~4~

Śniła. Biegła pomiędzy skałami, raniąc bose stopy o ostre kamienie. Jej płuca płonęły żywym ogniem, który przybierał na sile z każdym wdechem. Obraz przed jej oczami rozmywał się, by za chwilę znów nabrać ostrości. Coraz częściej się potykała, a jej nogi nie chciały nieść jej dalej. Mimo to nie umiała się zatrzymać.

Nagle wywróciła się, uderzając twarzą o ostrą skałę. Nie poczuła bólu. Wycieńczona lekko podniosła głowę. Znajdowała się w ogromnej sali. Z trudem kucnęła, po czym powoli wstała, podpierając się o kolana. Rozejrzała się zdezorientowana i ujrzała ogromne, złote ptaki. Sufit sali ginął w mroku, a o jego obecności świadczyły tylko kolumny, które również znikały w ciemnościach, wysoko ponad jej głową. Niegdyś złote ściany były spękane i porośnięte rzadkim bluszczem. One także znajdowały się w sporej odległości i dziewczyna nie mogła dojrzeć szczegółów. W sali panował półmrok, rozrzedzony płomienną poświatą, która zdawała się nie mieć źródła. Pomiędzy czternastoma kolumnami ustawionymi w krąg dookoła dziewczyny, znajdowało się siedem olbrzymich, srebrzystozłotych ptaków. Biła od nich jasna aura. Miały wysoko uniesione głowy, a ich rzeźbione oczy wpatrywały się w nieistniejący punkt w centrum okręgu, który tworzyły. Każde pióro było starannie wykończone i nosiło na sobie tysiące małych żłobień.

Nagle posągi poruszyły się. Ich ślepia zapłonęły intensywnie pomarańczowym blaskiem. Z rozwartych dziobów sączyło się oślepiające, płomienne światło, które przybierało na sile. Strumienie czerwonych, ognistych laserów jednocześnie wystrzeliły z gardzieli ptaków, spotykając się pośrodku. Zapłonęły jeszcze jaśniej, po czym lekko przygasły. Z kuli światła powoli zaczęło wyłaniać się spore pióro. Zaczęło delikatnie opadać. Zdawało się leniwie frunąć w stronę przerażonej dziewczyny.

Gdy było wystarczająco nisko, ujrzała szczegóły. Wstrzymała oddech, a jej serce zabiło mocniej. Nigdy w życiu nie widziała niczego tak pięknego. Metalowa powierzchnia zdawała się być czarna, lecz gdy padało na nią światło, pojawiały się brudnozłote refleksy. Dominowały szare i brązowe odcienie, które uwalniały się na chwilę po to, by zniknąć pod głęboką czernią. Było wykonane niesamowicie dokładnie. Każde żłobienie nosiło setki innych. Stosina była niezwykle równa i gładka.

W momencie, gdy jej drżące palce spotkały się z metalowym piórem, wszystkim wstrząsnął silny wybuch. Pochwyciła skarb i mocno przycisnęła go do serca, chroniąc przed upadkiem. Padła na podłogę. Momentalnie skuliła się z bólu, który zaatakował jej ciało. Ostatkiem sił uniosła wzrok. Krew w jej żyłach ścięła się, gdy ujrzała, że wszystkie siedem laserów, jeden po drugim, wbijają się w jej ciało. Czuła, jak wydzierają jej mięśnie, brutalnie oddzielając je od kości, które zaczynały pękać. Z jej pleców praktycznie nie pozostało już nic. Żebra powoli zaczynały się kruszyć, jednak ona wciąż uparcie trzymała pióro przy słabo bijącym sercu.

Nagle przeszył ją ból, który nie mógł się równać z bólem łamanych kości, czy rozrywanego ciała. Ptaki rozprawiły się z niepotrzebnymi i przeszkadzającymi tkankami. Zaatakowały to, co chciały zniszczyć od początku. Z wyczuwalną satysfakcją zabrały się do wyrywania jej jeszcze bijącego serca. Zaczęła wrzeszczeć, lecz nie z powodu bólu. Czuła, że to co trzyma w dłoniach, jest niezwykle ważne i nie może tego oddać. Teraz pióro należało do niej. Została z nim połączona silną więzią. Nie mogła go stracić.

Nagle wszystko ustało, pozostawiając jedynie pustkę. Pióro niespiesznie wysuwało się z jej drżących dłoni, a następnie zdradziecko odpłynęło w stronę ptaków. Nie mogła nic zrobić. Tylko wpatrywała się tęsknym wzrokiem w metalowy obiekt.

Resztki jej ciała pochwyciły czarne dłonie. Były przyjemnie ciepłe i miękkie. Zamknęła oczy, nie chcąc oglądać już niczego, poza ciemnością. Chciała płakać, ale już nawet na to nie miała siły. Mroczne macki zaczęły wciągać ją w otchłań, gdy niespodziewanie ktoś złapał ją mocno za ramiona i pociągnął w górę. Zaczęła się wić i szarpać. Te dłonie były lodowate i każda sekunda kontaktu z nimi sprawiała jej niewyobrażalny ból.

Znów zaczęła wrzeszczeć. Nagle poczuła, że coś uderza ją w twarz, a po zmasakrowanym policzku rozchodzi się piekące ciepło. Błyskawicznie otworzyła oczy i usiadła.

Siedziała zawinięta w swój śpiwór, dookoła unosił się zapach chłodnego dymu i wilgoci. Ujrzała, że obok siedzi blondyn i z grymasem na twarzy przygląda się swojemu ramieniu.

- Co... co ci się stało? - spytała nieobecnie, wciąż widząc przed oczami obrazy z koszmaru.

- Oparzyłaś mnie! - warknął odsłaniając zaczerwienioną ranę.

Drzewa zdawały pochylać się w ich stronę, jakby chciały usłyszeć jak najwięcej szczegółów z ich rozmowy. Lekka, poranna rosa osiadła na powyginanych źdźbłach trawy. Greè oddychała cicho i zaciekawiona przypatrywała się całej sytuacji.

Dziewczyna otrząsnęła się z szoku i w przypływie emocji chciała przyjrzeć się ramieniu chłopaka. Chwilowo zapomniała, że za nim nie przepada. Pochyliła się powoli w jego stronę, lecz nagle zablokował ją ból, atakujący jej nogę. Do tego czuła się naprawdę paskudnie. Była niesamowicie słaba, lecz nie miała pojęcia dlaczego. Miała tylko nadzieję, że w ranę nie wdało się zakażenie. Postanowiła na razie zignorować dziwne samopoczucie i skupić się na bolącej nodze.

- Ekhm... - chrząknęła, zwracając jego uwagę.

- Co!?

- Przestało działać. Masz jeszcze...

- Mam. - przerwał jej i skinął w stronę plecaka leżącego obok ogniska.

- Super. A może mógłbyś mi dać to lekarstwo, hm?

- Sama sobie weź. - podniósł na chwilę wzrok, a następnie wrócił do oglądania rany na ramieniu i wykrzywił się, gdy jej dotknął.

- Może nie zauważyłeś, ale jestem zawinięta w śpiwór i mam rozszarpaną nogę.

- A mnie boli ręka.

- Ale drugą masz sprawną. - powiedziała chytrze i po chwili uśmiechnęła się, gdy z nerwowym pomrukiem schylił się po plecak.

Szybko wyjął z niego dwie strzykawki. Jedną rzucił dziewczynie, natomiast swoją szybko wbił w oparzenie i wpuścił lek w ranę. Ból momentalnie ustąpił. Zadowolony z efektu poruszał kilkakrotnie ręką, napinając mięśnie. Następnie spojrzał w stronę swojej towarzyszki.

Igła mocno drżała niemalże dotykając rany. Dziewczyna głęboko oddychała, ręce jej się trzęsły. Nie potrafiła wbić metalu w nogę. Nie mogła tego zrobić i już. Czuła na sobie jego spojrzenie, przez co speszyła się. Teraz będzie patrzeć na jej tchórzostwo. Zamknęła oczy i szybko zagłębiła igłę w ranie. Zagryzła wargę, żeby nie krzyknąć. Wcisnęła tłoczek, a mętny lek zaczął krążyć po jej ciele. Ból zniknął. Odrzuciła strzykawkę w bok, nie chcąc jej oglądać. Napotkała jego spojrzenie.

- Szybka jesteś.

- Ciesz się, że ci twarzy nie spaliłam.

- Cieszę się. - powiedział z ironią.

Parsknęła i powoli wygramoliła się ze śpiwora. W ciszy zjedli resztki sowy. Dziewczyna rzuciła kawałek mięsa Greè, która złapała go i szybko zjadła. Otarła się jej o nogę, prosząc o więcej, jednak dostała tylko metalowe resztki. Ze smutkiem w oczach zlizała z nich mięsny smak i tłuszcz, a po chwili zaczęła się bawić, zapomniawszy już o rozczarowaniu.

Dziewczyna wstała i zwinęła śpiwór, cały czas czując na sobie spojrzenie chłopaka.

- Czemu się tak szybko zbierasz? - spytał leniwie. - Mamy dużo czasu.

Dziewczyna nie odpowiedziała, w ciszy zbierając śpiwór. Gdy się spakowała, zarzuciła plecak na ramię, po czym rozejrzała się, a Greè podreptała w jej stronę. Podrapała Pumę za uchem i rzuciła niechętne spojrzenie w stronę chłopaka.

- No, to ja idę. Dzięki za pomoc i takie tam. - powiedziała, a blondyn prychnął, po czym szybko wstał i chwycił swój plecak.

- A kto ci powiedział, że idziesz sama? - spytał z niedowierzaniem i rozłożył rurkę, którą trzymał w ręce.

- A kto ci powiedział, że idziesz ze mną? - syknęła, unosząc brew.

Nie odpowiedział, jedynie podparł się na włóczni, przypatrując się dziewczynie. Wczoraj włócznia posłużyła mu do wyciągnięcia sowy z ognia, a teraz miała zostać użyta jako niepotrzebny, ozdobny kijek w czasie drogi. Dziewczyna nie zauważyła, żeby wcześniej miał jakieś problemy z chodzeniem, więc doszła do wniosku, że używa broni jako podpory tylko dla zasady.

Odwróciła się z groźnym pomrukiem, po czym dyskretnie spojrzała na kompas, który wyjęła z kieszeni. Bez słowa ruszyła na południe. Ledwie pokonała gęste zarośla, usłyszała za sobą szelest liści. Przekręciła lekko głowę w tył i ujrzała, że blondyn przedziera się przez krzaki. Za nim pojawiła się Greè, która lekko kiwała czubkiem ogona, z radosnym błyskiem w oczach. Podbiegła do dziewczyny i delikatnie złapała zębami kawałek jej zniszczonej bluzki. Spojrzała na nią błagalnym wzrokiem, a ona westchnęła zrezygnowana. Chłopak uśmiechnął się lekko, odgarniając włosy z twarzy, które opadły na jego czoło podczas przeprawy przez gęste krzaki.

- Widzisz? Idziemy z tobą. - powiedział z dumą.

Nie miała wyboru. Musiała mieć przy sobie kogoś, kto zna ten świat. Przyznała się do tego z niechęcią. Jej jedynym pocieszeniem była Greè. Polubiła tego zwierzaka, ponieważ Pumę intrygowało wszystko co małe i ruchome, a najlepiej, żeby jeszcze śmiesznie kwiliło podczas ucieczki. Greè we wszystkim znajdowała pretekst do zabawy, jednak w przypadkach zagrożenia stawała się machiną do zabijania. Dysponowała ogromną siłą, a nauczywszy się ją kontrolować, stała się jeszcze bardziej niebezpieczna. Potrafiła równomiernie rozłożyć wysiłek, przez co mogła biec długo i równo, pozostawiając sporą ilość energii na czarną godzinę. Inteligentnie planowała ataki i polowania. Umiała mądrze dobierać towarzyszy stada. Dziewczyna była pewna tego, że gdyby nie spodobała się Pumie, już dawno leżałaby martwa, bądź groziłoby jej niebezpieczeństwo z jej strony. Chwila nieuwagi chłopaka, którego Greè szanowała i traktowała jak brata, a zwierzę bez wahania odebrałoby jej życie.

Tak jednak nie było, a kot uwielbiał spędzać czas w towarzystwie nowej osoby w stadzie. Może Puma nie ufała jej bezgranicznie, ale i tak dawała do zrozumienia, że dziewczyna została przez nią w pełni zaakceptowana. Na myśl, że będzie miała przy sobie tego pociesznego zwierza, czuła radość. Tak więc zdecydowała, że da szansę chłopakowi i będzie spoglądać na niego bardziej przychylnym wzrokiem, ale tylko ze względu na Greè.

Zdała sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiła i uznała to za idiotyzm. Dawać szansę komuś denerwującemu z powodu zwierzęcia, które się polubiło. Stwierdziła jednak, że nic na tym świecie nie ma za bardzo sensu.

Wzruszyła ramionami i zaczęła iść, zaczynając swoją podróż z dziwnym chłopakiem i Pumą u boku. Gdyby ktoś ich zobaczył, uznałby ich za wariatów. Na pewno nie wyglądali zachęcająco. On ubrany był w znoszoną koszulkę i przetarte spodnie. Stary, zniszczony plecak przerzucił przez ramię owinięte szarawym bandażem, lekko przesiąkniętym krwią w miejscu, gdzie materiał spotykał się ze sporym oparzeniem. Nie powinni zakrywać tej konkretnej rany, lecz w warunkach, w których się znaleźli, lepiej było uchronić zranienie przed brudem. Jego jasne włosy były tłuste, a twarz pokryta szarawym pyłem.

Dziewczyna doszła do wniosku, że wygląda podobnie. Miała na sobie za dużą bluzkę i spodnie, których jedna nogawka była rozerwana na łydce. W tym miejscu materiał był sztywny i twardy od krwi, która obficie leciała z rany zaraz po ugryzieniu. Nie miała rzeczy na zmianę, więc znosiła brud i nieprzyjemny zapach. Zastanawiała się, kiedy ostatnio była czysta, lecz po chwili stwierdziła, że to nie ma sensu. Prawda mogła okazać się zbyt okrutna.

Najbardziej zadbana była Greè. Miała jasne i czyste futro, ponieważ była kotem. Dbała o higienę, co noc zbierając brud szorstkim językiem. To był jej rytuał, mimo że był on nieco monotonny i bezsensowny, ponieważ nie mogła uniknąć brudu. Jednak lepiej czuła się z czystą sierścią i niestrudzenie pozbywała się zanieczyszczeń.

Do zmroku pozostało dużo czasu, więc bez pośpiechu szli przed siebie w ciszy. Było jednak nieco zbyt cicho, więc blondyn podjął rozmowę.

- A tak w ogóle, to gdzie idziemy? - spytał beztrosko, jakby wcale nie przejmował się celem podróży.

- Do Doliny Starożytnych. - powiedziała, a on parsknął głośno.

Dziewczyna spojrzała na niego z niechęcią.

- A ty wiesz, że to nie istnieje, hm? - zaśmiał się kpiąco, a ona zacisnęła pięści, coraz bardziej wściekła..

- Wiem tyle, że mam tam iść i uratować świat, czy coś, i szczerze nie obchodzi mnie to, czy idziesz ze mną. Jak dla mnie możesz tu sobie zostać. Przynajmniej iloraz inteligencji naszej drużyny by wzrósł.

- Uśmiałem się, naprawdę. - powiedział urażonym tonem. - Czekaj, czekaj. Powiedziałaś, że jesteśmy drużyną.

- Przesłyszało ci się. - warknęła. - Pogódź się z tym, że zostajesz w pierwszej lepszej Osadzie.

- Dobra, dobra. Ja i tak wiem swoje. - powiedział, unosząc brwi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top