~27~
Wrzasnął, łapiąc się za nadgarstek, jakby to miało w czymś pomóc, a krew zaczęła spływać w dół wąskim wężykiem. Edlin zamarła, nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji. Wpatrywała się w kolorowe piórka, zaskoczona tym nagłym atakiem.
- Edlin... - jęknął. - Uciekaj!
Wspomnienia snu uderzyły w nią jak fala lodowatej wody. Natychmiast oprzytomniała i spojrzała Dorianowi w oczy.
- Nie. - powiedziała twardo i nachyliła się, żeby lepiej zobaczyć ranę chłopaka. Może uda jej się jakoś go uwolnić. - Nigdzie nie idę.
Wtedy coś zaszeleściło za jej plecami. Odwróciła się gwałtownie i ujrzała mężczyznę, który celował do niej z kuszy. Spomiędzy krzewów wyszło jeszcze kilka osób, lecz jedna zwróciła szczególną uwagę dziewczyny. Gdy mężczyzna spostrzegł jasne włosy Doriana, jego jedna źrenica zwęziła się gwałtownie. Drugie oko zasłaniał brudny bandaż. Edlin miała nieprzyjemne wrażenie, że pod opatrukiem zieje pusty oczodół.
- Ty... - wysyczał mężczyzna, który torturował Edlin.
Chłopak zamarł i spojrzał gniewnie w jedno, szare oko.
- Należało ci się. - warknął. - Nie miałeś prawa jej krzywdzić.
- Mówisz mi, co mogę robić, a co nie? - spytał mężczyzna i uniósł brwi, krzywiąc się przy tym lekko. - I tak umrze, a ciebie zabiję przy okazji.
Edlin skuliła się przy boku Doriana, czując gniew pomieszany ze strachem. Rozmawiali o niej, jakby jej tu nie było. Nie lubiła, gdy czegoś nie wiedziała bądź nie rozumiała. Nagle Jednooki przeniósł na nią nienawistny wzrok i uśmiechnął się podle. Kiwnął dłonią, a kusznik poprawił nieco pozycję.
- Więc cóż, żegnam was.
Wtedy za ich plecami rozległy się przerażone krzyki, a kilka osób, które przyszły razem z oprawcą Edlin, po chwili leżało na ziemi bez życia. Mężczyzna odwrócił się powoli. Greè stała przed nim z obnażonymi kłami, warcząc głośno. Jego twarz wykrzywił grymas niezadowolenia. Przez chwilę zastygł w bezruchu, mierząc Pumę niechętnym spojrzeniem, a następnie sięgnął za pas. Cisnął w zwierzę małym przedmiotem szybciej niż ktokolwiek mógł zauważyć. Greè zachwiała się na nogach, a następnie upadła na ziemię. Z jej barku wystawał mały, czarny trójkącik.
- Nie! - wrzasnął Dorian i szarpnął się, a mężczyzna przyjrzał mu się badawczo, po czym zacmokał kilkakrotnie.
- Koteczek jest ci bliski, hm? - spytał z kpiną. - W takim razie będzie cierpieć.
Odwrócił się gwałtownie i złapał nieprzytomną Greè za kark. Wyjął ząbkowany nóż i przystawił go do ucha Pumy. Ostrze było coraz bliżej, wkrótce pojawiła się wąska strużka krwi. Edlin wiedziała, że musi coś zrobić. Wstała gwałtownie i zacisnęła pięści.
- Zostaw ją! - rozkazała stanowczo.
Mężczyzna spojrzał przez ramię, z podłym uśmiechem na ustach. Następnie skinął głową, a kusznik opuścił broń. To był ten facet od koni. To on zachwalał sadystyczne zabiegi. Stał przed Edlin, marszcząc gniewnie brwi. Dziewczyna była tak zaskoczona, że nie zdążyła zareagować. Mężczyzna złapał ją i unieruchomił jej ręce na plecach. Zaczęła się szarpać i wierzgać, lecz chwyt był mocny.
Jednooki rzucił ciałem Pumy o ziemię i podszedł do Edlin, oglądając lekko pobrudzone krwią ostrze noża, a następnie spojrzał w fioletowe oczy.
- Mam mały dylemat. - powiedział spokojnie. - Zabić kota, żeby ten śmieć cierpiał, czy zabić jego, żebyś ty cierpiała. Trudny wybór, nie mam czasu na zabawę. - postukał się końcem noża po brodzie. - Cóż, chyba bardziej zależy mi na twoim bólu...
- Jesteś chory! - warknęła Edlin, próbując się uwolnić, a mężczyzna uśmiechnął się krzywo.
- Możliwe. - odparł i zrobił krok w przód, a dziewczyna poczuła smród jego oddechu. - Zanim umrzesz, chciałbym ci podziękować. Gdybyś nie krzyknęła, to bym was nie znalazł.
Edlin poczuła, jak ulatuje z niej cała energia. To jej wina. To jej przeklęta wina. Dorian umrze, Greè umrze. Wszystko przez głupi sen i głupi krzyk. Odetchnęła zrezygnowana i wbiła wzrok w trawę.
- Ej, ej! Musisz oglądać przedstawienie!
Mężczyzna, który ją trzymał, złapał ją za włosy, zmuszając tym samym do patrzenia w stronę bezbronnego Doriana. W miodowych oczach lśnił spokój, a jasna krew powoli zasychała na skórze chłopaka.
Jednooki podszedł do niego i nacisnął koniec bełtu, który tkwił w jego dłoni. Zaczął poruszać na boki krótkim drewienkiem, przyglądając się z satysfakcją cierpieniu na twarzy Doriana, lecz po chwili się znudził. Wytarł krew Greè z noża o kawałek brudnej bluzki i przystawił ostrze do gardła chłopaka.
- A teraz twoja kolej. - zwrócił się do Edlin. - Możesz zdecydować. Zabijamy szybko, czy powoli? Wiesz, pomyślałem sobie, że chciałabyś wybrać, jak mam zabić twojego chłopaka.
- Zamknij się! - Edlin wierzgnęła dziko, lecz niewiele to pomogło.
- Yhym, czyli powoli. Tak, żeby bardziej cierpiał. - powiedział z satysfakcją i przekrzywił głowę. - Dobry wybór, naprawdę.
Wtedy Edlin spostrzegła błysk gdzieś na lewo. Pierwsze promienie słońca oświetliły jej nóż, który leżał pośród rzadko rosnących traw. Wyrzuciła go pod wpływem emocji. Poczuła, jak nadzieja wypełnia jej wnętrze. Istniała nikła szansa na ratunek.
Odetchnęła głęboko. Ma tylko podejście. Musi się pospieszyć. Wymierzyła silnego kopniaka w tył, uderzając w kolano mężczyzny, który ją trzymał. Dziki wrzask poprzedziło ciche chrupnięcie. Edlin odepchnęła przeciwnika do tyłu i rzuciła się w stronę noża, po czym zacisnęła palce na rękojeści, i z dzikim okrzykiem odwróciła się, po czym wbiła ostrze w kręgłosłup kusznika, który nawet nie podniósł się z ziemi. Następnie stanęła twarzą do Jednookiego. Wszystko stało się tak szybko, że mężczyzna dopiero zaczął się odwracać.
Edlin, niewiele myśląc, rzuciła się w jego kierunku i wbiła nóż w jego bok. Jednooki wrzasnął przeraźliwie i upadł na plecy, ściskając krwawiącą ranę. Dziewczyna uklękła nad nim i uniosła błyszczący w świetle słońca nóż, po czym zaczęła raz po raz wbijać go w klatkę piersiową mężczyzny. Zamknęła oczy i wrzeszczała, a wszystkie lęki i emocje wylatywały z niej z każdym ciosem.
Po dłuższej chwili opadła z sił. Usiadła ciężko na zimnej trawie i kamieniach, wpatrując się tępo w swoje dłonie pokryte lśniącą krwią. Łzy mimowolnie spłynęły po jej zaczerwienionych z wysiłku i emocji policzkach. Zaczęła płakać. Jak przez mgłę dotarło do niej stłumione przekleństwo Doriana, lecz zignorowała to.
Dobrowolnie zatopiła się w histerii, aż nagle poczuła czyjś dotyk na przedramionach. Nie zwracała uwagi na to, co się dzieje dookoła, pozwalając, by Dorian odciągnął ją od zmasakrowanych zwłok. Nie zarejestrowała, kiedy znalazła się w silnych i ciepłych ramionach chłopaka, który szeptał jej do ucha uspokajające słowa. Pragnęła tylko jednego. Chciała umrzeć. Wyświadczyłaby przysługę całemu światu, a co ważniejsze, Dorianowi. Pozbyłby się problemu. Przecież gdyby nie ona, uniknąłby tych wszystkich niebezpieczeństw i nieprzyjemności!
Płakała i płakała, a policzki piekły ją od słonych kropel. Nie wiedziała, ile dokładnie czasu straciła na rozpacz, lecz długo jej zajęło, zanim się uspokoiła. Gdy ten moment wreszcie nastąpił, odetchnęła głęboko i spojrzała Dorianowi w oczy.
- Przepraszam... - szepnęła. - Ja... ja powinnam umrzeć. Miałbyś spokój.
Chłopak wciągnął gwałtownie powietrze i zmarszczył gniewnie brwi.
- Nigdy więcej nie mów mi, że powinnaś umrzeć, rozumiesz? - powiedział i złapał jej twarz w dłonie, brudząc jej mokre policzki krwią. - Jesteś dla mnie bardzo ważna, Edi. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś ci się stało.
Edlin spuściła wzrok.
- Byłbyś szczęśliwy...
- Jeszcze jedno takie słowo i serio się zdenerwuję. - przerwał jej, coraz bardziej wściekły. - Czy ty naprawdę nie wiesz, ile dla mnie znaczysz?
- Nie, nie wiem. Ale na pewno mało. - odparła słabo, a Dorian zamknął oczy i odetchnął głęboko.
- Jak możesz tak o sobie mówić? Jesteś...
- Okropna! - krzyknęła, a łzy przesłoniły jej twarz chłopaka. - Jestem mutantem! Mordercą!
Wyrwała się z jego uścisku i wstała gwałtownie. Gdy ujrzała ciała ludzi, których zabiła Greè, zrobiło jej się słabo. Zakręciło jej się w głowie i osunęła się na kolana, przyciskając ręce do skroni. Nie miała już siły na płacz. Po prostu zamknęła oczy i odetchnęła głęboko.
Dorian zamknął ja kurczowo w drżących ramionach. Wypuścił powoli powietrze z płuc i oparł się o drzewo naznaczone wąskimi strużkami krwi.
- Chodź tu, kochanie. - szepnął. - Musisz odpocząć.
Musnął delikatnie jej czoło ustami, a Edlin zamknęła oczy, zatapiając się w nieświadomości.
~*~
Ciemność oplatała się wokoło jej ciała. Edlin biegła przed siebie, starając się uciec. Nie wiedziała, przed czym ucieka, lecz na pewno coś ją goniło. Jej własny przyspieszony oddech zagłuszał wszystko dookoła. Nagle potknęła się i upadła twarzą na twardy, omszony kamień, którym wyłożona była posadzka w ogromnej sali oświetlonej leniwym światłem ognia. Siedem posągów wpatrywało się nieobecnie w jakiś nieistniejący punkt na środku sali, a z ogromnych dziobów kapała jakaś gęsta, ciemna maź.
Edlin podniosła się pospiesznie, odrzucając włosy z twarzy. Czuła silne uderzenia serca, walącego desperacko o jej żebra. Zaczęła się cofać, aż w pewnym momencie odwróciła się gwałtownie, chcąc jak najszybciej uciec drogą, którą tu przybiegła. Nie zrobiła nawet jednego kroku, ponieważ uderzyła o twardą ścianę. Zaczęła gorączkowo wodzić dłońmi po kamieniu, szukając jakiegoś wyjścia, choćby szczeliny, lecz czuła jedynie mokry mech i spękane skały.
Narastał w niej gniew. Odwróciła się wściekła i wyszła sprężystym krokiem na środek sali. Spojrzała w nieżywe oczy najbliższemu ptakowi, jakby rzucając mu wyzwanie.
- O co wam chodzi!? - wrzasnęła, a jej głos poniósł się echem po obszernej sali. - Czego ode mnie chcecie!? Co mam zrobić!?
Zaczęła obracać się w kółko, chcąc spojrzeć na każdy ze złotych posągów, jakby oczekiwała jakiegoś sygnału, odpowiedzi. Zacisnęła pięści.
- Dlaczego mnie tu trzymacie!? Nie chcę tego snu! Nie chcę tego życia! - wykrzyczała, po czym upadła na kolana i zaniosła się płaczem. - Wypuście mnie z tej chorej pułapki!
Ukryła twarz w dłoniach. Ponownie poczuła silną chęć skończenia tego wszystkiego. Odetchnęła głęboko i niepewnie uniosła wzrok.
- Zabijcie mnie. - szepnęła, rozglądając się ze zrezygnowaniem po nieruchomych posągach, lecz te nie reagowały. - Chcę umrzeć...
Pomyślała, że nikt by nie zauważył. Nikogo nie przejęłaby jej śmierć. Wyświadczyłaby światu ogromną przysługę, nieważne, co mówił o tym Dorian. Nagle ujrzała w myślach uśmiechniętego chłopaka i natychmiast zawładnęła nią rozpacz. Zrozumiała, jak bardzo zniszczyła mu życie. Zacisnęła pięści i uderzyła nimi o zimną, kamienną posadzkę. Poczuła krew spływającą pomiędzy palcami, lecz zignorowała ją.
Była rozdarta. Chciała umrzeć, uciec od całej tej nienawiści skierowanej na nią z powodu durnych oczu, lecz gdzieś podświadomie wyobrażała sobie zrozpaczonego Doriana i Greè, która tego wszystkiego nie zrozumie. Nie mogła im tego zrobić, choć pragnęła ich uwolnić od swojej obecności.
Ponownie uderzyła pięściami o skałę. I jeszcze raz. Wydawało jej się, że widzi swoje kości, lecz nie miało to znaczenia. Była uwięziona. Uwięziona w śnie, który powoli wyniszczał jej psychikę. Nie mogła uwolnić się od poczucia winy i rozpaczy. Przypominała sobie wszystkie wydarzenia, w których inni się dla niej narażali.
Ból głowy niespodziewanie zaatakował i potęgował cierpienie zadawanie przez uciążliwe myśli, które jakby napuchły i rozrywały czaszkę Edlin od środka. Złapała się za skronie i zwinęła w kłębek na mokrej skale.
Nagle stęchłe powietrze wypełniające salę przeciął niewyobrażalnie głośny pisk. Raniący uszy zgrzyt przewiercał się przez czaszkę jęczącej Edlin, która kuliła się z bólu. Zaczęła wbijać paznokcie w skronie, chcąc wydrapać pulsujący ból. Ponowny zgrzyt wbił się w jej psychikę, a Edlin wrzeszczała, nie kontrolując swojego ciała. Siedem długich porcji cierpienia. Raz za razem ogromne szpile dźwięku zbliżały dziewczynę do utraty przytomności, lecz coś jakby trzymało ją w stanie wypełnionej rozrywającym bólem świadomości.
Wszystko ucichło tak niespodziewanie, jak się zaczęło. Uciążliwy pisk w uszach zagłuszał wszystkie dźwięki dookoła. Edlin dyszała ciężko i leżała nieruchomo na mokrej skale, wpatrując się tępo w ciemność. Gdy dotarło do niej, co się stało, powoli oderwała zdrętwiałe palce od zmasakrowanych skroni i policzków, po czym podparła się niepewnie na łokciu i rozejrzała przerażona.
Ciemna ciecz spływała na ziemię z ogromnych złotych dziobów. Następnie wszystko zatrzęsło się, a chmura pyłu opadła ze znikającego w ciemnościach sufitu. Nagle z gardzieli posągów wystrzeliły strumienie owej cieczy, a metaliczny zapach wypełnił całą salę. Edlin wstała gwałtownie, przerażona zaistniałą sytuacją. Dopiero w chwili, w której była zanurzona do kolan, zrozumiała, że to krew. Zaczęła panikować.
Myślała desperacko, co zrobić. Nagle zauważyła ratunek. Wysokie podesty, na których stały złote posągi, uratują ją na jakiś czas. Rzuciła się w stronę najbliższego, lecz nie ruszyła się z miejsca. Jakby jej nogi przywarły do ziemi. Zaczęła się szarpać, lecz nie mogła wykonać żadnego ruchu. Czekała bezradnie, a krew w przerażająco szybkim tempie zalała jej usta. Po chwili widziała jedynie palącą w oczy czerwień.
Zaczęła płynąć w górę, zaskoczona tym, że może się ruszać. Machała desperacko rękami i nogami, lecz zbliżała się do powierzchni niepokojąco wolno. Nagle dostrzegła jakieś niewyraźne sylwetki, a po chwili coś wpadło w gęstą krew i opadało na dno. Edlin zachłysnęła się metaliczną cieczą, gdy zrozumiała, co to jest.
Okrągła, biała kulka ominęła ją, spoglądając na Edlin swoją szarą tęczówką, a długi nerw wzrokowy podążał wiernie za okiem, które zaczynało opadać coraz niżej i niżej. Edlin spojrzała w dół, śledząc gałkę oczną i wtedy spostrzegła gruby łańcuch, oplatający jej kostki, który ginął w mroku na dnie.
Koszmar z Osady powrócił. Gorączkowo walczyła o powietrze, którego niespodziewanie jej zabrakło. Kilka centymetrów pod powierzchnią łańcuch napiął się i pociągnął ją w dół. Nie mogła nic zrobić. Po prostu opadała ciężko na dno.
Gdy uderzyła plecami o skałę wypuściła z płuc resztki powietrza, które pomknęło spiralnie w stronę powierzchni. Spojrzała w bok. W otwarte, miodowe oczy nieżyjącego Doriana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top