~31~

Edlin mruknęła przez sen i wtuliła się w plecak, który miała pod głową. Było przyjemnie, ciepło i rześko. Odetchnęła głęboko świeżym powietrzem z lekkim uśmiechem na ustach i odwróciła się na drugi bok. Ziewnęła przeciągle, układając się wygodnie.

Nagle zamarła, gdy usłyszała nerwowe szepty za plecami. Otworzyła oczy, lecz po chwili szybko je zamknęła, ponieważ Dorian nachylił się nad nią i pocałował ją w policzek.

- Śpij, Edi. - szepnął jej do ucha, a następnie się odsunął.

Edlin z trudem powstrzymała uśmiech i zaczęła nasłuchiwać rozmowy. Wiedziała, że nie powinna, ale przecież nie jest w stanie nie słuchać. Oczywiście mogłaby udawać, że dopiero się obudziła, ale jakoś wizja dowiedzenia się kilku ciekawych rzeczy bardziej ją przyciągała. Zaczęła równo oddychać, mając nadzieję, że wiernie udaje sen, czekając, aż coś się stanie.

- Co to miało być? - spytał z kpiną Ksen, a Edlin drgnęła niespokojnie, słysząc jego głos. - Dobrze się czujesz? Oczywiście pomijam rozszarpany bok, bardziej chodziło mi o to, czy wszystko w porządku z twoją głową, bo wiesz...

- Co wiem? - przerwał mu Dorian. - Oświeć mnie, idioto.

- Od razu idioto. Przecież kiedyś byliśmy przyjaciółmi.

- Kiedyś. A teraz mi odpowiedz.

- Wydaje mi się, że nieco cię ponosi. Nie widzisz, co robisz? Ona jest Wodoskórą! Nie rozumiesz!?

- Nie rozumiem, czemu właściwie jeszcze cię nie zabiłem. - syknął Dorian. - Denerwujesz, Ksen.

- Ja po prostu staram się ciebie uchronić! - głos mu się załamał, ujawniając desperację.

- Przed czym!? To mój wybór!

- Zły wybór! Nie rozumiesz...

- Miło, że się troszczysz i w ogóle, ale wydaje mi się, że lepiej by było, gdybyś już sobie poszedł. - przerwał Ksenowi chłopak. - Wracaj do Osady.

- Ona zniszczyła naszą przyjaźń, nie widzisz tego!?

- Nie, Ksen. To ty ją zniszczyłeś.

- Ale...

- Skończyłem już tę rozmowę. Idź nazbierać ziółek, panie wielki medyku. Edi potrzebuje tego leku.

- Nie będę robić niczego, co mogłoby pomóc temu mutantowi...

Wszystko stało się szybko. Rozległ się dźwięk metalu, który tarł o skałę. Edlin podniosła się gwałtownie i ujrzała Doriana, który przycisnął Ksena do ziemi, przykładając mu nóż do policzka. Nie zareagowała. Przyglądała się tej sytuacji z chorą satysfakcją i radością, lecz w głębi czuła lekkie poczucie winy. Ale tylko lekkie.

- Nie będziesz jej tak nazywał, rozumiesz!? - krzyknął chłopak. - Zbieraj swoje rzeczy i wracaj do Osady!

Edlin zapatrzyła się w lśniącą kroplę krwi, spływającą po policzku Ksena. Dorian odsunął się gwałtownie od chłopaka, a ten usiadł przerażony i zaczął wpatrywać się nienawistnie w Edlin.

- Wszystko przez ciebie! - syknął, a Dorian warknął ostrzegawczo.

Ksen błyskawicznie złapał swój plecak. Coś zapiszczało rozpaczliwe, a Edlin rozpoznała ten dźwięk.

- Tenriss!

Ksen spojrzał na nią z odrazą i od niechcenia otworzył najmniejszą kieszeń plecaka, z której wyleciała przerażona sówka. Odbiła się od stosu gałęzi i jakimś cudem wylądowała u Edlin na kolanach. Była chuda i brudna, a jej czarne piórka były rozkopane na wszystkie strony. Dziewczyna wzięła Tenriss do rąk i przytuliła do piersi, obrzucając Ksena morderczym spojrzeniem.

- Czy ty jesteś normalny!? - spytała z furią. - Ile jej nie karmiłeś!? Tydzień!?

- Odzywa się ta, która o niej zapomniała. - prychnął Ksen i uniósł kpiąco brwi. - Do mnie masz pretensje, a sama nawet nie pomyślałaś o tej małej paskudzie...

- Może dlatego, że chciałeś mnie zabić!? - przerwała mu, zaczynając wrzeszczeć. - Może miałam ważniejsze rzeczy na głowie, co!? Może starałam się przeżyć!?

- I szkoda, że ci się udało. - stwierdził okrutnie, wstając z ziemi. Dorian również sie podniósł, uważnie go obserwując. Był gotowy do ataku. - Widzisz... Edlin, skoro wszystko chce cię zabić, to może jest w tym sens. Jakieś ukryte przesłanie, hm? - mruknął przerażająco, powoli sięgając do długiego noża wiszącego przy pasie.

Nagle Dorian odepchnął go mocno, a Ksen wylądował na ziemi. Spojrzał z wyrzutem na dawnego przyjaciela, który wycelował w niego ostrze włóczni, która jakby z nikąd znalazła się w jego dłoniach. Piorunował Ksena tak roziskrzonym, wściekłym spojrzeniem, że Edlin aż się wzdrygnęła.

- Masz tu swoje przesłanie, tyle, że nieukryte, bo jesteś za głupi, żeby zrozumieć. - prychnął chłopak. - Wynoś się w tej chwili.

- Czy ty jesteś normalny!? - krzyknął wściekle, wstając ostrożnie na nogi. - Weź to schowaj!

- Skoro ktoś chce cię zabić, to może jest w tym jakiś sens, co Ksen? - spytała Edlin, unosząc brwi i uśmiechając się drwiąco.

- Widzisz Dorian, co ona z tobą robi!? - błękitne oczy Ksena zaszkliły się od łez.

- Widzę i nie narzekam. - odparł chłodno. - A teraz żegnam. I nie próbuj za nami iść!

Chłopak wpatrywał się w dawnego przyjaciela, chyba niedowierzając. Następnie po prostu odwrócił się i odszedł szybkim krokiem, lecz zanim zniknął pomiędzy drzewami, odwrócił się i zmarszczył brwi.

- Pożałujesz, że tak mnie potraktowałeś. Zobaczysz, ona nie jest normalna, jest niebezpieczna...

- Skończyłeś już? - przerwał mu Dorian, unosząc brwi - Tak? To fajnie.

Ksen prychnął gniewnie i skierował się w stronę lasu, przygnębiająco zgarbiony, a Edlin odetchnęła z ulgą i pogłaskała drżącą Tenriss po łebku. Dorian odetchnął głęboko, złożył włócznię, po czym usiadł bez słowa obok Edlin. Po chwili podał sówce kawałek mięsa, a ptaszek natychmiast go pożarł, domagając się o więcej. Siedzieli w ciszy, karmiąc wychudzoną Tenriss, aż ta się najadła i zasnęła.

- Edi, przepraszam. - powiedział cicho chłopak.

- Za co niby? - spytała, przyglądając mu się badawczo. - Przecież to Ksen mnie obrażał, nie ty.

Dorian już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, kiedy przybiegła Greè i ze swoim zwierzęcym uśmiechem stanęła przed Edlin. Dziewczyna siedziała, więc jej oczy były na wysokości oczu Pumy. Greè poruszyła nosem i upuściła coś kolorowego na kolana Edlin. Trzy pióra. Niebieskie, czerwone oraz zielone.

- One chyba są jakieś opóźnione. - powiedział Dorian po dłuższej chwili milczenia.

- Co?

- Zawsze dostawałaś jedno.

- Zawsze, czyli raz.

- Och, nie czepiaj się! Daj mi skończyć. - prychnął i nachylił się nad piórami. - Słuchaj, a co jeśli one są jakimiś nagrodami?

- Nagrodami? - powtórzyła Edlin, biorąc do ręki niebieskie pióro i oglądając je dokładnie. - Co masz na myśli?

- Chodzi o to, że może dostajesz je za... no nie wiem... może za to, że przeżyłaś! - powiedział i pstryknął palcami, gdy wpadł na ten pomysł. - To ma sens! Zobacz, to jest, bo ja wiem, pewnie za tę walkę, wiesz, kiedy przybili mi rękę do drzewa. - wskazał na zielone pióro, a następnie na czerwone. - A to może za tych Wodoskórych, co?

- Nie, raczej nie. Zobacz, to jest niebieskie...

- Jak morze! A to czerwone jak Wodoskórzy! - przerwał jej, uśmiechając się szeroko. - Ależ ja jestem genialny!

- Gratuluję pomysłowości, tyle, że to nie jest pewne. Może one znaczą zupełnie coś innego...

- Co na przykład? - spytał, unosząc brwi.

Edlin nie odpowiedziała. Wpatrywała się tępo w niebieskie pióro, próbując zrozumieć to, co powiedział Dorian. Spojrzała mu w oczy i nagle coś jej się przypomniało. Coś istotnego, lecz niepozornego.

- Dori, dawaj książkę! - niemal krzyknęła, a chłopak spojrzał na nią z pytaniem w oczach.

- Jaką ksią... - urwał i zmarszczył brwi. - A, tę książkę.

Sięgnął pospiesznie po plecak, szukając podstarzałej książki. Mieli dużo czasu, lecz ta chwila jakoś dziwnie zmuszała do pośpiechu. Po chwili Dorian odrzucił plecak i spojrzał bezradnie na Edlin.

- Nie ma...

- A tam? - spytał i wskazała płaski kamień obok śpiwora Doriana, na którym leżała książka.

Chłopak uśmiechnął się krzywo, a następnie podał ją Edlin. Dziewczyna zaczęła gorączkowo ją kartkować, czując na sobie badawcze spojrzenie chłopaka. Nagle to, czego szukała, mignęło jej przed oczami, a następnie zniknęło pod innymi kartkami. Edlin próbowała to znaleźć, lecz jakby zniknęło. Po dłuższej chwili upuściła książkę zrezygnowana i przybita, a ta otworzyła się akurat na tej stronie, której szukała.

- Serio? - spytała Edlin, a następnie uniosła brwi i ponownie wzięła książkę do rąk. - Teraz się znalazłaś? Teraz?

- Yhym, Edi? Rozmawiasz z kawałkiem papieru, wiesz?

- Cicho! - uciszyła go, czytając ze skupieniem pochylony tekst.

Teraz zrozumiała. Ten wiersz, on nie jest opisem pogody, tak jak mówił Dorian. To wskazówka. Spojrzała na chłopaka, a ten zmarszczył brwi.

- Może mi powiesz, o co chodzi? - spytał, a Edlin odetchnęła głęboko i wbiła wzrok w tekst.

- Siedem kolorów na niebie rozbłyśnie, gdy deszcz krwi skałę splami umyślnie. Rozstąpią się chmury i zmienią w powietrze, a samotny grzmot niebo w pół rozedrze. Lecz wszystko w swej naturze wymaga ostrożności. Gdy barwy zbyt blisko znajdą się Jej Wysokości, Gwiazdy, która ślepiami blado świeci, tedy spłoną kolory niczym zwykłe śmieci. Lecz jedno jest miejsce, dla kolorów azyl, gdzie gorąc nie sięga i ciała nie parzy. Obok serca słonecznego, pod sklepieniem skrzydła, w promiennej łusce złotego straszydła.

Gdy skończyła czytać spojrzała wyczekująco na Doriana. Chłopak siedział zgarbiony, rozmyślając o tym, co usłyszał.

- Po co mi to czytałaś?

- Cóż. Spodziewałam się mądrzejszego pytania. - mruknęła, po czym przewróciła oczami i ponownie spojrzała na tekst. - Zobacz. Siedem kolorów to nie tęcza, tylko te pióra! Każde ma inny kolor!

- A te złote straszydła? To chyba nie ptaki z twojego snu...

- To one! - przerwała mu, czując serce odbijające się od żeber. - To ma sens! Pióra i ptaki! W takim razie... - ponownie zaczęła czytać. - Tak! Słuchaj tego! Lecz jedno jest miejsce, dla kolorów azyl, coś tam, coś tam... O! Obok serca... W promiennej łusce złotego straszydła! - spojrzała uradowana na Doriana. - Czyli musi być miejsce...

- Do którego trzeba włożyć te pióra. - dokończył za nią, marszcząc w zamyśleniu brwi. - Jakaś łuska... nie, pióro! Pod skrzydłem obok serca! Jesteśmy genialni!

- I to jak! - Edlin zaśmiała się, dając upust swoim emocjom.

Rozwiązali to. Nareszcie zrozumiała, po co są te pióra, a co najważniejsze, wiedziała, jaki mniej więcej jest cel jej podróży. Spojrzała na Doriana, lecz ten miał ponurą minę i wpatrywał się tępo w książkę.

- Edi... proszę, powiedz, że się mylimy.

- Dlaczego? - spytała, a chłopak przysunął do niej książkę i postukał palcem w drugą linijkę tekstu, wpatrując się zrozpaczonym wzrokiem w zniszczone kartki.

- Gdy deszcz krwi skałę splami umyślnie... - przeczytała Edlin na głos i dopiero po chwili dotarło do niej znaczenie tego zdania. - Chyba nie sądzisz, że... że muszę umrzeć...

- Obyśmy się mylili. Proszę. - szepnął Dorian, ukrywając twarz w dłoniach. - Nie mogę cię stracić! Nie mogę i już!

Edlin przysunęła się do niego i złapała go za rękę.

- Nie stracisz. - powiedziała i wtuliła się w jego zdrowe ramię. - Obiecuję.

~*~

Zaczynało zmierzchać. Zbliżała się zima, więc jesienne noce były coraz chłodniejsze, mimo, że dni wciąż pozostawały przyjemnie ciepłe. Edlin siedziała zamyślona przy ognisku, piekąc kawałek mięsa. Wpatrywała się tępo w płomienie i rozmyślała o całej tej zagadce. To, że różnokolorowe pióra są nagrodami za przeżycie miało sens, lecz to, skąd się brały, pozostawało zagadką. Czy ktoś ich obserwował? Edlin potrząsnęła głową, próbując pozbyć się tej myśli. Uniosła wzrok i spojrzała na Greè skradającą się w półmroku. Po chwili Puma wyskoczyła do przodu i złapała w locie owada, który jakimś cudem uciekł, odlatując coraz wyżej.

Edlin westchnęła, przenosząc wzrok na oddychającą równo Tenriss. Czuła się winna. Jak mogła o niej zapomnieć? Jakim cudem sówka została w Osadzie, skoro Edlin ją wzięła? Wyciągnęła rękę i pogłaskała opuszkiem kciuka czarny dziobek. Tenriss zamrugała gwałtownie i spojrzała sennie na Edlin. Pisnęła słabo, a następnie schowała główkę pod rozczochrane skrzydło, ponownie zasypiając. Potrzebowała snu.

Edlin zamknęła oczy, podpierając brodę na dłoni. Zimne powietrze zbliżającej się nocy otuliło ją przyjemnym, orzeźwiającym chłodem. Zatopiła się w tej chwili, zapominając o Ksenie, Dolinie Starożytnych i tej chorej przepowiedni. Wyczyściła umysł, przez który przemykały teraz tylko nieuchwytne myśli. Odetchnęła głęboko wilgotnym powietrzem, pozwalając sobie na chwilę nieuwagi, wsłuchując się w dźwięki lasu. Woda delikatnie rozbijała się o piasek, gdzieś nieopodal Greè pomrukiwała ciekawsko. Co jakiś czas wyskakiwała w górę, a następnie lądowała prawie bezgłośnie, zawzięcie polując na robaki.

Nagle Edlin poczuła na ramionach czyjeś ciepłe dłonie. Uśmiechnęła się i otworzyła oczy. Dorian usiadł obok niej, odgarniając włosy z czoła.

- Gdzie byłeś? - spytała cicho.

- Poszedłem zobaczyć, co u koni. - odparł, po czym odwrócił się w jej stronę. - Posłuchaj Edi, naprawdę przepraszam za to, co się wydarzyło.

- A co się wydarzyło? - Edlin uniosła brwi i spojrzała w oczy Dorianowi.

- No... - zaczął niepewnie. - To całe zamieszanie z Ksenem. Słyszałem, co o tobie mówił... Wiem, że to nie wystarczy, ale chciałbym cię za niego przeprosić.

- Nie przepraszaj mnie za tego idiotę. - prychnęła.

Chłopak odetchnął, po czym przysunął się do niej. Edlin wstrzymała oddech, zaskoczona jego niespodziewanym gestem, a on po prostu ją pocałował. Początkowo oddała pocałunek, lecz po chwili odsunęła się od Doriana. Szybko, lecz zarazem z ociąganiem. Chciała tego, nawet bardzo, ale to wszytsko stało się zbyt... nagle.

- Edi? - odezwał się, odgarniając włosy z jej twarzy. - Wszystko dobrze?

- Tak, tak. - odparła, unosząc na siłę kąciki ust. - Po prostu jakieś to dziwne...

- Ale, że to? - spytał, po czym ponownie ją pocałował. Edlin uśmiechnęła się, zaskoczona.

- Taa... - mruknęła i oparła czoło o jego bark.

- Przyzwyczaisz się. - powiedział Dorian, a dziewczyna prychnęła rozbawiona.

Nastąpiła chwila ciszy. Edlin przeniosła wzrok na bawiącą się Greè, która aktualnie turlała po ziemi jakieś zwierzątko błyszczące w pomarańczowym świetle ognia. Uśmiechnęła się, patrząc na przyczajoną Pumę.

- Dori?

- Hm?

- Mógłbyś mi opowiedzieć, co się dokładnie wydarzyło w tej Osadzie?

- Mogę. - powiedział, po czym uśmiechnął się i objął Edlin ramieniem.

W tym momencie Greè przeskoczyła nad niskim ogniskiem i stanęła przed nimi ze swoim zwierzęcym uśmiechem. W pysku trzymała bezwładną rybę, która bujała się leniwie na boki, a z końca jej ogona kapała woda. Puma upuściła zwłoki i zaczęła wpatrywać się z wyczekiwaniem w Doriana. Chłopak uniósł brew i z uśmiechem rzucił zdechłą rybą w ciemność. Greè pisnęła i pognała za błyszczącą zabawką.

- Wieczny kociak, co?

- Yhym. - mruknęła Edlin i uśmiechnęła się, zapatrzona w ciemność. - To jak? Opowiadasz?

- Jasne. Więc... - zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie szczegóły. - Wtedy na targu, kiedy cię złapali, chciałem ich powstrzymać, ale ktoś mnie uderzył. Obudziłem się u Ksena z kilkoma paskudnymi szwami na głowie. - mimowolnie potarł dłonią w okolicach karku. - Wiedziałem, że muszę cię znaleźć, ale ten idiota zaczął mówić, że już za późno i że już nie ma czego szukać.

- Cóż za niespodzianka. - mruknęła, wpatrując się w Doriana.

- Poszedłem tam, gdzie cię porwali i zauważyłem krew na ziemi. Ślad ciągnął się aż do jakiejś kraty w murze... Co ty robisz? - spytał, przenosząc wzrok na Edlin, która zaczęła bawić się jego włosami.

- Nic. - odparła z niewinnym uśmiechem. - Opowiadaj dalej.

- Tak więc, już miałem tam wchodzić, ale wtedy przybiegł ten kretyn i powiedział, że idzie ze mną. - prychnął z pogardą Dorian. - Krążyliśmy po jakiś korytarzach, aż w końcu usłyszeliśmy krzyki. Zanim cię znaleźliśmy, byłaś już pod wodą, już cię topili. - zacisnął pięści. - Nie myślałem, po prostu zaatakowałem i wbiłem temu facetowi nóż w oko, a Ksen zajął się resztą. Wskoczyłem do wody, żeby cię uratować. Łańcuch był słaby i zardzewiały, więc wystarczyło włożyć nóż między ogniwa. Później znalazłem jakąś dziurę w ścianie i wyszedłem z tobą na plażę. - spojrzał jej w oczy. - Naprawdę myślałem, że już po tobie.

Edlin zamyśliła się na moment. Wiedziała, jak bardzo Dorian musiał się o nią wtedy bać. Przecież sama kilka dni temu zaznała tego samego strachu o jego życie. Zamknęła oczy, a jej umysł wypełniły niechciane obrazy szczęśliwych i nieświadomych mieszkańców Osady, którzy nigdy nie zaznali ekstremalnych emocji. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.

- Chciałabym, żeby to wszystko się skończyło. Żeby moim największym problemem był dylemat, jaką rybę kupić na obiad. Mam dosyć nieustannej walki o życie, Dori. Chcę wrócić do Cerdii. Chcę spokoju i szczęścia.

- Już niedługo. - westchnął Dorian. - Już naprawdę niedaleko. Wytrzymaj, dobrze? Wiem, że ci ciężko, ja też mam dość, ale za kilka tygodni powinniśmy dojść do tej chorej Doliny...

- Tygodni? - jęknęła zrozpaczona Edlin. - Tygodni!?

- Też mam dosyć, Edi. - powiedział zrezygnowanym tonem, a następnie mocniej przytulił dziewczynę, całując ją w czoło. - Powinnaś odpocząć. Jeśli z twoją kostką wszystko jest dobrze, to jutro wyruszymy dalej. Może być?

- A twój bok? - spytała zaniepokojona, spoglądając w oczy Dorianowi, który skrzywił się mimowolnie.

- Nic mi nie jest. Naprawdę.

- Nie kłam, proszę.

- Edi, wszytko jest dobrze! - prychnął, unosząc ręce w obronnym geście.

- Ta, jasne.

Edlin podniosła się gwałtownie, a następnie podciągnęła koszulkę Doriana. Zobaczyła przesiąknięty świeżą krwią bandaż, owijający brzuch chłopaka. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, starając się zachować spokój.

- I według ciebie to niby jest wszystko dobrze!? Przecież ciągle krwawisz!

- Ale...

- Nie! Masz w tej chwili się położyć i wypić ten cały magiczny wywar, rozumiesz!?

Dorian spiorunował ją wzrokiem. Przewrócił oczami i z głośnym pomrukiem niezadowolenia sięgnął po stojący nieopodal metalowy kubek. Wypił zawartość, krzywiąc się, a następnie spojrzał zdenerwowany na Edlin.

- Zadowolona? - spytał oschle.

- Tak. - odparła, uśmiechając się zwycięsko. - A teraz się połóż i idź ładnie spać.

Westchnął zrezygnowany i zaczął rozpinać śpiwór. Edlin przyglądała się czujnie temu wszystkiemu, czekając, aż Dorian się położy.

- Co o tym wszystkim myślisz? - spytał po chwili, gdy ułożył się wygodnie.

- O czym?

- No, o tej całej zagadce, przepowiedni... Wiesz, o co mi chodzi.

- Sama nie wiem, Dori. Trochę mnie to przeraża. Te całe ptaki i fakt, że nieuchronnie zbliżam się do miejsca, którego tak bardzo się boję. Nie chcę tego.

- A ten sen... Wiem, że to źle zabrzmi, ale może powinnaś bardziej im się przyglądać, tym ptakom. Może zobaczysz coś ważnego.

- To nie wyjdzie... - mruknęła i zamknęła oczy, próbując zebrać myśli.

- Dlaczego? - spytał, unosząc brwi.

- Bo kiedy jesteś obok mnie, to nigdy mi się to nie śni. - wyznała, a Dorian zamyślił się na chwilę.

- To miło. - powiedział, po czym ziewnął. - Dobranoc, Edi.

- Dobranoc. - odparła i uśmiechnęła się, a następnie spojrzała na leżącą obok ogniska Greè.

Siedziała w towarzystwie cichych trzasków ognia, otulona przez noc. Czuła, że i tak by nie zasnęła, więc po prostu wpatrywała się w migoczącą taflę jeziora. Westchnęła ciężko, pogrążona w myślach. Świadomość, że Dolina Starożytnych jest mistycznym miejscem, które rzekomo nie istnieje, nie poprawiała jej samopoczucia. Teraz, gdy rozgryźli zagadkę piór, jakaś uciążliwa myśl nie dawała jej spokoju. Jakoś za szybko do tego doszli. Edlin czuła, że coś jest nie tak, lecz nie wiedziała co.

Nagle nocną ciszę przerwał szum. Nienaturalny dźwięk, jakby bzyczenie. Edlin spojrzała przed siebie i zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć. Coś przesłoniło księżyc. W pierwszej chwili Edlin pomyślała, że to chmura, lecz chmury nie poruszają się z taką prędkością. Wstała powoli, zapatrzona w dziwne zjawisko. W tym momencie jakaś twarda, mała rzecz odbiła się boleśnie od jej czoła. Przyłożyła rękę do głowy i poczuła, że ma coś we włosach. Coś, co się ruszało. Z coraz większym przerażeniem sięgnęła i ostrożnie złapała tajemniczą rzecz, a następnie zdjęła ją z głowy. Rozchyliła palce i z wrzaskiem rzuciła ogromnym żukiem w trawę. Owad zabzyczał irytująco, po czym zaczął wspinać się po gałęziach, które wystawały z ogniska, zupełnie jakby był ślepy. Edlin przyjrzała mu się zanim spłonął. Był pokryty plamami jakby... rdzy? Nie zdążyła się upewnić, ponieważ żuk zaskwierczał w ogniu i podkurczył nóżki, a następnie spadł z gałęzi prosto w żar.

Z zamyślenia wyrwały ją kolejne uderzenia. Coraz więcej owadów odbijało się od jej ciała. Zaczęła zasłaniać się rękami, lecz nic to nie dawało. Wrzeszczała, czując obrzydzenie do tych robaków. Greè skuliła się i położyła po sobie uszy. Wyjątkowo nie miała ochoty na polowanie.

- Edlin! - krzyknął Dorian, a dziewczyna odwróciła się gwałtownie, słysząc swoje imię.

Chłopak siedział, machając do niej jedną ręką, a drugą chroniąc twarz. Coraz więcej żuków wpadało na nią z rozpędu, gdy złapała przerażoną Tenriss, po czym niemal podbiegła do Doriana i usiadła obok niego. Objął ją ramieniem, a następnie odwrócił się plecami do kierunku ataku, chroniąc Edlin własnym ciałem. Czekali tak, aż wszystko się skończy. Po dłuższej chwili zrobiło się cicho, a nieprzyjemne brzęczenie stawało się coraz odleglejsze.

Chłopak odsunął od siebie Edlin, oglądając dokładnie jej twarz. Syknęła cicho, gdy dotknął delikatnie siniaka, tworzęcego się jej pod okiem.

- Bardzo boli? - spytał z troską.

- Nie, ale...

- Też nie wiem, co to było. Najważniejsze, że już po wszystkim. - przerwał jej i zrzucił z obrzydzeniem ślepego żuka z ramienia. - No, prawie.

- Jak myślisz, co im jest? - zapytała, przyglądając się owadowi, który przełaził pomiędzy źdźbłami trawy.

- Może są chore? - odpowiedział pytaniem na pytanie, nachylając się nad żukiem i szturchnął go palcem. - Wygląda jakby zardzewiał. Ale on nie jest z metalu, więc jakim cudem?

- Nie wiem i to mnie najbardziej przeraża.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top