~32~

Wyruszyli o świcie, prowadząc konie niezadowolone z faktu dalszej wędrówki. Edlin nie potrafiła zasnąć w nocy, bojąc się, że żuki znów zaatakują, lecz nic się nie stało. Teraz było cicho i spokojnie. Delikatna mgiełka snuła się leniwie pomiędzy drzewami, a ciała owadów pokryte czerwonawym nalotem leżały nieruchomo pomiędzy źdźbłami. Fale rozbijały się cicho o brzeg, obmywając cienkie łodygi poruszanych lekkim wiatrem trzcin.

Edlin spojrzała przez ramię i westchnęła smętnie. Nie wiedziała dlaczego, ale odejście z obozu pod nawisem było dla niej przykre. Wbiła wzrok w młodą trawę pod nogami i pogłaskała Tenriss, popiskującą na jej ramieniu. Sówka wyglądała lepiej niż dwa dni temu. Jej ułożone piórka znów zaczęły lekko lśnić, a duże ślepka wyrażały ciekawość i wieczny głód.

Trawa tłumiła ich kroki, gdy szli w stronę słabo zarysowanych gór. Ostre szczyty ginęły w odległych chmurach, odbijając różowe światło świtu. Edlin zmrużyła oczy, chcąc lepiej widzieć niewyraźny zarys gór, po czym westchnęła ciężko.

- Co się dzieje, Edi? - spytał z troską Dorian. - Wyglądasz jakoś smutno.

- Boję się. Nie chcę tam iść. - wyznała, a Dorian zatrzymał się i złapał ją za rękę, po czym przyciągnął ją do siebie.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo mi jest przykro. Nie mogę patrzeć, jak się męczysz z tym wszystkim. Widzę to i nie mogę nic zrobić.

- To znaczy? Bo niezbyt wiem, o co ci chodzi.

- Chodzi mi o to, że masz naprawdę ciężko. Najpierw twoje życie drastycznie się zmieniło, bo jakiś niezrównoważony pajac chciał sobie poeksperymentować, później chciałaś się zabić przez stado przestraszonych kretynów, którzy boją się wszystkiego, co pochodzi zza murów ich Osady, a teraz z powodu tego samego pajaca, który cię zmienił, musisz iść w miejsce z twoich koszmarów, którego panicznie się boisz. Nie uważasz, że to trochę chore?

- Jakże pięknie to opisałeś. - powiedziała Edlin i uśmiechnęła się szeroko.

- Poeta ze mnie, wiem. - prychnął chłopak. - Zawsze to czułem.

Greè syknęła radośnie i wpadła między Doriana i Edlin. W pysku trzymała coś połyskującego, lecz matowego. Chłopak zmrużył oczy, a po chwili szeroko je otworzył. Bez zastanowienia odebrał Pumie białawą kość i pokazał ją Edlin.

- Pierwszy raz widzę coś takiego. - mruknął, po czym delikatnie dotknął jasnej powierzchni. - Ta kość jest jakby... jakby ludzka, ale przecież to metal.

Postukał paznokciem o kość i zmarszczył brwi. Edlin wciągnęła gwałtownie powietrze i wyjęła kość z dłoni Doriana, a następnie odwróciła ją w jego stronę. Chłopak milczał, lecz jego twarz wyrażała szczery szok i niezadowolenie.

- Jeszcze tych tu brakowało. Te durne Gayah są wszędzie! - warknął, a następnie przejechał opuszkiem palca po wklęsłych kropelkach zdobiących fragment kości.

Ruszyli dalej, przybici świadomością obecności Gayah. Greè skakała wesoło pomiędzy kępami trawy i mruczała zaczepnie, a Tenriss przyglądała się tej zabawie z ciekawością. Konie leniwie podążały za swoimi ludźmi, co jakiś czas parskając od niechcenia. Edlin wpatrywała się z swoje buty, a Dorian sprawdzał stan włóczni, której dawno nie używał.

Nagle coś poruszyło krzakiem, a Greè zatrzymała się momentalnie, wpatrując się z zainteresowaniem w zarośla. Dorian odruchowo skierował ostrze włóczni w stronę ewentualnego przeciwnika. Po chwili spomiędzy najniższych gałęzi wyskoczył niepewnie szarawy zając. Pospiesznie poruszał noskiem, lecz jego wzrok był nieobecny i rozbiegany. Zachowywał się tak, jakby nie wyczuwał gotowej do skoku Pumy, znajdującej się kilka kroków od niego. Kicnął do przodu i zatrzymał się, rozglądając się niepewnie. Edlin wstrzymała oddech, gdy ujrzała czerwone plamy pod jego futrem. Był chory i ślepy. Tak jak te żuki. Bez namysłu uderzyła stopą obok zająca, krzycząc wściekle, a ten zamarł, a następnie umknął w zarośla.

- Dori, coś złego dzieje się w tym lesie. - powiedziała cicho, odwracając się do chłopaka. - Te zwierzęta są chore.

- Może to te Gayah roznoszą jakąś chorobę? - spytał, stukając się palcem po brodzie.

- Nie wydaje mi się. To jest coś dużo gorszego, ale nie wiem co.

Dorian nie odpowiedział. Spojrzał w niebo, a następnie przeniósł wzrok na Edlin.

- Możemy wsiąść na konie, jeśli chcesz. Przyspieszmy trochę, a później damy im odpocząć.

- No nie wiem...

- Edlin! Nie możesz cały czas unikać jazdy, bo inaczej nigdy nie dotrzemy do Doliny!

- Może to lepiej...

Dorian westchnął i wsiadł na konia. Edlin rzuciła mu wściekłe spojrzenie, po czym niechętnie wspięła się na siodło klaczy, która zarżała wesoło. Początkowo jechali stępem, ponieważ Edlin nie czuła się zbyt pewnie, lecz po jakimś czasie zaczęła niezgrabnie kłusować. Greè truchtała obok konia Doriana, co jakiś czas wbiegając mu pod nogi, co spotykało się z dzikim rżeniem spłoszonego konia oraz wściekłymi groźbami chłopaka.

Dzień mijał niesamowicie szybko i wkrótce zaczęło zmierzchać. Gdy znaleźli odpowiednie miejsce na nocleg, pierwsze gwiazdy zaczynały migotać na niebie. Edlin rozpaliła ognisko i piekła kawałek jakiegoś mięsa, przyglądając się Dorianowi, który zdejmował siodła z końskich grzbietów. Greè zakradła się do Tenriss, a następnie pacnęła ją łapą. Sówka pisnęła urażona i ułożyła rozkopane piórka. Po chwili wskoczyła na głowę Pumy i dziobnęła ją w nos, co spotkało się z pomrukiem niezadowolenia. Edlin przyglądała się tym niezbyt bezpiecznym zabawom bez cienia strachu o życie Tenriss. Wiedziała, że Greè nigdy by jej nie skrzywdziła.

Przeniosła wzrok na Doriana i konie, lecz Doriana nie było. Zwierzęta stały spokojnie, pasąc się beztrosko. Edlin zaczęła się rozglądać, czując dreszcz przerażenia na plecach. Została sama, a ta samotność zbyt często kończyła się śmiertelnym zagrożeniem, więc Edlin powoli wpadała w panikę. Dlaczego Dorian nie powiedział jej, że gdzieś idzie!? Nagle krzaki zaszeleściły za jej plecami, a następnie coś zaatakowało z dzikim krzykiem, uderzając Edlin w łopatki. Zaczęła wrzeszczeć, próbując pozbyć się napastnika. Odwróciła się przerażona i ujrzała rozbawionego Doriana, który próbował nie udusić się ze śmiechu.

- Czy ty jesteś normalny, kretynie!? - wrzasnęła. - Myślałam, że to Gayah! Nienawidzę cię!

Dorian płakał ze śmiechu, lecz uspokoił się natychmiast, gdy zobaczył, w jakim stanie jest Edlin. Cała się trzęsła, bojąc się o swoje serce, które biło stanowczo za szybko i mocno. Starała się powstrzymać łzy, ukrywając twarz w dłoniach. Dorian usiadł obok niej, próbując objąć Edlin ramieniem, lecz ta odepchnęła go i odwróciła się plecami.

- Edi, przepraszam... Nie chciałem cię wystraszyć...

- A co chciałeś zrobić!? - krzyknęła, lecz głos się jej załamał.

Dorian milczał. Greè zamarła, próbując zrozumieć zaistniałą sytuację. Przyglądała się z zaciekawieniem Edlin, która drżała przerażona, a następnie podeszła do niej i otarła się o jej bok. Dziewczyna pogłaskała Pumę po karku, obrzucając Doriana niechętnym spojrzeniem. Westchnął ciężko i przysunął się do Edlin, a ta odwróciła głowę. Była wściekła i przerażona. Nie potrafiła opanować dreszczy i szalejącego serca.

- Bardzo się gniewasz? - spytał niepewnie.

Odpowiedziała mu cisza.

- Edi...

- Mógłbyś czasem pomyśleć, zanim coś zrobisz, wiesz? - syknęła, lecz była nieco spokojniejsza. - Skąd w ogóle ten pomysł, co?

- Ja... ja nie wiem. Po prostu uznałem, że będzie śmiesznie.

- Nie było. Od razu ci mówię.

- Przepraszam. - mruknął, po czym nachylił się i pocałował Edlin w policzek.

- Może ci wybaczę. - prychnęła i uśmiechnęła się zadziornie, a następnie wtuliła głowę w miękkie futerko Greè.

Dorian sięgnął po kijek, który wystawał z ogniska i uniósł go, wyjmując z ognia płonący węgielek, niegdyś będący mięsem. Spojrzał na niego krytycznie i ponownie wrzucił w płomienie. Edlin zamknęła oczy, pozwalając sobie na chwilę błogiego odpoczynku. Ciepło Greè było przyjemne i delikatne, więc Edlin mruknęła cicho, jeszcze bardziej wtulając się w Pumę. Niespodziewanie wszystko zniknęło, gdy mokry, koci język przejechał po jej twarzy, pozostawiając po sobie mokry i zimny ślad. Dorian zacmokał, a Greè momentalnie odsunęła się od Edlin i podeszła do chłopaka.

- No dzięki. Miły jesteś. - prychnęła Edlin i wytarła kocią ślinę z twarzy.

- To moja Puma, wybacz. - powiedział zaczepnie Dorian i podrapał Greè za uchem.

- Nasza!

- Od kiedy!? - uniósł brwi.

- Od zawsze!

- Nie wydaje mi się. Kiedy się poznaliśmy, to chyba niezbyt mnie lubiłaś, co?

- To była czysta nienawiść. - odparła spokojnie Edlin, krzyżując ręce na piersi. - Serio.

- A teraz? - spytał z nadzieją.

- Może cię lubię. - powiedziała rozbawiona.

Dorian prychnął i uśmiechnął się szeroko, wyjmując z torby kawałek suszonego mięsa. Położył się na plecach, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Westchnął ciężko i zaczął niechętnie jeść. Po chwili Edlin przysunęła się do niego i nachyliła się, zasłaniając mu gwiazdy. Uśmiechnęła się i położyła się obok Doriana, kładąc głowę na jego ramieniu. Wpatrywali się w ciszy w jasne niebo, rozświetlone tysiącem migoczących punkcików.

~*~

Edlin nie zauważyła, kiedy zasnęła. Była ciepła noc, więc spanie na gołej ziemi nie było wielkim problemem. Mruknęła, nie otwierając oczu i wtuliła się w ramię Doriana, który spał obok. Zaczęła wsłuchiwać się w ciche skwierczenie dogasającego ogniska, gdy nagle poczuła na boku i brzuchu nieprzyjemny ciężar. Otworzyła sennie oczy, podnosząc głowę. Wrzasnęła, gdy ujrzała olbrzymie przekrwione ślepia, wpatrujące się w nią z wyczekiwaniem. Momentalnie usiadła, zrzucając z siebie wyliniałego lisa, który podkulił ogon i obnażył kły. Dorian złapał ją za rękę, rozglądając się nieprzytomnie. Gdy dostrzegł chorego zwierzaka, natychmiast się dobudził i odruchowo sięgnął po leżącą nieopodal włócznię, celując w lisa. Greè dopadła do intruza i złapała go za kark.

- Nie! - wrzasnęła Edlin, powstrzymując tym samym Pumę przed uśmierceniem zwierzaka.

Dorian wpatrywał się w nią w szoku, a Greè czekała spięta na pozwolenie zabicia lisa. Edlin nachyliła się w stronę przerażonego zwierzaka, który wił się i jęczał ze strachu. Przyjrzała mu się z zaciekawieniem, a następnie niepewnie wyciągnęła dłoń i dotknęła jednej z czerwonych plam pokrywających wyliniałe miejsca. To ewidentnie była rdza. Edlin odsunęła się, ponownie siadając obok Doriana, który położył dłoń na jej ramieniu.

- Puść, Greè. - powiedziała spokojnie Edlin.

Puma rozejrzała się, a następnie spojrzała pytająco na dziewczynę.

- Co ty robisz? Niech go zabije! - szepnął nerwowo Dorian, jakby bał się, że lis zrozumie jego słowa.

- Nie. Nie widzisz, w jakim on jest stanie? Niech go nie męczy.

- Edlin, widzę, że ten lis cierpi i dlatego uważam, że Greè powinna skrócić jego ból. Zrozum, tak będzie lepiej.

Edlin odetchnęła głęboko. Było jej żal chorego zwierzaka. Wyglądał naprawdę żałośnie. Ale Dorian miał rację, lepiej ukrócić lisowi życie, niż wypuścić go wolno, żeby cierpiał.

- Zabij go. - powiedziała drżącym głosem.

Zamknęła oczy, gdy rozległ się głośny chrzęst miażdżonego kręgosłupa, a następnie odetchnęła głęboko. Nagle coś do niej dotarło. Lis to łowca, polujący na małe zwierzaki. A małym zwierzakiem była Tenriss.

Edlin zerwała się z miejsca i z mocno bijącym sercem zaczęła się gorączkowo rozglądać. Spojrzała na rudawe ciałko, leżące w kałuży ciemnej krwi i momentalnie odwróciła wzrok. Nie chciała patrzeć na martwego lisa. Jej spojrzenie padło na ubitą trawę, na której spała Greè, po czym odetchnęła z ulgą. Tenriss siedziała na samym środku z główką schowaną pod skrzydłem, oddychając powoli i głęboko, nieświadoma chwilowego niebezpieczeństwa.

Edlin usiadła ciężko na ziemi, podpierając głowę na dłoni. Zapatrzyła się na jakiś mały kamień, rozmyślając nad dziwną chorobą. Czemu tak się działo? Przecież tkanki nie mogły zardzewieć, a jednak czerwony nalot na ciałach zwierząt był rdzą. Odetchnęła głęboko i spojrzała na Doriana, który głaskał Greè po uszach. Puma zamknęła oczy i oblizała pysk.

- Dlaczego go nie wyczuła? - spytał Dorian, nie odrywając wzorku od Greè.

Edlin nie odpowiedziała. Już raz Greè nie wyczuła zagrożenia, a było to wtedy, gdy siedzieli na kamiennym pustkowiu w towarzystwie ogromnej bestii. Wzdrygnęła się mimowolnie na wspomnienie podłużnej, psiej czaszki oświetlonej ognistym światłem. Jej myśli niespodziewanie powędrowały w kierunku umierającej dziewczynki. Odetchnęła głęboko, starając pozbyć się widoku gasnącego życia w fioletowych oczach. Chcąc myśleć o czymś innym, Edlin sięgnęła do torby z jedzeniem i wyjęła z niej jakieś twarde ciastko. Już miała je zjeść, gdy nagle przerwał jej Dorian, wyjmując jej jedzenie z rąk.

- Nie polecam. Okropnie słone.

- No to daj do jedzenia coś, co według ciebie, szanowanego krytyka ciastek, nadaje się do spożycia. - powiedziała oschle, krzyżując ręce na piersi. - Jestem głodna, więc się pospiesz.

- Co ci się stało? Ostatnio jakoś posmutniałaś i w ogóle.

- Już mówiłam. Nie chcę tam iść.

- To... to po prostu tam nie idź. - powiedział z wahaniem i schylił się w poszukiwaniu jedzenia dla Edlin w torbie.

- Masz rację. W sumie sama nie wiem, dlaczego tam idę. Nikt mi nie każe, więc...

W tym momencie okropny ból rozlał się po całym jej ciele, z dziwnym źródłem na ramieniu. Edlin zwinęła się na ziemi, wrzeszcząc. Zaczęła wbijać paznokcie w brzuch w próbie wydrapania rozdzierającego bólu, który nagle wykiełkował w jej wnętrznościach. Nie docierał do niej przerażony głos Doriana, który nie wiedział, co się dzieje. Edlin sama tego nie wiedziała. Powiedziała tylko, że nie pójdzie do Doliny... I te słowa spowodowały cierpienie. Nagle zrozumiała, że musi tam iść. Nie ma innego wyboru. Kolejna fala bólu wbiła się w jej ciało, powodując niewyobrażalne cierpienie. Była bliska zwrócenia zawartości pustego żołądka, więc skuliła się jeszcze bardziej, jakby to miało w czymś pomóc.

- Pójdę tam! Pójdę! - wrzasnęła przez łzy, lecz nic się nie zmieniło.

Ból zaatakował ze zdwojoną siłą, a Edlin czuła, że już długo nie wytrzyma. Powoli traciła przytomność, lecz coś jakby trzymało ją w tym cierpieniu, nie pozwalając jej zemdleć.

- Dori, zabij mnie, proszę. - szepnęła, pozbawiona sił do walki, po czym zatopiła się w mroku.

~*~

Obudziła się, a oślepiające, jesienne słońce świeciło prosto w jej oczy. Niepewnie rozchyliła powieki i ujrzała zmartwioną twarz Doriana, który ostrożnie odgarnął z jej czoła kilka niesfornych kosmyków. Leżała na trawie z głową ułożoną na jego kolanach. Powoli docierało do niej, co się stało. Oraz to, że jest strasznie obolała.

- Co się stało? - spytał cicho, niezdrowo blady.

- Ja... ja nie wiem. Muszę tam iść.

- Nie musisz...

- Widziałeś, co się stało! Nie mam wyboru.

- Czyli to przez... ale jak? Ktoś nas obserwuje i podsłuchuje, czy co? - spytał zaniepokojony, rozglądając się podejrzliwie. Jego głos brzmiał jakoś sztucznie, ale Edlin nie zwróciła na to uwagi. Usiadła powoli, przyciskając dłoń do obolałej skroni.

- To chyba moja wina. Moje ciało mnie zmusza, nie wiem jak, ale jakoś na pewno. - dodała szybko, widząc gniewne spojrzenie Doriana.

- Ty... może masz rację. - przyznał, rozglądając się nerwowo. Edlin podążyła za jego wzrokiem, lecz nie zauważyła nic podejrzanego.

Chłopak wbił wzrok w jakieś krzaki, uniósł brwi i westchnął ciężko, a następnie otrząsnął się i sięgnął do torby z jedzeniem, wyjmując z niej ciemny krążek.

- Jako szanowany krytyk ciastek, polecam to. - powiedział spokojnie, wyciągając w stronę Edlin dłoń. - Jest dużo lepsze, czekoladowe.

Uśmiechnęła się i wzięła twarde ciastko. Przed nią natychmiast pojawiły się dwie pary dużych oczu. Tenriss siedziała na nosie Greè, wpatrując się zachłannie w przedmiot trzymany przez Edlin. Dziewczyna zaśmiała się i podała zwierzakom ciastko. Puma chwyciła je delikatnie zębami, a następnie odeszła w stronę swojego legowiska. Zjadła pół i zaczęła wpatrywać się w sówkę, dziobiącą małe okruszki.

Edlin przeniosła wzrok na Doriana, który wstał. Otrzepał spodnie z brudu i podszedł do niespokojnych koni, a następnie odwrócił się do Edlin. Machnął ręką, pokazując dziewczynie, żeby przyszła. Wstała niechętnie i po chwili znalazła się u jego boku.

- Nauczę cię, jak się je siodła, dobra?

- Co? Nie!

- Poradzisz sobie. - uśmiechnął się. - Ja w ciebie wierzę.

Edlin przewróciła oczami i zaczęła obserwować Doriana. Słuchała uważnie jego instrukcji, starając się zapamiętać jak najwięcej. Przyszła kolej na osiodłanie klaczy, lecz Edlin zupełnie się pogubiła. Warknęła wściekła, gdy po raz siódmy zakładała ogłowie. Klacz stała spokojnie, ale jej cierpliwość powoli się kończyła. Przebierała nerwowo nogami, a gdy Edlin zbyt mocno zapięła jeden z pasków ogłowia, parsknęła ostrzegawczo i kłapnęła zębami. Dziewczyna w ostatnim momencie odskoczyła, mierząc klacz przerażonym spojrzeniem.

- Nie, nie... Już nie chcę jej siodłać. Ty to zrób. - powiedziała drżącym głosem, spoglądając na Doriana, który uspokajał klacz, głaszcząc ją po szyi.

- Nie zrażaj się. I tak dobrze ci poszło.

- Yhym... Powiedz mi, ile miałeś lat, jak pierwszy raz osiodłałeś konia, hm? - spytała podstępnie, unosząc brwi.

- Siedem? - odparł Dorian, nie wyczuwając pułapki.

- No właśnie. Ja mam... - zawahała się. - tyle, ile mam i co? Nawet nie umiem jeździć...

- Nie zaczynaj. - syknął, po czym odwrócił się i zaczął zakładać klaczy ogłowie.

Edlin wzruszyła ramionami, a następnie podeszła do wypalonych gałęzi, które niedawno były ogniskiem. Sięgnęła po coś do jedzenia, pogrążając się w myślach. Nieświadomie wzięła do rąk czarny patyk i zaczęła rysować sadzą na jakimś sporym kamieniu. Dopiero po chwili otrząsnęła się z zadumy i spojrzała na swoje dzieło. Wstrzymała oddech, gdy rozpoznała psią czaszkę. Nie miała umiejętności artystycznych, lecz dało się wyróżnić charakterystyczne cechy potwora. Szybko odwróciła wzrok, który zatrzymał się na śpiącej Greè, wtulonej łbem w czarne stworzonko zwinięte obok jej łapy. Edlin uśmiechnęła się, widząc, że sówka tak dobrze czuje się w towarzystwie Pumy.

Nagle ogromna kropla spadła jej na głowę, a za chwilę kolejna i kolejna. Zaczynało padać. Edlin westchnęła, a następnie spojrzała na Doriana, który schylił się po plecak leżący obok torby z jedzeniem. Zastygł w bezruchu, przyglądając się rysunkowi Edlin, który pod wpływem coraz intensywniejszej ulewy rozmył się i wyglądał jeszcze bardziej przerażająco. Następnie przeniósł wzrok na Edlin, unosząc brwi. Wzruszyła ramionami i wstała, zarzucając na ramię swój plecak. Nie było sensu tu siedzieć. Musieli jechać dalej. Podeszła do Greè, która uniosła łeb i spojrzała na nią sennie, ignorując ulewę. Edlin sięgnęła po piszczącą Tenriss i posadziła sobie ją na ramieniu.

Po chwili kłusowali pomiędzy drzewami, a Edlin z trudem utrzymywała się w siodle. Jazda szła jej coraz lepiej, lecz i tak wiele jej brakowało do poziomu Doriana. Błyskawice co chwila rozcinały szare niebo, a Tenriss wbijała pazurki w ramię Edlin ze strachu. Greè dreptała spokojnie obok koni. Padało coraz mocniej, a ostre krople rozbijały się o ciało dziewczyny, przypominając jej pobyt na równinach. Pomyślała o Cerdii i ciepłym domu. I łóżku, i prysznicu... Potrząsnęła głową, pozbywając się przyjemnych wspomnień.

Nagle jedna z błyskawic uderzyła bardzo blisko. Edlin przycisnęła dłonie do uszu, lecz nie zagłuszyła huku. Ziemia zatrzęsła się, a jedno z drzew stanęło w płomieniach. Deszcz nie był w stanie ugasić pożaru, który w jakiś dziwny sposób bardzo szybko się rozprzestrzeniał. Greè zamarła, a konie stanęły dęba. To znaczy klacz Edlin, która nie potrafiła nad nią zapanować stanęła dęba, zrzucając dziewczynę w kałużę. Piszcząca ze strachu Tenriss poturlała się po ziemi. Po chwili przy Edlin pojawił się Dorian, który pomógł jej wstać. Gdy podniosła wzrok, ujrzała coś przerażającego.

Spore stado Gayah zamarło nieruchomo kilkadziesiąt metrów przed nimi. Stwory wyglądały na zaskoczone obecnością ludzi. Ich wychudzone sylwetki niknęły co jakiś czas w świetle piorunów, lecz ich pomarańczowe ślepia były cały czas widoczne. Na razie obserwowały. Na razie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top