, a Edlin zrozumiała, do czego zmierza Greè. Jeszcze kilka ciosów, a lód pęknie.

Widać było, że Puma jest zmęczona, lecz dzielnie skakała w tył i przód oraz na boki, prowokując przeciwnika do uderzania w śliską powierzchnię, aż w końcu coś zgrzytnęło, a następnie rozległ się przerażająco głośny trzask. Zanim niedźwiedź zorientował się, co się dzieje, jego przednie łapy znalazły się w lodowatej wodzie, ciągnąc za sobą resztę ciała. Grube futro błyskawicznie nasiąkało i robiło się ciężkie, nie ułatwiając bestii ucieczki z pułapki.

Edlin pozwoliła sobie na podły uśmiech, gdy skowyt umierającego zwierzęcia przerodził się w bulgotanie, a niedźwiedź zniknął pod lodem. Przerębel, który powstał przez jego uderzenia, był naprawdę duży, a lód okazał się cieńszy niż Edlin sądziła. Dosłownie kilka centymetrów dzieliło ich od czarnej otchłani. Poczuła na ramieniu dłoń Doriana i spojrzała w jego stronę.

- Musimy uciekać, Edi. Ten lód nie wytrzyma długo. - powiedział, odbierając jej resztki nadziei, jaką poczuła po śmierci niedźwiedzia.

- Wiesz co, ty wszystko potrafisz zepsuć. - syknęła, łapiąc rękę Doriana, który wstał i wyciągnął dłoń, żeby pomóc jej się podnieść.

Stanęła niepewnie na nogach, starając się nie obciążać kostki. Lód trzeszczał złowrogo pod nich stopami przy każdym powolnym kroku, lecz Edlin nie mogła iść szybciej. Przeklinała w myślach swoją nogę, która już dwa razy ją zawiodła, ale w głębi duszy wiedziała, że nic nie zrobi. Tenriss wyjrzała z kieszeni i pisnęła na Greè, która dreptała cicho obok nich, cały czas nasłuchując. Po jej silnym barku spływały trzy stróżki krwi, wypływające leniwie z ran pozostawionych przez niedźwiedzia, lecz Greè sprawiała wrażenie, jakby zbytnio się tym nie przejmowała.

W końcu dotarli do zasypanego śniegiem brzegu, a Edlin oparła się o najbliższe drzewo. Westchnęła z ulgą. Nareszcie zeszli z tego chorego jeziora i mogą przestać martwić się o pękający pod stopami lód. Edlin spojrzała w stronę czarnego przerębla, czując podłą satysfakcję. Rozluźniła napięte mięśnie i odciążyła bolącą kostkę, pozwalając sobie na chwilę spokoju. Nagle coś otarło się o jej łydkę, a dziewczyna zerknęła w dół i ujrzała uśmiechniętą Greè. Kucnęła w miarę możliwości i podrapała Pumę za uchem, lecz po chwili upadła na śnieg przewrócona przez uradowanego kota. Greè zaczęła lizać śmiejącą się Edlin po twarzy, dając upust swojemu szczęściu.

- Też się cieszę... - wydusiła dziewczyna, starając się odepchnąć Pumę.

W końcu uwolniła się od radosnego zwierzaka i z trudem wstała, opierając się o drzewo. Greè już zdążyła podbiec do Doriana i zacząć się z nim witać. Chłopak śmiał się, obsypywany całusami. Ta chwila spokoju była idealna po takim stresie i niebezpieczeństwie. Edlin nareszcie poczuła się szczęśliwa, mimo że za moment czekała ich podróż w śniegu do kolan, bez koni i ze skręconą kostką. Zostali bez plecaków i jedzenia, bo te były przy siodłach. I nagle wszystko się skończyło. Czar prysł, powróciło zmęczenie i niechęć do życia. Edlin zamknęła oczy, ukrywając twarz w dłoni. Pokręciła głową ze zrezygnowanym mruknięciem, wyobrażając sobie następnie godziny walki ze światem.

Nagle podszedł do niej Dorian, a następnie złapał ją za rękę. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się smętnie, po czym westchnęła ciężko. Nie chciała się użalać, ale miała potrzebę pokazania swojego niezadowolenia. Po prostu musiała odpocząć, najlepiej w jakimś ciepłym zakamarku, ukrytym przed śniegiem i całym wrogim światem. Dorian przyciągnął ją do siebie, a następnie przytulił, jakby wyczuwając jej niechęć do dalszej podróży.

- Jeśli uda nam się dożyć do starości, to obiecuję, że jedyną przygodą będzie wędrówka do kuchni. - powiedział, a Edlin uśmiechnęła się szeroko.

Takie wyprawy jej pasowały. Bez wściekłych niedźwiedzi i stad Gayah, bez skręconych kostek oraz śmierci na każdym kroku. Odpłynęła w marzenia, wyobrażając sobie całe dnie wypełnione niczym. Mogłaby leżeć godzinami i myśleć o tych wszystkich niebezpieczeństwach, tak jak mieszkańcy wygodnych i przytulnych Osad. Niestety, znajdowała się w środku lasu, atakowana przez bezwzględny wiatr i chłód, bez możliwości zjedzenia czegokolwiek smacznego lub ciepłego.

Ruszyli w dalszą drogę, a z nieba zaczął padać śnieg, doprowadzając Edlin do szału. Co chwila potykała się w zaspach, a kostka bolała ją coraz bardziej przy każdym kroku. Było jej zimno, a całe ciało wołało o odpoczynek, którego nie dostanie. Po pół godziny marszu była tak wściekła, jak nigdy dotąd w swoim życiu. Każda najdrobniejsza rzecz doprowadzała ją do szału. Każdy płatek śniegu wywoływał w niej odruch zabijania, a każdy oddech Doriana, choć cichy, sprawiał, że po jej plecach przebiegał dreszcz furii.

W przypływie gniewu kopnęła wystającą z zaspy śnieżną bryłę, która okazała się twardsza niż powinna. Schyliła się z bólu, łapiąc się za obolałe palce, ukryte w przemoczonym bucie i zaklęła głośno. Greè podeszła do niej ostrożnie, jakby bojąc się ataku, a następnie trąciła nosem policzek Edlin. Dziewczyna początkowo odepchnęła Pumę, lecz po chwili przytuliła się do jej ciepłego karku i odetchnęła głęboko, skupiając się na powstrzymaniu łez. Gdyby zaczęła płakać, jej oczy szybko zamieniłby się w dwie bryłki lodu. Tak przynajmniej jej się wydawało.

Nagle poczuła dotyk na ramieniu i odwróciła głowę. Spojrzała w miodowe oczy Doriana, który uśmiechnął się lekko, próbując ukryć zmęczenie.

- Może ci jakoś pomóc? - spytał cicho.

- Jakbyś mógł, to odetnij mi nogę. - odparła słodkim, sarkastycznym głosem.

- Ale wtedy będzie ci jeszcze trudniej iść. Wiesz, tak bez nogi to trochę lipa...

- Przynajmniej jest szansa, że się wykrwawię. - powiedziała, niby zamyślona.

- I chcesz, żeby twoja krew zwabiła więcej niedźwiedzi? - spytał z niedowierzaniem. - Co, jak co, Edi, ty może się wykrwawisz, ale co ze mną? Ty będziesz się świetnie bawić, martwa na śniegu, a ja będę się męczyć z chorymi zwierzakami. - skrzyżował ręce na piersi z poważną miną. - Wybacz, ale odcięcie nogi odpada. Nie mam ochoty na taki układ.

- Egoista. - syknęła, wstając na nogi.

Otrzepała spodnie ze śniegu, brzydząc się mokrych płatków, które roztapiały się na ciemnym materiale. Miała nieco lepszy humor, lecz daleko jej było do pełni szczęścia. Zrobiła jeden niepewny krok, a kostka odmówiła jej posłuszeństwa. Poślizgnęła się, lecz w porę złapała niską gałąź i uniknęła upadku. Warknęła, znów czując napływającą pod skórą wściekłość, lecz Dorian podszedł do niej i objął ją w pasie.

- Uspokój się. - powiedział, dotykając jej policzka. - Tracisz ciepło na złe emocje, a jak zamarzniesz, to będę musiał taszczyć twoje zwłoki.

- Skąd ty bierzesz siłę na żarty? - spytała, unosząc brew.

- To nie żarty. - odpowiedział poważnie.

- Jasne.

Dorian uśmiechnął się, a Edlin odwzajemniła gest. Czuła się nieco lepiej, nawet zimno przestało jej przeszkadzać. Lecz tak jak zawsze, miłe chwile zostały wywiane przez lodowaty wicher, który poniósł ze sobą padający coraz mocniej śnieg. Dopiero teraz Edlin zwróciła uwagę na wirujące drobinki, które sklejały się ze sobą, tworząc duże płatki. Śnieżyca przybierała na sile i już wkrótce widoczność spadła do niecałych dwóch metrów.

Greè mrużyła oczy, gdy pokonywali zaspy, chroniąc się przed śniegiem, a Tenriss wierciła się niespokojnie w kieszeni kurtki, popiskując cicho. Sówka była w najlepszej sytuacji, odgrodzona od świata w ciepłej kryjówce. Zrobiło się ciemniej i zimniej przez ciężkie chmury przesłaniające niebo i słońce. Edlin zakryła twarz ramieniem, lecz płatki śniegu i tak wpadały jej w oczy, zamazując wszystko dookoła. Już prawie nie czuła bólu kostki, ponieważ został on zagłuszony przez chłód, który wgryzał się w jej ciało, sięgając aż do kości. Jej buty dawno przemokły i dodatkowo odbierały cenne ciepło.

Edlin nie wiedziała, ile szli, lecz przeczuwała, że wędrówka zabrała im ponad godzinę, jak nie więcej. Otuliła się mocniej kurtką, lecz nic to nie dało, ponieważ była zbyt przemarznięta, by się ogrzać w jakikolwiek sposób. Nagle Dorian zatrzymał ją, zwracając uwagę Edlin, a następnie wskazał gdzieś pomiędzy drzewa. Dziewczyna podniosła wzrok i wypatrzyła w śnieżycy dwa świetliste kształty. Spojrzała zaskoczona na Doriana, a ten uśmiechnął się szeroko.

Edlin poczuła przypływ nowej nadziei. Natychmiast ruszyła przed siebie, zupełnie ignorując ból przemarzniętych mięśni oraz skręconej kostki. Maszerowała szybkim krokiem przez zaspy, nie czekając na Doriana ani Greè, choć i tak wiedziała, że są tuż za nią. Wkrótce stanęli pod drzwiami małej chatki, a Edlin wyciągnęła rękę, żeby zapukać.

Zamarła w pół ruchu i spojrzała niepewnie na Doriana, który skinął głową. Odetchnęła głęboko, a następnie uderzyła kilkakrotnie w ciemne drewno. Przez chwilę nic się nie działo, lecz po chwili dało się słyszeć czyjeś kroki. Drzwi uchyliły się lekko, po czym otworzyły się na oścież. W progu stał rosły mężczyzna, mierząc ich surowym wzrokiem. Edlin była gotowa odwrócić się i uciec, gdy tylko ujrzała groźny wyraz jego ukrytej w gęstej brodzie twarzy. Po chwili brodacz uśmiechnął się serdecznie, a następnie odsunął się, zapraszając ich gestem do środka.

- Już się zaczynaliśmy martwić, że nie przyjdziesz. - powiedział radośnie, patrząc Edlin w oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top