~33~
Nastąpiła długa chwila napiętego oczekiwania. Deszcz uderzał o mokrą ziemię z głośnym szumem. Konie przebierały nerwowo nogami, a Greè syczała wściekle w stronę Gayah. Edlin wsiadła powoli na klacz, nie odrywając wzroku od potworów.
Nagle niebo rozciął olbrzymi piorun. Skowyt Gayah zlał się z grzmotem, gdy te ruszyły do ataku. Dorian zaklął głośno i uderzył konia w boki. Zwierzę zarżało dziko, ruszając galopem w stronę Gayah. Edlin krzyknęła i zakryła usta dłonią, myśląc, że Dorian chce zaatakować, lecz chłopak zawrócił konia i minął Edlin.
- Edi, jedź! Szybko! - wrzasnął, nie zatrzymując się.
Chciała jechać, uciekać, lecz klacz spanikowała. Zaczęła wierzgać i rżeć. Nie reagowała na polecenia i sygnały wysyłane przez Edlin. W końcu dziewczynie udało się zmusić zwierzę do posłuszeństwa. Ruszyła galopem, z trudem utrzymując się w siodle. Widziała Doriana, który obserwował ją przez ramię i Greè biegnącą pomiędzy drzewami. Spojrzała za siebie i natychmiast tego pożałowała. Pomarańczowe ślepia Gayah migotały bardzo blisko, tuż za końskim zadem. Co chwila któraś z bestii wyskakiwała do przodu, próbując podciąć klaczy nogi, lecz ta za każdym razem umykała ich pazurom i kopała dziko. Edlin wczepiła się w jej grzywę, starając się przeżyć.
Nagle do jej uszu dotarł krzyk. Podniosła wzrok i spojrzała na Doriana. Machał do niej, mówiąc coś, lecz Edlin nie potrafiła rozróżnić słów. Zacisnęła zęby i kopnęła klacz w boki, a ta momentalnie przyspieszyła. Gayah wyły za plecami dziewczyny, a ta skuliła się w siodle. Znów usłyszała krzyk Doriana i ponownie nic nie zrozumiała. Uderzyła w końskie boki, chcąc jak najszybciej znaleźć się obok chłopaka. Po dłuższej chwili powarkiwania Gayah stały się cichsze i nieco odleglejsze, lecz wciąż zbyt bliskie. Edlin zebrała się na odwagę i spojrzała przez ramię. Bestie dalej za nią biegły, ale były dalej niż przed chwilą, a ich pomarańczowe ślepia wierciły dziurę w plecach dziewczyny.
Odwróciła się i odetchnęła. Dorian był blisko, wystarczyło trochę przyspieszyć, a go dogoni. Bez strachu uderzyła klacz w boki i po chwili znalazła się obok chłopaka. Spojrzał w jej stronę i uśmiechnął się słabo, odgarniając z czoła mokre włosy.
- Nie sądziłem, że usłyszysz to, co do ciebie krzyczałem. - powiedział.
- Bo nie słyszałam. - odparła spokojnie, nie odrywając wzroku od drogi przed nimi.
Dorian zaśmiał się, a Edlin spojrzała na niego zszokowana. Skąd on miał siłę na śmiech? Wzruszyła ramionami i spojrzała przez ramię. Gayah zniknęły. Były tylko błyskawice i deszcz rozbijający się w kałużach. Nagle zrobiło się spokojnie i bezpiecznie, lecz Edlin nie dała się oszukać.
- Wrócą, prawda? - spytała zrezygnowana.
- One nigdzie nie poszły. - odpowiedział Dorian, patrząc jej w oczy. - Biegną obok, a w odpowiednim momencie zaatakują. Nie możemy się zatrzymywać.
Edlin spojrzała w bok i ujrzała migające w ciemności ślepia. Gayah były bliżej niż myślała. Wstrzymała oddech i ponownie wbiła wzrok w trawę pod nogami klaczy. Deszcz padał coraz mocniej, a błyskawice coraz częściej rozcinały niebo. Greè trzymała się blisko, nie ryzykując. Nie chciała walczyć.
Po dłuższej jeździe konie zaczęły dyszeć i wyraźnie zwalniać, lecz nie mogli się zatrzymać. Musieli jechać dalej, nie było mowy o odpoczynku. Od wytrzymałości koni zależało ich życie. Klacz Edlin potykała się coraz częściej, lecz biegła wytrwale, walcząc z wycieńczeniem. Dziewczyna czuła, że z każdym końskim krokiem jest coraz bliżej spadnięcia, ponieważ całe jej ciało krzyczało z bólu. Nogi pulsowały tępym bólem, rozchodzącym się na całe ciało, a ręce drżały z wysiłku. Odnosiła wrażenie, że coś ciężkiego upadło jej na plecy, uniemożliwiając jej wyprostowanie się. Za każdym razem, gdy podskakiwała w siodle, jęczała cicho i starała się ignorować ból. Spojrzała ukradkiem na Doriana, który wpatrywał się beznamiętnie w drogę. On też miał dosyć. Było zimno i mokro, a zagrożenie ze strony Gayah potęgowało stres, który wypalał od środka.
Nagle kilka Gayah wyskoczyło na drogę z groźnym sykiem. Napięły wszystkie mięśnie, przygotowując się do skoku, a ich ostre zęby błysnęły w świetle pioruna, który akurat rozciął niebo na dwie części.
- W lewo! - wrzasnął Dorian i szarpnął wodze swojego konia.
Momentalnie skręcili pomiędzy gęstsze drzewa, w ostatnim momencie unikając ataku Gayah, które upadły niezgrabnie na ziemię, nieprzygotowane na porażkę. Warknęły wściekle i ruszyły za swoimi ofiarami. Edlin jechała za Dorianem, który zwinnie kluczył między drzewami. Co chwila z zarośli wyskakiwały Gayah, próbując zatrzymać konie celnym ciosem w nogi, lecz zawsze udawało się jakoś je wyminąć. Coraz więcej stworów dołączało do pościgu.
Niespodziewanie lasem zatrząsł wrzask setek zwierzęcych głosów. Edlin spojrzała w prawo i krzyknęła przerażona. Krzaki zdawały się żyć, gdy olbrzymie jelenie tratowały je swoimi ogromnymi racicami. Zwierzęta biegły w wąskiej, lecz długiej grupie, a ich mokre futra oblepiały plamy rdzy na grzbietach i nogach. Fontanny błota i wody wystrzeliwały w górę, tworząc przerażającą sztukę z rykami chorych zwierząt.
Edlin spojrzała za siebie. Gayah były coraz bliżej, tak jak jelenie. A co jeśli...? Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, a gdy je otworzyła, uderzyła klacz w boki, wyprzedzając Doriana.
- Szybciej! - krzyknęła w jego stronę, próbując nie spanikować.
Musiała wykazać się niezwykłym opanowaniem i wyczuciem czasu i szczerze wątpiła, czy jej plan się powiedzie. Jeśli nie, zginą. Doszła do wniosku, że cokolwiek się stanie i tak czeka ich śmierć, więc warto spróbować.
- Edlin! Wpadniemy na te jelenie! Zwolnij!
- Nie! Zaufaj mi, proszę!
Usłyszała za sobą zrezygnowane westchnienie i uznała to za zgodę. Ponownie uderzyła klacz w boki, zmuszając ją do ostatniego wysiłku. Serce biło jej jak oszalałe, gdy zbliżała się do stada ślepych jeleni. Była coraz bliżej. Widziała już szaleństwo w ich czarnych oczach. Zacisnęła powieki i zaczęła wrzeszczeć, gdy wbiegła przed rozpędzone stado.
Po chwili usłyszała trzask łamanych kości i agonalne krzyki. Otworzyła oczy i spojrzała przez ramię. Było już po wszystkim. Zatrzymała klacz i zaczęła przyglądać się rzezi. Jelenie miażdżyły ciała martwych Gayah i swoich towarzyszy, którzy nie przeżyli zderzenia. Krew zmieszała się z błotem, tworząc gęstą maź bliżej nieokreślonego koloru. Pojedyncze Gayah, które zdążyły wyhamować i nie wpadły pod racice jeleni, chodziły w miejscu po drugiej stronie stada, warcząc wściekle, lecz po chwili odwróciły się i umknęły w las.
Edlin odetchnęła głęboko, pozwalając sobie na chwilę odpoczynku. Obserwowała biegnące jelenie, aż te nie zniknęły w zaroślach. Poklepała klacz po karku, chcąc dać jej sygnał, że dobrze się spisała, choć wiedziała, że to zbyt mała nagroda. Nagle Edlin poczuła niewyobrażalną dumę i radość. Udało jej się! Jej plan się powiódł!
- Mówiłam, żebyś mi zaufał! - powiedziała szczęśliwa, odwracając się do Doriana.
Lecz jego tam nie było. Nagle uświadomiła sobie, że to ona jechała pierwsza, a strach ścisnął jej serce. Rozejrzała się przerażona. Była tak roztrzęsiona, że dopiero za drugim razem dostrzegła konia Doriana, stojącego obok sporej kałuży. Zwierzak uderzał kopytem w błoto, trącając pyskiem jasne włosy chłopaka, który leżał nieruchomo w wodzie.
- Dorian! - wrzasnęła i rzuciła się w jego stronę.
Zapała go za ramiona i odwróciła na plecy. Brudna woda spływała po jego bladej twarzy, a tłuste włosy przesłoniły zamknięte oczy. Edlin nie potrafiła złapać oddechu. Wpatrywała się w pozbawioną życia twarz Doriana, powstrzymując wymioty. Położyła drżącą dłoń na piersi chłopaka z nadzieją, że jego serce bije. Lecz nic nie poczuła.
- Nie... Dori, nie możesz umrzeć! Przecież to niemożliwe! Przecież zawsze udaje nam się uniknąć śmierci! Proszę cię! - zaczęła wrzeszczeć, choć wiedziała, że to nic nie da.
On umarł. Odszedł na zawsze. Edlin krzyknęła z bezsilności i zrezygnowania, po czym wtuliła się w zimne ciało Doriana. Nie kontrolowała łez, które zlewały się z kroplami deszczu, spływającymi po jej twarzy. Już nigdy nie zobaczy tego uśmiechu, nie poczuje ciepłych dłoni na swoich ramionach. Nikt jej nie obroni, ani nie obudzi, gdy będzie miała koszmar. Została sama, zagubiona w obcym świecie bez kogokolwiek, kto by się o nią zatroszczył. Nie da rady dotrzeć sama do Doliny.
Odwróciła głowę i spojrzała na bladą twarz Doriana. Zawładnęła nią histeria. Cała się trzęsła, nie potrafiła oddychać. Przypomniało jej się, jak bardzo go nienawidziła. Jak ją denerwował, zanim lepiej go poznała. Kolejna fala rozpaczy uderzyła w jej zmęczone i obolałe ciało. Dlaczego taka była!? Dlaczego nie wykorzystała lepiej tego czasu!? Znienawidziłaby sama siebie, lecz nie miała na to siły. Kolejna myśl rozcięła jej umysł i serce. A co z Cerdią? Przecież nie poradzi sobie z wiadomością o śmierci Doriana. Edlin mocniej wtuliła się w jego ramię, zaciskając dłoń na mokrej koszulce chłopaka. Nie wróci do Cerdii, nie byłaby w stanie.
Odsunęła się od Doriana i spojrzała zmęczonym wzrokiem na jego twarz. Już nigdy nie powie mu, co tak naprawdę czuje. Dotknęła jego zimnego policzka, nachylając się nad Dorianem i złożyła delikatny pocałunek na jego chłodnych ustach. Spojrzała na niego ostatni raz, a potem odwróciła wzrok, zamierzając wstać i odejść. Zapomnieć.
Wiedziała, że nie może zostawić tu jego ciała. Lecz nie byłaby w stanie go pochować...
Z trudem napięła mięśnie, zmuszając się do wstania, lecz coś ją zatrzymało. Spojrzała na swoją dłoń oplecioną kurczowo dłonią Doriana. Łzy zalały jej oczy, gdy uwolniła się od zimnych palców chłopaka. Zaczęła się podnosić, gotowa na odcięcie się od tych wszystkich wspomnień i chwil spędzonych z Dorianem.
- Edi... Zostań, proszę...
Odwróciła się gwałtownie i spojrzała w półprzymknięte, miodowe oczy. Chłopak uśmiechnął się słabo i ponownie zacisnął palce na jej dłoni.
- No, chyba, że idziesz po coś do jedzenia. Wtedy cię puszczę. - powiedział rozbawiony, próbując usiąść.
Edlin nie wiedziała, jak zareagować. Zaczęła płakać, lecz tym razem ze szczęścia. Wpatrywała się w Doriana, który usiadł niepewnie. Momentalnie przycisnął dłoń do czoła i mruknął niezadowolony.
- Musiałem się nieźle uderzyć. - prychnął. - Coś mnie ominęło? W ogóle ta akcja z jeleniami była najlepsza, Edi. Sam bym tego nie wymyślił...
Nie dokończył, ponieważ Edlin wtuliła się gwałtownie w jego ramiona. Jęknął głośno, chwilowo tracąc oddech, lecz po chwili uśmiechnął się i spojrzał na płaczącą Edlin.
- Stało się coś?
- Umarłeś, idioto! To się stało! - krzyknęła dziewczyna, nie potrafiąc zapanować nad emocjami.
- Najwyżej zemdlałem. - prychnął rozbawiony.
- Byłeś lodowaty, a twoje serce nie biło! Jak mi to wytłumaczysz!?
- Bardzo szybko i prosto. Zobacz, ty też jesteś lodowata. - powiedział spokojnie, dotykając jej ramienia. - Pada deszcz, Edi. Jest zimno, więc to normalne. A poza tym, cała się trzęsiesz. Pewnie dlatego nie poczułaś mojego serca...
- Idiota. - mruknęła, przerywając mu.
Dorian westchnął, a następnie spróbował wstać. Zatoczył się i oparł o najbliższe drzewo.
- Ewidentnie musiałem się nieźle uderzyć. Świetnie.
Edlin przyglądała się mu, gdy podchodził do swojego konia. Obejrzał dokładnie jego tylne nogi i zad, dotykając delikatnie metalowych płytek. Po chwili westchnął z wyraźną ulgą i spojrzał na dziewczynę.
- Nic mu nie jest. Bałem się, że połamał nogi po tym zderzeniu.
- Jakim zderzeniu!? - spytała przerażona Edlin.
- Ojej, wpadł na mnie jeden z tych jeleni, a dokładniej w tył konia. Spadłem i zemdlałem, bo pewnie uderzyłem głową w jakiś kamień. - powiedział, unosząc brwi.
- Mówisz to tak, jakby nic się nie stało!
- A stało się? No właśnie nie. Gayah nie żyją, ja żyję. Wszystko fajnie i kolorowo. - spojrzał w stronę fioletowawego błota zabarwionego krwią. - Dosłownie.
Edlin parsknęła śmiechem. Wszystkie emocje opuszczały jej ciało, adrenalina powoli uwalniała jej mięśnie. Nie mogła uwierzyć, że kilka minut temu myślała, że Dorian nie żyje. Przecież zawsze udawało im się uniknąć śmierci!
- Musimy iść dalej. - powiedział poważnie chłopak. - Wiem, że jesteś zmęczona, ale tu nie jest bezpiecznie.
Spojrzała na Doriana, który uśmiechał się lekko. Wstała niechętnie, zmuszając swoje mięśnie do wysiłku i podeszła do klaczy. Ta zarżała wesoło, choć było widać, że jest wycieńczona. Nagle coś zapiszczało obok ucha Edlin. Odwróciła się i ujrzała ogromne ślepka Tenriss, podskakującej na dłoni Doriana. Uśmiechnęła się i posadziła sobie sówkę na ramieniu, po czym pacnęła ją w dziobek.
- Wtedy, jak spadłaś, to mała wpadła do kałuży. Zabrałem ją i schowałem w kieszeni bluzy. Wiesz, nie chcę być jak Ksen. - powiedział i uśmiechnął się.
- Nigdy nie będziesz jak Ksen. To idiota.
Ruszyli, prowadząc konie. Wyczerpane zwierzęta człapały niechętnie. Greè dołączyła do nich po jakimś czasie. Miała podejrzanie niebieski pysk, lecz udawała, że nic się nie stało. Nie dawała po sobie poznać, że uciekła popolować na Gayah dla rozrywki. Deszcz padał coraz słabiej, aż w końcu na niebie pozostały jedynie wątłe chmurki. Dorian wyjął z torby jakieś jedzenie, po czym, jako szanowany krytyk kulinarny, stwierdził, że lepiej będzie poczekać i rozpalić ogień. Edlin mruknęła niezadowolona, czując coraz silniejsze ssanie w żołądku, lecz nic nie powiedziała. Nie miała siły. Tenriss była bardziej wypoczęta i gdy tylko ujrzała coś do jedzenia, zaczęła zawzięcie piszczeć, domagając się jakiegoś smacznego kąska.
Gdy znaleźli odpowiednie miejsce na obóz, słońce zaczynało zachodzić. W tym miejscu albo nie padało, albo po prostu wszystko szybko wyschło. Po kilkudziesięciu minutach zapłonęło małe ognisko. Edlin zaczęła piec kawałek mięsa, wpatrując się w gwiazdy. Niebo było czyste i jasne, mimo że kilka godzin temu padał deszcz. Było cicho i spokojnie.
Nagle tę ciszę przerwał skowyt. Nie jednego zwierzęcia, lecz setek. Jakby cały las ożył. Nocne powietrze drżało od agonalnych krzyków, dochodzących ze wszystkich stron. Edlin spojrzała pytająco na Doriana, który przyglądał jej się ze smutkiem.
- Mutują. Rdza je zżera. - powiedział cicho, lecz Edlin i tak usłyszała.
Nie mieli wyboru. Musieli siedzieć w ciemności, otoczeni jedynie wątłym i migotliwym światłem ogniska i słuchać agonalnych wrzasków. Edlin zamknęła oczy, coraz bardziej zirytowana. Miała już dość, chciała spać i wypocząć po tym męczącym dniu, lecz te durne zwierzęta akurat teraz musiały się drzeć.
Nagle jakiś ptak wleciał w światło ogniska i odbił się od drzewa, spadając na ziemię z ochrypłym skrzekiem. Greè natychmiast do niego dopadła i zaczęła się bawić, goniąc bezradne zwierzę po polanie. Co chwila zabiegała ptakowi drogę, a ten odbijał się od jej silnego ciała, a następnie odwracał się spanikowany i niezgrabnie dreptał w innym kierunku. Kilka razy ptak chciał poderwać się do lotu, lecz Greè skutecznie ściągała go na ziemię, wbijając delikatnie zęby w jego ogon, więc po chwili zwierzak pogodził się ze swoim losem i uciekał bezsensownie w kółko. Greè bezszelestnie położyła się na trawie i z pyskiem opartym na łapach, obserwowała bezradnego ptaka, krążącego wokół pnia drzewa.
- Przynajmniej ona się dobrze bawi. - syknęła Edlin i spojrzała przez ramię.
Po chwili odwróciła się do Doriana, który z głupim uśmiechem przyglądał się poczynaniom ślepego ptaka.
- Patrz, jaki idiota. - szepnął. - Biega dookoła jak kretyn.
- On jest chory. To nie jest śmieszne.
- Wiesz, jednak jest. No popatrz tylko.
Edlin odwróciła się z pomrukiem niezadowolenia i spojrzała na czarnego ptaka chodzącego niezdarnie w kółko. Minął Greè, rozpoczynając swoją wędrówkę dookoła drzewa na nowo, nieświadomy obecności Pumy. Edlin z trudem powstrzymała uśmiech i przyglądała się zwierzęciu z poważną miną.
- On ciągle myśli, że Greè go goni. - powiedział Dorian. - No idiota jak nic.
Edlin przewróciła oczami i spojrzała na ptaka, który zatrzymał się kilka centymetrów przed Pumą i zaskrzeczał. Następnie machnął skrzydłami, wzbijając się do lotu. Nie poleciał daleko, ponieważ ponownie uderzył w drzewo i spadł na ziemię. Greè mruknęła i przycisnęła go łapą do ziemi. Edlin nie widziała, co działo się dalej, bo odwróciła się do Doriana, który spoglądał na Pumę z bolesnym grymasem na twarzy.
- Cóż, to musiało boleć...
- Dobrze się bawisz? - spytała oschle.
- O co ci znowu chodzi?
- O nic. Chcę spać.
- To śpij! - prychnął urażony Dorian. - Na pewno zrobi się ciszej i przyjemniej!
- Dorian... - syknęła, mierząc w niego palcem wskazującym.
- No co!? Próbuję zrobić cokolwiek, żebyś miała lepszy humor, ale ty cały czas jesteś zła! Chcę odciągnąć twoją uwagę od tych wszystkich zmartwień, ale po prostu się nie da! Może spróbuj się czymś zainteresować, co!?
- Czym!? Zdychającym ptakiem!? No świetnie! - skrzyżowała ręce na piersi.
- Lepsze to, niż nic. - prychnął Dorian i wyjął z ogniska płonący kijek.
Zaczął nim machać, ignorując wściekłe spojrzenie Edlin. Ogień zgasł, a za żarzącym się drewienkiem podążała smuga dymu, która rozmywała się i unosiła. Dorian podparł brodę na dłoni i od niechcenia rysował niewidzialne kółka patykiem, wpatrując się tępo w dym. Edlin odetchnęła głęboko, próbując opanować gniew. Spojrzała w bok i wstała. Podeszła do swojego plecaka i wyjęła z niego zniszczony śpiwór, a następnie rozłożyła go na ziemi.
- Przecież jest ciepło. - usłyszała za plecami głos Doriana. - Po co ci śpiwór?
- Sam mówiłeś, żebym się czymś zajęła.
- Aha. I co będziesz robić? - spytał kpiąco. - Liczyć dziury, czy co?
- Zaraz ty będziesz liczyć minuty do śmierci, jak będziesz się wykrwawiał na ziemi. - syknęła przez zaciśnięte zęby.
- Uhu, zaczyna się. Tryb furii włączony.
- Zamkniesz się!?
- Nie. Będę cię denerwować, bo to fajne. - uśmiechnął się wrednie i zmrużył oczy.
Edlin warknęła, coraz bardziej wściekła. Chciała rozpiąć zamek w śpiworze, lecz zrobiła to zbyt energicznie, rozrywając zapięcie.
- Brawo. - zamknęła oczy, gdy usłyszała głos Doriana.
- Zamknij się.
- Hm... Nie.
Edlin wstała gwałtownie i niewiele myśląc, ruszyła między drzewa. Zignorowała wystraszonego Doriana, który kazał jej wracać do ogniska. Wchodziła coraz głębiej w las, aż w końcu straciła z oczu migoczące światło ognia. Usiadła ciężko na ziemi, opierając się plecami o najbliższe drzewo. Odetchnęła głęboko, pozwalając sobie na chwilę spokoju. Gdzieś w oddali słyszała wołania Doriana zlewające się ze słabnącymi krzykami zwierząt, lecz zignorowała go. Musiała odpocząć, pozbierać myśli.
Siedziała samotnie pod drzewem z zamkniętymi oczami, oddychając powoli rześkim powietrzem nocy. Objęła kolana ramionami, trwając w błogim spokoju, do czasu, aż coś zaszeleściło w krzakach po jej lewej. Zignorowała to. Pewnie to jakieś chore zwierzę. Nie poczuje jej ani nie zobaczy, więc nie ma się czym przejmować. Lecz to nie było zwierzę.
- Ach, tu jesteś. - rozległ się spokojny głos Doriana.
- Idź sobie.
Prychnął i usiadł obok niej. Edlin westchnęła i otworzyła oczy, spoglądając niechętnie na chłopaka.
- Ty rozumiesz, co mówię, czy nie? - syknęła. - Chcę być sama.
- Ale ja nie chcę.
- Spadaj. Trzeba było myśleć o tym, zanim mnie wkurzyłeś.
- Myślałem, że jak się zdenerwujesz i wyżyjesz, to znowu będziesz... hm, szczęśliwa.
- Świetny pomysł. - prychnęła sarkastycznie. - I co, wyglądam na szczęśliwą? Nie.
- Edi...
- Zamknij się.
- Możesz się obrażać, aż do Doliny, ale przynajmniej chodź do ogniska. Zmarzniesz.
- Idź. Już. Sobie. - syknęła przez zęby, zamykając oczy.
Usłyszała, jak Dorian wzdycha smętnie, a następnie wstaje i odchodzi. Odetchnęła głęboko, ciesząc się spokojem. Siedziała nieruchomo, aż w końcu ogarnęła ją senność. Potarła zmarznięte ramiona i ziewnęła, opierając głowę o pień drzewa. Walczyła ze zmęczeniem, lecz od początku wiedziała, że ta walka jest przegrana.
~*~
Poczuła przyjemne ciepło na plecach i mocniej wtuliła się w Doriana, a następnie westchnęła, wygodniej układając głowę. Chłopak musiał przynieść ją do obozu, po tym, jak zasnęła w środku lasu, co było dość nieodpowiedzialne.
Teraz spałaby dalej, gdyby nie niespokojny oddech i niezrozumiałe słowa za jej plecami. Odwróciła się przerażona i spojrzała na Doriana, który mówił przez sen. Dopiero teraz poczuła, że cały się trzęsie. Usiadła, nie wiedząc, co robić. W głowie miała najczarniejsze scenariusze, widziała plamy rdzy na jego ciele. Na pewno zachorował. Wstrzymała oddech i poklepała go po policzku. Natychmiast otworzył oczy i podniósł się na łokciu.
- Dori...?
- Widziałem je. - jęknął, ukrywając twarz w dłoniach. - Widziałem ich śmierć.
- Kogo? - spytała, choć już znała odpowiedź.
- Moją matkę i siostrę...
Edlin westchnęła, uspokojona faktem, że to tylko koszmar. Gdyby Dorian zachorował na tę chorobę... Wolała o tym nie myśleć, więc po prostu przytuliła roztrzęsionego chłopaka. Westchnął, nieco się uspokajając.
- To było takie realne. A najgorszy był Ksen. Zabił je, a gdyby nie ty, to zabiłby i mnie.
- Ksen? Ale przecież...
- To przez Osadę, Edi. Niepotrzebnie się tam zatrzymywaliśmy.
- Przestań. - prychnęła. - To tylko sen.
- Nie, nie rozumiesz. Gdybyśmy jechali dalej, to nie spotkalibyśmy tego kretyna. Uniknęłabyś jego głupoty i wrednych uwag, nie złapaliby cię na targu, nie topiłabyś się. Nie powróciłby wspomnienia i nie byłoby problemu...
- Dori, skończ. Już koniec. - przerwała mu, a chłopak uśmiechnął się słabo i przetarł oczy.
Zjedli niezbyt obfite śniadanie i ruszyli w stronę niewyraźnych gór. Konie człapały niechętnie, wciąż zmęczone po ucieczce przed Gayah, a Greè skakała po krzakach, płosząc jakieś chore zwierzaki. Edlin podrapała Tenriss po brzuszku, a sówka zapiszczała obok jej ucha, machając skrzydełkami. Dorian spojrzał na nią, uśmiechając się, lecz Edlin wciąż widziała smutek w jego oczach. Słońce powoli wędrowało po niebie, grzejąc przyjemnie. Było zbyt cicho i spokojnie, więc Dorian musiał coś powiedzieć. Nie wytrzymałby dłużej.
- Wiesz, co jest najśmieszniejsze? - spytał.
- Hm?
- To, że kiedyś uważałem tego kretyna za przyjaciela.
- A ty znowu o nim. Zaczynam czuć się zazdrosna. - prychnęła Edlin, a Dorian spojrzał na nią rozbawiony i uniósł brew.
- Zazdrosna, hm? - uśmiechnął się. - Cóż, nieważne. Tak czy inaczej, nie mogę uwierzyć, że byłem taki głupi.
Edlin przewróciła oczami. Miała już dosyć. Wiedziała, że Dorian czuł się winny za całe zamieszanie z Ksenem, lecz to co było, już nie jest ważne. Wolała zostawić te niezbyt przyjemne wspomnienia za sobą, ale Dorian był mistrzem w sprawie odzywania się w nieodpowiednim momencie. Musiał mówić, a Ksen był pierwszą rzeczą jaka przychodziła mu do głowy, więc mówił o nim.
- Poznałem go w górskiej Osadzie...
- Oho, zapowiada się dłuższa historia. - mruknęła Edlin. - Mów, mów.
- Pamiętam, że byliśmy dość młodzi, wiesz, myśleliśmy, że jesteśmy panami świata. Robiliśmy, co nam się podobało, ale gdy na to patrzę z perspektywy czasu, to było dość żałosne. No, ale zawsze między nami było takie coś, jakaś rywalizacja. Pamiętam, jak miałem ochotę go zabić, bo ukradł mi dziewczynę...
Edlin zatrzymała się gwałtownie i spojrzała podejrzliwie na Doriana. Po chwili uśmiechnęła się szeroko, patrząc mu w oczy z niedowierzaniem.
- Serio, pokłóciliście się o dziewczynę? To żałosne. - powiedziała, walcząc ze śmiechem.
- Nigdy nie zrozumiesz tej męskiej walki, Edi. - powiedział poważnie, co wywołało u Edlin kolejną falę śmiechu.
Spojrzała na Doriana, lecz nie odnalazła rozbawienia na jego twarzy. Spoglądał zrozpaczony w stronę drzew przed nimi, z lekko przekrzywioną głową.
- O nie... - jęknął cicho, a Edlin odwróciła się odruchowo.
- O nie... - powtórzyła jego słowa, czując jak nogi się pod nią uginają.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top