~34~

Napotkała spojrzenie tych kilku Gayah, które przeżyły spotkanie z jeleniami i umknęły w las. Stwory siedziały na najniższych gałęziach drzew, przyglądając się ludziom z chorą satysfakcją. Konie dostrzegły Gayah i momentalnie wpadły w panikę. Zaczęły ryć ziemię kopytami i rżeć dziko, a w ich czarnych oczach lśniło przerażenie. Greè zjeżyła się z dzikim sykiem, obnażając kły. Gayah było mało, zaledwie, jak policzyła Edlin, siedem. W porównaniu ze stadem, które zginęło stratowane przez jelenie, ta liczba wydawała się żałosna i śmieszna. Lecz stwory dalej stanowiły śmiertelne niebezpieczeństwo.

Edlin mimowolnie zerknęła na Doriana, który napiął wszystkie mięśnie i bez mrugnięcia patrzył Gayah w oczy. Zacisnął dłoń na włóczni, gotowy do ataku. Edlin westchnęła cicho, po czym wyjęła zza pasa nóż. Ujrzała w metalu mętne odbicie swoich zdeterminowanych, fioletowych oczu i skupiła się na nich przez chwilę. Jakby tak się zastanowić, to w sumie nie były takie złe. Edlin potrząsnęła głową, wracając do rzeczywistości. Nie było teraz na to czasu. Przeniosła wzrok na Gayah, które sprężyły się do skoku, a na ich okropnych twarzach zagościło coś na kształt uśmiechu.

Zszokowana spojrzała na Doriana, który był równie zaskoczony co ona. Przecież Gayah nie potrafią się uśmiechać. Na taki moment nieuwagi czekały bestie i momentalnie wyskoczyły do ataku. Dorian zaklął głośno, po czym bez zastanowienia ruszył do walki, wbijając ostrze włóczni w serce najbliższego Gayah. Stwór warknął, lecz po chwili padł na ziemię, zalewając ją swoją granatową krwią. Edlin przyglądała się przez moment Dorianowi, zanim dotarła do niej powaga sytuacji. Otrząsnęła się natychmiast i również zaczęła atakować, czując dzikie uderzenia serca rozrywającego jej żebra. Bała się, lecz nie miała wyboru, musiała walczyć, żeby przeżyć.

Jeden z Gayah rzucił się na martwego towarzysza, ignorując Doriana i zaczął pożerać szare ciało, lecz gdy wyczuł obecność Edlin, podniósł łeb, warcząc ostrzegawczo. Dziewczyna odetchnęła głęboko, a następnie z dzikim okrzykiem rzuciła się na pochłoniętego posiłkiem, wygłodniałego Gayah. Stwór jęknął nieludzko, gdy nóż zatopił się w jego grzebiecie, lecz natychmiast odwrócił się i zaczął kontratakować, kłapiąc rzędami zębów niebezpiecznie blisko twarzy Edlin. Ta bez zastanowienia wyrwała ostrze z ciała Gayah, a następnie wbiła je w czaszkę stwora. Poczuła ciepłą krew tryskającą na twarz, lecz zignorowała ją, pełna nowej, nieznanej do tej pory, wojowniczej pewności siebie. Czuła się niezwyciężona i niepokonana. Niedbale wytarła granatową maź z twarzy, rozmazując ją na policzkach, gotowa do następnej walki.

Prawie natychmiast spostrzegła Gayah zakradającego się od tyłu do Doriana pochłoniętego walką. Niewiele myśląc, rzuciła nożem, który z głuchym dźwiękiem wbił się w łysą głowę stwora. Przepełniona uczuciem tryumfu podbiegła do zwłok i szybkim szarpnięciem odzyskała broń. Kątem oka ujrzała zbliżające się Gayah, więc przywarła plecami do Doriana, który zerknął na nią kątem oka, po czym uśmiechnął się lekko. Teraz bestie nie miały szans na atak od tyłu. Prychnęły sfrustrowane i zaczęły obchodzić Edlin z boków. Dziewczyna nie mogła walczyć w dwóch miejscach jednocześnie, więc po chwili namysłu wybrała bliższego Gayah. Wiedziała, że gdy tylko zajmie się walką z jednym stworem, drugi zaatakuje ją z boku, lecz gdzieś w głębi serca miała cichą nadzieję, że tak się nie stanie.

Odetchnęła głęboko, a następnie skierowała wzrok na bliższego Gayah, który uśmiechnął się nieludzko, obnażając liczne kły. Edlin również się uśmiechnęła, ośmielona jakimś obcym uczuciem. Po plecach przebiegł jej dreszcz podniecenia, gdy stwór skoczył do ataku. Bez zastanowienia wyciągnęła przed siebie ręce, a Gayah, który nie mógł już nic zrobić, nabił się na ostrze, lecz nie umarł. Jego okropny pysk znajdował się kilka centymetrów od twarzy Edlin, gdy potwór kłapnął zębami. Dziewczyna uchyliła się, walcząc z odruchem wymiotnym, gdy smród zgnilizny wydobył się z paszczy Gayah. Spojrzała wściekła w pomarańczowe ślepia i bez cienia litości wbiła nóż głębiej w szare ciało, a następnie wyszarpnęła go, pozwalając, by potwór upadł na ziemię. Po chwili nadepnęła z impetem na krtań Gayah, tym samym go uśmiercając. Przypomniała jej się walka na równinach, w której mężczyzna z tej chorej wioski w ten sam sposób zabił zmutowanego Gayah i uśmiechnęła się mimowolnie.

Spojrzała w bok. Drugi stwór właśnie osunął się na ziemię po tym, jak ogromna łapa Greè oderwała jego głowę od ciała. Dorian również wykończył ostatniego Gayah i wytarł pot z czoła, brudząc sobie twarz niebieską krwią. Edlin odetchnęła głęboko, ciesząc się ciszą po walce. Pozwoliła sobie na chwilę odpoczynku, zamykając oczy, lecz ten spokój nie trwał długo, bo zaledwie kilka sekund.

- To pułapka! - wrzasnął Dorian. - Jest ich więcej!

Edlin momentalnie otworzyła oczy i zmarszczyła brwi. Wtedy została powalona na plecy przez Gayah. W jego ogromnych ślepiach lśniła chora satysfakcja. Edlin wrzasnęła i złapała stwora za szorstkie ramiona, starając się odsunąć go jak najdalej od twarzy. Próbował dosięgnąć jej ciała pazurami, lecz dziewczyna zacisnęła dłonie niżej na wychudzonych rękach, tym samym przyciskając je do wątłych boków stwora. Gayah wrzasnął sfrustrowany i nagle, jakby wydobył z siebie nową siłę, zaatakował jeszcze bardziej zawzięcie.

- Nie daj mu się ugryźć, Edi! Nie daj się ugryźć! - krzyczał Dorian, związany walką z innym stworem.

Edlin przypomniała sobie o kwasie, który posiadają Gayah i odrzuciła bestię w bok. Potwór warknął i natychmiast rzucił się do ataku, ponownie posyłając na ziemię dziewczynę, która nie zdążyła się porządnie podnieść. Edlin krzyknęła, lecz gwałtownie umilkła w momencie, w którym straciła przytomność, uderzając tyłem głowy w kamień.

~*~

Po raz kolejny stanęła przed złotymi ptakami. Ich nieruchome oczy wpatrywały się w przestrzeń nad jej głową, lecz tym razem Edlin nie czuła strachu. Spoglądała wyzywająco na każdy posąg, wciąż czując w żyłach przyjemne łaskotanie adrenaliny. Przechadzała się po ogromnej sali, czekając, aż coś się wydarzy. Nagle wpadła na pewien pomysł i gorączkowo zaczęła przeszukiwać kieszenie. W końcu w jej dłoni błysnął srebrny breloczek z pięcioma kolorowymi piórami.

Nagle ślepia ptaków zabłysły barwami odpowiadającymi kolorom piór. Dwa z posągów pozostawały ciemne i martwe. Edlin uśmiechnęła się wrednie, a następnie szarpnęła czerwone pióro. Rozległ się metaliczny dźwięk, jakby odległego bólu, a ślepia jednego z ptaków lekko przygasły, lecz po chwili wszystko wróciło do normy.

- A więc... - syknęła Edlin, szarpiąc kolejne pióro z sadystycznym uśmiechem. - boli was to, hm?

Raz po raz rozlegały się raniące umysł Edlin krzyki cierpiących ptaków, lecz dziewczyna ignorowała krew wypływającą z uszu, napawając się chwilą zwycięstwa. Wygrała, odnalazła sposób na sprawienie bólu tym chorym posągom. Pokonała swój sen. Zaśmiała się tryumfalnie, rozrywając pióra na części. Ptaki wrzeszczały, lecz nadal pozostawały nieruchome. Gdy Edlin zniszczyła wszystkie pióra, zrobiło się nieprzyjemnie cicho. Cisza przed burzą. Wiedziała, że to nie potrwa długo, że ptaki się zemszczą.

Po chwili przed nią pojawił się Dorian. Spojrzał na nią krytycznym wzrokiem i prychnął z pogardą.

- Mutant. - wysyczał. - Okropny mutant. Jesteś niczym, rozumiesz?

Edlin uniosła brew.

- Nie dam się nabrać. To sen.

Nagle poczuła, że spada. Obudziła się z wrzaskiem, lecz natychmiast ujrzała przed sobą miodowe oczy, więc uśmiechnęła się, wdzięczna, że ten chory sen się skończył. Chciała wyciągnąć ręce, żeby przytulić się do Doriana, lecz coś jej to uniemożliwiło. Natychmiast spojrzała w tył i jęknęła, gdy ujrzała gruby sznur owinięty dookoła jej nadgarstków. Była przywiązana do jakiegoś słupa, a naprzeciwko niej siedział Dorian, ostrząc nóż.

- Dori? Co się stało? - spytała niepewnie.

- Zamknij się. Tak długo na to czekałem, więc nie niszcz mi tej chwili, paskudo.

Edlin zamarła. Coś było nie tak, Dorian się tak nie zachowuje, on taki nie jest.

- Och, myślałaś, że cię lubię? - zakpił, widząc niepewność w jej oczach. - Edi, Edi, Edi... Jesteś taka głupia. Sądziłaś, że to, co do ciebie czuję jest prawdziwe i szczere? Przykro, ale cóż, mutanty tak mają. Nie rozumieją pewnych rzeczy, na przykład tego, że ludzie myślący... hm... myślą. Chciałem cię oszukać i mi się to udało. Zaufałaś mi, a teraz poniesiesz konsekwencje swojej ucieczki z ośrodka, rozumiesz?

Edlin siedziała nieruchomo, nie wierząc w to, co usłyszała. Przecież się obudziła, więc to nie jest sen. To się dzieje naprawdę. Zaczęła się szarpać, próbując uwolnić się i uciec, lecz była mocno przywiązana. Nagle zamarła, słysząc znajomy śmiech. Odwróciła się gwałtownie i ujrzała brązowe oczy Zahira, człowieka, który złapał ją i uwięził w kapsule.

- Dori ma rację, Edlin. Jesteś głupsza niż wszyscy myśleliśmy. Tak łatwo dałaś się oszukać, że przez chwilę baliśmy się, czy przypadkiem nie przejrzałaś naszego planu. Cóż, nie przedłużając. Wiedz, że jeśli raz ze mną zadrzesz, już nigdy nie uciekniesz od konsekwencji. Śledziliśmy cię od momentu, w którym uciekłaś z ośrodka, czekając na odpowiednią chwilę. Dorian nieco się niecierpliwił, więc przyspieszyliśmy cały plan.

Machnął ręką, dając znak Dorianowi, który uśmiechnął się sadystycznie.

- Nareszcie. Nawet nie wiesz, ile kosztowało mnie to całe udawanie. Powinni mnie nagrodzić za poświęcenie...

- Pomyślimy o tym, spokojnie. - wtrącił się Zahir, a Dorian uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Następnie nachylił się nad Edlin i wbił nóż w jej brzuch. Jęknęła, czując krew w ustach.

- Dlaczego...

- Uciekłaś nam, a nam się nie ucieka. - powiedział szyderczo.

Edlin poczuła łzy na policzkach. Chciała je ukryć, lecz nie umiała. Była zbyt przerażona i zrozpaczona.

- Oj, nasza silna Edi płacze. Biedna mała Edi. - prychnął Dorian, kolejny raz wbijając nóż w brzuch Edlin.

Czuła, jak ucieka z niej krew i życie. Z każdą chwilą była coraz bliżej śmierci, lecz udało jej się zebrać resztki sił i spojrzeć Dorianowi w oczy. Chłopak uśmiechnął się sadystycznie.

- Dobry pomysł.

Wyszarpnął nóż z ciała Edlin, a następnie przystawił go do jej twarzy.

- Nienawidzę ich. Tych twoich oczu. - syknął z pogardą.

Wbił ostrze w oko Edlin, a ta wrzasnęła z bólu. Następnie to samo zrobił z drugim okiem, po czym odsunął się, by podziwiać swoje dzieło. Edlin krzyczała i wiła się, lecz nic nie mogła zrobić. Zdała sobie sprawę, że ma coraz większe trudności z myśleniem. Że umiera.

- A żebyś tak długo zdychała. - prychnął Dorian, wstając i odchodząc.

Edlin została sama, oślepiona i umierająca. Nie mogła zebrać rozbieganych myśli, nie mogła czuć bólu zadanego przez słowa Doriana. Mogła jedynie czekać, aż wszystko się skończy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top