~35~

Edlin usiadła gwałtownie, lecz natychmiast upadła na miękką poduszkę, ponieważ zakręciło jej się w głowie. Poczuła ból pulsujący w lewym ramieniu, lecz zignorowała go, skupiając się na walce o powietrze. Nie mogła oddychać. Odniosła wrażenie, że coś usiadło jej na piersi, miażdżąc płuca, a bolesne skurcze raz za razem ściskały jej brzuch, gdy starała się powstrzymać wymioty. Zdawało jej się, że słyszy czyjś głos, lecz był on odległy i niezrozumiały. Nagle coś zacisnęło się na jej dłoni, a Edlin spojrzała na nią przerażona. Jej wzrok od razu napotkał miodowe oczy Doriana, który siedział na podłodze, przyglądając jej się z troską. Wpadła w panikę. Zaczęła wrzeszczeć i się szarpać, próbując uwolnić się od jego uścisku, lecz nie potrafiła. Była zbyt słaba. Ogarnęła ją rozpacz i coraz większe zrezygnowanie.

- Już dobrze. Spokojnie. - szeptał Dorian, głaszcząc ją po głowie.

Edlin oddychała szybko, zastanawiając się, dlaczego jest dla niej taki miły. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, gotowa na kolejną porcję nienawiści. Dorian ją oszukał. Udawał, że coś do niej czuje, tylko po to, żeby zadać śmiertelny cios w najodpowiedniejszym momencie. Edlin zacisnęła pięści i spojrzała gniewnie na Doriana.

- Zostaw mnie! - syknęła, wyszarpując dłoń z jego dłoni. - Nienawidzę cię!

- Edi, co się stało?

- Przestań udawać, że nie wiesz, o co chodzi! Znam prawdę! Wiem, że jesteś fałszywy, że chcesz mnie zabić! Jesteś podły!

Chłopak pobladł i zaniemówił na moment, lecz szybko się otrząsnął i położył drżące dłonie na jej ramionach.

- Edlin...

- Zamknij się! - wrzasnęła, walcząc z furią.

- To tylko sen, Edlin! Sen! - krzyknął, łapiąc ją za nadgarstki. - Uspokój się!

Nagle do niej dotarło. To był sen w śnie, okrutna zemsta złotych ptaków. Dała się oszukać i uwierzyła, że to, co mówił Dorian jest prawdą, że czuje do niej jedynie nienawiść. Była taka głupia i naiwna. Zaczęła płakać, ukrywając twarz w dłoniach. Chciała uniknąć wzroku Doriana, pragnęła zniknąć, nie istnieć. Poczuła się jak idiotka, uświadamiając sobie, że zraniła chłopaka przez swój głupi sen.

- Przepraszam. - powiedziała łamiącym się głosem.

Usłyszała westchnienie Doriana, który wstał z podłogi i usiadł na łóżku, a następnie złapał Edlin za rękę. Spojrzała w jego smutne oczy, czując coraz większe poczucie winy. Podparła się na łokciu, chcąc usiąść i przytulić się do niego, lecz zawroty głowy zmusiły ją do leżenia.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że się obudziłaś. - powiedział cicho Dorian, wpatrując się w swoją dłoń.

- To sarkazm?

- Nie. - uśmiechnął się. - Spałaś trzy dni, więc zaczynałem się niecierpliwić.

- Aż trzy!? Dlaczego!?

- Najwyraźniej potrzebowałaś odpoczynku.

Edlin uśmiechnęła się słabo, po czym pogrążyła się w myślach. Stracili trzy dni. Zamiast iść do Doliny, ona leżała nieprzytomna, opóźniając całą podróż. Gdyby nie te durne Gayah, byliby dużo dalej. Westchnęła ciężko, spoglądając na Doriana. Wpatrywał się smętnie w jej ramię, a po chwili zsunął z niego za dużą koszulkę, odsłaniając biały bandaż. Przejechał po nim delikatnie opuszkami palców, zatrzymując dłoń na szyi Edlin.

- Powinienem cię lepiej chronić. - powiedział, dotykając podłużnej blizny ciągnącej się od ucha do obojczyka, pozostawioną dawno przez bestię z psią czaszką zamiast pyska.

- Powinieneś się ogarnąć. - prychnęła. - Nic mi nie jest.

Dorian uśmiechnął się lekko, nachylając się nad Edlin. Pocałował ją delikatnie, a dziewczyna wplotła palce w jego pachnące świeżością włosy, ciesząc się tą chwilą. Całe jej wnętrze wypełniała radość, spowodowana świadomością, że to był tylko sen i że Dorian nie jest fałszywym kłamcą. Zaczął się od niej odsuwać, lecz Edlin kontynuowała pocałunek, nie mając najmniejszej ochoty przerywać tej chwili. Potrzebowała tego.

Nagle ukuła ją pewna myśl. Zamarła, a Dorian wyprostował się zaskoczony, spoglądając niepewnie na Edlin, która uważnie go obserwowała.

- Masz czyste włosy... To znaczy, że...

- Tu jest ciepła woda, Edi. - dokończył za nią z uśmiechem. - Niedługo się umyjesz.

- Nareszcie. - mruknęła, zamykając oczy, lecz po chwili znów je otworzyła. - Niedługo, czyli kiedy? Nie mogę teraz?

- Nie, nie możesz. Jest nad ranem, jeszcze chyba wszyscy śpią, a poza tym musisz leżeć i wypoczywać.

- Super. - skrzyżowała ręce na piersi z obrażoną miną. - Gdzie my w ogóle jesteśmy, co?

- Jesteśmy w takim dość dziwnym obozie. - powiedział po chwili zamyślenia Dorian. - Nie wiem, jak to opisać...

- Najprościej jak się da.

- Dobra. Więc najprościej jak się da, powiem ci, że tu są same dzieci. Naprawdę, Edi. - dodał szybko widząc jej minę. - Nie ma nikogo dorosłego, najstarsza dziewczyna ma, bo ja wiem, z szesnaście lat. Żyją w jaskini rozbudowanej do ich potrzeb. - rozejrzał się po kamiennym pokoju. - Teraz jesteśmy gdzieś w centrum tego wszystkiego. Nie rozglądałem się zbytnio, bo z tobą siedziałem.

- Trzy dni? Chciało ci się? - spytała z niedowierzaniem Edlin.

- Tak, ale niedługo dojdziesz do siebie i wtedy pozwiedzamy, co ty na to?

- Dobra.

Nastąpiła chwila dłuższej ciszy, urozmaicana dźwiękiem wody kapiącej gdzieś w głębi jaskini. Edlin westchnęła ciężko, zamykając oczy i pogrążyła się w myślach. Układała sobie wszystkie wydarzenia i informacje, czując na skórze ciepło dłoni Doriana.

- Edi? - powiedział niepewnie, a Edlin otworzyła oczy.

- Hm?

- Opowiesz mi, co ci się śniło?

Odetchnęła głęboko. Nie chciała do tego wracać, lecz Dorian miał prawo wiedzieć, co widziała. W końcu ten sen go dotyczył. Ponownie zamknęła oczy, próbując zebrać myśli.

- Najpierw śniły mi się te ptaki, tak jak zawsze, ale wpadłam na genialny pomysł i zaczęłam rozrywać te kolorowe pióra, żeby sprawić im ból. Myślałam, że jestem taka sprytna i w ogóle. A potem się obudziłam. - z trudem powstrzymała dreszcz, przebiegający po plecach i spojrzała Dorianowi w oczy. - Byłeś tam razem z tym Zahirem. Zacząłeś mi mówić, jak bardzo mnie nienawidzisz, a potem wbiłeś mi nóż w brzuch. To było straszne. - powiedziała cicho. - Na sam koniec wydłubałeś mi oczy i zostawiłeś, żebym umarła...

Nie wytrzymała. Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Usłyszała, jak Dorian oddycha głęboko, jakby tym snem odkryła jakiś mroczny sekret. Niewątpliwie przejął się tym, lecz Edlin to zignorowała. Nagle chłopak wstał energicznie i zaczął chodzić po pokoju.

- Obiecaj, że już nigdy nie będziesz próbowała ranić tych ptaków, nieważne, jak bardzo one zranią ciebie, rozumiesz? - zaczął roztrzęsionym głosem. - To zbyt niebezpieczne. Skoro ten sen żyje i jest w stanie cię kontrolować, to kiedyś możesz się nie obudzić.

- Rozumiem, nie będę próbowała.

- Obiecaj! - powiedział, całkowicie rozbity, ponownie siadając na łóżku.

- Obiecuję, Dori. Już nigdy nie będę im nic robić.

Odetchnął głęboko, wyraźnie przerażony. Zgarbił się i zaczął obgryzać paznokcie. Edlin naprawdę miała wrażenie, że ten sen odkrył przed nią coś, czego nigdy nie powinna była się dowiadywać, lecz nie umiała rozszyfrować, o co konkretnie chodzi.

- To tylko sen, Edi. - szepnął Dorian, nie patrząc na nią. - Nie przejmuj się nim, naprawdę.

Już otworzyła usta, żeby jakkolwiek wybadać teren, lecz nagle rozległ się tupot małych nóżek, gdzieś na korytarzu. Materiał zasłaniający wejście do pokoju poruszył się, gdy do pomieszczenia weszła mała dziewczynka, trzymająca w rękach niewielką tackę z talerzem i kubkiem. Jej drobna buzia, pomijając ogromne błękitne oczy, ginęła w rozczochranych blond włosach.

- Dori, Dori, Dori! - krzyknęła, nie zauważając Edlin. - Tara kazała przynieść mi śniadanie dla ciebie!

- Wiem, robi tak codziennie. - odparł z uśmiechem chłopak, odbierając od dziewczynki jedzenie. Wyglądało na to, że nie już nie przejmuje się sen Edlin. Dziewczyna postanowiła zrobić to samo i szybko zapomniała o koszmarze, zainteresowana nieznajomą.

Mała dopiero teraz zauważyła, że Edlin nie śpi i zamarła z szeroko otwartymi oczami. Dorian uśmiechnął się jeszcze szerzej, sadzając sobie dziewczynkę na kolanach, a następnie wskazał na Edlin.

- Mila, to jest Edlin, moja dziewczyna. Edi, to jest Mila, mała pchełka, która mnie dokarmia.

- Cześć. - powiedziała niepewnie Edlin, lecz Mila nie odpowiedziała.

Wpatrywała się w dziewczynę bez mrugnięcia, a po chwili odwróciła się do Doriana, szepcząc mu coś do ucha. Chłopak uśmiechnął się i pokręcił głową.

- Sama się jej spytaj. Nie bój się, nie gryzie. - powiedział z uśmiechem.

Mila odetchnęła głęboko, a następnie podpełzła do Edlin i usiadła obok niej na materacu.

- Czemu masz takie oczy? Takie fioletowe? - spytała z dziecięcą ciekawością.

Edlin otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, lecz nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Jak ma wytłumaczyć dziecku, że była kiedyś Wodoskórą, ale została zmieniona w człowieka? Na szczęście Mila nie zraziła się brakiem odpowiedzi i czując się pewniej, kontynuowała zadawanie pytań.

- Masz tak od urodzenia, czy nie? Bo one są bardzo ładne, wiesz? Też bym takie chciała.

Edlin uśmiechnęła się, czując ciepło na policzkach. Pierwszy raz usłyszała coś tak miłego na temat swoich oczu. Mila zeskoczyła z łóżka i przytuliła się do Doriana.

- Muszę iść, bo mam dużo zajęć, ale wrócę z obiadem, wiecie? - krzyknęła, wybiegając z pokoju.

Dorian spojrzał na Edlin z uśmiechem, a ta uniosła brew.

- Od kiedy jestem twoją dziewczyną, hm? - spytała podejrzliwie.

- Od teraz. Może być?

- Może być. - Edlin uśmiechnęła się szeroko.

Nagle materiał przesłaniający wejście znów się poruszył i do pokoju zajrzała niska dziewczyna. Odgarnęła nieśmiało kosmyk ciemnych włosów opadających jej na oczy, rozglądając się niepewnie.

- Nie przeszkadzam?

- Nie, wchodź śmiało. - odpowiedział z uśmiechem Dorian.

Edlin przyglądała się uważnie dziewczynie, gdy ta ostrożnie wchodziła do pokoju, poważnie się zastanawiając, czy użycie przez Doriana określenia "śmiało" nie okazało się pomyłką. Przecież ona była przerażona samym faktem oddychania.

- Mila powiedziała mi, że się obudziłaś, więc przyszłam się przywitać. Jestem Tara...

- Edlin. - odpowiedziała zbyt gwałtownie i głośno, przez co dziewczyna wbiła wzrok w swoje buty. - Przepraszam, nie chciałam...

- Nie szkodzi. Jak tam twoje ramię?

Edlin spojrzała przelotnie na swoją rękę i uśmiechnęła się szeroko.

- Całkiem dobrze. - odpowiedziała tym razem spokojniej, a Tara wyraźnie się rozluźniła.

- Czyli dzieciaki dobrze się spisały. Oczywiście byłam z nimi, nie pozwoliłabym przecież, żeby twoją ranę opatrywały same dzieci, prawda? Ale skoro wszystko dobrze i się goi, to znaczy, że...

- Tara, koniec. - uciszył ją delikatnie Dorian, unosząc dłoń.

- Przepraszam, ale po prostu się martwię. Przecież ten cały kwas Gayah jest bardzo groźny, a dzieci nie mają jeszcze doświadczenia w leczeniu, ale cały czas nad tym pracują. W końcu kiedyś zostaną naszymi lekarzami, bo tutaj każdy ma jakieś zajęcie...

Dorian zerknął na Edlin i przewrócił oczami, a dziewczyna z trudem powstrzymała uśmiech. Tara mówiła szybko, przerywając jedynie po to, żeby zaczerpnąć powietrza. Cały czas wpatrywała się w podłogę i tarmosiła w dłoniach kawałek koszulki. Dorian odetchnął głęboko, po czym wstał i podszedł do dziewczyny. Położył jej dłoń na ramieniu, ucinając tym samym potok słów.

- Tara, spokojnie. Może pójdziesz sprawdzić, czy dzieciaki już wróciły z polowania, hm?

- Tak, tak! Przecież powinnam tam być i im pomóc! - krzyknęła przerażona, uderzając się dłonią w czoło. - A jeśli któreś z nich zostało ranne!? Przepraszam was, ale muszę natychmiast iść!

Wybiegła z pokoju, zaplątując się niechcący w materiał wiszący w wejściu. Dorian odetchnął ciężko i odwrócił się do Edlin, a następnie usiadł na łóżku. Ukrył twarz w dłoniach i pokręcił głową.

- Tara jest w porządku. Tylko czasem się stresuje i cały czas mówi.

- Zauważyłam. - prychnęła Edlin. - Jest nieco denerwująca...

- Ona jest za wszystko odpowiedzialna. Jest najstarsza. Też byłabyś spięta, gdybyś musiała dbać o tyle dzieci.

- Najstarsza!? Przecież ona ma...

- Szesnaście lat? Może więcej. - powiedział spokojnie Dorian. - I sama wszystko ogarnia.

Edlin odetchnęła głęboko, próbując wszystko poukładać. Dopiero teraz dotarło do niej, że to, co mówił Dorian, było prawdą. Tu były same dzieci. Nie wiedziała czemu wcześniej nie brała tego na poważnie. Jej rozmyślania przerwała niespodziewana senność. Ziewnęła i przetarła oczy.

- O nie. Najpierw coś zjesz. - powiedział poważnie Dorian, sięgając po tackę.

- Nie jestem głod...

- Bez dyskusji. Nie jadłaś niczego konkretnego od trzech dni!

Edlin przewróciła oczami i wzięła od Doriana tackę z talerzem i kubkiem. Niechętnie zaczęła jeść, przeżuwając powoli kawałek chłodnego mięsa. Po chwili sięgnęła po kubek i wypiła mały łyk. Natychmiast odstawiła go na tackę, z trudem powstrzymując się od wyplucia ohydnego napoju.

- Co to za syf!?

Dorian nachylił się zaciekawiony i od razu się uśmiechnął. Szybkim ruchem sięgnął po naczynie, o mało nie rozlewając zawartości.

- Nie wierzę. Dali mi kawę!

Edlin uniosła brwi, patrząc jak chłopak wypija chłodny napój. Dorian uśmiechnął się, zamykając oczy.

- Trochę zimna, ale to i tak kawa.

- Jesteś straszny.

- Czemu? - spojrzał niepewnie na Edlin. - Tylko mi nie mów, że ci to nie smakuje. Przecież to jest pyszne!

- Człowieku! Czym ty się żywisz! Najpierw pomarańcze, a teraz jakaś kawa! Boję się o ciebie.

- Ja o ciebie też. Jak możesz nie lubić kawy albo pomarańczy?

- Po prostu. - odpowiedziała chłodno, wkładając do ust kolejny kawałek mięsa.

Siedzieli w ciszy. Edlin jadła powoli przestygnięty posiłek, rozmyślając o wszystkich dotychczasowych wydarzeniach. Zacisnęła pięści na myśl o Gayah, które opóźniły ich podróż. Chciała jak najszybciej znaleźć się w tej chorej Dolinie, żeby wykonać swoje zadanie i wrócić do Cerdii. Zalała ją fala furii, gdy uświadomiła sobie, że nie wie nawet, po co idzie do tego durnego miejsca. Nagle poczuła na skórze znajome ciepło dłoni Doriana i podniosła wzrok, spoglądając mu w oczy.

- Uspokój się, bo złamiesz ten biedny widelec, a nie wiem, jak Tara na to zareaguje. - powiedział rozbawiony, a Edlin zerknęła w dół.

Zacisnęła pięść na widelcu tak mocno, że zaczynał wbijać się w jej dłoń, więc szybko się rozluźniła i odłożyła go na tackę. Czerwona linia ciągnęła się równolegle do jej pobielałych od furii palców. Westchnęła głęboko, odstawiając tackę z pustym talerzem na bok, a cała złość nagle zniknęła, ustępując miejsca zwykłemu zmęczeniu. Ramię i tył głowy pulsowały słabym, aczkolwiek irytującym bólem, więc Edlin zamknęła oczy, ziewając przeciągle. Po chwili wtuliła się w bok Doriana, który położył się obok niej. Chłopak odetchnął spokojnie, obejmując Edlin ramieniem.

- Dobranoc. - mruknął cicho.

- Jest dzień, geniuszu.

Dorian westchnął, a Edlin uśmiechnęła się pod nosem, pozwalając sobie na chwilę spokoju od wszystkich zmartwień.

~*~

Obudził ją cichy szelest, więc otworzyła sennie oczy i spojrzała w stronę wejścia do pokoju. Tara zaglądała niepewnie do środka, lecz gdy zauważyła, że Edlin nie śpi, uśmiechnęła się nieśmiało i weszła do pomieszczenia. Podeszła powoli do łóżka, po czym usiadła na podłodze obok Edlin, cały czas wpatrując się w dziewczynę.

- Przepraszam, że...

Edlin przyłożyła palec do ust, a następnie wskazała na śpiącego Doriana. Tara uśmiechnęła się przepraszająco i wbiła wzrok w podłogę. Przez ten drobny błąd uleciała z niej cała pewność siebie, a Edlin zaczynała się bać, że dziewczyna znów zacznie mówić zbyt szybko i zbyt dużo.

- Przepraszam, że musiałam iść, ale dzieciaki zawsze potrzebują pomocy. - powiedziała szeptem. - Szkoda mi ich, ale przecież nie mamy innego wyjścia, pozostaje nam tylko walka.

Edlin wpadła na genialny plan. Zapowiadało się, że Tara znów rozpocznie swój męczący monolog, więc warto byłoby nakierować go na właściwy tor i dowiedzieć się czegoś ciekawego.

- Co się właściwe stało, hm? Czemu tak żyjecie? - spytała cicho.

Tara spojrzała na nią zaskoczona, lecz w jej oczach natychmiast zalśniły iskierki cichej radości, wypierając stres i przerażenie.

- To się zaczęło pięć lat temu. - powiedziała szybko. - Zima była wyjątkowo długa i surowa, a te durne śnieżne Gayah mnożyły się jak nienormalne. Przecież wiadomo, że to ich czas... Och, ty nic o nich nie wiesz. - szepnęła z przejęciem, widząc pytanie w oczach Edlin. - No, te Gayah żyją w górach i na zimę schodzą do lasu na łowy. Czasem polują wcześniej, tak jak teraz. Przecież w innych porach roku nie dałyby rady przeżyć tutaj, na dole. Nienawidzą ciepła, zabija je. Dlatego podgrzewamy wodospad...

- Czekaj, czekaj. Jak to wodospad?

- No przecież jesteśmy w jaskini, a wejście jest ukryte za wodospadem. Nie wiesz...? Ach, przecież byłaś nieprzytomna. Przepraszam, ale czasami się zapominam i gadam głupoty. Wiesz, mam trochę za dużo stresu, bo muszę dbać o dzieciaki, przecież one są takie małe i tyle rzeczy trzeba je nauczyć, a ja sama przecież nie umiem wszystkiego...

Edlin uniosła brwi, zastanawiając się, jakim cudem to przerażone życiem dziecko jest w stanie dbać o inne przerażone życiem dzieci.

- Tara, spokojnie, nic się nie dzieje, prawda? - powiedziała, z trudem ukrywając irytację w głosie. - Powiedz mi, jak się tu znaleźliście. A, i postaraj się unikać słowa "przecież", dobra?

Dziewczyna uśmiechnęła się słabo, próbując ukryć rumieńce zawstydzenia.

- Pięć lat temu była ta zima. - powiedziała po dłuższej chwili. - I jednej nocy te Gayah zaatakowały olbrzymim stadem. Dorośli zebrali wszystkie dzieci i kazali kobietom zaprowadzić nas do jaskini w lesie. Do kryjówki dotarły tylko trzy z nich. - spuściła wzrok, chcąc pogodzić się ze smutkiem. - Pierwsze tygodnie były trudne, nie mieliśmy jedzenia ani drewna. Było bardzo zimno, przecie... to znaczy, w końcu była zima, prawda? Ale się nam udało. - zamilkła i zrobiła dłuższą pauzę, jakby przygotowując się do powiedzenia czegoś bardzo złego. - Ale trzy lata temu ostatnia z tych kobiet umarła... i teraz ja się wszystkim zajmuję.

Edlin wpatrywała się w Tarę ze współczuciem. Była taka młoda, a już musiała dbać o tyle osób, które wymagają wyjątkowej opieki. Nagle uderzyło w nią wspomnienie innej historii. Historii Doriana, któremu Gayah również zabiły rodzinę, kończąc przedwcześnie jego dzieciństwo. Poczuła do nich jeszcze większą nienawiść, chociaż nie wiedziała, czy jest to możliwe. Teraz zrozumiała, że to nie ona była mutantem, tylko te psychiczne bestie. Odetchnęła głęboko, uspokajając się szybko, żeby Tara nie zauważyła jej złości. Jeszcze mogłaby zacząć swój fascynujący monolog. Trzeba jak najszybciej zająć czymś jej myśli.

- Uhm, Tara?

Dziewczyna natychmiast zareagowała, podnosząc wzrok.

- Tak?

- Powiedz mi jeszcze, jakim cudem podgrzewacie ten cały wodospad.

- Ta jaskinia była rozbudowana na wypadek takiej sytuacji, jak z tymi Gayah, bardzo dawno, przed moim urodzeniem. Nasi przodkowie pracowali tu kilka pokoleń, żeby w przyszłości zapewnić innym bezpieczeństwo. Między innymi wykuli w skale specjalne palenisko, które, od razu mówię, że nie wiem jak, ale podgrzewa wodospad, żeby Gayah nie mogły tu wejść. Mamy też system kominów, które odprowadzają dym. Nie wiem jak, nie wiem gdzie, ale ważne, że działa.

Edlin zamyśliła się na chwilę, lecz nie zdążyła wszystkiego zrozumieć, ponieważ gdzieś niedaleko rozległy się pospieszne kroki. Po chwili do pokoju zajrzał chudy chłopak z twarzą rozciętą długą, podwójną blizną, ciągnącą się od skroni do brody.

- Tara! Wszędzie cię szukam! Chodźże, bo Mila znowu ma problemy z Czarnymi. - spojrzał w stronę Edlin i zmarszczył brwi. - O, obudziłaś się. Super. - powiedział ze znudzeniem i natychmiast przeniósł wzrok na podnoszącą się z podłogi Tarę.

Po chwili dziewczyna wyszła z pokoju bez pożegnania. Była wyraźne zaniepokojona i nieco przerażona. Zrobiło się cicho, a Edlin odwróciła się do Doriana. Spojrzała w jego szeroko otwarte oczy, które wpatrywały się w nią ze strachem.

- Kim są Czarni? - spytał drżącym szeptem, lecz dziewczyna nie potrafiła mu odpowiedzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top