~39~

Edlin powstrzymała odruch, by się odwrócić i wytrwale wpatrywała się w nadbiegające Gayah. Nie było ich dużo. Najwyżej pięć. Nie potrafiła określić dokładnie, ponieważ stwory co chwila znikały pośród śniegu. Zacisnęła dłoń na rękojeści noża, z wyczekiwaniem patrząc w oczy jednej ze zbliżających się bestii. W końcu doczekała się ataku. Wolała, żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło, żeby mogła już wrócić do jaskini.

Gayah wyskoczył w górę z gardłowym warknięciem, lecz szybko umilkł, ponieważ ostrze włóczni przebiło jego chudą krtań. Stwór zawisł nieruchomo, a następnie został zrzucony na śnieg w rosnącą kałużę granatowej krwi. Edlin spojrzała urażona na Doriana, a ten uśmiechnął się, po czym uśmiercił kolejnego potwora. Dziewczyna mruknęła cicho i odwróciła się w kierunku kolejnego, nadbiegającego Gayah. Stanęła szerzej na nogach, napinając prawie wszystkie mięśnie. Stwór odbił się od wystającego ze śniegu kamienia, a następnie powalił Edlin na ziemię. Na szczęście tym razem nie trafiła na żaden twardy przedmiot mogący pozbawić ją przytomności i natychmiast przystąpiła do ataku. Zaczęła wbijać nóż w bok wściekłego Gayah, czując jego wyjątkowo zimną krew spływającą po jej dłoniach. W końcu potwór przestał machać pazurami i wydał z siebie ostatnie chrapliwe tchnienie.

Edlin wstała, otrzepując się ze śniegu. W tym momencie kolejny Gayah ruszył do ataku i wskoczył na plecy chwilowo rozkojarzonej dziewczyny, wbijając kły w jej ramię. Na szczęście zanim zdążył przebić się przez grubą kurtkę i dosięgnąć ciała, został zepchnięty na ziemię i zabity przez ubrudzonego niebieską krwią Doriana. Chłopak odetchnął głęboko, a następnie spojrzał na Edlin.

- To już ostatni. Jesteśmy w tym coraz lepsi.

- Taa... - prychnęła, z trudem łapiąc oddech. - Jesteśmy coraz lepsi.

Kłuło ją w klatce piersiowej z każdym głębszym wdechem. Zimno drażniło jej drogi oddechowe, lecz nie mogła nic z tym zrobić. Przecież musiała oddychać. Spojrzała na Doriana, który wycierał z czoła zimną krew Gayah. Usiadła między ciałami potworów, próbując zrozumieć to, co przed chwilą się wydarzyło. Skąd Sila wzięła się w środku lasu? Nagle ujrzała przed twarzą niebieską od krwi dłoń Doriana.

- Wstawaj, Edi. Musimy wracać i zobaczyć, co z Silą. - powiedział i pomógł jej się podnieść. - Widziałem, jak Liss niesie ją do jaskini.

Ruszyli w kierunku schoronienia po własnych śladach, a gdy stanęli przed huczącym wodospadem, pojawił się kolejny problem.

- Jak tam wejdziemy? - spytał Dorian. - Masz jakiś pomysł, jak otworzyć to całe przejście?

Edlin milczała przez chwilę, patrząc na spadającą wodę.

- Przejdźmy przez wodospad. - powiedziała w końcu. - Będziemy mokrzy, ale zaraz się przebierzemy.

- No nie wiem.

- Damy radę. - stwierdziła, choć wiedziała, że sobie nie poradzi.

Odetchnęła głęboko, czując niepewność. Zrobiła krok w przód, lecz zatrzymała się. Nie mogła tego zrobić, ta woda wyglądała zbyt niebezpiecznie. Była przekonana, że strumień połamałby jej kości, gdyby tylko spróbowała wejść do jaskini.

- Idziemy czy nie? Bo mi zimno. - prychnął Dorian, łapiąc Edlin za rękę.

Westchnęła zrezygnowana i ruszyła w kierunku wodospadu ze świadomością, że idzie na pewną śmierć. Byli kilka centymetrów od ściany wody, gdy znów się zawahała.

- Nie, nie, nie... - zatrzymała się gwałtownie.

- Tak. - odparł spokojnie Dorian.

Następnie zrobił krok do przodu, ciągnąc za sobą przerażoną Edlin. W tym momencie ciężar spadającej wody zbombardował jej plecy, a głośny szum zalęgł się w uszach dziewczyny, która odniosła wrażenie, że ogłuchła. Po chwili wszystko zniknęło, a oni stali wewnątrz jaskini. Edlin spojrzała z wyrzutem na Doriana, który odgarniał z czoła mokre włosy.

- No co? - spytał, niechcący rozmazując na twarzy krew Gayah. - Żyjemy przecież.

- Już nic nie mów.

Była wściekła. To wszystko wydarzyło się zbyt szybko i gwałtownie. Nie była gotowa na przejście przez wodospad, a ten kretyn ją do tego zmusił. Ale fakt, żyli i do tego byli cali i zdrowi, więc w sumie może lepiej, że Dorian tak zrobił. Pewnie dalej staliby i marzli na zewnątrz. Bez słowa ruszyła w stronę pokoju, zostawiając za sobą chłopaka, który natychmiast ją dogonił. Szli w ciszy przez labirynt korytarzy, a ich kroki niosły się echem po niezwykle cichej jaskini.

Gdy weszli do pokoju, nie zdążyli nawet usiąść, ponieważ materiał przesłaniający wejście zafalował intensywnie i do pomieszczenia wbiegł zdyszany Liss. Oparł dłonie na kolanach, przez chwilę łapiąc oddech, a następnie spojrzał na nich zmęczonym wzrokiem. Jego przedramiona pokryte były nieprzyjemnie czerwoną krwią, która zdążyła już zaschnąć.

- Słuchajcie... - odetchnął głęboko, a Edlin nie wiedziała, czy zrobił to ze zmęczenia, czy z emocji. - Z Silą jest źle, bardzo źle. Serio, nie mam pojęcia, jak ona się tam znalazła, ale czuję, że to ma związek z wami, więc lepiej się spakujcie i bądźcie gotowi do drogi. Na razie jesteście bezpieczni, ale coś czuję, że to nie potrwa długo. Więc odpocznijcie, póki możecie. - kolejny oddech, tym razem spokojniejszy. - Pewnie teraz ci wierni debile Silii już wciskają Tarze jakąś fascynującą historię nasyconą wspaniałymi szczegółami dotyczącymi waszych okrutnych czynów, a ona im uwierzy. Uwierzy im... - zamknął oczy. - idiotka jedna.

Edlin spojrzała na Doriana, posyłając mu pytające spojrzenie. Pokręcił głową ze smutkiem w oczach, a ona już wiedziała, że czas się zbierać. Rozejrzała się szybko po pokoju i z wewnętrzną satysfakcją uznała, że wszystkie jej rzeczy znajdują się w plecaku lub przynajmniej w jego okolicach.

- Nie wierzę, że można być tak naiwnym. - kontynuował Liss. - Ale to siostra...

- Co!? - krzyknęła Edlin, nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, co usłyszała. - Przecież...

- Aha. Nie wiedzieliście. - stwierdził po prostu chłopak i przetarł twarz dłonią, a po chwili spojrzał na nich badawczym wzrokiem. - Pomijając wszystkie patologiczne pokrewieństwa i inne intrygi, to czemu jesteście tacy mokrzy? Co wam się stało?

- Aaach... - zaczął niechętnie Dorian, drapiąc się po karku. - Wiesz...

- Wystarczyło pociągnąć za sznureczek obok wodospadu. - odparł Liss, domyślając się, o co chodzi. - Ktoś by przyszedł i was wpuścił.

- Słyszałeś, Dori? Mają tu dzwonek. - stwierdziła sarkastycznie Edlin, krzyżując ręce na piersi.

Dorian nic nie odpowiedział. Zapatrzył się w ścianę, a gdy się otrząsnął, spojrzał na Lissa, który zaczął zdrapywać z dłoni krew Sili.

- Mógłbyś przygotować jakąś kąpiel? - spytał.

- Jasne. - rzucił leniwie Liss, którego nagle opuściły wszystkie negatywne emocje, ustępując jego standardowemu lekceważeniu.

Odwrócił się i wyszedł, zostawiając ich samych. Dorian spojrzał na Edlin, po czym westchnął ciężko. Podszedł do ściany i schylił się po plecak, a następnie wyjął z niego książkę. Nie tę kradzioną, tylko tę od Cerdii. Istniało zbyt duże ryzyko, że ktoś się połapie. Usiadł na podłodze, opierając się plecami o zimną, kamienną ścianę i pogrążył się w dobrze znanej lekturze.

- Nie przebierasz się? - spytała z troską Edlin.

- Nie.

- Zmarzniesz.

- Od kiedy się tym martwisz? - rzucił oschle, zaskakując tym dziewczynę.

- Co ci znowu jest?

- Chcę. Czytać. - syknął przez zaciśnięte zęby, nie odrywając oczu od pożółkłych kartek.

- Aha?

Edlin odwróciła się i usiadła na łóżku. Była wściekła. Nie potrafiła opanować drżenia rąk. Nie obchodziło jej, czy to z zimna, czy z furii. Dlaczego Dorian tak się zachował!? Przecież nic nie zrobiła, nic się nie stało. Odetchnęła głęboko, próbując się opanować, lecz po porostu nie potrafiła. Wszystkie wydarzenia tego dnia uderzyły w nią z ogromną siłą, lecz Edlin z całych sił starała się o nich nie myśleć. Zacisnęła zęby i skupiła się na monotonnym oddechu Doriana siedzącego po drugiej stronie pokoju. Czekała w ciszy, powoli opanowując swoje poczucie winy i złość, aż w końcu do pokoju zajrzał Liss.

- Gotowe. Możecie się umyć. - powiedział, a następnie zniknął za szarym materiałem.

Edlin spojrzała na Doriana, a on na nią. Skinął głową na znak, żeby to ona poszła pierwsza, po czym pogrążył się w lekturze, zapominając o wszystkim dookoła, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Edlin westchnęła i podeszła niechętnie do plecaka. Wyjęła z niego świeże ubrania, a następnie wyszła z pokoju, bojąc się, że nie odnajdzie właściwej drogi. Na szczęście zapamiętała jak iść i po chwili znalazła się w pomieszczeniu, z którego można było przejść do łazienki lub skręcić w wąski korytarz i dojść prosto do bandy niezrównoważonych dzieci robiących sekcje zwłok. Edlin wybrała tę pierwszą opcję.

Weszła za materiał przesłaniający wejście i odetchnęła gorącym, wilgotnym powietrzem. Gdy tylko zanurzyła się w gorącej wodzie, wszystkie zapory w jej umyśle po prostu zniknęły, jakby rozpuściły się pod wpływem ciepła. Wyrzuty sumienia uderzyły razem ze strachem. Nie wiedziała, co ich czeka, jeśli będą musieli opuścić te bezpieczne jaskinie. Ale czyż nie o to cały czas jej chodziło? Chciała się stąd wyrwać i ruszyć w dalszą drogę, lecz im dłużej nad tym myślała, tym bardziej była przekonana, że jednak nie chce iść do Doliny.

Ukryła twarz w mokrych dłoniach, maskując łzy, które spłynęły po jej policzkach. To wszystko ją przytłaczało i zgniatało od środka. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Po prostu płakała, pozwalając emocjom nagromadzonym przez te kilka dni ulecieć z jej umysłu. Drobny kwiatuszek przykleił się do jej mokrego ciała, przypominając Edlin, gdzie jest i co się dzieje. Odetchnęła głęboko i zanurzyła się w wodzie. Ostatnim razem wszystkie dźwięki z zewnątrz umilkły zagłuszone przez wodę, lecz tym razem nie było wielkiej różnicy. Jakby cała jaskinia nagle wymarła, a wszystkie dzieci zniknęły. Było niepokojąco cicho.

Gdy w końcu wyszła z łazienki i wróciła do pokoju, była kompletnie wyprana z emocji. Nic nie czuła, chciała po prostu się wyspać. Znów zaczynała myśleć tylko o tym, jak przeżyć i najlepiej przygotować się do podróży. Nienawidziła tego, ale w głębi serca pogodziła się z tym, akceptując ten tok myślenia. Bez słowa położyła się na łóżku i zaczęła gapić się w sufit, nie reagując na żadne bodźce. Chciała odpocząć od wszystkiego.

Czuła coraz większą senność, lecz nie potrafiła zasnąć. Trwała w stanie zamyślenia, zawieszona na granicy świadomości. To było męczące i frustrujące, więc Edlin była coraz bardziej niezadowolona. W tym momencie pragnęła nie mieć emocji i uczuć. Liczył się tylko odpoczynek po tych chorych wydarzeniach.

W końcu rozległ się cichy szmer, a następnie odgłos kroków. Edlin mruknęła z zamkniętymi oczami, starając się nie zwracać uwagi na denerwujące dźwięki. Drgnęła niespokojnie, gdy poczuła na karku zimny dotyk mokrych włosów Doriana, który położył się obok niej. Powinna być zła lub obrażona, po tym jak się zachował, lecz po prostu nie potrafiła i wtuliła się w jego ciepłe oraz bezpieczne ramiona.

~*~

Została wyrwana ze snu przez czyjś wściekły głos. Otworzyła leniwie oczy i zamrugała kilkakrotnie, próbując złapać ostrość widzenia. Za jej plecami Dorian mruknął, niechętnie siadając. Przetarł twarz dłonią i spojrzał na Edlin pytającym wzrokiem, a następnie skupił swoją uwagę na materiale przesłaniającym wejście do pokoju. Dziewczyna zrobiła to samo. Nagle do pomieszczenia weszła wściekła Tara, a zaraz za nią pojawił się zmartwiony Liss.

- Wszystko wasza wina! - wrzasnęła. - Powinniście zostać wtedy w lesie, żeby was Gayah zżarły! Nienawi...

- Tara, zamknij się, błagam. - westchnął Liss, lecz ona zignorowała go i szybkim krokiem podeszła do Edlin.

Złapała ją za kołnierz i zanim dziewczyna zdążyła zareagować, podniosła ją brutalnie, stawiając ją na nogi. Przysunęła się tak blisko, że Edlin widziała drobne żyłki w jej zaczerwienionych od płaczu oczach.

- Taka okrutna bestia jak ty nie powinna mieć prawa istnienia. - wysyczała Tara.

- Nie jesteś pierwsza, która mi to mówi, więc daruj sobie.

Tara warknęła wściekle i uniosła pięść. Edlin skuliła się mimowolnie, przygotowując się na atak, lecz ten nie nastąpił. Dorian złapał rozjuszoną dziewczynę za ramiona i odepchnął, nim ta zdążyła zaatakować. Obrzuciła go nienaturalnie dzikim spojrzeniem, po czym wyprostowała się i spoważniała. Jakby cała furia zmieniła się w zimną obojętność.

- Macie pięć minut.- syknęła. - Potem was zabiję. A jeśli ja nie dam rady, to dzieci...

- Tara, już. Myślę, że do nich dotarło. - szepnął Liss, odciągając dziewczynę w stronę wyjścia.

Aż do momentu, w którym zniknęła za szarym materiałem, nie odrywała od nich nienawistnego wzroku. Edlin odetchnęła głęboko, próbując zachować swoje emocje wewnątrz czaszki, lecz ból głowy jej w tym nie pomagał. Przeczuwała, że stało się najgorsze z możliwych, ale bała się powiedzieć to na głos. Dorian też pewnie o tym pomyślał, bo wbił smutny wzrok w Edlin, a po chwili potrząsnął głową, jakby wybudzając się z jakiegoś transu.

- Słyszałaś Tarę. - powiedział cicho, idąc w stronę plecaków. - To koniec, musimy ruszać dalej.

- W sumie co to za różnica, czy zginiemy teraz, czy kilka dni później. - westchnęła, wpychając do plecaka jakąś leżącą na zimnej ziemi koszulkę.

- Nie zginiemy. - odparł natychmiast Dorian buntowniczym tonem.

- A jak chcesz przeżyć bez kurtek i jedzenia w środku lasu? - spytała i tak jak się spodziewała, nie uzyskała odpowiedzi.

W ciągu kilku minut byli gotowi. Edlin zarzuciła plecak na ramię i rozejrzała się po niewielkim pokoju, a następnie westchnęła i ukryła twarz w dłoni. Ból głowy był nie do zniesienia. Nagle do pomieszczenia wszedł Liss. Był blady i niepokojąco zdenerwowany.

- Właśnie się dowiedziałem, że jakaś idiotka rozpuściła plotkę, że zmusiliście Silę do wyjścia. Że to przez was została ranna...

- Kto w to niby uwierzył?

- Tara...

Tyle wystarczyło. Ważne, że Tara weźmie na poważnie słowa dziewczyny, która najpewniej wiernie służyła Sili. Edlin zadrżała, czując coraz większy niepokój. Musiała mieć pewność, potwierdzić swoje domysły. Otworzyła usta, lecz nie wypowiedziała ani jednego słowa. Nie potrafiła sformułować pytania. Zamknęła oczy i westchnęła głęboko.

- Liss, czy Sila...? - nie dała rady dokończyć.

- Tak. - odpowiedział prawie bezgłośnie.

Edlin straciła oddech. Nie powinna czuć się winna, przecież nie kazała tej durnej dziewczynie wyłazić z jaskini. Ale z drugiej strony to przez nich Sila wyszła na zewnątrz. Pewnie miała jakiś plan polegający na utrudnieniu im życia, a Gayah po prostu ją zaskoczyły. Nie było sensu walczyć z poczuciem winy, skoro wszystko i tak sprowadzało się do Edlin i Doriana. Gdyby się tu nie pojawili, nigdy by do tego nie doszło. Gdyby lepiej poradziła sobie z tym głupim Gayah, który pozbawił ją przytomności, nie musieliby szukać tu pomocy. Gdyby w ogóle nie szli do Doliny, uniknęliby tego wszystkiego. Ale było inaczej. Byli tu, pośród wrogo nastawionego, obcego społeczeństwa. Edlin zgarbiła się nieznacznie pod ciężarem bólu wywołanego przez zbyt dużą ilość negatywnych emocji.

Nadszedł czas na ruszenie w dalszą podróż. Wyszli z pokoju za smutnym Lissem i podążyli za nim po labiryncie korytarzy, aż w końcu znaleźli się przed wodospadem. Większość dzieci zaszyło się gdzieś w głębi jaskini, lecz niektórzy przyszli. Edlin zauważyła głównie starsze czarnowłose dzieciaki, które trzymały się z, teraz już nieżyjącą, Silą. Każde z nich wpatrywało się nienawistnie w Edlin i Doriana. Nie unikały kontaktu wzrokowego. Były u siebie, na swoim terenie. Nie miały się czego bać. Tara stała obok dźwigni z kamienną twarzą. Jej policzki naznaczone były lśniącymi strużkami łez, a oczy opuchły i zrobiły się czerwone. Bez słowa spoglądała na Edlin, wyrażając wzrokiem całą pogardę, jaką do niej czuła.

Nagle rozległ się znajomy głosik, a przez niewielki tłum zaczęła przepychać się przerażona Mila. Już prawie wybiegła poza krąg zebranych, gdy nagle jakaś dziewczyna złapała ją i utrzymała w miejscu. Mila krzyknęła i kopnęła, lecz była zbyt mała oraz słaba, żeby się oswobodzić. Zacisnęła delikatną dziecięcą dłoń na ręce, która ją trzymała, a następnie spojrzała lśniącymi od łez oczami na Doriana.

- Dori, nie odchodź... - pisnęła. - Nie zostawiajcie mnie! Błagam, nie chcę tu zostawać! Edi... proszę.

Edlin spojrzała w jej ogromne, przepełnione smutkiem oczy i poczuła, że coś pęka w jej piersi. Tak bardzo nie chciała zostawiać Mili w tym chorym miejscu, ale wiedziała, że nie może jej zabrać. Tara by do tego nie dopuściła, a poza tym dziewczynka nie poradziłaby sobie w lesie. Musiała zostać pomiędzy tymi wrogimi dzieciakami, które tylko czekają na moment, w którym będą mogły zrobić jej krzywdę.

- Dori... zobaczymy się jeszcze? - spytała bez nadziei, gdy zrozumiała, że nie ma szans na odejście razem z nimi.

- Obawiam się, że nie. - odpowiedział chłopak, starając się brzmieć pocieszająco, lecz głos mu się załamał.

Mila patrzyła na nich jeszcze przez chwilę, a następnie zalała się łzami i odbiegła w głąb jaskini. Edlin odwróciła wzrok, chcąc jak najszybciej uciec z tego miejsca. Nagle rozległ się zgrzyt i huk, a skośna płyta wbiła się w wodospad, tworząc wyjście. Tara obserwowała ich lodowatym wzrokiem, gdy wychodzili na zewnątrz. Edlin stanęła na białym śniegu, który teraz wydawał jej się brutalny i bezwzględny, niczym cichy zabójca. Nie chciała się odwracać, lecz nie dała rady się powstrzymać i spojrzała przez ramię, akurat w momencie, w którym Tara ponownie pociągnęła za dźwignię, na zawsze zamykając dla nich wejście do jaskini.

Zimno natychmiast objęło jej ramiona, a Edlin zrozumiała, że kilka dni na tym mrozie to zbyt wiele. Przeliczyła się. Umrą najpóźniej tej nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top